Ósmego dnia maja 1779 roku Katarzyna II, pani Wszechrosji, powiedziała jej zdaniem prorocze słowa: „Przed paru godzinami urodził się przyszły władca Konstantynopola. Na imię mu będzie Konstanty, a moi generałowie i feldmarszałkowie niech myślą o tym, jak zdobyć Konstantynopol”. Tak powitała wiadomość o urodzinach swego drugiego wnuka, syna Pawła I i Marii Fiodorowny – Konstantego Pawłowicza. Któż wtedy przypuszczał, że Konstanty Pawłowicz Romanow tronu cesarskiego nie obejmie, osiądzie na ziemiach polskich i po 16 latach pobytu może zostać mu postawiony ze strony Rosjan zarzut „spolszczenia”.
Dwa obrazy
Kanalia, prostak, psychopata, osadzony przez swego brata cara Aleksandra I w Królestwie Polskim – tak traktuje go polska historiografia. Doprowadzał do samobójstw wśród żołnierzy armii polskiej i to właśnie dlatego zapadł ostateczny wyrok na cesarzewicza 29 listopada 1830 roku. Zamordowanie Konstantego, koniec jego panoszenia się w Królestwie, miały być jednocześnie początkiem powstania listopadowego, a w rezultacie wyzwolenia. Tymczasem Konstanty miał swoją drugą twarz, którą odkrywamy w opiniach XIX- wiecznych pamiętnikarzy i w ówczesnej prasie polskiej. Byli bowiem tacy, którzy go polubili, nawet pokochali, jako człowieka ciepłego, honorowego i wesołego. Człowieka, który zżył się z Warszawą, kochał swoje obowiązki i zaczynał kochać również inne rzeczy. Polskie. Aleksander I 15 marca 1818 roku otworzył posiedzenie sejmu mową: „Nie mogąc znajdować się pośród Was, pozostawiam Wam brata, mego serdecznego przyjaciela i nierozdzielnego mego współpracownika od młodości. Poruczyłem mu wasze wojsko. Znając moje zamiary i podzielając moją troskliwość o was, pokochał on owoc swej własnej pracy”.
Trudne początki
W Polsce i w Rosji mówiono powszechnie o Wielkim Księciu jako o zwierzchniku surowym. Dzięki biografii Wielkiego Księcia, napisanej przez E. Karnowicza, wiemy, że nastrój księcia objawiał się w ubraniu, jakie przywdziewał na spotkanie z przybyłą lub wezwaną przez niego osobą. Im paradniej, tym gorzej dla gościa. Jeżeli włożył zwykły biały, bawełniany szlafrok, nie ulegało wątpliwości, że się gniewa. Jeżeli mundur bez szlif, dana osoba była mu obojętna; jeżeli nosił szlify, petenta czekały kłopoty. Natomiast gdy ukazał się w mundurze paradnym – należało oczekiwać strasznej burzy. Dochodził do tego groźny wyraz twarzy i piorunujące spojrzenie spod gęstych brwi. Tak pierwsze spotkanie z księciem Konstantym opisuje w swym pamiętniku Julian Ursyn Niemcewicz: „8 października 1814 roku przybył z Petersburga do Warszawy wielki książę Konstanty, nazajutrz byli u niego rządowi i wszyscy Moskale, dnia dziesiątego i nam wszystkim być kazano. Stanął on w Brühlowskim pałacu. Długośmy czekali, aż na koniec otworzyły się drzwi i wybiegło z nich małe zwierzątko jakieś bardzo brzydkie, obszedł w koło krąg, do znajomych kilka słów powiedział, chwalił miasto Warszawę”.
Inaczej opisała pierwsze spotkanie z księciem Anna Potocka: „Na tym to balu po raz pierwszy ujrzeliśmy księcia Konstantego, spełniającego przy swoim dostojnym bracie urząd adiutanta. Z szablą u boku, w obcisłym zapiętym na wszystkie guziki mundurze, nie spuszczał oczu z cesarza oczekując jego rozkazów i zdając się lubować w sztywnej i wyprężonej postawie. Toteż nigdy nie uwalniał się od tej parady i za każdym razem kiedy cesarz przybywał do Warszawy, wielki książę nikomu nie ustępował swego miejsca. W ten sposób dobrowolnie skazywał się na to, że nie tańczył, stał ustawicznie przy drzwiach salonu, żeby nie przeoczyć wyjścia swojego zwierzchnika. Pozwoliłam sobie przechodząc obok niego na żart, a on odparł z niewzruszoną powagą – służba przede wszystkim i sam cesarz nie mógłby mnie z niej zwolnić. Takie było u tego księcia zamiłowanie do karności”. O Konstantym mówiono i pisano – potwór, Neron belwederski, tyran. Pytano, dlaczego taki jest? Dlaczego tak postępuje? Jarosław Marek Rymkiewicz jest zdania, że Polacy nigdy nie mieli prawdziwego tyrana. Kiedy więc obcy,przedziwny „ktoś” pojawił się w Warszawie, wzbudził niezwykłą ciekawość. Takiego kogoś jeszcze nie widzieli. Przede wszystkim Wielki Książę żądał posłuszeństwa. Ci, którzy odważyli się posłuszeństwo wypowiedzieć, trafiali pod czujne oko tajnej policji.
