Jakie normy dotyczące nasienia obowiązują obecnie? Specjaliści przymują, że w każdym mililitrze spermy powinno znajdować się 15 mln plemników, z których 40 proc. musi się prawidłowo poruszać, a 4 proc. mieć budowę umożliwiającą zapłodnienie komórki jajowej. Kilkadziesiąt lat temu mężczyzna o takich „parametrach” zostałby poinformowany, że prawdopodobnie nigdy nie zostanie ojcem.
„Jedna piąta par na świecie ma dziś problemy z zapłodnieniem i zajściem w ciążę. Szacuje się, że w 40 proc. przypadków kłopoty te wynikają z niskiej jakości nasienia” – mówi dr Jan Karol Wolski, specjalista urolog z Centrum Onkologii Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. „Dlatego istnieje bardzo duże zapotrzebowanie na anonimowych dawców nasienia, ale jego gorsza jakość sprawia, że zaledwie 4–5 mężczyzn na 100 przechodzi przez gęste sito badań i testów”.
Skąd takie zadziwiające wyniki? W końcu przez ponad pół wieku poprawiła się opieka zdrowotna, żyjemy znacznie dłużej, lepiej się odżywiamy – ogólnie rzecz biorąc poziom naszego życia się podniósł. Co zatem sprawia, że w coraz bardziej „dopieszczonym” społeczeństwie coraz trudniej o mężczyznę zdolnego spłodzić dzieci?
Nierównowaga chemiczna
Większość odpowiedzi wiąże się z postępem cywilizacyjnym. 65 lat temu w naszym życiu praktycznie nie istniał plastik, a przemysł chemiczny miał niewielkie znaczenie. Dziś wystarczy przerwać na chwilę czytanie tego tekstu i rozejrzeć się wokół. Nosimy ubrania z dodatkiem tworzyw sztucznych, jemy żywność zapakowaną w tworzywa, którą przynosimy ze sklepu w plastikowych torbach. Otaczają nas plastikowe komputery, telewizory, zabawki, kubki i łyżki. Przedmioty pokrywane są syntetycznymi lakierami i farbami, codziennie stykamy się z dezodorantami, perfumami czy szamponami – wszystkie są produktami przemysłu chemicznego.
Okazuje się, że wiele ze sztucznie wytwarzanych przez człowieka substancji, które rozpowszechniły się w ciągu ostatniego półwiecza, ma cząsteczki o budowie zbliżonej do estrogenów – grupy hormonów płciowych nazywanych często żeńskimi. Nazwa jest o tyle myląca, że estrogeny występują również w ciele mężczyzn: są niezbędne panom właśnie po to, by mogły powstawać plemniki. Tyle że w toku ewolucji w naszych ciałach wykształciła się niezwykle delikatna równowaga chemiczna i jakiekolwiek jej zakłócenie może dawać zupełnie nieoczekiwane skutki. Nadmiar estrogenów lub czegoś, co estrogeny udaje, poważnie zaburza tę równowagę i prowadzi do bardzo niebezpiecznych zmian.
Owe nibyhormony noszą nazwę ksenoestrogenów i w przemyśle stosowane są najczęściej jako składnik służący do produkcji związków bardziej złożonych. To m.in. nonylfenol, oktylfenol i bisfenol A – o ostatnim z tych związków zrobiło się niedawno głośno, gdy na jaw wyszło, że jest stosowany do produkcji poliwęglanu – przezroczystego twardego tworzywa, z którego robi się między innymi butelki do karmienia niemowląt.
Jednak ksenoestrogeny to nie tylko produkty przemysłowe – dużą grupę tych związków spotykamy w rolnictwie, gdzie najczęściej pełnią rolę pestycydów. Okryte ponurą sławą i zakazane już w latach 70. DDT działało tak silnie, że mające z nim kontakt zwierzęta przestawały rodzić męskich potomków. Choć od ponad 30 lat związku tego nie wolno stosować, jego pozostałości wciąż krążą w przyrodzie.
