Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że porzucić obrany wcześniej cel to nic wielkiego – cóż, może się on okazać niezgodny z naszymi oczekiwaniami czy wartościami i wtedy po prostu obieramy sobie inny. W praktyce wcale nie jest tak łatwo, bo przeszkadza nam w tym pewna – zdawałoby się – pozytywna cecha: wytrwałość.
Każdy, kto obejrzał głośny film „Zjawa” z przejmującą rolą Leonardo DiCaprio jako Hugh Glassa, XIX-wiecznego trapera i pioniera na terenach dzisiejszej Południowej Dakoty, musi zadać sobie pytanie o granice ludzkiej wytrwałości. O tym, jaką się za nią płaci cenę, świadczy wyraz oczu głównego bohatera w końcowej scenie dramatu, kiedy poraniony przez niedźwiedzia po przejściu 320 km w ciągu 6 tygodni dociera do celu. W spojrzeniu można wyczytać nieme pytanie: „Po co to wszystko?” (dziesięć lat po historii opowiedzianej w „Zjawie” Hugh Glass zginął w potyczce z Indianami Arikara). Mit „dzielnej małej ciuchci”, która z determinacją jedzie do przodu, nie zważając na przeszkody, zmęczenie, zniechęcenie, brak siły, byle osiągnąć cel, to podstawa american dream, bez którego nie byłoby dzisiejszych Stanów Zjednoczonych.
„Skrupulatność, nastawienie na cel, realizacja zadań mimo piętrzących się przeszkód – to postawa pożądana w biznesie i promowana podczas wielu szkoleń – mówi Paweł Pilich, psychoterapeuta, coach i trener z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. – Do biznesu w dużej mierze przeniknęła z amerykańskiej tradycji osadniczej, następnie rozwijanej przez XIX-wiecznych self-made manów w licznych poradnikach sukcesu”. Trudno sobie wyobrazić osadnika zagospodarowującego dzikie przestrzenie czy właściciela fabryki samochodów mówiącego sobie „nie chce mi się”. Co by się wtedy stało?
Kiedy lepiej zejść z obranej drogi
Dr Ewa Grzeszczyk, tragicznie zmarła socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w książce „Amerykański sen” pisała, że prawzorem wszystkich wytrwałych i pracowitych ludzi jest Benjamin Franklin, człowiek, o którym napisano tomy i którego przykład wydaje się archetypem przemiany „od pucybuta do milionera”. Gdyby Franklinowi zabrakło wytrwałości, nikt nigdy by o nim nie usłyszał. Zniknąłby w przeciętności.
Podobnie jak Stephen King, autor thrillerów, który gdyby zniechęcił się kilkudziesięcioma odmowami ze strony wydawców (każdą z nich nabijał na gruby hak na ścianie swojego pokoju), byłby pewnie do dzisiaj nauczycielem w jednym z liceów w stanie Maine, a świat nie poznałby „Lśnienia”. Odmowy wydawców wytrwale znosiła także J.K. Rowling, autorka „Harry’ego Pottera”. Universal i United Artists odrzuciły propozycję sfilmowania „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa, a Twentieth Century Fox dały mu na odczepnego 3 mln dolarów, nie wierząc w sukces filmu. „Blade Runner” Ridleya Scotta był początkowo klapą kinową.
Dopiero po kilku latach zaczął zdobywać popularność. Beatlesi wydeptali sporo ścieżek do wytwórni płytowych, zanim znaleźli Parlophone (wytwórnia Decca do tej pory pluje sobie w brodę). Pierwszy singlowy przebój Davida Bowie „Space Oddity” przeszedł zupełnie niezauważony, spotkał się z uznaniem dopiero, kiedy został powtórnie wydany z okazji lądowania człowieka na Księżycu, a Davidowi Bowie dziesięć lat zajęło zrobienie solowej kariery. To się nazywa wytrwałość!
Ale historia jest także pełna przykładów odwrotnych – takich, które przekonują, że zejście z obranej drogi ma czasem głęboki sens. Walt Disney pracował dla gazety „Kansas City Star”, ale został zwolniony za brak wyobraźni i kreatywności – musiał więc znaleźć inną drogę życiową i cały świat wie, dokąd go zaprowadziła. Gdyby Elvis Presley nie porzucił posady kierowcy ciężarówki, tylko wytrwał w tym zawodzie – nigdy nie zaśpiewałby „In the Ghetto”, a Sean Connery nie zostałby najsłynniejszym Szkotem kinematografii, gdyby w porę nie porzucił podnoszenia ciężarów. Jay Kay próbował dostać się do zespołu Brand New Heavies, a kiedy nie przyjęli go po przesłuchaniu, pomyślał, że założy swoją grupę. I tak powstał Jamiroquai.
