Madagaskar, czwarta co do wielkości wyspa świata, kojarzy się głównie z lemurami, kameleonami, ze słynną kreskówką, ewentualnie z Beniowskim. Niektórzy słyszeli, że w okresie międzywojennym popularne były wśród polityków zabawne dywagacje dotyczące polskiej ekspansji kolonialnej na wyspie. Aktualnie Madagaskar to jedno z ostatnich miejsc na świecie, które nie poddaje się wpływom globalizacji. To wyspa skrajnie odmienna od pozornie bliskiej Afryki. Szeroki na kilkaset kilometrów Kanał Mozambicki stanowi dla mieszkańców barierę nie do przebycia. Wiecie, ile jest morskich połączeń liniowych między wyspą a kontynentem? Zero. Bo po co ktoś miałby takimi statkami podróżować? Przecież wszystko, co jest na kontynencie, Malgasz – mieszkaniec Madagaskaru – ma u siebie za płotem!
Odseparowanie od Afryki to dla kraju zaleta. Z powodu naturalnej izolacji na Madagaskar nie przenoszą się żadne z licznych konfliktów Czarnego Kontynentu. Malgasze, którzy przed wiekami dotarli na wyspę z terenów dzisiejszej Indonezji, są narodem zdecydowanie pacyfistycznym. Plemiona na wyspie używają różnych dialektów języka malgaskiego i pomimo rozmaitych różnic udaje się im egzystować bez poważniejszych zgrzytów. Skoro kilkaset kilometrów od Afryki jest dla nich wielką odległością, łatwo wyobrazić sobie, że od innych kontynentów dzielą mieszkańców wyspy całe lata świetlne.
Zrób to sam
Madagaskar to kraj skrajnie nieuprzemysłowiony. Na wyspie działa jedna mleczarnia, która produkuje między innymi skondensowane słodkie mleko. Pijesz kawę z mlekiem? Pijesz więc mleko z Antsirabe. Gdzie wyprodukowano garnek, w którym zaparzono kawę? W Ambatolampy. Wszystkie masywne, niezniszczalne garnki powstają w manufakturach w tej miejscowości. Jeżeli swą kawę pijesz ze szklanki, to jest to szklanka z importu. Powód? Na Madagaskarze nie produkuje się szkła. Słabo rozwinięta sieć drogowa nie pozwala na to, aby powstał zwarty, ogólnokrajowy rynek wewnętrzny. Wiele produktów dostępnych jest wyłącznie lokalnie, a ich ceny wywołują u Europejczyka spore zdziwienie. Wszystko, co przy użyciu maszyn wytworzono w jednej z niewielu fabryk, jest dla Malgaszów niezwykle drogie. To, co powstało w wyniku pracy ludzkich rąk, często bardzo mozolnej, kosztuje grosze. Nie może być jednak inaczej, skoro dniówka robotnika warta jest zdecydowanie mniej niż litr benzyny!
Życie Malgasza nie jest z pewnością usłane różami, na podziw zasługuje więc pogoda ducha i serdeczność miejscowych. Z nawet najbardziej błahymi wyzwaniami dnia codziennego muszą radzić sobie sami.
Nic dziwnego, że każda rzecz, która nie wyrosła na drzewie, jest zbyt cenna, żeby ją wyrzucić. Z tego, co dla nas nie przedstawia żadnej wartości, na Madagaskarze tworzy się istne dzieła sztuki. Malgasz od dziecka majsterkuje. Najpierw konstruuje dla siebie zabawki, a po wejściu w dorosłość łączy przeróżne drobiazgi, które utraciły swoje pierwotne przeznaczenie. Produkcja użytecznych przedmiotów z odpadów jest na Madagaskarze prężną gałęzią przemysłu. Nie ma na świecie innego miejsca z tak wysoko rozwiniętym miniprzemysłem recyclingowym.
