Drony z każdej strony: zagrożenie dla bezpieczeństwa i prywatności?

Bezzałogowe pojazdy stają się coraz tańsze i powszechniejsze. Już niedługo mogą stadami fruwać za naszym oknem – tylko czy będą miały do tego prawo?

Za kilkanaście lat po niebie poruszać się będą tysiące bezzałogowych maszyn, wykorzystywanych w akcjach poszukiwawczych, ratunko­wych czy policyjnych. Skorzystają z nich rolnicy, strażacy, energetycy, meteorolo­gowie i filmowcy. Niewykluczone, że ziści się nawet wizja przedstawiona przez Jeffa Bezosa, szefa internetowego sklepu Amazon.com: dro­ny mogłyby dostarczać ekspresowo towary za­kupione w sieci prosto pod drzwi klienta.

Nie jest to zresztą pomysł oryginalny, bo jako pierwsza takie usługi zaczęła świadczyć australijska księgarnia Zookal.com. Do sto­sowania dronów przymierza się też brytyjska sieć pizzerii Dominos, a amerykańscy rybacy z Minnesoty w czasie rejsów mieli otrzymywać tą drogą przesyłki z piwem z lokalnego browaru Lakemaid.

Tłok w powietrzu

Mieli, bo natychmiast interweniowała Federal Aviation Agency (FAA) i zakazała takich lotów. To pokazuje, że choć wizja bezzałogo­wych maszyn latających stadami po naszym niebie wydaje się kusząca, to stwarza też mnó­stwo problemów prawnych i zagrożeń.

Niepokój urzędników jest zrozumiały, gdy pomyślimy, do czego można wykorzy­stać tani nieduży bezzałogowiec, unoszący się w powietrzu. Niedawno taka maszyna zrzu­ciła tytoniową kontrabandę za murami jed­nego z więzień w stanie Georgia. Większość dostępnych w sprzedaży dronów – a ich ceny zaczynają się od kilkuset złotych – ma kamery, którymi mogą kręcić filmy czy robić zdjęcia. Skutki zderzenia bezzałogowca z inną maszyną latającą lub z obiektem naziemnym mrożą krew w żyłach. Do tego dochodzą nieuregulowane jeszcze kwestie związane z odpowiedzialnością za wypadki lotnicze, których liczba może gwał­townie wzrosnąć, gdy w powietrze wzbiją się tysiące maszyn.

Wielką zaletą dronów jest to, że nie potrze­bują pilota – sterujemy nimi drogą radiową, a drogę odnajdują m.in. dzięki nawigacji sate­litarnej GPS. I jest to zarazem ich największa wada, bo daje wielkie możliwości cyberprzestępcom. Aby porwać samolot, trzeba wejść na jego pokład i obezwładnić albo zastraszyć zało­gę. Przejęcie kontroli nad dronem jest o wiele prostsze, bo skoro jest zdalnie sterowany, to może być zdalnie porwany.

Prawo do latania

Amerykańska agencja FAA do nie­dawna utrudniała prywatnym i korporacyjnym podmiotom do­stęp do przestrzeni powietrznej, nakła­dając grzywny na pilotów dronów. Co prawda Kongres zobligował ją do wy­pracowania zasad i przepisów pozwa­lających w najbliższym czasie wpro­wadzić bezzałogowe maszyny latające w strukturę ruchu lotniczego USA, ale nadal nie wiadomo, kiedy to nastąpi.

W Polsce sytuacja też nie jest kla­rowna. „Jako Zespół Lokalizacji Zagro­żeń w Lotnictwie Cywilnym odnotowu­jemy wysyp zgłoszeń związanych z bez- zafogowcami” – przyznaje Tomasz Wa­lentynowicz z LatajmyBezpiecznie.org.

I przypomina, że w naszym kraju można bez zezwoleń pilotować drona o masie poniżej 25 kg, o ile znajduje się w zasięgu wzroku operatora i nie narusza przestrzeni takich jak strefy ruchu wokół lot­nisk. „Na operatorze spoczywa również odpowiedzialność za bez­pieczeństwo tak realizowanego lotu” – dodaje Tomasz Walentynowicz.

 

Porwanie przez GPS

Jak się to robi? Wystarczy zablokować ko­munikację między operatorem i dronem. Następnie trzeba „podmienić” prawdziwy sygnał GPS na sfałszowany. Nie jest to specjal­nie trudne, ponieważ fale radiowe docierające do powierzchni Ziemi z satelity są bardzo słabe – mają mniej więcej taką moc jak 50-watowa żarówka widziana z odległości 20 tys. km. Na­dajnik cyberprzestępcy z łatwością może zagłu­szyć sygnał nawigacji i wskazać dronowi inny kurs – taką technikę nazywamy spoofingiem GPS. A wówczas można byłoby przejąć cenną przesyłkę transportowaną do klienta albo użyć bezzałogowca do staranowania jakiegoś obiektu – przy czym warto pamiętać, że np. militarny dron MQ-8 Fire Scout waży aż 1,5 tony.

