Tuż przed końcem wojny George Gavin, saper służący w armii Stanów Zjednoczonych, natknął się w zniszczonym przez bombę pociągu na porozrzucane niemieckie koperty, a w nich stare pergaminy. Kilkanaście z nich schował do kieszeni i jako pamiątkę wojenną ze wschodnich Niemiec zabrał do domu. Nigdy się nie dowiedział, że wśród pergaminów są bezcenne średniowieczne dokumenty, wystawione m.in. przez Władysława Łokietka i dwóch papieży. Zimą 1945 roku Niemcy ewakuowali rękopisy na zachód, razem z innymi zbiorami Staatsarchiv w Breslau. George Gavin zmarł w 1998 roku. Po jego śmierci średniowieczne pergaminy przejął syn, który postanowił oddać dokumenty archiwum państwowemu we Wrocławiu. We wrześniu ubiegłego roku polskie media tryumfalnie obwieściły powrót bezcennych dla polskiej kultury manuskryptów na Dolny Śląsk. Przypadek Gavina, zakończony happy endem, jest jedną z bardzo wielu historii, jakie wydarzyły się w Niemczech w 1945 roku. Na terenie pokonanej III Rzeszy rabunki dokonywane przez zwycięskie wojska były na porządku dziennym. Do dziś panuje przekonanie, że grabieży dopuszczali się czerwonoarmiści, którzy równie gorliwie jak hitlerowcy łupili podbijane przez siebie kraje. Jednak nie tylko sowieccy żołdacy i naziści traktowali muzealne zbiory i dzieła sztuki z prywatnych kolekcji jak zdobycz wojenną. Historia zna wiele przypadków spektakularnych kradzieży, dokonanych w Niemczech przez zachodnich aliantów. Okazuje się, że niechlubny prym wiedli wśród nich żołnierze armii Stanów Zjednoczonych. Dzieła sztuki, nierzadko powtórnie zrabowane, do dziś znajdują się w prywatnych kolekcjach oraz państwowych instytucjach USA.
ZAGINIONY SKARB
Telefon na redakcyjnym biurku Williama Honana dzwonił tego dnia bez przerwy. Reporter „New York Timesa” podniósł zniecierpliwiony słuchawkę. – „Honan” – przedstawił się dziennikarz. Po raz trzeci tego dnia odezwał się w słuchawce Willi Korte. Mówił z charakterystycznym niemieckim akcentem. Mieszkał w Waszyngtonie i był specjalistą od skradzionych dzieł sztuki. W Stanach poszukiwał zrabowanych w Niemczech pod koniec wojny eksponatów. Niemiec próbował namówić dziennikarza do współpracy w odnalezieniu pewnego skarbu. Honanowi propozycja wydała się dziwna i nie chciał się na nią zgodzić. Ale Niemiec nalegał. Opowiadał o średniowiecznych klejnotach, które zniknęły pod koniec amerykańskiej okupacji Saksonii. Wszystkie tropy prowadzą do USA. Jego zdaniem była to największa i najdłużej nierozwiązana zagadka kradzieży dzieł sztuki po wojnie. „Czy to nie trochę melodramatyczne, jak skarb piratów czy coś takiego?” – zadrwił Honan. Korte ze śmiertelną powagą tłumaczył, że to kosztowności warte więcej niż obrazy van Gogha, osiągające cenę 80 milionów dolarów za sztukę. „To dary królewskie” – ciągnął Korte. – „Pierwsi królowie Niemiec – Henryk I i jego syn Otto sprezentowali je katedrze w Kwedlinburgu, ufundowanej by pozyskać lojalność miejscowego duchowieństwa. Kwedlinburg to ważny punkt na mapie średniowiecznej Europy”. Honan był tą opowieścią coraz bardziej znudzony. „Dwa spośród tych skarbów to manuskrypty – jeden napisano złotym atramentem.
