Jeszcze do niedawna rozwiązanie zagadki zagłady dinozaurów wydawało się proste. Według teorii sformułowanej na początku lat 80. XX wieku przez amerykańskich badaczy Waltera i Louisa Alvarezów zwierzaki te wyginęły na skutek upadku na Ziemię gigantycznego meteorytu. Zdarzenie pozostawiło po sobie charakterystyczny ślad w postaci cienkiej warstwy irydu, która pokrywa skały sprzed 65 mln lat. Metal ten bardzo rzadko występuje na Ziemi, a dość często w obiektach pochodzenia kosmicznego. Stąd stosunkowo duże nagromadzenie jego osadów na jednym poziomie, który na dodatek wyznaczał koniec epoki dinozaurów, miało w pełni wyjaśniać zagadkę wymarcia pradawnych zwierząt.
Koronnego dowodu na potwierdzenie teorii Alvarezów dostarczyły badania zespołu Alana R. Hildebranda z University of Arizona. W 1991 r. na łamach czasopisma „Geology” uczeni obwieścili, że znaleźli dokładne miejsce, gdzie ów wielki meteoryt uderzył w Ziemię: północny skrawek środkowoamerykańskiego półwyspu Jukatan. Pozostałością tego zdarzenia był według nich krater średnicy 180 km zwany Chicxulub. Tak ogromną dziurę w Ziemi musiał wybić obiekt mniej więcej dziesięciokilometrowy!
Z tą zgrabną teorią od lat walczy jednak prof. Gerta Keller z amerykańskiego Princeton University. I z roku na rok zdobywa coraz więcej dowodów na poparcie swoich hipotez. Jej zdaniem krater Chicxulub powstał blisko 300 tys. lat przed upadkiem obiektu, który pozostawił po sobie warstewkę irydu. Meteoryt, który wybił dziurę w Jukatanie, nie mógł tego zrobić, gdyż nie zawierał tego metalu. Spowodował natomiast utworzenie się całej masy sferuli – mikroskopijnych drobinek stopionych skał. Ich obecności w zapisie kopalnym nie da się jednak powiązać z żadnym epizodem wymierania.
Jak dowodzą opublikowane pod koniec kwietnia tego roku badania prof. Keller, meksykańskie osady powstałe przed i tuż po upadku meteorytu Chicxulub zawierają dokładnie tę samą liczbę gatunków morskich żyjątek zwanych otwornicami. Jeśli więc ta kosmiczna katastrofa nie wywarła wpływu na lokalne życie, tym bardziej nie mogła przyczynić się do wymarcia dinozaurów.
Według prof. Keller zagładę tych stworzeń, podobnie jak wielu innych organizmów, spowodowała seria wyjątkowo długich i gwałtownych erupcji wulkanicznych na terenie dzisiejszych Indii. W sumie można było wyróżnić trzy fazy wybuchów. Ich przebieg zrekonstruował ostatnio francuski zespół badaczy pod kierunkiem Vincenta Courtillota z l’Institut de Physique du Globe de Paris. Pierwsza wstępna i krótkotrwała faza miała miejsce 67,5 mln lat temu. Druga, główna, rozpoczęła się dwa miliony lat później. – „Na powierzchnię Ziemi wydostało się wtedy około 80 proc. lawy z serii »indyjskich« erupcji. Do dziś przykrywa ona tereny wielkości Niemiec i Francji warstwą grubą na 3,5 km” – mówi „Focusowi” prof. Keller. Trzecia i ostateczna faza wybuchów, o znacznie mniejszej sile, wystąpiła około 270 tys. lat po wymarciu znacznej części ziemskich organizmów.
Największa faza aktywności wulkanicznej składała się z co najmniej 30 wielomiesięcznych, a czasem i wieloletnich megaerupcji. Podczas każdej z nich do atmosfery przedostało się więcej dwutlenku siarki i dwutlenku węgla niż w wyniku uderzenia meteorytu Chicxulub. „Te gazy miały najbardziej niszczycielski wpływ na ówczesne życie. Główna faza wulkanizmu, która doprowadziła do masowej zagłady dinozaurów, jest oceniana na 30 razy bardziej śmiertelną niż upadek obiektu, który wybił krater w Jukatanie” – podsumowuje prof. Keller.
Uwolnione podczas erupcji gazy bardzo szybko dostały się do górnych warstw atmosfery. O ile CO2 to gaz cieplarniany, którego duże ilości mogą powodować wzrost temperatury, o tyle wpływ SO2 jest dokładnie odwrotny. „Dwutlenek siarki tworzył w atmosferze siarczanowe aerozole, których cząsteczki odbijały promieniowanie słoneczne z powrotem w kosmos, co niwelowało wpływ dwutlenku węgla i prowadziło do znacznego oziębienia klimatu” – tłumaczy prof. Keller. I chociaż czas życia siarczanowych aerozoli to zaledwie około dwóch lat, pochodzące z erupcji wulkanicznych kolejne zastrzyki SO2 powodowały ciągłe ich powstawanie. W końcu więc mróz zapanował nawet na niskich szerokościach geograficznych.
Dodatkową konsekwencją unoszenia się dwutlenku siarki w ziemskiej atmosferze były kwaśne deszcze, które niszczyły zieleń, doprowadzając do zagłady najpierw roślinożerne dinozaury, a wkrótce potem i zależne od nich drapieżniki.
I nawet jeśli niektóre z tych stworzeń przetrwały okres gwałtownych zmian klimatu, to ostateczną zagładę przyniosło im uderzenie meteorytu, którego śladem jest obecna w osadach charakterystyczna warstewka irydu. Według prof. Keller, kosmiczny wędrowiec dokończył dzieła rozpoczętego przez wulkany. Jeśli jednak nie uderzył on w Jukatan, to gdzie znajduje się jego krater? „Sama chciałabym to wiedzieć” – mówi uczona.
DYZENTERIA, ZAPARCIE, GŁUPOTA..
Już kilka lat temu doliczono się blisko 90 hipotez, które miały tłumaczyć zagładę dinozaurów. Oto parę najciekawszych pomysłów – niektóre mądre, inne nieco mniej. George i Roberta Poinar w książce „What Bugged the Dinosaurs?” piszą, że przed 65 mln lat pojawiły się insekty, które roznosiły wiele nowych, nieznanych dinozaurom chorób. We wnętrznościach jednego z owadów zachowanych w bursztynie uczeni znaleźli pierwotniaka wywołującego leiszmaniozę. Inny pradawny insekt przenosił malarię. Natomiast w odchodach dinozaurów uczeni znaleźli pasożyty wywołujące dyzenterię. Ekspansja roślin kwitnących miała też znaczenie dla przemiany materii dinozaurów. Rośliny nagozalążkowe, które wcześniej dominowały na Ziemi, działają przeczyszczająco.
Zmiana flory mogła więc doprowadzić do śmiertelnego zaparcia u wielkich gadów. Mniej znane hipotezy stawiają na: niedożywienie, zaburzenia hormonalne, kłopoty z kręgosłupem (wypadanie dysków), starzenie się szczepów, wyjadanie jaj gigantów przez ssaki, zmiany proporcji płci u płodów spowodowane temperaturą, małe mózgi (i związane z tym braki inteligencji) czy psychozy samobójcze. Wreszcie niektórzy sądzą, że część dinozaurów przetrwała wymieranie.