Serce dla Polki
Mimo że większość czasu zabierało Konstantemu przeorganizowanie armii oraz zapoznawanie się z polityką Królestwa, nie odseparował się od życia towarzyskiego. Choć niezbyt chętnie i niezbyt często, starał się uczestniczyć w przyjęciach. Na jednej z fet stołecznych poznał hrabiankę Joannę Grudzińską. Od pierwszego tańca cesarzewicz zakochał się w Polce. Ponieważ był już żonaty, poprosił cara Aleksandra I o pozwolenie na rozwód i powtórny ożenek. Starszy brat wyraził zgodę, choć wielokrotnie wcześniej na rozwód nie chciał
przystać. Konstanty wziął z Joanną trzy śluby: cywilny, w cerkwi i w kościele katolickim. Można zaryzykować stwierdzenie, że z własnej woli zrównał się z Grudzińską – z kobietą, z Polką. Pierwsze miesiące małżeńskiego pożycia były ponoć sielanką. W dotyczących ich przekazach pamiętnikarskich jest na pewno sporo przesady. Natomiast nie ma powodu powątpiewać w szczerość wyznań samego Konstantego i Joanny w korespondencji prywatnej. W listach do swego dawnego nauczyciela Laharpe’a Konstanty wyliczał przymioty żony i podkreślał, że zawdzięcza jej spokój i szczęście rodzinne. Podczas powstania listopadowego znaleziono w Belwederze szkatułkę Wielkiego Księcia. Chował w niej drogie mu pamiątki: parę białych ślubnych rękawiczek Joanny, świecę woskową użytą w trakcie prawosławnego obrzędu zaślubin, parę ususzonych kwiatów z bukieciku ślubnego i chustkę haftowaną z monogramem X.Ł – Księżna Łowicka. Prawdopodobne, że to właśnie ona zgromadziła te drobiazgi, niemniej książę zachował je i trzymał szkatułkę w gabinecie.
Kłopot z Nowosilcowem
Na przełomie 1821 i 1822 roku Aleksander I zdecydował się uregulować ostatecznie kwestię następstwa. Wiedział, że Konstanty jest nie tylko lojalny, ale obdarza go szczerym uczuciem. Konstanty na prośbę brata zrzekł się tronu cesarskiego w 1822 roku. Mimo otwartej wrogości wobec Konstantego część opinii publicznej wypowiadała się jakby z nutką przychylności wobec księcia po śmierci Aleksandra w 1825 roku: „Co tam Piotr i Katarzyna! Co znaczą ich czyny wobec czynów Konstantego? Tamci rozszerzyli granice swego państwa, tworzyli trony, a on zrzekł się takowego”. Gdy wrócił do Królestwa, był już człowiekiem o
wiele bardziej stonowanym, pokładającym zaufanie w wojsku polskim i Polakach.
Tuż przed wybuchem powstania listopadowego nie chciał dać wiary raportom Nowosilcowa i tajnej policji. Według Niemcewicza Nowosilcow nienawidził Wielkiego Księcia i pękał ze złości, gdy ten porządkował wojsko, zamek, administrację cywilną. Przypominało to, że wciąż jest jeszcze jakaś Polska. Konstanty zresztą również miał nie przepadać za Nowosilcowem. Wiedział, że jest to człowiek podły, ale taki właśnie był mu potrzebny. Zorganizował kontrpolicję, która miała śledzić każdy ruch „przyjaciela”. Jak pisze w swych pamiętnikach generał Weyssenhoff: „Otoczenie jego (Księcia) było nieszczególne. Wielki Książę wydał się nieraz sam, jak gardził swymi dobranymi służalcami, wielką kładł różnicę w postępowaniu z tymi, których uważał za potrzebnych, a tymi, których widział szlachetne zasady i honorowe sprawowanie się”.