Oba umieszczono w oprawach ozdobionych złotem, srebrem i szlachetnymi kamieniami. Pozostałe skarby to relikwiarze, zawierające starożytne chrześcijańskie relikwie: skrawki drewna z Arki Noego i krople mleka Marii Dziewicy”. – „Chyba pan żartuje” – żachnął się Honan. – „To może brzmi niedorzecznie, ale w średniowieczu nikt tego nie kwestionował” – odpowiedział spokojnie Korte. Dziennikarz „New York Timesa” wątpił w możliwość odnalezienia bezcennych przedmiotów. Poza tym nie miał czasu bawić się w poszukiwacza. Był ubawiony, gdy usłyszał od Kortego, że prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała skarby, był Heinrich Himmler. Szef SS uważał siebie za reinkarnację Henryka I. W latach 30. urządzał w kolegiacie św. Serwacego w Kwedlinburgu niezwykłe ceremonie i traktował je jako nazistowskie mistyczne obrzędy. Obaj czczeni władcy jako pierwsi zjednoczyli plemiona germańskie. Henryk I rządził w X w. królestwem Franków i Saksończyków. Otto I, zwany Wielkim, został pierwszym władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
HONAN ODKRYWCA
Historia skarbu z Kwedlinburga nie dawała jednak Honanowi spokoju. Przypomniał sobie, że wcześniej otrzymał kopie jakichś dokumentów Armii Amerykańskiej, odkryte w niemieckich archiwach. Dziennikarz jeszcze do nich nie zaglądał. Teraz postanowił przekartkować materiały. Ku jego zaskoczeniu teczki zawierały raporty armii USA z lat 1945–1948 na temat ukrycia w starej kopalni kosztowności ze skarbca w Kwedlinburgu. Miało to je uchronić przed ewentualnym zbombardowaniem przez aliantów. 18 kwietnia 1945 roku Amerykanie zajęli miasto. Według dokumentów burmistrz poinformował dowódcę jednostki o ukryciu skarbów. Delegacja wojskowych i miejskich urzędników udała się do oddalonej o kilka kilometrów kopalni soli i odnalazła ukryte pod ziemią rarytasy. Przy wejściu do sztolni postawiono straż. Kilka dni później kopalnię odwiedziła kolejna grupa inspektorów. To, co zastali, wprawiło ich w zdumienie. Skrzynie, w których przechowywano skarb, były otwarte. Kilkanaście najbardziej cennych przedmiotów zniknęło bez śladu. Reporter „New York Timesa” poczuł w sobie zacięcie detektywa. Zagadka skarbu z Kwedlinburga nie wydała mu się już tak trudna do rozwikłania. Kradzieży musieli dokonać amerykańscy żołnierze. Należało więc przede wszystkim ustalić skład osobowy 35. oddziału, który stacjonował w tym niemieckim mieście. Wtedy będzie można stworzyć listę podejrzanych. Podczas wizyty w waszyngtońskiej redakcji „New York Timesa” zadzwonił do Willego Kortego. „Jak tam pańskie śledztwo?” – spytał dziennikarz. – „Jestem już naprawdę blisko” – odpowiedział niemiecki badacz. Niemiec doskonale orientował się w strukturach armii Stanów Zjednoczonych. Honan zaczął nawet podejrzewać, że Korte jest agentem wywiadu. Był rok 1989. Mimo wątpliwości Willi Honan podjął z Niemcem współpracę. Wspólne śledztwo zakończyło się po kilku miesiącach w Whitewright w Teksasie. W tej rolniczej miejscowości, którą Honan nazwał „dziurą zabitą dechami”, detektywi odnaleźli skarb z Kwedlinburga. Kosztowności warte około 250 milionów dolarów były zdeponowane w sejfie lokalnego banku. Przeglądając tysiące artykułów, ogłoszeń i nekrologów, trafili na trop, który