Zdradliwa soja
Szczególną grupę obcych estrogenów stanową fitoestrogeny, które występują w niektórych roślinach. Przy diecie nieprzetworzonej przemysłowo nie stanowią one istotnego problemu, jednak od kilkunastu lat nasze jedzenie zawiera ich niezwykle dużo. To m.in. efekt powszechnego stosowania soi, która służy jako tanie źródło białka i dodawana jest do wielu produktów. Tymczasem soja zawiera duże ilości pseudohormonalnych substancji, które działają co prawda słabiej niż nasze naturalne hormony, jednak ich stężenie w organizmie może osiągać gigantyczne wartości, przekraczając nawet 20 tys. razy naturalne stężenie estrogenu.Tu właśnie tkwi sedno problemu – ksenoestrogeny obecne są w tak wielu produktach, że trafiają do męskich organizmów dosłownie na każdym etapie życia. Zaczyna się to jeszcze w życiu płodowym, gdy pochodzą z jedzenia matki, i trwa przez niemowlęctwo (butelki), dzieciństwo (zabawki) i całe dorosłe życie (dezodoranty, farby czy produkty rolne).Jednak – zdaniem fachowców – powszechnych problemów z płodnością nie można tłumaczyć jedynie atakiem obcych hormonów. Kolejnym winnym, którego wskazują, jest zmiana zwyczajów żywieniowych. Okazuje się, że dobrym sposobem na poprawę jakości nasienia jest… niedojadanie. Przy stałym lekkim niedoborze żywności nasze organizmy są szczególnie silnie zmotywowane do rozmnażania się i produkują więcej silniejszych i zdrowszych plemników. Taki bardzo umiarkowany głód był charakterystyczny właśnie dla okresu powojennego – złotej ery naszej płodności. Dziś w naszym kręgu kulturowym jesteśmy na przeciwnym biegunie, jedzenie dostępne jest w nadmiarze, a otyłość to jeden z najważniejszych problemów zdrowotnych.Paradoksalnie naszej płodności szkodzi też rozwój medycyny. Od lat 60. coraz popularniejsze stają się tabletki antykoncepcyjne i hormonalne terapie zastępcze dla kobiet w okresie menopauzy. Jednak to, co dla żeńskiego organizmu może być ratunkiem, dla mężczyzn znowu staje się problemem. Syntetyczne hormony tylko częściowo ulegają przemianom biochemicznym w organizmie przyjmującego je człowieka – duża ich część trafia po wydaleniu do środowiska, z którego znowu mogą dostawać się do ciała wraz z wodą i pożywieniem. To kolejne źródło niebezpiecznych ksenoestrogenów.Lekarze zajmujący się leczeniem niepłodności mówią też o innym zjawisku – powiększającej się grupie mężczyzn, których problemy wynikają z bagażu genetycznego. Dziś udaje się zachować przy życiu dzieci z bardzo poważnymi wadami wrodzonymi. Bywa, że jednym z kosztów jest późniejszy kłopot z płodnością – wiele chorób genetycznych silnie wpływa na tę szczególnie wrażliwą funkcję ludzkiego ciała.Delikatność męskiej płci widać bardzo dobrze wtedy, gdy przyjrzymy się zagrożeniom tak dziwnym, że wręcz wydają się zabawne. Pierwsze z nich to… laptopy. Przenośne komputery stają się coraz bardziej popularne, niedawno ich liczba przekroczyła liczbę maszyn stacjonarnych. Większość z nich używana jest do pracy i zabawy w nietypowych miejscach, takich jak nasze kolana. A ściśle rzecz biorąc podbrzusze – miliony osób grają, piszą i surfują po sieci, trzymając komputer oparty o przygięte nogi. Ta pozornie niewinna pozycja sprawia jednak, że – w przypadku mężczyzn – spora część ciepła wytwarzanego przez procesor i inne elementy komputera kierowana jest wprost na jądra. A te nie przypadkiem znajdują się poza jamą brzuszną, dzięki