Wytrwałość czy jej brak?
Co więc daje nam gwarancję sukcesu: wytrwałość czy umiejętność porzucania obranej ścieżki życiowej? „Wytrwałość – mówi Joanna Gutral, psycholożka z Uniwersytetu SWPS. – Trzeba jednak rozróżnić, kiedy owa wytrwałość jest korzystna i przybliża nas do osiągnięcia celu, a kiedy sprawia, że ślepo brniemy w coś, co nie daje nam satysfakcji lub założonych rezultatów. Wówczas wytrwałość staje się celem samym w sobie, a to może być szkodliwe”.
Alan B. Bernstein, amerykański psychoterapeuta, współautor książki „Daruj sobie. Przewodnik dla tych, którzy nie potrafią przestać”, jest przykładem kogoś, kto zrezygnował z kariery nauczyciela akademickiego. Zamiast uczyć studentów, czym jest pentametr jambiczny, został pracownikiem socjalnym i psychoterapeutą, co w latach 70. XX wieku nie było zmianą prestiżową, raczej pełną zwątpienia i niepewności, a satysfakcję zaczęło dawać dopiero po kilku latach. „Moim zdaniem – a potwierdza to doświadczenie życiowe – rezygnacja, czyli odangażowanie się, nie jest wstydliwą ostatecznością, tylko możliwością spojrzenia na to, co robimy, z nowej perspektywy. Tylko że musimy się nauczyć, jak dobrze przestawać i rezygnować” – tłumaczy Alan B. Bernstein.
Wszyscy jesteśmy uczeni tego, że rezygnacja oznacza słabość, a ci, którzy się poddają, są nieudacznikami, tymczasem wiedza o tym, w którym momencie życia odpuścić, jest ważną umiejętnością życiową i… gwarancją sukcesu. W naszej kulturze porzucanie czegoś czy rozstawanie się z czymś – poza zgubnymi nałogami – ma negatywne konotacje. Tymczasem Alan B. Bernstein uważa, że są momenty w życiu, kiedy od tego, co nam nie pasuje, powinniśmy się o-d-a-n-g-a-ż-o-w-a-ć i tylko wtedy wygramy. Kiedy powinniśmy to zrobić? „Jeśli człowiek znajduje się w pętli nadziei na pozytywny wynik w pracy, który nigdy nie przychodzi, kiedy każdego dnia czeka na to, że będzie lepiej, a tak się nie dzieje – to jest to dobry moment, żeby się odangażować” – mówi Bernstein. „Takie przedłużające się momenty stresu nie pozostają bez wpływu na zdrowie. Jeżeli człowiek ma nieustannie kiepskie samopoczucie i czuje się wyczerpany, niezdolny do cieszenia się życiem, wtedy należy coś porzucić: nałóg, złą relację, nierokującą pracę czy nawet hobby, które przestało dawać satysfakcję, lub znajomość, z której niewiele wynika. Błędem byłoby trwanie w tym stanie, w którym się jest”.
„Często słyszę cytat z Winstona Churchilla, który rzekomo powiedział: »Nigdy się nie poddawaj«. W istocie powiedział trochę więcej: »Nigdy się nie poddawaj, chyba że to nie ma sensu«. I to jest wielka prawda: jeżeli po raz kolejny ktoś próbuje założyć restaurację i nie wychodzi mu to albo zmaga się z innym biznesem, który idzie jak krew z nosa – niech to rzuci. Uważam, że trzeba dać z siebie 100 proc., a jeżeli mimo to coś nie wychodzi, to znaczy, że wszechświat ma dla ciebie inną propozycję” – mówi Iwona Majewska-Opiełka, trenerka i autorka książek.
Błędne koło oczekiwań
Robert Cialdini, specjalista w dziedzinie psychologii społecznej i wywierania wpływu, mówi o regule konsekwencji i zaangażowania. Ludzie chcą być konsekwentni, ponieważ konsekwencja w działaniu jest odbierana jako oznaka bycia osobą dojrzałą i postępującą racjonalnie. „To, jak długo trwamy w jakimś działaniu lub sytuacji, zależy od tego, jak silna jest nasza motywacja do osiągnięcia celu. Ale może się zdarzyć, że ona się wyczerpie – jakieś osiągnięcie przestanie być dla nas ważne, bo np. zmienimy pracę czy środowisko – wyjaśnia Joanna Gutral. – Jeżeli najpierw w rozmowie z kimś zwerbalizujemy swój cel, który nasunie odbiorcy skojarzenie z konkretnymi zachowaniami związanymi z jego realizacją, a nasze postępowanie nie będzie z tym wyobrażeniem zgodne, stajemy się w oczach innych niegodni zaufania.