doprowadził ich do rodzeństwa Jacka i Jane Meador. Ich starszy brat Joe służył pod koniec II wojny światowej w jednym z trzech oddziałów pilnujących kopalni koło Kwedlinburga. To on otworzył skrzynie i ukradł 15 przedmiotów z kolegiaty św. Serwacego. Były wśród nich: ewangeliarz św. Samuela – łaciński manuskrypt z IX w. z inkrustowaną szlachetnymi kamieniami obwolutą, oraz ewangeliarz drukowany w 1513 roku. Meador wyciągnął ze skrzyń także jeden srebrny i pięć kryształowych relikwiarzy, tysiącletni grzebień z kości słoniowej inkrustowany złotem i kamieniami szlachetnymi, używany podczas ceremonii koronacyjnych, oraz alabastrowy dzban z I w., w którym, według legendy, Jezus zamienił wodę w wino podczas godów w Kanie Galilejskiej. Skarby Meador wysłał pocztą na rodzinną farmę. W 1946 roku zakończył służbę wojskową i powrócił do Whitewright. Reporter „New York Timesa” odkrył pikantne szczegóły z życia Joe Meadora. Były żołnierz prowadził podwójne życie: jedno na teksańskiej farmie, drugie w wielkomiejskim środowisku homoseksualistów w Dallas. Dziennikarz dotarł do byłych partnerów Joe Meadora. Opowiadali, że wabił ich do mieszkania skarbami i pokazywał kosztowności przywiezione z Niemiec. Dwa relikwiarze podarował prawdopodobnie kochankom. Zmarł bezdzietnie w 1980 roku. Majątek, w tym skarby z Kwedlinburga, odziedziczyło w spadku rodzeństwo. Po ośmiu latach Jack i Jane postanowili sprzedać ewangeliarze. Za pośrednictwem adwokata z Houston zlecili ekspertowi w Genewie zbadanie autentyczności i oszacowanie wartości ksiąg. Prawnik rodzeństwa otworzył w Szwajcarii konto i wynajął dwie skrzynki depozytowe. Potem zaczął wysyłać listy i zdjęcia manuskryptów do rozmaitych muzeów i handlarzy dziełami sztuki, oferując sprzedaż.
Niejaki Heribert Tenschert, diler z Passau w Bawarii, wyraził zainteresowanie zakupem drogocennych manuskryptów. W 1990 r. Niemiec pojechał do USA i dokładnie przebadał księgi, potwierdzając ich autentyczność. Po powrocie do Niemiec zaproponował nabycie manuskryptów sekretarzowi generalnemu niemieckiej Fundacji Dóbr Kultury z Berlina Zachodniego. William Honan opisywał już w tym czasie niezwykłą historię skarbu na łamach „New York Timesa”. „W Teksasie odkryto skarby sztuki średniowiecznej” – donosił dziennik 14 czerwca 1990 roku. O rodzeństwie Meador zrobiło się głośno. Oczy kamer skierowały się na kowbojskie Whitewright na teksańskiej prowincji. Media donosiły o sprawie, jaką przed sądem w Dallas fundacja z Niemiec wytoczyła rodzinie Meador. Proces zakończył się ugodą. Niemcy zapłacili rodzeństwu 2,75 miliona dolarów za ewangeliarz Samuela oraz za zwrot wszystkich kosztowności. W 1993 roku skarb powrócił do Kwedlinburga. Zaledwie kilka lat rodzina Meador cieszyła się milionami. Wymiar sprawiedliwości USA oskarżył rodzeństwo Meador oraz ich adwokata z Houston o sprzedaż przedmiotów pochodzących z kradzieży. Oskarżonym groziło nawet 10 lat więzienia. Lecz sąd w miejscowości Hermann oddalił skargę z powodów formalnych, a sąd apelacyjny podtrzymał tę decyzję. Rodziną Meador zainteresował się tymczasem urząd skarbowy. Zażądał zwrotu podatku dochodowego oraz odsetek. Nałożył również kary grzywny. Urzędnicy domagali się zapłaty około 10 milionów dolarów.
