Kiedy Barack Obama staje przed studentami wydziału administracji publicznej uniwersytetu Harvarda, wielu obecnych na sali ma katar i lekką chrypę. Kilka osób ma stan podgorączkowy, ale okazja do zobaczenia z bliska prezydenta Stanów Zjednoczonych nikogo nie zatrzymała w łóżku. Wirus przywlekła Samantha z drugiego roku, która kilka dni wcześniej zamówiła przez internet nowy syntetyczny środek odurzający. Nie zastanawiając się – robiła to już przecież setki razy – wkłożyła kapsułkę do lewego nozdrza.
W czasie gdy szykowała się na imprezę, pigułka, zawierająca kilka nitek obcego DNA rozpuściła się, ale oczekiwanego narkotycznego „kopa” nie było. Zamiast tego Samantha dostała lekkiej grypy, która szybko rozprzestrzeniła się po kampusie. Gdy wirus dotarł do Baracka Obamy, natychmiast zmienił swoje działanie. W zetknięciu z DNA prezydenta odblokowane zostały jego dodatkowe „funkcje”. Zamiast łagodnej grypy wirus spowodował wyniszczającą chorobę neurologiczną, która w ciągu kilku dni zabiła prezydenta. Był on jedyną osobą na świecie, którego DNA zmieniało charakter wirusa, ale agenci Secret Service nie widzieli nic dziwnego w fakcie, że sala wykładowa pełna była pociągających nosem studentów. W końcu był grudzień, pełnia sezonu grypowego.
Barack Obama byłby wymarzonym obiektem genetycznego ataku. Nie bez powodu DNA prezydenta USA jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic. (Fot. Corbis)
Choroby szyte na miarę
Brzmi to jak science fiction, ale autorzy tekstu „Hacking the President’s DNA” w amerykańskim miesięczniku „The Atlantic” przekonują, że mniej więcej tak może wyglądać niedaleka już przyszłość. Rozwój genetyki umożliwi bowiem konstruowanie „skrojonych na miarę” bomb biologicznych, które będą w stanie zabić tylko jedną, konkretnie wybraną osobę.
Zdaniem Andrew Hessela, Marca Goodmana i Steve’a Kotlera jesteśmy już na ostatniej prostej. Bo po cóż innego agenci Secret Service starannie zbieraliby pościel, szklanki i wszystkie przedmioty, których dotykał prezydent USA? Są one potem sterylizowane lub niszczone, by DNA prezydenta nie dostało się w niepowołane ręce. Wśród dowodów na prowadzenie genetycznego wyścigu zbrojeń wymieniane jest rozporządzenie byłej sekretarz stanu USA Hillary Clinton, która, zgodnie z depeszą ujawnioną przez Wikileaks już w 2010 roku, instruowała amerykańskie ambasady, by dyskretnie zbierały próbki DNA pochodzące od przywódców obcych państw i czołowych urzędników ONZ. Autorzy „The Atlantic” nie mają wątpliwości: wkraczamy właśnie w erę genetycznej bomby.
– Będzie to rewolucja w dziedzinie zbrodni, dlatego że morderstwo wreszcie stanie się doskonałe. A zorganizowanie zamachu będzie kosztowało tyle, co używany samochód – mówi w rozmowie z „Focusem” Marc Goodman, jeden z autorów tekstu z „The Atlantic”, były policjant z Los Angeles, doradca ds. bezpieczeństwa i założyciel internetowego Instytutu Zbrodni Przyszłości (Future Crimes Institute). – Nawet najzdolniejszy i najbardziej dociekliwy patolog nie znajdzie w ciele zmarłego nic podejrzanego, bo przecież śmierć nastąpi z przyczyn naturalnych: powikłań po grypie, raka albo AIDS. Udowodnienie, że choroby te wywołał specjalnie skonstruowany wirus z „zapalnikiem” reagującym na konkretne DNA będzie niemal niemożliwe. Zwłaszcza że dowody zbrodni mogą się znajdować tysiące kilometrów dalej, w obcych laboratoriach – mówi Goodman.