Skuteczności spoofingu dowiedli m.in. naukowcy z University of Texas w Austin. Rok temu dzięki takiej manipulacji zmienili kurs luksusowego jachtu płynącego po Morzu Śród­ziemnym – nikt z załogi nie zorientował się, że doszło do „porwania”, które było wszak tylko eksperymentem naukowym. Znacznie poważ­niej wyglądał incydent z grudnia 2011 r., kiedy to Irańczycy zmusili do lądowania amerykańskiego drona wojskowego Lockheed Martin RQ-170.

A kilka miesięcy temu haker Samy Kamkar opublikował w internecie projekt bezzałogowe- go pojazdu SkyJack, który włamuje się do syste­mów latających w pobliżu popularnych Parrot AR.Drone i przejmuje nad nimi kontrolę! Spe­cjaliści od bezpieczeństwa od lat debatują, jak temu przeciwdziałać. Jewgienij Kasperski, za­łożyciel firmy Kaspersky Lab, uważa, że wypra­cowanie skutecznej metody będzie niezmiernie trudne, a być może nawet niemożliwe. Drony są niewidoczne dla tradycyjnych systemów ra­darowych, łatwo można je przetransportować. A potem zmontować i uruchomić w prak­tycznie dowolnym miejscu na Ziemi.

Spadaj albo strzelam!

Nic dziwnego, że powstają już systemy obronne takie jak ten skonstruowany przez inżynierów z niemieckiej firmy zbrojeniowej Rheinmetall. Jest wyposażony w precyzyjny układ namierzania oraz w dwa silne lasery, które potrafią strącić drona nawet z odległości dwóch kilometrów. Niewykluczone, że w przy­szłości w ten sposób będą chronione np. bu­dynki rządowe. A Rheinmetall pracuje już nad przenośną wersją systemu.

Mieszkańcy amerykańskiego miasteczka Deer Trail w stanie Kolorado wymyślili prost­sze rozwiązanie. Domagają się wprowadzenia przepisów zezwalających im na strzelanie do dronów. Chodzi o prawo do prywatności, któ­rego ochrona staje się wyjątkowo trudna, gdy nad głową może nam latać lekki bezzałogowy pojazd, wyposażony w cyfrową kamerę. Na razie nawet w USA, gdzie te kwestie traktuje się bardzo poważnie, trwa impas. Pilotowanie drona jest legalne, robienie nim zdjęć już nie, ale jak udowodnić to drugie?

Zdalni ratownicy

Są sytuacje, w których drony mogą okazać się nieocenione – choćby w przypadku klęsk żywiołowych. Bezzałogowe pojazdy mogą dostarczać żywność lub leki w trudno dostępne rejony taniej i bez­pieczniej niż np. helikoptery. Z dronów korzystają już m.in. służby monitorujące sytuację na terenie japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima, która uległa awarii w 2011 r. Austriacki projektant Stefan Riegebauer wymyślił zaś Smart Aid – niewielkie bezzałogowce wyposażone w zestawy ratunkowe z defibrylato­rem. Taką maszynę wysyłałby dyspozytor pogotowia ratunkowego tam, gdzie karetka nie mogłaby dotrzeć wystarczająco szybko. Więcej o projekcie: www.goo.gl/97ljWp

W Europie – a więc i w Polsce – to też te­mat, który dopiero czeka na poważną dyskusję. „Na razie trwają prace nad ustawą o monitoringu wizyjnym, czyli stacjonarnych kamerach. Trudno powiedzieć, kiedy zostaną zakończone, ale nowe prawo raczej nie będzie obejmować dronów” – ocenia Jędrzej Niklas z Fundacji Panoptykon. A szkoda, bo bezzałogowe po­jazdy stwarzają znacznie więcej zagrożeń dla prywatności: są mobilne, mogą podążać za śledzoną osobą.

 

„Jeśli operator drona chce wykonywać loty o charakterze komercyjnym, czyli mające na celu np. filmowanie czy fotografowanie, po­winien posiadać tzw. świadectwo kwalifikacji wydane przez Urząd Lotnictwa Cywilnego” – zwraca uwagę Tomasz Walentynowicz z LatajmyBezpiecznie.org. Jednak zwykły podglądacz może utrzymywać, że pilotuje drona po prostu dla zabawy, a do tego nie trzeba żadnych zezwoleń. „Przepisy powinny wskazywać, w jakich sytuacjach i pod jakimi warunkami bezzałogowce mogą być wykorzy­stywane. Obywatele powinni również mieć dostęp do informacji i możliwość kontroli nad tym, kto i dlaczego używa dronów” – wyjaśnia Jędrzej Niklas.

Dopóki jednak takich przepisów nie ma, pozostaje nam szczelniej zasłaniać okna i pa­trzeć, co za nimi lata. Bo coraz częściej może się okazać, że to nie gołąb czy kawka, lecz pojazd pilotowany przez wścibskiego sąsiada.


DLA GŁODNYCH WIEDZY: