Dopóki nie natknęłam się na artykuł psychiatrów omawiający szkodliwe skutki podróży, żyłam w przekonaniu, że zwiedzanie świata bywa niebezpieczne na przykład dlatego, że obnaża niektóre wady turysty. Szczególnie bezwzględnie – roztargnienie. Choć na co dzień ten defekt charakteru uchodzi prawie bezkarnie, za granicami ojczystego kraju ściąga na człowieka gigantyczne problemy.
Można choćby zostawić torebkę w pociągu relacji Karlsruhe – Mannheim, wysiadając na peron z koszulą nocną i szczoteczką do zębów w walizce, ale bez dokumentów i pieniędzy. Można odkryć na dwie godziny przed odlotem, że upatrzony autobus dowożący ludzi na lotnisko z centrum Brukseli w soboty nie jeździ, co wobec braku pieniędzy na taksówkę utrudnia kontynuację wycieczki. Po lekturze naukowej pracy wiem jednak, że może być dużo gorzej. W podróży można nabawić się chorobliwego lęku, dostać paranoi albo schizofrenii, które skutecznie zakończą zagraniczne peregrynacje.
Do Instytutu Neurologii i Psychiatrii w Warszawie przywieziono prosto z lotniska kobietę. Jej przerażony mąż opowiadał, jak wyczekiwana od dawna wycieczka do Jerozolimy zamieniła się w koszmar. Musieli przerwać podróż, gdy żona przestała spać, maniakalnie wszystko czyściła, lizała podłogę w hotelu, a przechodniom na ulicy próbowała rozdawać wodę, twierdząc, że zamieniła ją w wino. Niemal nie wychodziła z kościoła, obsesyjnie się modląc. Terapia w warszawskim szpitalu trwała miesiąc. Przy wypisie pacjentka deklarowała, że już nigdy nie pojedzie do Ziemi Świętej. Jej przypadek, jako pierwszy tego typu w naszym kraju, został opisany w periodyku „Psychiatria Polska”.
Fiksacja religijna
W Izraelu ludzie dotknięci tzw. syndromem jerozolimskim nie należą do rzadkości. Ci, u których to zaburzenie przyjmuje najostrzejszą formę (rocznie około stu osób), trafiają do kliniki At Kfar Shaul Mental Health Center w Jerozolimie. Ich kłopoty zwykle przebiegają podobnie. Wycieczkę do Izraela wykupuje w biurze podróży całkowicie zdrowy człowiek. Po dotarciu na miejsce zaczyna się dziwacznie zachowywać. Na początku odłącza się od grupy, staje się niespokojny, potem obsesyjnie się kąpie i maniakalnie obcina paznokcie, głośno i żarliwie się modli.
JEROZOLIMA – Syndrom jerozolimski w ostrej postaci dotyka co roku około stu osób. Mężczyźni zaczynają się często uważać za Mesjasza lub któregoś z apostołów, kobiety – za Matkę Boską
Przyodziany w hotelowe prześcieradła albo całkiem nago maszeruje do miejsc kultu religijnego i wygłasza umoralniające kazanie. Dr Gregory Katz z jerozolimskiej kliniki psychiatrycznej wspomina niemieckiego turystę, którego policja znalazła nagiego na pustyni. Chrzcił napotkanych ludzi, przekonany że jest Janem Chrzcicielem. Trudno było ustalić jego tożsamość, ponieważ nie miał dokumentów. Mężczyźni często mają się za Mesjasza lub któregoś z apostołów, kobiety zaś wcielają się w Matkę Boską.
Kto jest podatny na syndrom jerozolimski? Osoba po czterdziestce, pochodząca z prowincjonalnego miasteczka, wychowana w religijnej rodzinie.
Podróż do Izraela jest zwykle jej pierwszą wyprawą za granicę. Właśnie tacy turyści załamują się, gdy ich wyidealizowane wyobrażenie Świętego Miasta zderza się z rzeczywistością metropolii i ogniska religijnych konfliktów. Przytłaczają ich gigantyczne korki, hałas, na każdym kroku patrole policji i wojska.
Wyjazd z Jerozolimy przyspiesza powrót do normalności, pacjenci dochodzą do siebie często bez pomocy lekarza, po pięciu-siedmiu dniach. Gdy wyzdrowieją, wstydzą się swojego zachowania i nie chcą już więcej wracać do Jerozolimy. Oczywiście zdarzają się i tacy turyści, którzy przed podróżą mieli kłopoty ze zdrowiem psychicznym – do Izraela przybywają z jakąś szczególną misją i przekonaniem o własnej potędze i wpływach. Ci wymagają dłuższego leczenia. Są i tacy, którzy głęboko wierzą w uzdrawiające właściwości Jerozolimy (do tej grupy należał rosyjski pisarz Mikołaj Gogol).
Syndrom jerozolimski co pewien czas trafia na łamy prasy, był nawet tematem ubiegłorocznej wystawy Katarzyny Kozyry „Szukając Jezusa” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Psychiatrzy toczą dyskusję, czy rzeczywiście stanowi on osobne zaburzenie. Izraelskim lekarzom trudno to ustalić, ponieważ pacjenci wracają do domu i śledzenie ich dalszych losów nie jest możliwe. Niektórzy z psychiatrów podejrzewają, że syndrom ten to nic innego jak nasilenie nieujawnionej jeszcze schizofrenii, a pobyt w Jerozolimie jedynie kształtuje i wyostrza urojenia.
Dołujący Paryż
Paryż to kolejne miejsce niebezpieczne dla wrażliwców. Syndrom paryski przytrafia się o wiele rzadziej niż jerozolimski (ok. 20 ciężkich przypadków rocznie) i tylko jednej nacji – Japończykom. Ale nawet tych 20 przypadków wystarczyło, by ambasada Japonii w Paryżu uruchomiła 24-godzinną linię telefoniczną, na którą wyczerpani nerwowo turyści z Kraju Kwitnącej Wiśni dzwonią w poszukiwaniu wsparcia i zapewnienia, że miasto się na nich nie zawali!
Paryż – Wizytę w stolicy Francji szczególnie trudno znoszą niektórzy turyści z Azji. Ambasada Japonii uruchomiła nawet 24-godzinna linie telefoniczna, aby wesprzeć zwiedzających to miasto obywateli Kraju Kwitnącej Wiśni, którzy doznają w Paryżu szoku
Doznają szoku, kiedy się naocznie przekonują, że centrum europejskiej kultury i światowej mody jest zaśmiecone i brudne, paryżanie grubiańscy, a paryżanki całkiem przeciętnej urody. Mieszkańcy Paryża w gruncie rzeczy nie lubią turystów, zwłaszcza nieznających francuskiego, rozmowa w języku angielskim bywa więc dość nieprzyjemna, szczególnie gdy próbujemy porozumieć się z taksówkarzem czy kelnerem. Podróż publicznym środkiem transportu do przyjemności także nie należy, wagony metra są pełne krzyczących dzieci i czułych par nieskrępowanych obecnością innych.
Dla cichych i ultrauprzejmych Japończyków samo zderzenie z paryską rzeczywistością jest już wielkim wstrząsem. Do rozczarowania miastem ich marzeń przyczyniają się jeszcze: zmiana czasu, fizyczne przemęczenie po wielu godzinach zwiedzania oraz poczucie zagubienia w obcym miejscu. Na syndrom paryski zapadają zwłaszcza młode Japonki. Jest on na tyle nieprzyjemny – halucynacje, poczucie prześladowania, depresja, zawroty głowy, pocenie się, łomotanie serca – że choć objawy mijają już po kilku dniach spędzonych w łóżku, zniechęcają na długi czas do dalekich podróży.