80-letni Jack i o 12 lat młodsza Jane stanęli przed groźbą bankructwa. Udało im się jednak uniknąć problemów. Do dziś dla wielu prawników pozostaje niepojęte, w jaki sposób rodzina wyszła z postępowania obronną ręką i zawarła z urzędem ugodę, płacąc jedynie 135 tysięcy dolarów odsetek. Sierżant Joe Meador i jego spadkobiercy uniknęli odpowiedzialności. Jaki los spotykał amerykańskich żołnierzy, którym udowodniono kradzież dzieł sztuki i kosztowności, pokazuje historia majora Davida Watsona, pułkownika Jacka Duranta i kapitan Kathleen Nash. Cała trójka została skazana na wieloletnie kary więzienia za jeden z największych rabunków wszech czasów: kradzież heskich klejnotów koronnych. Amerykanie zajęli zamek Kronberg w okolicy Frankfurtu nad Menem tuż po zakończeniu działań wojennych. Wspaniałą neorenesansową rezydencję, należącą do księcia Filipa Heskiego i jego żony Mafaldy, przekształcono w klub oficerski. Jego szefową mianowano kapitan Kath– leen Nash. W długie jesienne wieczory 1945 roku Nash wraz z dwoma pomocnikami przetrząsała kompleks pałacowy. Amerykańscy żołnierze penetrowali korytarze i komnaty kąt po kącie. Dokładnie przeszukali także strych i piwnicę. W jednym z podziemnych pomieszczeń ich uwagę zwróciła świeża plama zaprawy murarskiej. Przy pomocy młotków i łomów zaczęli rozkuwać warstwę muru.
Niebawem odkryli zamurowaną w ścianie szkatułę z naszyjnikami, bransoletami, koronami, biżuterią, a także zastawy stołowe i inne klejnoty o wartości wielu milionów dolarów. Złodzieje działali w pośpiechu. Uszkodzili większość kolekcji. Szlachetne kamienie powyrywali z opraw, a złoto od razu spieniężyli. Kosztowności z zamku Kronberg zabrali ze sobą do USA. Po powrocie do kraju rabusie postanowili upłynnić kosztowności na czarnym rynku w Chicago. Jednakże byli żołnierze nie cieszyli się fortuną zbyt długo. Na początku 1946 roku heska rodzina książęca zgłosiła przedstawicielom Armii Amerykańskiej kradzież klejnotów. Sekcja Wydziału Kryminalnego armii rozpoczęła śledztwo, które doprowadziło do aresztowania winnych. Sąd wojskowy skazał pułkownika Jacka Duranda na 15 lat więzienia. Kapitan Nash spędziła 5 lat za kratkami. David Watson dostał 3 lata odsiadki. Połowę skarbu policja odnalazła w domu siostry Kathleen Nash. Reszty klejnotów, tych o najwyższej wartości, nie udało się dotąd odzyskać.
LEPKIE ŁAPKI
Podczas konferencji w Jałcie „Wielka Trójka” zatwierdziła podział Niemiec na strefy okupacyjne: amerykańską, brytyjską, sowiecką, a także francuską. Zajęte terytoria miała nadzorować Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec, z siedzibą w Berlinie. Strefa Amerykańska obejmowała tereny południowych i środkowych Niemiec i liczyła około 116 tys. km kw. Główna kwatera wojsk USA znajdowała się we Frankfurcie nad Menem. W toku działań wojennych wojska generała Eisenhowera zajęły część obszaru, który miał stanowić radziecką strefę okupacyjną. Amerykanie pośpiesznie ewakuowali ze wschodnich landów ogromną ilość kosztowności i dzieł sztuki, zdeponowanych przez władze wojskowe i administracyjne III Rzeszy.