Przed słynną nocą listopadową wielokrotnie udawał się samotnie na inspekcje koszar, udowadniając, że niczego ze strony Polaków się nie obawia. Jednak 29 listopada po godzinie dziewiętnastej grupa spiskowców wdarła się do Belwederu. Nie znaleźli Konstantego, a może znaleźć nie chcieli? Planując atak na Belweder, przestudiowano wszak dokładnie plan budynku. Wiedziano, gdzie książę odpoczywa, o zagrożeniu ze strony wartowników nie było mowy, ponieważ Konstanty zatrudniał na tych stanowiskach inwalidów wojennych. Czy
mając kilka minut, naprawdę trudno było odnaleźć księcia? Do tej pory nikt z domu panującego nie został zgładzony z ręki Polaka. Ogromna odpowiedzialność ciążyła na „Belwederczykach”. Zawahali się. Nienawidzili księcia, ale wciąż jednocześnie się go obawiali. Obawiali się również konsekwencji. Potłukli lustra, zabili sługę, wybiegli. W ten sposób zadali Konstantemu śmierć, ale jedynie symboliczną.
Poniedziałkowy tchórz
Jest wiele wersji opuszczenia przez księcia pałacu. Jedna z nich przypisuje Konstantemu ukrycie się pod spódnicą Joanny, gdy powstańcy przeszukiwali Belweder, i ucieczkę przez okno w sukniach małżonki. W stolicy krążyły anonimowe wierszyki: „W niedzielę śmiałek a tchórz w poniedziałek”, „Pohańbiony, pognębiony, bez przytułku i obrony, spuścił na dół srogie brwi, płacze, a lud z niego drwi”. W pamiętnikach adiutanta Kozłakowa pełniącego służbę przy księciu Konstantym odnajdujemy zdanie: „Wiadomo, że Wielki Książę ocalał dzięki przytomności umysłu kamerdynera Fyzego”. I dalej tak opisuje wypadki nocy belwederskiej: „Obaj Lubowidzki i Gendre czekając na przebudzenie Carewicza, usłyszawszy krzyki i hałas w pałacu w chwili, gdy największa cisza powinna panować, pobiegli ku drzwiom szklanym, wychodzącym na schody i zobaczywszy uzbrojonych podchorążych zawrócili, żeby uprzedzić Księcia, ale nie zdołali jeszcze dopaść do pokoju kamerdynera, gdy spiskowcy już deptali im po piętach. Wielki Książę na krzyk zbudził się ze snu, zerwał się z sofy, otworzył drzwi do pokoju kamerdynera i tym sposobem przez chwilę znalazł się w obliczu swoich zabójców. Lubowidzki zdołał tylko zawołać: »Źle Mości Książę!« i przebity bagnetem padł na ziemię”. Kamerdyner miał wtedy wepchnąć księcia do gabinetu, zamknąć szybko drzwi na zasuwę, zaprowadzić Konstantego na poddasze przez podwójne drzwi i odczekać chwilę. Przypuszcza się, że tam miał się ubrać, zbiec do Joanny i wyruszyć na dziedziniec.
Gdy opuszczał stolicę, przepełniony był żalem. Do Polaków, bo zawiedli jego zaufanie i odebrali mu jego spokój w Królestwie Polskim. W swoim pamiętniku hrabia Aleksander de Moriolles zanotował: „Kochał bardzo swych braci i udowodnił, że ambicje nie są najważniejsze. Lubił bardzo władzę, zakosztował jej mieszkając w Królestwie, ale wiedział, że na większą skalę będzie trudniej temu sprostać. Zadowolił się więc niewielkimi rozmiarami. Powstanie listopadowe odebrało mu ją i wypędziło za granicę”. Nie stłumił powstania w jego zaczątku, choć mógł. Polacy zaczęli, Polacy niech skończą. Opuszczając stolicę miał powiedzieć: „Bądź zdrowa Warszawo, Brześć wyciąga do nas ręce”. Wyruszając ku granicy cesarstwa, napisał wprzód Konstanty oświadczenie do Rządu Tymczasowego: „Pozwalam wojsku polskiemu, które dotąd zachowało wierność, połączyć się ze swoimi. Wyruszam z wojskiem Cesarskim i oddalam się ze Stolicy. Ufam wspaniałomyślności narodu polskiego, że wojsko moje nie będzie niepokojone podczas odwrotu”. Ciekawe, że w stolicy ogłoszono księcia tchórzem. Wyśmiano człowieka, który nie rozkazał zmasakrować Warszawy. Czy jeśliby to zrobił, byłby dla Polaków godny podziwu? Pierwsze dni euforii po wybuchu minęły. Początkowo, widząc przewagę materialną Konstantego, sądzono, że po wezwaniu korpusu litewskiego zechce najechać miasto. Warszawiacy pragnęli, aby jak najszybciej i jak najdalej wycofał się z Królestwa. Paradoksalnie kilka dni później zmieniły się nastroje i sytuacja Polaków. Generał Józef Dwernicki opisuje wesołość i zapał, towarzyszący żołnierzom w pierwszych dniach powstania. Radość miała jednak przerwać wiadomość o tym, że Wielki Książę wraz z wojskiem rosyjskim maszeruje ku granicy. Wprawiło ich to w zdumienie, widziano w tym oczywisty błąd i słabość tych, którzy objęli ster rządów. Zdaniem generała pozostanie Konstantego byłoby dużym ułatwieniem dla rewolucji, skoro jej dotąd nie zapobiegł.