Niebezpieczne Indie
Szerszy międzynarodowy zasięg miewa syndrom indyjski. Kulturowy szok, zażywanie narkotyków, a nawet niewinna z pozoru intensywna medytacja mogą wytrącić z równowagi psychicznej niektórych turystów (średnia wieku 20-30 lat). Plany podróży zakładają zwiedzanie mistycznych Indii – kraju maharadżów, pałaców, świątyń i kobiet w sari. Tylko dziesięć godzin lotu i Europejczyk znajduje się w upalnym zatłoczonym indyjskim mieście. Szybko odkrywa, że żebracy i uliczni sprzedawcy traktują go jak bogacza, a jego jasna skóra z daleka zwraca uwagę. Oglądanie ubóstwa na żywo robi silniejsze wrażenie niż oglądanie go w telewizji.
W opinii indyjskich psychiatrów bardzo trudno postawić granicę, gdzie kończy się kulturowy szok a zaczynają objawy choroby psychicznej, która nie ma związku z podróżą. Na domiar złego Indie często przyciągają ludzi z osobowością typu borderline. Człowiek jednego dnia całkowicie zdrowy, następnego wstaje rano z łóżka i oświadcza, że ma trzecie oko, właśnie odkrył Lemurię (kontynent zatopiony w odmętach Oceanu Indyjskiego), a świat skończy się za kilka godzin. Ambasady różnych krajów europejskich wysyłają do domu w sumie około 20 osób rocznie z objawami ostrej psychozy.
Indie – Zderzenie z kulturą i codziennością Indii może wytrącić z równowagi psychicznej niektórych turystów. Ambasady krajów europejskich odsyłają co roku około 20 osób z objawami ostrej psychozy
O syndromie indyjskim zaczęto częściej dyskutować, gdy w lutym 2012 roku zaginął w Indiach Jonathan Spollen, 28-letni irlandzki dziennikarz. Przed podróżą zwolnił się z pracy i zerwał ze swoją dziewczyną. Po kilku tygodniach poszukiwań znaleziono jego ubrania i rzeczy złożone w jednym miejscu. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało.
Jak wynika z badań izraelskich, prowadzonych na grupie 2,5 tys. młodych turystów, co dziesiąty podróżujący do strefy tropikalnej odczuwa co najmniej jeden z wielu objawów: nadmierne zmęczenie, na przemian fale ciepła i zimna, bezsenność, koszmary nocne, załamanie nastroju, mdłości, zawroty głowy, kłopoty z koncentracją, niepokój i lęk, kołatanie serca, duszności, drętwienie kończyn. Blisko 2,5 proc. turystów cierpi z powodu ostrej psychozy, a połowa z nich po powrocie do domu wymaga ponaddwumiesięcznej terapii. Naukowcy przestrzegają, że osoby chore na depresję w ogóle nie powinny wyruszać w egzotyczną podróż. Co więcej, leki przeciwmalaryczne, które każdy wyjeżdżający do strefy klimatu tropikalnego powinien zażywać, także oddziałują na psychikę.
Atak sztuki
Miłośnicy sztuki powinni na siebie uważać we Florencji. Tu na estetów czyha syndrom florencki, zwany też syndromem Stendhala. Francuski pisarz Stendhal ciężko przeżył wizytę we Florencji w 1817 roku, piękno atakowało go z każdego kąta! Do dzisiaj ludziom szkodzą arcydzieła włoskiego renesansu. Odporni na nie są tylko Włosi, od dziecka z nimi opatrzeni. Syndrom florencki objawia się lękami, a nawet psychozą, najczęściej u osób, które wcześniej miały problemy ze zdrowiem psychicznym.