Chodziło o to, by nie dostały się one w ręce Sowietów. Wśród zarekwirowanych dóbr znalazły się m.in. niemieckie rezerwy złota, wywiezione z Banku Rzeszy w Berlinie i ukryte w kopalni w miejscowości Merkers w Turyngii. 285 ton kruszcu oraz pół miliarda przedwojennych dolarów w gotówce trafiło do punktu zbiorczego we Frankfurcie. Majątek został później podzielony i wypłacony ofiarom nazistowskich Niemiec w ramach kontrybucji i odszkodowań wojennych. Amerykanie gromadzili kosztowne znaleziska w trzech miejscach. Prócz Frankfurtu były to Wiesbaden oraz Offenbach. Do tej ostatniej miejscowości trafiały kosztowności zrabowane przez nazistów Żydom. Zgodnie z postanowieniami, obowiązywała zasada restytucji, czyli zwrotu odzyskanego mienia właścicielom lub reprezentującym ich instytucjom. W rękach aliantów znalazł się majątek o niewyobrażalnej wartości. Kosztowności trafiały zwykle do prawowitych właścicieli oraz ofiar nazistowskich zbrodni. „Pozostaje natomiast smutnym i kłopotliwym faktem, że tuż po zakończeniu wojny wielu Amerykanów brało udział w kradzieżach na dużą skalę” – uważa Kenneth Alford, badacz tajemnic skarbów zrabowanych podczas II wojny światowej. – „Większość tego rodzaju działań była sankcjonowana przez władze Stanów Zjednoczonych. Tylko w dziedzinie sztuk plastycznych Amerykanie zrabowali tysiące obrazów, rzeźb i rysunków, jak również całe tony cennych fotografii i negatywów”. Skalę grabieży dokonanych na terenie Niemiec uświadamia rejestr Europejskiej Komisji do spraw Zrabowanej Sztuki w Londynie (ECLA).
Na liście poszukiwanych eksponatów znajdują się m.in. kolekcja obrazów z galerii muzealnej Cesarza Fryderyka w Magdeburgu oraz eksponaty z Kunsthalle w Bremie. Nie odnaleziono dotąd ponad 11 tysięcy grafik, w tym dzieł Dürera, Cranacha, Altdorfera z Gabinetu Miedziorytów w Dreźnie. Prace najwybitniejszych niemieckich artystów zniknęły także z zamku Schwarzburg. Ukryli je tam pracownicy muzeum w Weimarze. Gdy w czerwcu 1945 roku Walter Scheidig, dyrektor muzeum, ponownie odwiedził zamek, zorientował się, że brakuje wielu cennych dzieł. Z piwnicy zniknęło kilkanaście malowideł, w tym przynajmniej dwa obrazy Albrechta Dürera oraz „Wenus i Amor” Cranacha. Kradzieży dokonali żołnierze USA. Świadczyły o tym odciski butów oraz niedopałki amerykańskich papierosów. 10 lat po zakończeniu wojny Scheidig pisemnie poprosił amerykański Departament Stanu o pomoc w odszukaniu przedmiotów skradzionych ze Schwarzburga. W 1954 r. rozpoczęło się dochodzenie, które po roku umorzono. W 1966 r. dwa obrazy Dürera odnaleziono w prywatnej kolekcji w Nowym Jorku. Jej właściciel zeznał, że po wojnie kupił malowidła za 500 dolarów, i nie miał pojęcia o ich wartości i pochodzeniu.
Dopiero po 20 latach udało się rządowi RFN zmusić kolekcjonera do zwrotu obrazów. Wokół zaginionych kosztowności narosło przez dziesięciolecia wiele legend. Popularna wśród poszukiwaczy skarbów teoria głosi nawet, że łupem Amerykanów padła też słynna Bursztynowa Komnata. Niemcy mieli ją przewieźć z Petersburga do Kaliningradu, a potem do Frankfurtu nad Odrą. Przez podziemną stację kolejową w Buch pod Berlinem skarb miał dotrzeć w skrzyniach do Muzeum Turyngii w Weimarze. W niejasnych okolicznościach ciężarówki Czerwonego Krzyża przewiozły owe skrzynie do miejscowość Grasleben. Bursztynową Komnatę ukryto rzekomo w nieczynnej sztolni. W kopalni tej Niemcy rzeczywiście schowali liczne skarby. Amerykanie przeprowadzili w Grasleben rewizję i odnaleźli m.in. cztery skrzynie z napisem „Katedra Poznańska”. Złożono w nich relikwiarze, monstrancje i inne drogocenne przedmioty z katedralnego skarbca w Poznaniu. W skrzyniach odnaleziono także kosztowności zagrabione w Lesznie i innych polskich miastach wcielonych do Rzeszy. W kopalni ukryto ponadto eksponaty i dzieła sztuki wielu muzeów berlińskich. Większość zbiorów powróciła ostatecznie do właścicieli.