Mało tego! Jeśli wyrazimy deklarację zaangażowania się w jakąś czynność, a mimo to, np. z powodu braku motywacji lub jej przekierowania na inne cele, nie będziemy jej realizować, to sami sobie wydamy się mało wiarygodni. To często jest przyczyną błędnego koła: tkwimy przy jakimś zachowaniu tylko dlatego, żeby przed samym sobą nie przyznać się do porażki”. Tylko czy świadome przekierowanie motywacji na inne tory faktycznie będzie porażką?
Alan B. Bernstein twierdzi, że nie. Co więcej: zamiast mówić „zwycięzcy nigdy nie odpuszczają, a »odpuszczacze« nigdy nie wygrywają” można powiedzieć: na każdym etapie życia oceniaj swoje możliwości, bo twórcze życie polega na ciągłym wyborze. Nie ma jednej uniwersalnej maksymy, która nim steruje. Zdaniem Joanny Gutral, aby osiągnąć korzyść z odangażowania, przede wszystkim należy się zastanowić, dlaczego chcemy się odangażować. „Czy odangażujemy się czy też się poddamy? Odangażowanie przyniesie nam korzyść tylko wtedy, jeśli będzie świadome. To znaczy: z premedytacją porzucamy cel na rzecz innego lub dochodzimy do wniosku, że wyczerpaliśmy wszelkie zasoby, jakimi dysponowaliśmy, i ów cel nie jest dla nas możliwy do osiągnięcia w danym momencie – wyjaśnia Joanna Gutral. „Warto wówczas zweryfikować swój plan postępowania, by poszukać błędów, miejsc i momentów, w których się przeliczyliśmy. Przecież nie zawsze wszystko musi się udać! Warto również się odangażować, kiedy straty zaczynają być większe niż potencjalne zyski”.
Ale nie bądź „przestawaczem”!
Oczywiście, życie nie polega na tym, żeby przestawać i odangażowywać się wówczas, kiedy trzeba się postarać, zmęczyć, wyjść ze swojej strefy komfortu, czegoś się nauczyć czy dowiedzieć się, że czegoś się nie potrafi. Jest spora różnica między osobą, która podejmuje decyzję o zmianie kierunku w swoim życiu czy karierze, a taką, której przeszkadzają najmniejsze przeszkody, trudności czy żmudność wykonywanej pracy. Alan B. Bernstein nazywa takie osoby „przestawaczami”. To ci, którzy nie lubią się przemęczać, zniechęcają ich najmniejsze porażki, uważają, że żadna praca nie jest dość inspirująca i godna ich talentów i zdolności. Z jakich powodów tak się dzieje, nie do końca wiadomo.
„Nie potępiałbym w czambuł »przestawaczy« – mówi Paweł Pilich. – Freud mówił o zasadzie rzeczywistości i zasadzie przyjemności. Ci, którzy w przeważającej mierze funkcjonują w oparciu o tę pierwszą, biorą pod uwagę własne możliwości i ograniczenia oraz widzą rzeczywistość w jej złożoności. Uznają fakt, że np. nauka języka obcego wymaga systematyczności, że rezultaty nie od razu przychodzą, że trzeba dużo czytać, rozmawiać. Albo żeby zostać samodzielnym lekarzem, trzeba ukończyć medycynę, odbyć liczne staże i praktyki, nabrać doświadczenia. Podobnie w związku – nie wystarczy sama chemia.