czemu są naturalnie chłodzone i ich temperatura jest zwykle o 2–3 stopnie niższa niż reszty ciała. To sprawa zasadnicza, bo proces spermatogenezy, czyli powstawania plemników, nie przebiega prawidłowo, kiedy jest zbyt ciepło. O ile sporadyczne przegrzewanie jąder laptopem może powodować najwyżej czasowe pogorszenie jakości nasienia, o tyle częsta ekspozycja na gorąco może skutkować nawet trwałą bezpłodnością. Przenośne komputery są niebezpieczne zwłaszcza w okresie rozwoju człowieka, kiedy jądra są najbardziej wrażliwe na uszkodzenia.Drugie z dziwnych zagrożeń również wiąże się z temperaturą. Otóż wiele badań sugeruje, że męskości szkodzą… jednorazowe pieluchy. W czasach gdy królowały pieluszki tetrowe, dziecko bardzo szybko dawało znać przeraźliwym wrzaskiem, że nadszedł czas przewijania. Obecnie superchłonne żele stosowane w nowoczesnych pieluchach sprawiają, że nawet po 5–6 godzinach maluch nie odczuwa dyskomfortu. Tymczasem już po jednokrotnym nasikaniu w pieluszce tworzy się cieplna komora: jądra niemowlaka znajdują się w samym jej centrum. Skalę problemu trudno ocenić, ponieważ nie sposób zorganizować solidnych badań z dużą grupą kontrolną – naukowcom trudno byłoby przekonać większą grupę przeciętnych rodziców, by przez długie miesiące zrezygnowali dla dobra nauki z komfortu jednorazowych pieluch.„Stare powiedzenie mówi, że sowa nie urodzi sokoła. Na naszą płodność pracują już nasi rodzice” – mówi dr Wolski. „Zdrowi rodzice będą rodzić płodniejsze dzieci, czyli pod uwagę trzeba wziąć zarówno bagaż genetyczny, jak i czynniki takie jak palenie w ciąży czy kontakty z ksenoestrogenami”.Na istotę męskości czyha więc mnóstwo zagrożeń. A jednak mimo zastraszającego pogorszenia jakości nasienia wciąż nieźle radzimy sobie z rozmnażaniem. Po prostu musimy się przy tym więcej napracować.
MITY I FAKTY
Masturbacja poprawia jakość nasienia
Częściowa prawda. Jakość nasienia jest najwyższa między 2. a 7. dniem abstynencji seksualnej. Zbyt „stare” nasienie jest mniej efektywne w zapładnianiu, więc sporadyczna masturbacja może pomóc.
Rower szkodzi
Częściowa prawda. Siodełko uciska prostatę, jednak dla zdrowego mężczyzny nie powinno to stanowić problemu. Kłopoty mogą mieć wyczynowcy i ci, którzy cierpią na przerost prostaty.
Ciasne slipy są niebezpieczne
Prawda. Jeśli nosisz obcisłe majtki, zamień je na luźne bokserki, unikaj ciasnych dżinsów. Z sauny korzystaj sporadycznie.
JAK SIE CHRONIC?
1 Zbadaj się >>> testy określające jakość nasienia powinien przeprowadzić każdy młody mężczyzna. Niestety nie są refundowane, a ich koszt to ok. 200–250 zł. Warto sobie jednak sprawić taki prezent na osiemnastkę, bo ta informacja może pomóc w przyszłym planowaniu życia.
2 Nie pal, nie pij (za dużo) >>> używki znacząco obniżają jakość nasienia, a czasami mogą wręcz doprowadzić do bezpłodności.
3 Uważaj z marihuaną >>> ten miękki narkotyk ma bardzo zły wpływ na proces powstawania plemników (ryzyko dotyczy zwłaszcza palaczy nałogowych).
4 Nie obżeraj się >>> głód sprzyja prokreacji. Nie sprzyja jej za to zespół metaboliczny, czyli zestaw czynników zwiększających ryzyko miażdżycy i cukrzycy typu 2.
5 Unikaj gorąca >>> pamiętaj, ewolucja nie przypadkiem zadbała, by jądra umieścić poza jamą brzuszną. Uważaj na gorące laptopy i podgrzewane fotele, nie przesadzaj również z długimi ciepłymi kąpielami.
Najnowszy Focus Ekstra
Już w sprzedaży