W 1444 roku król Polski i Węgier Władysław zginął w bitwie z Turkami pod Warną. A właściwie – zginął albo i nie zginął. Piętnaście lat później, w 1459 roku, w Poznaniu pojawił się ktoś, kto twierdził, że jest królem Władysławem. Przybysz miał jednak pecha. W mieście przebywał wojewoda poznański Łukasz Górka, który szybko zorientował się, z kim ma do czynienia. Samozwańcem okazał się szlachcic Mikołaj Rychlik. Wojewoda uznał, że „on nie jest królem, ale łgarzem” i chciał skazać go na śmierć. Zaprotestowali przeciwko temu inni wielkopolscy dostojnicy i przekazali sprawę pod obrady sejmu.
Na sejmie wielmoże „okazali” Mikołaja Rychlika matce króla Władysława – Zofii Holszańskiej, która nie rozpoznała w awanturniku swego syna. Los Rychlika został przesądzony. Dostojnicy uznali go za oszusta i postanowili ukarać. Zrobiono mu papierową koronę, zaś kat ustawił go pod pręgierzem i dwa razy dziennie chłostał rózgami. Po kilku dniach Mikołaj został wtrącony do lochu. Chociaż za zbrodnię obrazy majestatu (bo tak należało ocenić wybryk Rychlika) prawo przewidywało karę śmierci, tym razem – poza szyderstwami i rózgami – sąd skazał go jedynie na dożywocie. Jak na podstawie informacji pewnego Polaka wyjaśnił Paweł z Pragi, uczyniono tak, „aby nikt o nich nie mówił, że króla swego zabili”. Rychlik nie był ani pierwszym, ani ostatnim „Warneńczykiem” – jakoby cudownie odnalezionym królem Władysławem. Zacznijmy jednak pod początku.
WARNA, WARNA, I PO WARNIE
Bitwa pod Warną 10 XI 1444 roku miała duże znaczenie dla ówczesnej Europy. Była to kolejna próba wyparcia Turków z Europy i zatrzymania ich ekspansji. Próba zakończyła się klęską. Zresztą poprzedzoną znakami, które już współcześni uznali za zły omen i jakby zapowiedź przyszłej porażki. Gdy król Władysław przywdziewał zbroję, szyszak wypadł z ręki giermka. Gdy monarcha chciał dosiąść konia, ten rzucał się i wierzgał. Złe proroctwa sprawdziły się. Trzykrotnie liczniejsze wojska Turków pokonały chrześcijańskie oddziały, dowodzone przez króla Władysława. Mało jednak brakowało, a do bitwy pod Warną w ogóle by nie doszło. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w sierpniu 1444 r., król zawarł w Szegedynie rozejm z sułtanem Muradem II. Uroczyście przysiągł, że będzie tego rozejmu przestrzegał. Zwolennicy kontynuowania wojny (na czele z legatem papieskim kardynałem Julianem Cesarinim) przekonali jednak króla, że Turcy są osłabieni i należy na nich uderzyć. Kardynał przekonywał też, że ani pokój zawierany z „niewiernymi”, ani przysięga złożona „poganom” nie są ważne. Przeciwnicy wojny używali różnych argumentów – m.in. podkreślali, że nie godzi się władcy chrześcijańskiemu „krzywoprzysięgać” i zrywać zaprzysiężonego pokoju. Ostatecznie zdanie Cesariniego zwyciężyło i król Władysław ruszył na Turków. Ze skutkiem opłakanym.
GDZIE JEST KRÓL WŁADYSŁAW?