Trzeba nauczyć się mówić o swoich uczuciach i pragnieniach, słuchać, co mówi do nas druga osoba, rozwiązywać konflikty, uznawać różnice. Trzeba nauczyć się radzić sobie z frustracją. Ci, którzy w przeważającej mierze kierują się zasadą przyjemności, częściej ulegają impulsom – szybciej porzucają różne aktywności, częściej zniechęcają się, trudniej im zrezygnować z bieżących przyjemności na rzecz długofalowych korzyści – np. idą na całonocną imprezę w przeddzień egzaminu czy ważnych negocjacji biznesowych lub zmieniają pracę z powodu trudności w relacjach ze współpracownikami, zamiast postarać się na te relacje wpływać. Takie osoby można by uznać za »przestawaczy«. Tyle że ci, którzy z zewnątrz wyglądają na »przestawaczy«, od wewnątrz mogą kierować się własnym barometrem, funkcjonując w oparciu o zasadę rzeczywistości. Np. mężczyzna, który zmienia pracę po trzech miesiącach, bo odkrył, że jego szef – rzeczowy i uprzejmy podczas rozmowy rekrutacyjnej – wymaga absolutnego posłuszeństwa, każe uzgadniać ze sobą wszystkie decyzje, a jednocześnie przez większą część dnia jest nieuchwytny.
Albo kobieta, która po kilku miesiącach związku zorientowała się, że jej partner coraz częściej jest wobec niej agresywny słownie, a do tego dowiedziała się, że jego poprzedni związek rozpadł się z powodu przemocy. W takich przypadkach bycie »przestawaczem« może być przejawem zdrowego rozsądku i adekwatnej troski o siebie” – tłumaczy Paweł Pilich.
ZANIM SOBIE ODPUŚCISZ
Zapytaj samego siebie:
1. Co mnie unieszczęśliwia?
2. Czy mogę to zmienić?
3. Co jest dla mnie dostępne?
4. Czego właściwie chcę?
5. Jaka jest alternatywa?
6. Kto może mi opowiedzieć o tym, jak będzie w nowym miejscu pracy?
7. Jakie będą plusy i minusy tej zmiany?
8. Co zrobię z emocjami, które się pojawią?
9. Jakie to będą emocje (wstyd, radość, strach, niepewność, smutek)?
10. Z kim będę mógł o tym porozmawiać, kto mnie wesprze i pomoże?
Wojownik za wszelką cenę
„Gdyby ludzie umieli w odpowiednich momentach przestać, poddać się i powiedzieć: »przepraszam, nie dam rady, to za dużo dla mnie«, uniknęliby np. wypalenia zawodowego – podkreśla Urlich Schnabel, niemiecki dziennikarz, autor książki »Sztuka leniuchowania«. – Niestety, w naszej kulturze istnieje kult wojownika, który woli trafić do kliniki psychiatrycznej niż powiedzieć szefowi: »ta praca jest ponad moje siły«. Ludzie wolą dać z siebie wszystko, bo wstydzą się swojej słabości. Wolą być chorymi wojownikami niż zdrowymi zwykłymi Kowalskimi”.
Co jeszcze – oprócz mitu wojownika i przekonania, że wytrwałość jest gwarancją sukcesu – powstrzymuje ludzi przed obraniem innej drogi, kiedy mają wrażenie, że ta, którą kroczą, przestała ich cieszyć, inspirować, że są nią po prostu zmęczeni?
Najtrudniejszy w odangażowywaniu się jest bagaż emocjonalny: musimy z naszego kroku tłumaczyć się rodzinie, przyjaciołom i samemu sobie. Poza tym, jak mawiają Anglosasi, lepszy diabeł oswojony niż obcy, co oznacza, że wielu ludzi woli męczyć się z czymś, co dobrze zna i z czym nauczyło się żyć, niż ruszyć w nieznane i zafundować sobie uczuciowy galimatias. W większości rozwiniętych społeczeństw liczą się takie wartości jak doskonalenie czy poziom mistrzowski. Odangażowanie się zmusza nas do popatrzenia na to, co zostawiamy za sobą, w kategoriach porażki. Zaczynamy pytać siebie: czy naprawdę nie mam w sobie tyle determinacji, by przetrwać ten, być może, chwilowy kryzys i utrzymać status quo? Boimy się, że może już tak zawsze będzie: że jesteśmy skazani na ciągłe zmienianie linii swojego losu. Te niepokoje mogą zatrzymywać podjęcie decyzji o rezygnacji i powodować, że ludzie tkwią w relacjach lub miejscach pracy, które są niebezpieczne dla ich zdrowia psychicznego i fizycznego.
Jedną z najpowszechniejszych sztuczek, które się stosuje (świadomie lub nie), by nie odpuścić, jest tzw. pułapka utopionych kosztów. Każdy, kto przepracował w jakiejś organizacji, która inwestowała w niego, wysyłała na kursy, wie, że nie jest łatwo pomyśleć sobie: nie po drodze nam. Ludzie w kiepskich związkach chwytają się przede wszystkim bagażu wielu lat spędzonych razem. Mówią sobie: „Wprawdzie w moim związku jest od lat źle, ale przecież mamy dwójkę dzieci i piękny dom pod miastem. I kredyt do spłacenia”. W przypadku zmiany drogi kariery najbardziej wyhamowujący jest strach przed opinią najbliższych, przed utratą szacunku i zaufania ludzi, na których nam najbardziej zależy.