I chociaż Secret Service oczywiście nie potwierdza, że chroni DNA prezydenta i stara się gromadzić materiał genetyczny światowych polityków, byłoby dziwne, gdyby tego nie robił. Oznaczałoby to, że dobrowolnie rezygnuje ze strategicznej przewagi, jaką daje dostęp do wiedzy o biologicznej charakterystyce światowych przywódców. Byłby to ogromny prezent dla rywali USA, którzy z pewnością doceniają wartość takich informacji. Powód?
Większość wiedzy i technologii potrzebnej do skonstruowania bomby genetycznej jest już dostępna i używana przez grupy badawczo-rozwojowe oraz komercyjne firmy prowadzące badania biotechnologiczne. Możliwości te najlepiej widać na przykładzie ewolucji metod leczenia raka. Większość terapii nowotworowych zabija komórki. Chemioterapia to przecież nic innego jak efekt uboczny prac nad bronią chemiczną podczas I i II wojny światowej. Trucizna została zamieniona w lek, chociaż działa nieco jak bombardowanie dywanowe – niszcząc komórki rakowe, jednocześnie powoduje spustoszenie organizmu. Postępy w genetyce, dzięki którym wiemy, że każdy rak jest niepowtarzalny, skłoniły badaczy do szukania sposobów, które pozwolą tworzyć indywidualne, skrojone na miarę terapie niszczące konkretne komórki rakowe, w określony sposób u konkretnej osoby.
– Badania w sferze terapii genetycznych i wszczepiania obcych genów za pomocą wirusów są coraz częstsze i wchodzą na coraz wyższe poziomy – mówił w jednym z wywiadów George Church, genetyk z Harvardu.
– Znam projekty badawcze, w których próbuje się unicestwiać komórki różniące się jedynie jednym, rzadkim, genetycznym szczegółem od otoczenia – dodaje. I chociaż ten cały postęp jest jak najbardziej pozytywny i pożądany – w końcu pomaga lepiej leczyć i przedłużać życie – to nie trzeba dużego wysiłku, żeby indywidualną terapię przekształcić w spersonalizowaną broń biologiczną.
– Kiedyś mogłoby to potrwać dziesiątki lat. Dziś, w epoce internetu, który zdemokratyzował i przyspieszył dostęp do wiedzy, jest to kwestia być może kilkudziesięciu miesięcy – mówi nam Marc Goodman. – Dlatego lepiej się szykować już teraz i Secret Service ewidentnie to robi – dodaje ekspert.
Agenci Secret Service dbają o to, by próbki kodu genetycznego Baracka Obamy, a także odciski jego palców nie wpadły w niepowołane ręce. (Fot. East News)
Testy już trwają?
Żaden przypadek użycia bomby genetycznej nie został dotąd ujawniony. Nic nie wiemy o jej testach ani zaawansowaniu prac. Mimo to zgony i choroby kilku światowych polityków z ostatnich lat wzbudziły wątpliwości, czy aby już nie jesteśmy świadkami ich użycia. W najnowszym przypadku rząd Wenezueli ogłosił powołanie specjalnej państwowej komisji, która ma zbadać, czy zmarły niedawno prezydent Hugo Chavez nie został „zarażony” chorobą nowotworową przez „wrogie siły” z zagranicy. – Odkryjemy prawdę. Miał raka, który nie mieścił się w żadnych normach. Intuicja podpowiada nam, że nasz przywódca został otruty przez mroczne siły, które chciały się go pozbyć – powiedział w telewizji Telesur pełniący obowiązki prezydenta Nicolas Maduro. – Do udziału w śledztwie zaproszeni zostaną również zagraniczni naukowcy – dodał.
Opozycja uznała to za absurdalne posunięcie propagandowe, które ma odwrócić uwagę społeczeństwa od rzeczywistych problemów kraju. A co, jeśli w deklaracjach politycznych spadkobierców Chaveza kryje się ziarno prawdy?