JAK ZŁODZIEJE OKRADLI ZŁODZIEJA
Dwa dni po inspekcji, do pilnowania sztolni w Grasleben oddelegowano oddział specjalny „T Force” 12. Grupy Armii. Wkrótce potem w jednej z podziemnych komór wybuchł pożar. Przez wiele dni do kopalni nie można było wejść. Kilka tygodni później miejscowość przeszła pod kontrolę brytyjską. Anglicy stwierdzili, że zginęło około 10-15 proc. ukrytych w kopalni przedmiotów. Czy była wśród nich również Bursztynowa Komnata? Po wielu latach pułkownik Lament Moore, oficer Wydziału Zabytków i Sztuk Pięknych w Pentagonie, który przeprowadzał inspekcję w Grasleben, będzie twierdził w rozmowie z Kennethem Alfordem, że nigdy nie był w kopalni. Gdy pisarz przedstawi mu fotografie przeczące tym twierdzeniom, emerytowany oficer armii USA odpowiedział: „Będę milczał aż do śmierci”. Hermanna Göringa, ekscentrycznego dowódcę Luftwaffe, można nazwać pierwszym kolekcjonerem i historykiem sztuki III Rzeszy. Göring w porozumieniu z Adolfem Hitlerem zgromadził w swojej imponującej posiadłości Karinhall na Pojezierzu Meklemburskim dzieła, z których miała powstać wielka kolekcja III Rzeszy. Zbiór tworzyły światowej klasy eksponaty, zrabowane na terenach okupowanych przez Niemcy.
Korytarze i pomieszczenia wypełniały prace Rubensa, Cranacha, Memlinga oraz arcydzieła sztuki religijnej z różnych wieków. Thomas M. Johnson, historyk i badacz tajemnic zaginionych dzieł sztuki, pisze o 1375 obrazach, 250 rzeźbach i 75 witrażach. Zimą 1945 roku, tuż przed nadejściem Rosjan, Göring kazał pieczołowicie zabezpieczyć eksponaty i wysłać je koleją do Berchtesgaden w bawarskich Alpach. W tym górskim kurorcie znajdował się słynny Berghof – letnia posiadłość Adolfa Hitlera. Swoje rezydencje pobudowali tam także najwyżsi funkcjonariusze hitlerowskiego reżimu, w tym Hermann Göring. Ponieważ jego prywatne podziemne centrum dowodzenia nie zostało jeszcze ukończone, pociąg pomknął do Veldenstein, gdzie feldmarszałek posiadał zamek. W jego murach zdeponowano tymczasowo kolekcję. Po kilku tygodniach w okolicy pojawili się Amerykanie i Göring ewakuował dzieła do Berchtesgaden. Czwartego maja 1945 r. rejon Obersalzberg zajęły wojska amerykańskie i francuskie. Ludzie admirała, ewakuując kolekcję pociągiem do pobliskiego Unterstein, słyszeli już kroki nadciągających aliantów. Dwa wagony z dziełami sztuki przejęli Francuzi na dworcu kolejowym w Berchtesgaden. Skład, który dotarł do Unterstein, złupili okoliczni mieszkańcy. Zdobycie Berchtesgaden alianci opijali trunkami z piwnic samego führera.