Kiedy po zakończonej bitwie zaczęto liczyć straty, okazało się, że nie można nigdzie znaleźć ciała króla. Dlatego w Polsce wprawdzie płakano i lamentowano nad porażką wojsk królewskich z Turkami, jednak – jak napisał ówczesny kronikarz Jan Długosz – „to jedno było pociechą, że mówiono, iż król Władysław jest cały i żyje i że uszedł ze swoimi [ludźmi] już to do Konstantynopola lub Wenecji, już to na Wołoszczyznę lub do Siedmiogrodu, już to do Albanii i Rascji [Serbii]”. Co jakiś czas docierały do Krakowa listy „poważnych ludzi”, którzy zapewniali, że widzieli króla. Mieszkańcy Królestwa Polskiego tak bardzo na to liczyli, że przyjmowali każdą – nawet najbardziej nieprawdopodobną – informację. W Krakowie „ilekroć przynoszono list o życiu i zdrowiu króla, tylekroć miasto przepełnione niezmierną radością przez bicie w dzwony i palenie ognisk dawało wyraz radości”. Musiały to być oczekiwane chwile, skoro krakowianie, żeby okazać zadowolenie, niewiele sobie robili z groźby pożarów w mieście. Skądinąd warto było być posłańcem dobrej nowiny. Gdy na dworze litewskim Kazimierza Jagiellończyka (młodszego brata króla) pojawił się kupiec mówiący, że spotkał się niedawno z Władysławem, został sowicie obdarowany przez szczęśliwego księcia.
Nadzieje, że król ocalał, odradzały się także wówczas, gdy – niekiedy po wielu miesiącach – do kraju wracali kolejni uczestnicy warneńskiej bitwy. Kiedy w domu pojawił się Grzegorz z Sanoka (jeden z pierwszych polskich humanistów, późniejszy arcybiskup lwowski), uważano, że tak samo może jeszcze wrócić król Władysław. Również w sąsiednich państwach wierzono, że król przeżył i znajduje się w niewoli lub pokutuje w ukryciu za to, że złamał przysięgę. Ba, od czasu do czasu do Krakowa przychodziły do króla… listy gratulacyjne, wyrażające radość z pokonania Turków. Niektórzy europejscy monarchowie całkiem poważnie zaniepokoili się zwycięstwem Władysława Jagiellona. Król Aragonii Alfons Neapolitański zgłosił nawet do polskiego władcy pretensje do terenów na Bałkanach, z których Turcy jakoby zostali wypędzeni.
ZGINĄŁ KRÓL, NIECH ŻYJE KRÓL
Informacje o ocaleniu króla i spontaniczne wybuchy radości nie mogły jednak trwać wiecznie. Czekano na władcę przez kolejne tygodnie, ten jednak nie powracał. Najwyższy urzędnik Królestwa, kasztelan krakowski Jan z Czyżowa postawił we Lwowie kaplicę i osadził przy niej dwóch zakonników, którzy mieli się modlić o powrót króla. Gdyby to nastąpiło, Jan obiecał wybudować okazały kościół. Choć Polacy starali się odsuwać od siebie najstraszniejszą wiadomość, elita polityczna coraz bardziej się niepokoiła. Zresztą nie bez powodu. Kraj bez władcy był łatwym łupem dla wrogów. Na każdym kroku widać było chaos i (jak pisał Długosz) „wszędzie w Królestwie Polskim było widoczne osierocenie i wszystkie sprawy toczyły się niepewnie i chwiejnie”. Prędzej czy później musiało paść pytanie: kto będzie teraz nami rządził? Kto będzie dbał o poddanych? Kto będzie królem? Losy Władysława postanowiono wyjaśnić raz na zawsze. Z Krakowa wysłano posłów na Bałkany, żeby na miejscu dowiedzieli się o losy władcy. Z podobną misją swoich przedstawicieli wysłało miasto Lwów. Wszyscy posłowie po kilku tygodniach wracali do kraju. Śladów monarchy nie odnaleziono. Wniosek mógł być tylko jeden: król Władysław nie żyje.