Raka w kości miedniczej wykryto u Chaveza w czerwcu 2011 roku. Od tamtego czasu rządzący Wenezuelą żelazną ręką emerytowany pułkownik wojsk powietrznodesantowych przeszedł 4 operacje na Kubie. Jeszcze pod koniec 2011 roku wenezuelski caudillo sam sugerował, że Stany Zjednoczone zarażają rakiem przywódców w Ameryce Łacińskiej. Działo się to po tym, gdy u rządzącej Argentyną Cristiny Fernandez de Kirchner zdiagnozowano nowotwór tarczycy. Chavez przypomniał przy tej okazji, że w latach 1946––1948 USA prowadziły eksperymenty z chorobami przenoszonymi płciowo w Gwatemali. – Czy zdziwiłoby kogoś, gdyby Amerykanie opracowali technologię zarażania rakiem? – pytał wówczas Chavez. Na teorii o spisku i zamordowaniu prezydenta Wenezueli suchej nitki nie zostawia jednak Elmer Huerta, przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Onkologicznego (ACS).
– Ta hipoteza nie wytrzymuje konfrontacji z nauką. Są to deklaracje, które mają przede wszystkim polityczny cel – mówił w wywiadzie dla CNN en Español. Mimo to wśród Wenezuelczyków nie brakuje takich, którym teoria o spisku wydaje się prawdopodobna. Uzasadnia ją w oczach rodaków Chaveza fakt, że Kuba, gdzie prezydent się leczył – dzięki wieloletnim inwestycjom i laboratoriom – rozwija biotechnologię i medycynę genetyczną na światowym poziomie. Każde kubańskie miasto zatrudnia przynajmniej jednego doradcę ds. genetyki, każda prowincja natomiast ma centrum badań genetycznych. Rocznie na wyspie przeprowadza się około 30 tysięcy badań genetycznych. Zgodnie z planami Fidela i Raula Castro – genetyka i biotechnologia mają być w przyszłości kołem zamachowym kubańskiej gospodarki. Setki znakomicie wykształconych w Kanadzie i Europie naukowców pracuje dziś nad lekami na AIDS, raka i szczepionkami przeciwko chorobom tropikalnym. Kto może zagwarantować, że przy okazji „hodowli” tkanek, enzymów i wirusów nie prowadzi się jednocześnie badań nad spersonalizowanymi wirusami i odmianami raka?
Zdaniem zwolenników teorii spisku na życie prezydenta Chaveza nie przez przypadek leczył się on właśnie na Kubie. Skoro były to zwykłe operacje wycięcia guza i leczenie przerzutów, dlaczego nie mógł zostać zoperowany w Caracas, gdzie nie brakuje zdolnych chirurgów i onkologów?
Prezydent Wenezueli Hugo Chavez zmarł po kilku latach zmagania się z rakiem, który według jego otoczenia nie mieścił się w żadnych normach. (Fot. East News)
Rządowa komisja ma ustalić, czy wrogo nastawiony wobec USA Chavez nie został celowo zarażony nowotworem. (Fot. East News)
Popyt na zabójstwo doskonałe
Można oczywiście przyjąć, że we współczesnym świecie zbrodnia przestaje być instrumentem polityki. To jednak naiwna teza. – Zabójstwo przydawało się w polityce od czasów Juliusza Cezara i wcześniej. Dlaczego miałoby zniknąć ze świata polityki czy biznesu? W związku z tym popyt na skuteczne i dyskretne techniki „eliminacji” będzie wysoki – mówi w rozmowie z „Focusem” Kris Hollington, brytyjski dziennikarz śledczy, autor książki „How to kill. A definitive history of the assassin”. Śmierci z podejrzanych powodów w ostatnich latach nie brakuje.
We Francji trwają właśnie badania próbek, pobranych podczas ekshumacji zwłok pochowanego w 2004 roku palestyńskiego przywódcy Jasera Arafata. Zmarł on nagle po krótkiej chorobie, która zaczęła się rzekomo od ataku grypy. Nie zdołano mu pomóc mimo przewiezienia z Ramallah na Zachodnim Brzegu Jordanu do szpitala wojskowego w Percy pod Paryżem. Spekulacje na temat przyczyn zgonu krążą od lat. Wśród plotek pojawiało się AIDS i otrucie polonem 210, tym samym, którego rosyjskie służby specjalne użyły do zamordowania w Londynie byłego oficera FSB i dysydenta Aleksandra Litwinienki.