FLORENCJA – Syndrom florencki, zwany tez syndromem Stendhala, atakuje ludzi wrażliwych na sztukę. Objawia się lękami, a nawet psychozą. Zdaniem psychiatrów sztuka może odblokowywać tłumione traumatyczne przeżycia
Gwałtowne uderzenia serca, zawroty głowy, j omdlenia, zagubienie, zmieszanie czy halucynacje najczęściej odczuwane są w Pałacu Medyceuszy, w Kaplicy Trzech Króli. Włoska psychiatra dr Graziella Magherini, autorka książki „La sindrome di Stendhal”, wręcz sugerowała, g by szczególnie niebezpieczne dzieła opatrzyć ¡5 karteczką: groźne dla zdrowia! Miała na myśli j efekty pracy Michała Anioła, Caravaggia, Rafaela i Brunelleschiego, a także obrazy wczesnorenesansowego artysty Fra Angelico. Opisywała przypadek Marty, kobiety w wieku 25 lat, która pod wpływem jego obrazów po powrocie do hotelu długo stała w jednym miejscu. Milcząca, bez kontaktu!
Personel florenckiego szpitala Santa Maria Nuova osobom w najcięższym stanie aplikuje środki przeciwdepresyjne. Turyści dotknięci syndromem Stendhala mają 26-40 lat, podróżują samotnie lub w małej grupie, zwykle rzadko wyjeżdżają za granicę.
Dr Magherini uważa, że sztuka odblokowuje tłumione traumatyczne przeżycia i nieuświadomione emocje. Zupełnie jakby otwierała puszkę Pandory. Ci najbardziej wrażliwi są najczęściej artystycznie uzdolnieni. W literaturze nie brakuje opisów ekstatycznych, transcendentalnych przeżyć, których doświadczał Dostojewski przed obrazem Hansa Hol- beina „Chrystus w grobie” czy Marcel Proust, oglądając „Widok Delft” Vermeera. Przypadki ekstremalnie gwałtownych zachowań także nie są rzadkie – w Awinionie w 2007 r. pewna kobieta rzuciła się z umalowanymi ustami na obraz Cy Twomblyego, plamiąc go szminką. Kilka tygodni później jakiś mężczyzna wtargnął tylnym wejściem do Muzeum Orsay i zrobił dziesięciocentymetrową dziurę w płótnie Moneta „Most w Argenteuil”. W 2009 r. turystka z Rosji zaatakowała Monę Lisę glinianą doniczką zakupioną w Luwrze, w sklepie z pamiątkami.
Syndrom Stendhala ma też całkiem pożyteczną stronę, o której opowiedziała mi znajoma dziennikarka Silvia Fornari. W Rzymie w kilku muzeach prowadzone są zajęcia dla osób dotkniętych chorobą Alzheimera. Przedawkowanie piękna, emocje, które ono wywołuje, spowalniają postęp choroby, niekiedy równie skutecznie jak leki. Część pacjentów Centro Alzheimer della Fondazione Roma pod wpływem zajęć w muzeum odzyskuje do pewnego stopnia pamięć. Podobną terapię sztuką prowadzi także nowojorskie muzeum MoMa
Erotyczna przygoda z Rubensem
Syndrom Stendhala niekiedy przyjmuje formę innej niż estetyczna ekscytacji sztuką. Ta reakcja, nazywana też syndromem Rubensa, objawia się spontaniczną i silną potrzebą seksualnej aktywności po wizycie w muzeum. Nagość – temat eksploatowany przez tego flamandzkiego malarza (proszę zerknąć na „Przymierze ziemi z wodą”) – sprawia, że dla co piątego turysty zwiedzanie wystawy malarstwa jest także erotyczną przygodą!
Erosa budzą także greckie rzeźby i malarstwo Caravaggia. Miejsca o wyjątkowo dużym ładunku erotycznym to korytarze i sale Palazzo Doria w Genui, Pinacoteca di Brera w Mediolanie, Gallery of Modern Art w Turynie, Accade- mia we Florencji, Museo Guggenheim w Wenecji i Capodimonte w Neapolu. Tak przynajmniej twierdzą włoscy psycholodzy.
Niestety, wydaje się, że w kraju nad Wisłą turystom nie zagraża żaden, nawet najbardziej mikroskopijny syndrom.