W rezygnacji z rzeczy, które nam nie służą, przeszkadza również mechanizm, który psychologowie nazwali: „prawie wygrana”. Badali oni aktywność mózgów ludzi grających na automatach typu jednoręki bandyta. Kiedy udawało się osiągnąć rezultat dwóch wisieniek (zamiast trzech wygrywających), ich mózgi interpretowały ten fakt jako „prawie zwycięstwo”. Grający z zapałem kontynuowali grę, mimo że wcale nie byli bliżej zwycięstwa. Podobny mechanizm można zauważyć w pracy. Załóżmy, że nie jesteśmy w stanie zasłużyć na uznanie wymagającego szefa. Od wielu lat. Wówczas każdą, nawet najdrobniejszą pochwałę z jego strony będziemy interpretowali jako „dwie wisienki” i grali dalej w pracowego jednorękiego bandytę bez szans na końcowy sukces.
W okowach wytrwałości trzymają nas także historie ludzi, którzy rzucili dobrze płatną pracę i nie mogli się po tym pozbierać, albo tych, którzy się rozwiedli i nie zbudowali nowego szczęśliwego związku. Sporo ludzi dokonuje pozornych zmian: odchodzą od partnera, trzaskając drzwiami, a po dwóch tygodniach lądują z nim z powrotem w łóżku. Albo rzucają znienawidzoną pracę, a tak naprawdę tygodniami myślą o niezrealizowanych w niej projektach. Wtedy wpada się w pułapkę „niepełnego odangażowania się”. To tak, jakby ktoś rzucił palenie, ale ukradkiem wypalał jednego papierosa dziennie. Można tego uniknąć, zastanawiając się nad tym, co powoduje, że nie jesteśmy w stanie się w 100 procentach odangażować?
Zdaniem Pawła Pilicha z Laboratorium Psychoedukacji odangażowanie, które ma na celu tylko zewnętrzną zmianę, np. miejsca pracy czy związku, jest jedynie zmianą kosmetyczną. „Ludzie mający emocjonalne kłopoty w relacjach z innymi, nawet po odangażowaniu się z jednego miejsca czy relacji, wejdą w następne i uwikłają się w podobne problemy – mówi Paweł Pilich. – Jest duże prawdopodobieństwo, że odchodząc od partnera, który jest agresywny, zajęty tylko sobą, a do tego nadużywa alkoholu, wejdzie się w związek z kimś podobnym. Podobnie w pracy – ktoś, kto skarży się, że pracuje za trzy osoby, a zarabia za pół, zostaje po godzinach, poświęca się, a jednocześnie jest niedoceniany i lekceważony przez kolegów oraz szefa, jeśli zmieni pracę, to najprawdopodobniej w nowej odegra ten sam scenariusz. Odangażowanie polega nie tylko na zrobieniu czegoś w realnej rzeczywistości, np. na odejściu od partnera czy zmianie pracy, lecz także na zrozumieniu nieświadomych motywacji wpływających na nasze wybory. Nasz teatr wewnętrzny rozgrywamy przy użyciu zewnętrznych aktorów: innych ludzi, organizacji itp. Przepracowanie tego mechanizmu może pomóc nam uniknąć powtarzającego się wchodzenia w podobne relacje, i intymne, i te związane z pracą. To jednak wymaga zaangażowania się w proces terapeutyczny”.
Zdaniem Alana B. Bernsteina niektórzy ludzie są bardziej predysponowani do podejmowania decyzji o zmianie niż inni. „Pesymiści mogą mieć przewagę nad optymistami w obiektywnej ocenie sytuacji. Optymiści natomiast mogą przeceniać prawdopodobieństwo sukcesu w przypadku, kiedy zmieni się drogę życiową – tłumaczy Alan B. Bernstein. – Są ludzie od zawsze uwarunkowani do szybszego odangażowywania się i tacy, którzy muszą się tego nauczyć. Są też »unikacze«, ludzie, którzy mają po prostu taki temperament: boją się konsekwencji odrzucenia i kurczowo trzymają się bezpiecznych stron życia.
Są tacy, którzy stale rozszerzają swój krąg społeczny, szukając nowych znajomości, i tacy, którym jest wygodnie tylko ze starymi przyjaciółmi. Warto rozpoznać u siebie te tendencje”.