Lampy z baterii
Spora grupa produktów powstaje jakby na podstawie ogólnokrajowego patentu. Z baniaków po tanim kokosowym oleju spożywczym robi się konewki. Tradycyjne wagi są dla miejscowych nieosiągalne. Miarą jest tu więc kapoka, czyli puszka po mleku z Antsirabe. Sprzedając ryż, fasolę, papryczki chili, pieprz lub jakąkolwiek inną drobnicę, sprzedawca zagarnia towar do puszki, usypuje największy możliwy czubek i kupujący ma pewność, że nie zostanie oszukany. Na wyspie jest tylko jedna puszka tej wielkości! Po mleku! Z taką puszką Malgasz ma do czynienia od dziecka i tej miary nie sposób podrobić! Kilogram ryżu to trzy i pół puszki. Mało który Malgasz o tym wie, bo ta wiedza nie jest mu potrzebna do niczego. Malgasz mierzy na puszki, a nie na kilogramy. Siedzę pewnego razu z białym przyjacielem na jego werandzie. Rozmawiamy o moim rekonesansie w górach, gdzie byłem z dwoma tragarzami. Czesiek pyta: Ile jedli ryżu na dzień? (Malgasze mają największe spożycie ryżu na głowę mieszkańca na świecie).
– Nie wiem, trudno powiedzieć, bo dokupywaliśmy. Ale jak zagotowali garnek numer 32 (każdy garnek ma wybitą na pokrywce średnicę), to mieli na kolację. My zjedliśmy z tego maksymalnie po kapoce, czasem zostało coś na dnie.
Czesiek woła kucharkę:
– Rasoa!
– Taaak?
– Ile ryżu mieści się w garnku 32?
– No, tak trzeba liczyć… sześć i pół kapoki!
Puszka pełna mleka kosztuje około 3300 ariary. Za pustą puszkę, która jest gotową wagą albo też półproduktem do produkcji lampki oliwnej, trzeba dać na rynku 300 ariary. Elektryfikacja objęła dotychczas tylko większe miasta, więc wiele popularnych patentów majsterkowiczów dotyczy oświetlenia. Do produkcji lampek oliwnych wykorzystuje się przepalone żarówki. Na wyspie znana jest technologia bezstratnego oddzielania szklanej części żarówki od części metalowej, tej z gwintem. Paski cienkiej blachy otulają z kilku stron otwartą i opróżnioną żarówkę, końcówki blaszek przechodzą na spodnią stronę zakrętki typu twist. Lampka musi być stabilna, by od ognia nie zajęła się chata z bambusa i liści palmowych. Nalewamy oliwy, kawałek starej szmaty posłuży za knot. Jasno od tego nie będzie, ale coś się dojrzy.
Elektryfikować można także z wykorzystaniem baterii. Na początek patroszymy żarówkę podobnie jak w modelu na naftę. Z drewna rzeźbimy wąską rynienkę, w której idealnie ułoży się kilka baterii typu R-14. To te same baterie, których używano u nas w latach 80. XX w. do napędzania magnetofonów kasetowych. Z blaszki wykonujemy styki, wyprowadzamy kabelek, na końcu kabelka umieszczamy na kawałku plastiku trzy mikroskopijne diody, które zostają jakby zawekowane w wypatroszonej żarówce. W wersji lux na kabelku zostaje umieszczony przełącznik! Po kliknięciu z żarówki emitowane jest światło o mocy trzech robaczków świętojańskich. W tym sezonie ten patent robi furorę.
Drugie życie kapsli
Jest na Madagaskarze wioska, która z niewiadomych przyczyn ma monopol na produkcję przedmiotów z marnej, cienkiej, kolorowej blachy. Nikt oprócz ludzi z okolic Ambohikely nie bierze się za produkcję mikroskopijnych jeepów i starych, francuskich renówek, obłych modeli samolotów DC5, autobusów wyładowanych ludźmi i dobytkiem. Dachy autobusów zwieńczone są tak, jak w naturze – czupryną z kur i kaczek. Co roku wymyślają tutaj „nowe modele”. Swoje drugie życie dostają puszki po piwie i napojach. Są tu też rzemieślnicy, których nazwać można kapslarzami (muszą mieć znajomości w sklepach i barach). W kołnierzykach kapsli robią cztery dziurki na krzyż. Kolejne rzędy kapsli misternie łączą cienkim, twardym drutem. Powstają w ten sposób kuchenne podstawki pod gorący garnek.