Zaczęto rozgłaszać w stolicy, że książę będzie zabiegać u brata o łaskę i o przyłączenie do Królestwa zabranych w trakcie rozbiorów prowincji. Do tego zwierza, Nerona belwederskiego, zwrócono się w ostatnich chwilach o pomoc. Utworzono deputację, w której skład weszli książę Adam Jerzy Czartoryski, książę Franciszek Drucki Lubecki, Władysław Ostrowski i Joachim Lelewel. Wielki Książę – uspokajany wielokrotnie podczas tej rozmowy przez małżonkę – miał powiedzieć: „Jestem człowiekiem prostym i oczywiście nie można posądzać mnie o dwulicowość. Mimo wszystko, co się mnie tyczy, nie zważając na niesłychaną obrazę zadaną mi w moim własnym domu, zapomniałem o wszystkim. (…) Jednakże powtarzam, że wszystko zapomniałem, gdyż w gruncie rzeczy jestem lepszym Polakiem od Was wszystkich, moi panowie; ożeniłem się z Polką, jestem wśród Was od dawna, mówię Waszym językiem, że teraz przychodzi mi z trudnością wyrażać się w języku rosyjskim, wreszcie dałem Wam dowody mego usposobienia, zabraniając wojskom Cesarskim strzelać do Was”. W trakcie bitwy pod Olszynką Grochowską pojawiły się plotki na temat stosunku cesarzewicza do wojska polskiego. Co ciekawe „plotka” pojawiła się wśród żołnierzy rosyjskich. Twierdzili oni, że książę odmawia udziału w wojnie z Polakami, bo traktuje ich jak swój naród. Widząc pułk ułanów polskich, atakujących Rosjan, zachwycony ich umiejętnościami i tym, że sam ich uczył, miał zacząć klaskać i wołać: „Dobrze, dobrze dzieci!”, „Żołnierze polscy to najlepsi żołnierze na świecie!”. Karnowicz uważa, że to niemądra legenda. Trzeba pamiętać jednak o przysłowiu, że w każdej plotce jest ziarnko prawdy, i o tym, kto ową wiadomość „podał dalej”.
Pukiel od żony
Do Królestwa Konstanty nie chciał wracać. Zaufał Polakom, oni go zawiedli, może pierwszy raz zauważył, że wielu go nienawidziło. Od momentu wyjazdu książę miewał kolki hemoroidalne, jednak o zdrowie wcale nie dbał. W listach do swego przyjaciela hrabiego Opoczynina pisał: „Jestem zdrów, ale nadzwyczaj smutny i przyznaję się, że trzeba bardzo wiele mocy ducha i stałości, żeby znieść obecne moje położenie, gdy co chwila przychodzi na pamięć przeszłość… są chwile, że w głowie mi się kręci i o mało nie oszaleję. Gdybym sam cierpiał, byłoby to niczym, ale wszystkie te niewinne ofiary stają mi co chwila przed oczami i w myśli”. Nagła śmierć księcia Konstantego, którego wszyscy uważali za zdrowego, zrodziła wiele plotek nie tylko w Rosji, ale i za granicą. Admirał Kozłakow, będący naocznym świadkiem, zanotował w swym dzienniku, że 25 czerwca książę poczuł się słabo. Wezwano lekarza, podano krople, ustalono dietę. Następnego dnia samopoczucie Konstantego poprawiło się na tyle, że udał się na nabożeństwo.
O czwartej nad ranem cesarzewicz dostał silnego ataku cholery. Nastąpiły wymioty i dreszcze. Westchnąwszy parę razy głęboko, zmarł Konstanty kwadrans przed ósmą 27 czerwca 1831 roku. Lekarze 28 czerwca ukończyli
biuletyn na temat choroby księcia Konstantego. Ciało złożono w drewnianej trumnie obitej miedzianą blachą, a wnętrzności do osobnych skrzynek zalanych woskiem. Księżna Łowicka na pożegnanie ucięła pukiel swych włosów i włożyła go pod głowę męża.