Jak się dobrze odangażować?
Nie ma idealnego sposobu na odangażowanie się. Jakie pytania zadać sobie przed podjęciem decyzji? Na pewno ważne jest, oprócz zastanowienia się nad tym, czy mamy temperament bardziej skłaniający nas do ryzyka, czy zachowawczy, żeby odróżnić rozczarowanie od prawdziwej utraty motywacji. „Kiedy straty związane z trwaniem w jakiejś sytuacji zaczynają przewyższać planowane zyski, nasza motywacja spada i pojawia się myśl o zaprzestaniu działania. To naturalne, przecież nikt z nas nie chce poświęcać się ponad wszystko – tłumaczy Joanna Gutral. – Kalkulujemy na każdym etapie i w każdym obszarze naszego życia. Jeśli pojawi się myśl o odangażowaniu, musimy szczerze zastanowić się nad tym, z czego wynika.
Niezwykle trudno w momentach frustracji czy zwątpienia odróżnić trudne emocje pojawiające się przy realizacji niemal każdego ważnego dla nas celu od faktycznej utraty motywacji. Kiedy nasza motywacja spada, nie znaczy to, że za chwilę nie może wzrosnąć ze zdwojoną siłą. Warto bacznie przyglądać się swoim emocjom i potrzebom. Jeśli chęć rezygnacji pojawia się nagle, warto zrobić sobie chwilę przerwy. Pójść na długi spacer, zaangażować się w inne, mniej wymagające zadanie. Wówczas nabieramy dystansu. Wtedy warto raz jeszcze rozważyć, czy chcemy trwać w jakimś działaniu”.
Ważne jest, podkreśla Alan B. Bernstein, aby po podjęciu decyzji o zmianie nie zasklepić się w poczuciu żalu. „Są ludzie, którzy są na nie szczególnie podatni – kiedy dzieje się coś trudnego, przygniata ich poczucie winy, rozterki, żal i obsesyjnie myślą o tym, co by było, gdyby – mówi Alan B. Bernstein. – Jeśli wiemy, że jesteśmy takim typem, warto się na to przygotować, zanim podejmiemy decyzję o zmianie”. Możesz wyznaczyć sobie czas na zamartwianie się albo uświadomić sobie swoje lęki, spisać je lub skupić myśli na czymś innym. Ludzie pod koniec życia najbardziej żałują rzeczy, których nie zrobili.
A co jeżeli okaże się, że decyzja o odangażowaniu się była jednak błędem? Wykorzystaj ten fakt jako moment do podjęcia pracy nad sobą. „Jeżeli dojdziemy do wniosku, że nasze odangażowanie było zbyt pochopne, że ulegliśmy chwilowej niemocy lub zwątpieniu, warto wychwycić okoliczności i myśli, jakie towarzyszyły nam w tamtym momencie. Być może są to automatyzmy, które często uruchamiają się w chwilach trudnych. Mogą to być błędy poznawcze w myśleniu, które utrudniają wytrwałe dążenie do celu – tłumaczy Joanna Gutral. – Jeśli poczujemy, że konsekwencje odangażowania ciążą na nas bardziej niż konsekwencje dalszego trwania, dobrze jest zastanowić się, czy istnieje możliwość powrotu do działania lub rozpoczęcia go od nowa. Musimy raz jeszcze dokładnie zweryfikować motywację, jaka nami kieruje i tym razem lepiej przygotować się na chwilę zwątpienia”.
A może dobrą postawą jest powiedzenie sobie: „Zabiorę się za to, ale kiedy mi nie będzie wychodziło – po prostu odpuszczę”? – To dość ryzykowne, przypomina degustację. W takim byciu czy robieniu czegoś na próbę można trwać latami – w związku, w który się nie angażuję, w pracy, którą wykonuję na pół gwizdka, czekając biernie na coś lepszego. To pułapka unikania odpowiedzialności i ochrona przed rozczarowaniem ewentualnym niepowodzeniem – podkreśla Paweł Pilich.
Zdaniem Alana B. Bernsteina „najbardziej zadowoleni ludzie potrafią zarówno wytrwale dążyć, jak i rezygnować. Wiedzą, kiedy pora skończyć z trwaniem w czymś i zacząć przestawać. I odwrotnie. Kiedy przestają, przestają naprawdę. Potem wyznaczają kolejny cel i od nowa zaczynają wytrwale dążyć. Nie oglądając się wstecz.