Z kapsli robią też tarki do marchewki. W kawałku twardego plastiku wielkości pudełka zapałek zatapiają rozetkę z cienkiej blachy. Osoba niewtajemniczona nie ma pojęcia, co za praktyczny przedmiot trzyma w dłoni. Tarka działa bez zarzutu!
Na rynkach w mieście i na wsi spotkamy hurtowników, którzy oferują szeroką paletę pojemników wszelkiej maści. Jeśli ktoś zapragnie praktycznego pudełka po margarynie, pustego słoiczka z zakrętką, tubki po tabletkach, puszki po mleku dla niemowląt, szklanej butelki po alkoholu bądź plastikowej butelki po wodzie, to kieruje swoje kroki do takiego właśnie sprzedawcy.
Gdy przysłuchać się rozmowom malgaskiej Polonii, to czasem pada zdanie, że gdyby Madagaskar chciał, dużo nauczyłby się od Europy. A gdyby Europa chciała, to by się mogła dużo nauczyć od Madagaskaru. Polonia jest niewielka, więc zasadniczo wszyscy się znają – gdy się spotkają, toczą interesujące dyskusje z pogranicza dwóch światów. Dlaczego Malgasze są relatywnie szczęśliwi i pogodni? Wielu Europejczyków pracuje coraz więcej, by kupować często zbędne rzeczy. Może doceniliby ich wartość, gdyby wszystko musieli zrobić sami?
Segregujmy śmieci!
Do białych mieszkających w jednym z domów w dobrej dzielnicy Antananarywy dzwoni ich nocny stróż. Sprawa musi być bardzo poważna, skoro nie może czekać do wieczora! Rozmowy telefoniczne są drogie, stróż jeszcze nigdy nie dzwonił do gospodarzy. Chodzi o reklamację dotyczącą zawartości śmietnika. Stróż jest bardzo rozczarowany tym, co się tam znalazło. Śmieci idą raz w tygodniu prosto do hurtownika, stróż kasuje za nie parę groszy, bo to są śmieci pierwszej klasy! Plastikowe butelki, puszki, słoiczki z zakrętkami, pudełka po sokach; żadnego badziewia, bo kości zjada pies, a zielone idzie na kompost. Dzieci już wyrośnięte, więc zawartości nie psują też pieluchy. Jednym słowem: asortyment prawie gotowy do wystawienia na stragan. Stróż delikatnie tłumaczy gospodarzom, że w śmietniku znalazły się w tym tygodniu, kto by uwierzył… psie kupy! Ktoś niszczy towar! Pani domu będzie odtąd pamiętać, aby nie utrudniać swobodnego przepływu towarów!
Europejczyk chętnie skwituje powyższą anegdotę słowem bieda. Malgasze używają tego określenia rzadko i ostrożnie. Bo w którym w ogóle miejscu zaczyna się bieda? Na Madagaskarze nauka płynąca z powyższej anegdoty jest prosta: nie należy wrzucać psiej kupy do śmietnika. Segregujemy odpady: śmieci do śmieci, a kupy do kupy!
Posłuchaj, jak brzmi gra na samodzielnie wystruganej gitarze!
DLA GŁODNYCH WIEDZY:
- „Madagaskar. Gorąca wieś Ambinanitelo”, Arkady Fiedler, Bernardinum 2006 – Arkady Fiedler na zlecenie rządu RP pojechał w 1937 r. z tajną misją na Madagaskar, aby zbadać warunki i opłacalność ewentualnej kolonizacji i polskiego osadnictwa na wyspie. Oczywiście, Fiedler przede wszystkim badał zwierzęta i opisywał zwyczaje rdzennej ludności Madagaskaru.