Kilka miesięcy później arcybiskup gnieźnieński i prymas Wincenty Kot mówił: „nikt nie pragnie jego [tj. króla Władysława – przyp. red.] życia i nie wzdycha bardziej od nas. My [Polacy] wzdychamy jako ci, dla których jego śmierć jest nie tylko przykra, ale także bardzo szkodliwa. Ale upłynięcie całego roku, w którym nie zjawił się nikt, kto by go widział żywego, skłania nas do przekonania, że on raczej zginął, niż że żyje”. Cóż było robić. Polacy postanowili wybrać nowego króla. Kandydatem był książę litewski Kazimierz, młodszy brat Władysława. W połowie 1445 r. na Litwę wyruszyły poselstwa, które miały go przekonać, aby przyjął polską koronę. Owszem, Kazimierz raczył ją przyjąć, ale do Krakowa przybył dopiero dwa lata później. Dokonana wtedy koronacja oraz objęcie rządów przez Kazimierza Jagiellończyka ostatecznie kończyły stan niepewności. Oznaczały także przyznanie, że poprzedni król nie żyje.
CZY NA PEWNO POLEGŁ?
Nie wszyscy się jednak pogodzili ze śmiercią Władysława. W szerokich kręgach społecznych tliła się nadzieja. „Skoro nie znaleziono ciała króla, to na pewno on żyje” – sądzono. Brak ciała władcy dawał pole do wielu przypuszczeń. Powstawały coraz to nowe legendy i opowieści o władcy, który miał jakoby ujść cało z bitwy. Niektórzy kpili z tych opinii. Sekretarz cesarski Eneasz Sylwiusz Piccolomini (późniejszy papież Pius II) naśmiewał się z nich. Drwiąco doradzał, żeby do władców podziemi wysłać posłów, którzy „niczym Orfeusz” swym śpiewem wyjednają powrót króla na ziemię.
Wiara w ocalenie Władysława była jednak silna. Cytowany już wcześniej Jan Długosz wspominał o krążących informacjach, jakoby widziano króla w Konstantynopolu, Wenecji, Siedmiogrodzie, Albanii czy Serbii. Andrzej de Palatio, uczestnik bitwy warneńskiej, w krążącym po Polsce w wielu odpisach liście wspominał, że podobno król Władysław dostał się do niewoli sułtana tureckiego. Kilka miesięcy po bitwie biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki w liście do biskupa wileńskiego Macieja pisał o ludziach, którzy uważają, że króla widziano „gdzieś za morzem” lub w „jakimś zamku w obcym kraju”. W liście do Mikołaja Lasockiego Oleśnicki wspominał zaś o spotkaniu z pewnym Litwinem, który twierdził, że władcę widziano u pewnego greckiego księcia. Rok po bitwie, w październiku 1445 r., palatyn węgierski Wawrzyniec oznajmił, że otrzymano list wysłany przez króla Władysława, który schronił się na Cyprze, ale zapowiada swój rychły powrót na Węgry. Kilka lat później, w 1452 r., po Polsce krążył list niejakiego Mikołaja Florisa, w którym stwierdzał, że król Władysław przebywa w Portugalii. O pobycie króla w tym właśnie państwie wspominali także autorzy kilku okolicznościowych wierszy, napisanych na Mazowszu. Ambroży z Moraw dowodził natomiast, że Władysław podróżuje po świecie, żeby zebrać ogromne wojska przeciwko Turcji. Kallimach dodawał, że wielu ludzi uważa, iż król pokutuje za swoje grzechy i złamanie przysięgi, wróci jednak, gdy chrześcijaństwo będzie w prawdziwym niebezpieczeństwie.