Tajemnica przypuszczalnego zamachu na palestyńskiego przywódcę może zostać rozwikłana w najbliższym czasie pod warunkiem, że do jego ewentualnego uśmiercenia zostały użyte „konwencjonalne” metody, stosowane od lat przez służby specjalne. W czasach zimnej wojny sławę zdobyła Kamiera, specjalizujące się w trucicielstwie laboratorium KGB. Sowieccy chemicy do perfekcji opanowali technikę usuwania niewygodnych ludzi w sposób przypominający do złudzenia zawały serca, wylewy i inne naturalne przyczyny zgonów. Do wywoływania zapaści używano kwasu cyjanowodorowego, zawał powodował np. rozpylony prosto w twarz cyjanek potasu. Lista ofiar jest długa. Są na niej i zlikwidowany w roku 1938 szef wywiadu zagranicznego ZSRR Abram Słucki i lider ukraińskich nacjonalistów Stepan Bandera. Gdy ZSRR w końcu upadł, a KGB zastąpiła Federalna Służba Bezpieczeństwa, trucie wrogów Kremla nie ustało. Dość wspomnieć sprawę Litwinienki czy próbę otrucia dioksynami prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki.
Tradycje w tej dziedzinie mają też Amerykanie. CIA przez lata próbowała zlikwidować Fidela Castro, mentora i przyjaciela, zmarłego niedawno Hugo Chaveza. „Gdyby uniknięcie zamachu było dyscypliną olimpijską, miałbym złoto w kieszeni” – zażartował kiedyś kubański przywódca, przeciw któremu CIA planowała użyć m.in. cygar nasączonych jadem kiełbasianym i LSD, kombinezonu do nurkowania z grzybem powodującym bolesną i oszpecającą chorobę skóry oraz prątków gruźlicy w butli tlenowej. Nie wspominając o tak „banalnych” metodach jak podanie mu cyjanku i talu.
Ten ostatni jest szczególnie lubiany przez trucicieli, ponieważ trudno jest rozpoznać, co się właściwie z ofiarą dzieje. Objawy zazwyczaj przypisuje się pospolitym chorobom: katar i zapalenie spojówek to przeziębienie, ból brzucha, mdłości i biegunki – zatrucie pokarmowe, gorączka – grypa, przebarwienia skóry i wypryski – alergia, bezwład mięśni i drgawki – porażenie mózgowe. Wszystkie diagnozy są fałszywe. Jednak nawet tę „cudowną broń” stosunkowo łatwo wykryć w moczu lub krwi ofiary.
Skonstruowanie bomby genetycznej wykluczałoby taką możliwość. Wykrycie prawdziwej przyczyny śmierci ewentualnej ofiary byłoby niemożliwe, chyba że ktoś zdradziłby sprawców. I to jest główny powód, dla którego technologia genetyczna, umożliwiająca budowę bomby szytej na miarę, jest tak pożądana.
– Zabójstwo, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, jest instrumentem polityki. O jego skuteczności nie decyduje to, czy zostanie wykryte, czy nie, ale to, czy pomaga osiągnąć założone cele – mówi „Focusowi” Benjamin Jones z Northwestern University, współautor raportu „Hit or miss”, dotyczącego długofalowych konsekwencji zabójstw polityków. Cele te dużo łatwiej zrealizować, gdy przeciwnik umiera po długiej, wyczerpujące, i – co najważniejsze – wyglądającej na naturalną chorobie, niż gdy ginie w zamachu bombowym albo od kuli snajpera.
A to przy obecnym poziomie wiedzy medycznej czyni genetyczny wyścig zbrojeń nie tylko coraz bardziej prawdopodobnym, ale też stosunkowo łatwo dostępnym. Nie tylko dla supermocarstw i ich rządów, ale także dla mniejszych państw albo zamożnych organizacji terrorystycznych.
Po śmierci rosyjskiego dysydenta Aleksandra Litwinienki śledczy, badający tropy zamachowców w Niemczech, musieli podjąć specjalne środki ostrożności. Sprawa z 2006 roku pokazała, że mordy polityczne nie odeszły wcale do lamusa. (Fot. Reuters/Forum)
Warto wiedzieć:
Zaawansowane badania nad rakiem można łatwo obrócić w prace nad ściśle sprofilowaną bombą genetyczną.
W dobie powszechnego dostępu do specjalistycznej wiedzy może to zabrać tylko kilka miesięcy!
Amerykanie już w 2010 roku zaczęli potajemnie gromadzić próbki DNA przywódców państw i pracowników ONZ.