Mam właśnie tak od czasu do czasu. Czasem częściej, czasem rzadziej. Kiedy sprawa jest oczywista jak wystąpienie, warsztat czy wywiad – to przynajmniej „mam powód”, co średnio pomaga, ale przynajmniej ta część mózgu odpowiedzialna za zależność przyczynowo-skutkową pójdzie spać. Ale są takie noce, kiedy nie wiesz, dlaczego nie śpisz. Właśnie teraz jest taka noc, kiedy to piszę, że powodu oczywistego jednego nie ma. Pośrednich milion bym znalazła, wiadomo… Ale jednego nie ma. I oczywiście (co jest szalenie praktyczne i pomocne) wkurzam się na siebie, bo po pierwsze chciałabym spać, a po drugie nie lubię nie rozumieć powodów.
No więc ich szukam. Nooo to może nie śpię, bo piszę książkę i na jej pisanie mam ograniczony czas, więc lepiej, żebym szybciej pisała niż wolniej. A piszę wolniej, bo nie śpię. I koło się zamyka. Nooo może nie śpię, bo emocjonalny segment życia zawodowego codziennego też mi dostarcza powodów do rozmyślania: planowanie, ofertowanie, wycenianie, odmawianie i przyjmowanie. Nooo i aktualna królowa powodów rozterek czyli życie pandemiczne, które też serwuje zdarzenia godne otwartych powiek. No, gdzieś w tych trzech segmentach z pewnością znaleźlibyśmy winnego.
Pytanie brzmi więc nie tylko, jak żyć panie premierze, ale i co w takich chwilach robić? No i korzystając z tego, że nie śpię a jest 02:38 to mam kilka wypracowanych sposobów, którymi się chętnie z wami podzielę, bo i tak spać nie mogę:
1. Otóż, kiedy nie możemy zasnąć i znamy powód, to po prostu najlepiej szybciutko wyeliminować powód. Np. jeśli powodem jest niedokończona prezentacja albo niewyprasowana koszula, to wtedy wstajemy, zakładamy kapcie i kończymy tę prezentację i prasujemy tę koszulę. Aha a potem wyłączamy żelazko, bo to mógłby być kolejny powód naszego niespania, no i powód pożaru też, więc to w ogóle bez sensu. Wtedy wszystko właściwie mija się z celem nadrzędnym: snem, bo pożar domu/mieszkania drastycznie obniża prawdopodobieństwo snu, na tę noc i kolejne. Podsumowując: pożar jest kontrproduktywny. No ale moim mili gorzej, gdy powodem jest np. trudny klient, trudny szef, trudna synowa czy trudna Wielkanoc, bo to wtedy trudno wyeliminować… choć pożar… dobra nieważne.
2. Kiedy jednak pożar nie wchodzi w grę. Kiedy nijak nie da się wyeliminować powodu naszego niespania, bo to na przykład jest dzień po zerwaniu z chłopakiem czy dziewczyną i świat wtedy po prostu boli z każdej strony, to wtedy należy mieć przygotowane następujące specyfiki: czekolada, duża bluza dresowa, xbox, wino, książka, kakao. Wskazówka: jeśli sprawa dzieje się latem, to koniecznie lody i otwarty balkon tudzież taras. W tej jakże przykrej sytuacji kolejnych minut niespaniowych, kiedy ewidentnie wiadomo, że szybko nie zaśniemy, to powolutku wyślizgujemy się z łóżka w kierunku odpowiednio: komputera, lodówki lub biblioteczki. Otwieramy jedno z poprzednio wymienionych, chyba, że sprawa jest złożona, to wszystkie na raz. I jemy, czytamy, pijemy aż przy jednej z tych czynności uśniemy. Zazwyczaj trudno określić dokładny czas trwania tych procedur, ale wyniki badań nie pozostawiają złudzeń. Z pełnym brzuszkiem, otuleni i nakarmieni słowem zrobimy się senni i jak mawiało się daaawno temu „pójdziemy w kimę”.
3. Jeśli jednak to nie pomaga, to sięgamy po największy kaliber. Musimy mieć na podorędziu słuchawki, Internet i opłacony abonament Netflix albo pożyczony od kogoś, bo ja już niejedną historię słyszałam, jaka to komitywa abonamentowa potrafi powstać. No ale do rzeczy. Odpalamy Netflixa i szukamy w serialach: Przyjaciele. Tam właściwie włączamy losowo jakiś odcinek i oglądamy. Śmiejemy się tylko wtedy, kiedy naprawdę nie możemy się powstrzymać. Nie wolno częściej, bo pamiętajmy, że śmiech może nas niepotrzebnie rozbudzać. A wtedy jak ten „Dar młodzieży” wypływający z portu w siną dal, oddalać się będzie wizja snu. Aha podobnie jest z seksem. Trzeba w tych krytycznych momentach niespania z umiarem stosować i śmiech i sex. Najlepiej oglądać Netflix w pozycji leżącej, bo proces uzyskiwania linii horyzontalnej w momencie znużenia jest wówczas znacznie szybszy i bardziej efektywny. W sumie w seksie podobnie.
4. Jeśli to nie pomaga, to mamy jeszcze w zanadrzu wszystkie mądrości sztuki mindfulness. Choć teraz jak to piszę, że mój wewnętrzny krytyk twierdzi, że jako psychologowi wypadałoby mi zacząć od tego właśnie, a nie od lodów. Ale nie będę wierzyła wewnętrznemu mojemu głosowi, który odzywa się o 2 w nocy zamiast spać. No więc… wracając do istoty rzeczy punktu 4., możemy zrobić w myślach listę rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni. Wiadomo. Albo zrobić skanowanie ciała uważnością. Wiadomo. Albo możemy zastosować techniki oddechowe. Wiadomo. Mniemam, że skoro czytacie ten tekst, to trochę z rozwojem osobistym mieliście do czynienia i te propozycje nie brzmią, jak opisy znaków na trasie do Kairu. Ja po prostu dałam ten pomysł jako 4., bo znacznie przyjemniej robi się skanowanie ciała z pełnym brzuszkiem albo wylicza rzeczy za które jesteśmy wdzięczni, kiedy właśnie wypiliśmy kieliszek wina. Z umiarem… wiadomo.
5. Jeśli nic z powyższych nie podziała, to mamy przechlapane i radzę przygotować kostki lodu, żeby rano złagodzić obrzęk w okolicach oczu. Aha i może jakąś pomocą będzie to znakomicie podnoszące na duchu staropolsko-słowiańskie przysłowie „wyśpię się po śmierci”.
6. Tak bardziej serio, to ja kiedy mogę zasnąć, jak już ogarnę frustracje i złość na siebie, to włączam tryb marzenia. Wymarzania sobie różnych rzeczy.
7. I jeszcze bardziej serio… oddech, pomaga mi oddech.
8. A tak naprawdę to życzę nam, żebyśmy mieli jak najmniej takich sytuacji, w których nie możemy zasnąć. A jeśli już się zdarzą to z życzliwością do siebie i do swoich powiek podeszli mówiąc: to w sumie nawet lepiej.