Jak bardzo wierzono w to, że Władysław żyje, pokazuje spotkanie, do którego doszło w Hiszpanii w 1466 r. Wybrał się tam czeski podróżnik Lew z Rozmitalu i spotkał pewnego pustelnika. Polak, będący w orszaku, poznał w nim „Warneńczyka” – dowód miało stanowić po sześć palców u nóg. Jakim sposobem zdołano dostrzec ten znak szczególny, pozostawmy dociekliwym. Najważniejsze, że na nic zdały się zapewnienia samego pustelnika, żę nie jest Władysławem. Podróżnicy wiedzieli lepiej. Półwysep Iberyjski był zresztą znakomitym miejscem dla różnych „Warneńczyków”. Wiedza jego mieszkańców o Polsce była znikoma. Równocześnie pewna wspólnota losów (walka z muzułmanami) powodowała, że Hiszpanie i Portugalczycy wiedzieli coś niecoś (raczej „niecoś”) o „królu walczącym z Turkami”. Nic więc dziwnego, że na półwyspie funkcjonowały legendy o „ocalonym” polskim władcy. Jedna z nich powstała na portugalskiej wyspie – Maderze. To właśnie tutaj miał jakoby osiąść Władysław, znany miejscowym jako „Henryk Niemiec”. Legenda ta powstała jednak bardzo późno, dopiero w XVII w. Równie interesujące jak sama legenda jest to, że do dzisiaj dają jej wiarę niektórzy „badacze”, jak choćby głośny ostatnio Manuel Rosa, autor książki „Kolumb: historia nieznana”.
Z czasem przeświadczenie o życiu króla wzniecały już nie tylko listy i informacje od „wiarygodnych” świadków. Zaczęły powstawać wiersze, w których opisywano żyjącego władcę. Pojawił się nawet zmyślony list, napisany jakoby przez Władysława. Oznajmiał w nim, że ocalał, ale musi pokutować za grzechy. Wróci wtedy, gdy odprawi pokutę, a wtedy „żyjący w dostatku będą w strachu, cisi i strapieni [będą] pocieszeni, bogaci stracą swe siły, a cierpiący będą się weselić”. Listy czy literatura piękna docierały jednak do niewielu. Niepiśmienna (i nieczytająca) „większość” swoje informacje zawdzięczała raczej opowieściom krążącym w obiegu ustnym. To właśnie dzięki nim tak wielu wierzyło w ocalenie monarchy.
SAMOZWAŃCY
Wiarę tę wykorzystywali liczni samozwańcy, podający się za Władysława. Mieli ułatwione zadanie zarówno z powodu utrudnionego ówcześnie obiegu informacji, jak i dlatego że nie odnaleziono ciała króla. Jednym z samozwańców był wspomniany Rychlik. To jednak nie pierwszy sobowtór Jagiellona. Kilka lat po bitwie pojawił się w Czechach szaleniec, który twierdził, że jest ocalonym Władysławem. Ponieważ jednak równocześnie opowiadał, że jest także królem Arturem, niewielu mu uwierzyło. Więcej szczęścia miał inny pseudo-Warneńczyk, który w 1451 r. pojawił się na terenie Niemiec, a później na Śląsku. Dziś wystarczyłby jeden e-mail, by zdemaskować oszusta. Wtedy jednak wielu ludzi mu uwierzyło. Zaufali mu zresztą nie tylko „maluczcy”, ale także mieszczanie Wrocławia, a nawet śląski książę Henryk Głogowski. Samozwaniec przecenił jednak swoją szczęśliwą gwiazdę. Kiedy pojawił się na terenie Królestwa Polskiego, został skonfrontowany z osobami, które wiedziały, jak wyglądał prawdziwy król. Pseudo-Warneńczyk (którym okazał się Jan z Wilczyny) został uwięziony. Samozwańca zdradził wygląd zewnętrzny. Jak opowiedzieli świadkowie, polski król Władysław był wysoki, oszust zaś „chudy i mały”. W średniowieczu można spotkać jeszcze kilku „cudownie” ocalonych władców, którzy odnajdywali się niekiedy po wielu latach. Żaden jednak nie cieszył się taką popularnością jak Warneńczyk. Jego losy, walka z niewiernymi i śmierć w młodym wieku działały na wyobraźnię. Jednych brano za Władysława, inni sami się pod niego podszywali. Liczne opowieści o Warneńczyku mówią nam wiele o twórcach i odbiorcach tych legend. O ich poglądach, nadziejach i marzeniach. Niewiele nam zaś mówią o samym Władysławie, królu Polski i Węgier, który poległ pod Warną w 1444 r.