„Rozgrywały się sceny jakby żywcem wzięte z domu wariatów” – pisze w książce Kenneth Alford. – „Teren wspaniałej niegdyś posiadłości był zarzucony pustymi butelkami po znakomitych winach burgundzkich, mozelskich, szampanach i innych trunkach”. Splądrowano posiadłość Göringa i innych hitlerowskich notabli. Podziemny bunkier feldmarszałka, ze względu na zgromadzone w nim skarby, żołnierze nazwali „jaskinią Aladyna”. Podobno w niezniszczonej części kwatery Hitlera pozostał jedynie kominek i toaleta. „W jaki sposób miałem rozebrać kominek, zdemontować wszystko i wysłać do Nowego Jorku?” – wspominał po wielu latach pułkownik Bernard Bernstein. Podobno porucznik Roland Gebert zabrał do domu całą sypialnię wraz z żyrandolem. Pod koniec lat 40. w jednej z gazet Chicago ukazało się ogłoszenie: „Broszka, diament z rubinem, poprzednio należąca do nazisty Hermana Goeringa, cena $3,300”. Anons zwrócił uwagę agentów Urzędu Celnego USA. Po krótkim dochodzeniu skonfiskowali medalion oraz należącą do admirała srebrną buławę z wygrawerowanym napisem: „Od führera dla Pierwszego Marszałka Polnego Generalnego Sił Powietrznych”.
Jak kosztowności trafiły do Chicago? Wysłał je pocztą do swojej matki porucznik Warren Eckberg. Prawdziwą fortunę na łupach z Berchtesgaden zrobił przełożony Eckberga – podpułkownik Willard White. Oficer przywłaszczył sobie m.in. zastawę stołową Hitlera. Do USA wysłał nie tylko srebra, ale także dzbanki do kawy i herbaty, sosjerki, cukiernice, w tym kryształowe kieliszki skradzione przez Göringa z pałacu Ludwika Napoleona oraz kolekcję sztyletów i drogocennych mieczy. Łupy odebrała żona oficera, siostra późniejszego prezydenta Lyndona B. Johnsona. Państwo White żyli po wojnie dostatnio dzięki systematycznie wyprzedawanej kolekcji. Amerykanie starali się zabezpieczyć kolekcję feldmarszałka i przekazali ją do punktów zbiorczych. Wiele cennych przedmiotów zniknęło jednak w niewyjaśnionych okolicznościach. Nigdy nie odnalazł się obraz Hansa Memlinga „Madonna z Dzieciątkiem”. Göring miał go podarować generałowi Paulowi Patchowi. Po wojnie podejrzenia o kradzież padły na majora Paula Kubalę, tłumacza zeznań Göringa. Wojskowi śledczy przypisywali tłumaczowi również zagarnięcie wielu innych przedmiotów, należących do admirała. Kubala miał ukraść 15 złotych zegarków i papierośnic oraz około dziewięciu tysięcy dolarów.
STRACONE NA ZAWSZE?
Żołnierze traktowali kosztowności jak łupy wojenne. Ci, którym próbowano udowodnić kradzież, przekonywali, że zapobiegali tylko przejęciu cennych przedmiotów przez Armię Czerwoną. Takich argumentów używali międzi innymi złodzieje heskich skarbów koronnych. Podobnie tłumaczyli się żołnierze, którzy złupili zamek Hermanna Göringa w Valdenstein. Skradzione wtedy przedmioty odzyskano podczas szczegółowej rewizji w amerykańskich koszarach. Dowództwo piętnowało kradzieże popełniane przez szeregowych żołnierzy. Ogromna ilość zarekwirowanych w Niemczech precjozów trafiła jednak do USA za przyzwoleniem władz wojskowych i cywilnych. Za oceanem znalazły się również przedmioty należące do admirała Luftwaffe. Po zatrzymaniu Hermanna Göringa, Amerykanie pozbawili admirała odznaczeń wojskowych. Medale, a także buławę marszałkowską i osobisty sztylet do dziś można oglądać w Muzeum Wojskowym Akademii West Point. Bogato inkrustowana buława warta jest około miliona dolarów.
