Wychodzisz z domu już lekko spóźniony. Dobiegasz do przystanku, ale autobus zamyka ci drzwi tuż przed nosem. Czekasz na następny, przestępując z nogi na nogę i co kilka sekund patrzysz nerwowo na zegarek. Za dwadzieścia minut, już za osiemnaście, masz ważne spotkanie…
W tym momencie w twoim mózgu aktywizuje się podwzgórze, nazywane centrum stresu, i wysyła sygnały do układu współczulnego i kory nadnerczy. Uwalniane są hormony: kortyzol, adrenalina i noradrenalina, które przyspieszają metabolizm. Serce zaczyna bić mocniej i szybciej, przyspiesza oddech. Masz ochotę biec, czujesz, jak rośnie twoja energia. Zaczynasz się pocić.
Chemiczne zdenerwowanie
Pot, który wydziela się pod wpływem emocji i stresu, ma inny zapach niż ten, który oblewa ciało zmęczone fizycznym wysiłkiem. Zazwyczaj kiedy się pocimy, w skórze aktywne są przede wszystkim gruczoły ekrynowe (w ciągu godziny potrafią wydzielić nawet trzy litry płynu). Gdy jesteśmy zdenerwowani, pracują też gruczoły apokrynowe, wytwarzające pot zawierający poza wodą białko i tłuszcze. Gdy za te substancje zabiorą się bakterie, spocone ciało zaczyna wydzielać nieprzyjemną woń. Okazuje się jednak, że zapach potu wywołuje nie tylko estetyczną odrazę. Potrafimy dzięki niemu odczytać znacznie subtelniejsze chemiczne sygnały.
Badacze z uniwersytetu w holenderskim Utrechcie przeprowadzili nieprzyjemny eksperyment. Poprosili grupę ochotników o obejrzenie horroru, a podczas projekcji pobrali próbki ich potu. Kolejna grupa badanych je wąchała (naukowcy bywają bezlitośni). W tym czasie uważnie się przyglądano wyrazowi ich twarzy i ruchom gałek ocznych. Osoby, które czuły pot przestraszonych ludzi, same zaczynały się zachowywać, jakby się przestraszyły! Eksperymenty wykazały, że potrafimy w podobny sposób odczytać także inne emocje. Na przykład na zapach potu kogoś zestresowanego reagujemy tak jak na impuls wywołujący stres: nasz organizm przestawia się na tryb „uciekaj albo walcz”. Na sawannie był to zapewne bardzo skuteczny sygnał ostrzegający przed niebezpieczeństwem (zwłaszcza „swoich”: wykazano, że silniej reagujemy na zapach zdenerwowanego krewnego niż kogoś obcego). W biurze czy przed salą egzaminacyjną taki alarm zapachowy może być jednak nieco kłopotliwy.
Ale pędzimy!
Prawie co piąty z nas uważa, że przyczyną stresu i innych kłopotów psychologicznych jest zbyt szybkie tempo życia – wykazały badania CBOS. Zdaniem prof. Guya Claxtona z University of Winchester w Wielkiej Brytanii pośpiech stał się naszą drugą naturą: „wykształciliśmy wewnętrzną psychologię prędkości, oszczędzania czasu i maksymalizowania skuteczności. Nasila się to z każdym dniem”. Psychologowie społeczni postanowili sprawdzić, czy rzeczywiście coraz bardziej pędzimy; od lat mierzą prędkość, z jaką poruszają się po ulicach mieszkańcy wielkich miast na całym świecie. Z badania przeprowadzonego w roku 2007 wynika, że w porównaniu z latami 90. maszerujemy przeciętnie 10 proc. szybciej! Najbardziej przyspieszyli mieszkańcy Singapuru (o 30 proc., 18 metrów pokonują dziś w 10,55 sekundy). Trudno również nadążyć za mieszkańcami Kopenhagi (ten sam dystans w 10,82 s) i Madrytu (10,89 s). Warszawiaków, poznaniaków czy gdańszczan dotychczas niestety nie przebadano.
Szybciej chodzimy, szybciej zdobywamy informacje, szybciej pracujemy. Jak sprawić, by ten pośpiech stresował nas jak najmniej? Vince Poscente, amerykański konsultant biznesowy, w książce „Era pośpiechu” radzi: nie pracuj szybciej, tylko naucz się zarządzać szybkością. Warto zapamiętać dwie zasady: zasada Pareto mówi, że zaledwie 20 proc. naszych działań przynosi 80 proc. efektów, lepiej zatem skupić się na tych najistotniejszych 20 proc. Sporo nerwów oszczędzimy też sobie, działając zgodnie z regułą 60:40, która mówi, że nie należy planować całego czasu, jaki się ma do dyspozycji, lecz jedynie jego 60 proc. Pozostałe 40 proc. przypada po równo na czynności nieoczekiwane i spontaniczne.