Z kolei w Narodowym Muzeum Piechoty w Fort Benning w Georgii przechowywany jest miecz, który Göring otrzymał w prezencie od faszystowskiego przywódcy Włoch Benito Mussoliniego. Przejmowaniem dóbr kultury zajmowały się oficjalne instytucje USA. Po zakończeniu działań wojennych Biblioteka Kongresu utworzyła kilkunastoosobową misję, którą wysłano do Niemiec. Pracownicy placówki wysłali do Stanów prawie dwa miliony książek i czasopism. Były wśród nich takie „białe kruki”, jak XVIII-wieczne wydania utworów Goethego. Skonfiskowano także ponad półtora miliona publikacji nazistowskich o charakterze ideologicznym i propagandowym. Prywatny księgozbiór Adolfa Hitlera również powędrował za ocean. Obecnie znajduje się w Sali Rzadkich Książek Biblioteki Kongresu USA. W 1947 roku pod okiem oficera Gordona Gilkeya przewieziono do Waszyngtonu 11 tysięcy obrazów.
Najcenniejsze z nich znajdują się obecnie w podziemnym schronie Centrum Muzeum Wojska w Pentagonie. Instytut byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Herberta Hoovera także wzbogacił się o unikatowe dzieła. Pracownicy instytutu wysłali z Niemiec do Biblioteki Wojennej Hoovera na Uniwersytecie Stanford tysiące eksponatów. Znalazły się wśród nich liczące siedem tysięcy stron dzienniki Josefa Goebbelsa oraz zbiór prywatnych dokumentów ministra propagandy III Rzeszy. W 1981 roku Kongres przegłosował ustawę, umożliwiającą zwrot Niemcom dzieł sztuki. W ciągu 20 lat Amerykanie oddali około jednej trzeciej tych dzieł. Ponad sześć tysięcy malowideł nadal jednak znajduje się w posiadaniu sił zbrojnych. Tylko lotnictwo USA przechowuje ponad pół tysiąca obrazów przedstawiających walki w powietrzu. Można je oglądać w muzeum Wrighta-Pettersona w stanie Ohio.
RABUSIE W IRANIE
W maju 2003 roku do ogarniętego wojną Iraku przyjechała grupa ekspertów ONZ. Specjaliści mieli określić straty, jakie wskutek rabunku poniosły irackie muzea. Gdy miesiąc wcześniej Amerykanie i Brytyjczycy szturmowali stolicę Iraku, szabrownicy wynosili muzealne eksponaty zaliczane do najcenniejszych na świecie. Złodzieje złupili zbiory Muzeum Narodowego oraz Bibliotekę. Wśród zrabowanych przedmiotów znalazły się dzieła sztuki starożytnej Mezopotamii i Babilonii, liczące kilka tysięcy lat. Złodzieje przetrzebili zbiory także kilkunastu innych muzeów kraju. Wojska koalicji nie przejmowały się zbytnio losem zbiorów. „Muzealne skarby skazane na łaskę rabusiów. Amerykańscy generałowie odrzucają apel o zabezpieczenie bezcennych dzieł sztuki przed wandalami” – donosił dziennik „The Guardian” w kwietniu 2003 roku.
Dopiero po kilku tygodniach okupacji, pod naciskiem Narodów Zjednoczonych, USA zgodziły się chronić muzea i współpracować przy odzyskiwaniu skradzionych eksponatów. W rękach Amerykanów znalazły się irackie dobra kultury. Żołnierze USA towarzyszyli ekspertom na okolicznych bazarach, gdzie skradzione przedmioty sprzedawane były za grosze. Śledczy wciąż prowadzą poszukiwania, także w Europie i Stanach Zjednoczonych. Doświadczenie wojny światowej oraz przypadek Joe Meadora pokazały, że skradzione dzieła sztuki mogą pojawić się na aukcjach i w antykwariatach nawet po wielu latach.
Marcin Rogoziński