Pozostanę w jednym miejscu, nieruchomo. Zostałem przyjęty na kurs medytacji vipassana w Krutyni na Mazurach.
Dzień przed wyjazdem pakuję pościel, koc, poduszkę do medytacji, wygodne i luźne ubrania. Nie należy nosić strojów przezroczystych, skąpych, zwracających uwagę. Kobiety nie powinny zakładać szortów, minispódniczek, bluzek bez rękawów i z dużymi dekoltami. Rajstopy i legginsy są dozwolone, jeśli koszula czy bluza zakrywają kolana. Nie wolno używać perfum ani zapachowej wody po goleniu. Potrzebny mi budzik. Telefon pełniący tę funkcję oddam przed rozpoczęciem medytacji do depozytu, wraz z portfelem, dokumentami i kluczykami do samochodu. W trakcie kursu pieniądze są bezużyteczne, nie można robić zakupów ani wychodzić poza teren ośrodka.
Niedozwolone są również papierosy, alkohol, narkotyki, leki nieprzepisane przez lekarza, odzież ze skór i futra, talizmany, kryształy i wszelkie przedmioty religijne. Na czas medytacji należy się wstrzymać od rytuałów, postów, odmawiania różańca, recytowania mantr, tańców, śpiewów i ćwiczeń fizycznych. Dozwolony jest spacer po wyznaczonym terenie. Nie zabieram książek, laptopa, dziennika i długopisu, aparatu fotograficznego ani jedzenia. Najbliższym podaję numer telefonu, pod który mogą dzwonić, by wywołać mnie z kursu, prosząc, by z niego nie korzystali. W trasę z Warszawy do Krutyni wyruszam wraz z moją przyjaciółką Anetą, z którą po rozpoczęciu medytacji spotkamy się wzrokiem raz, dziewiątego dnia, podczas wykładu.
Korzystając ze strony internetowej organizatorów, deklaruję gotowość podwiezienia jednej osoby. Na ogłoszenie odpowiada Sławek z Żoliborza. Informuję go, że o dziewiątej rano przyjedzie po niego łysy mężczyzna w starym zielonym peugeocie. Dowiaduję się, że będzie na mnie czekał gruby mężczyzna bez szyi. Sławek jest „starszym uczniem”, to znaczy, że ukończył już wcześniej kurs vipassany, a teraz jedzie jako wolontariusz do pracy w kuchni. Cenę za 12-dniowy pobyt ustala się samemu po ukończeniu medytacji, opłaty dokonywane są anonimowo. Osoby pracujące przy obsłudze kursu, łącznie z nauczycielami, nie otrzymują wynagrodzenia za pracę.
Przyjazd
Zostaję zakwaterowany z ponad setką ludzi w ośrodku Mazur–Syrenka. Mam wypełnić formularz, w którym pojawiają się pytania o nałogi, motywację do udziału w kursie oraz sytuację życiową. Przed złożeniem podpisu wyrażam zgodę na przestrzeganie pięciu zasad moralnych: chodzi o wstrzymywanie się od zabijania jakichkolwiek istot, kradzieży, aktywności seksualnej, kłamania i przyjmowania środków odurzających. Upewniam się, czy zakaz dotyczy także masturbacji. Tak. Czy na pewno? Tak. Ale… Tak. Podpisuję formularz, a ręka mi nie drży. Zanim oddam do depozytu dokumenty, telefon i pieniądze, wracam do samochodu, by zabrać z bagażnika czerwone gumowce. Otrzymuję miejsce w dwuosobowym pokoju z łazienką, niezamykanym na klucz, zresztą tak jak wszystkie pozostałe. Obowiązuje całkowita separacja kobiet i mężczyzn, dotyczy to również par, przyjaciół i rodzin. Ośrodek składa się z trzech budynków: sypialni mężczyzn, sypialni kobiet i sali medytacyjnej z osobnymi wejściami i jadalniami. Teren kobiet to kilkudziesięciometrowa prostokątna przestrzeń spacerowa, której granicę wzdłuż dłuższych boków wyznacza rzeka, a po drugiej stronie lina, za którą swój teren mają mężczyźni. Trwa zakwaterowanie, spaceruję, przyglądam się ludziom, patrzę w kierunku parkingu oddzielonego ode mnie cienką liną i zastanawiam się, czy nie trafiłem właśnie do sekty. Przytulamy się z Anetą, mówimy sobie do usłyszenia za dziesięć dni i idziemy na osobne kolacje.
Poznaję mojego współlokatora Bartka, fotografa i kick boksera. Do sali medytacyjnej wchodzimy pojedynczo, po usłyszeniu swojego nazwiska. Po lewej mężczyźni, po prawej kobiety. Otrzymuję miejsce przy końcu, wśród nowych adeptów, pod numerem 30. Na końcu sali na podwyższeniu siedzą nauczyciele, mężczyzna i kobieta, z którymi w razie potrzeby można umówić się każdego dnia na maksymalnie 5-minutowe spotkanie. Kurs rozpoczyna się wykładem odtworzonym, tak jak wszystkie późniejsze, z płyty CD. Głos Satyi Narayana Goenki, hinduskiego nauczyciela vipassany, w języku angielskim lub hindi przeplatany jest polskim tłumaczeniem. Od teraz przez najbliższe dziesięć dni obowiązuje tzw. szlachetne milczenie, które oznacza, że nie będę się z nikim kontaktował słowem, gestem czy wzrokiem. Dzień kończy się wprowadzeniem do anapany, techniki polegającej na rozwijaniu koncentracji poprzez skupianie się na oddechu. Wszelkie pojawiające się myśli należy pozostawić samym sobie i wrócić do oddychania.
Wdech, wydech, wdech, kobiety mają dostęp do rzeki, a my tylko widok na nią, to niesprawiedliwe, ciekawe, czym tu karmią, wydech, zimno mi, wdech, mam nadzieję, że Bartek nie chrapie, wydech, po co aż dwójka nauczycieli, skoro wszystkie instrukcje lecą z odtwarzacza, wdech, wydech, nie myśl, oddychaj, wdech, wydech, ta separacja mężczyzn i kobiet jak ma się niby sprawdzać w przypadku osób homoseksualnych, co z pracą, jak przyjdzie e-mail od naczelnej, no właśnie kiedy pojawi się mój tekst o migrenach i jaka szkoda, że nie udało mi się przeprowadzić wywiadu z Szymborską, oddech, wdech, wydech, ile to ma trwać, co robi moja kotka, sprawdzę, gdzie siedzi Aneta.
Otwieram oczy, przede mną widok na kilkadziesiąt nieruchomych głów, widzę Anetę jakieś sześć rzędów przed sobą. Zerkam na faceta siedzącego obok mnie, broda, kaptur, na moje oko jakieś 28 lat. Zamykam oczy, wdech, wydech.
Dzień 1. – Godziny
W łazience pali się światło. Budzik wskazuje godzinę 4.11, nie słyszałem dzwonka. Bartka nie ma w pokoju, ubieram się, myję zęby, wychodzę. Po prawej stronie kilka kobiet świeci latarkami na drogę prowadzącą do sali medytacyjnej.
4.30–6.30 Większość miejsc zajęta, obecność w sali jest wymagana tylko podczas medytacji grupowych i wykładu, w pozostałych godzinach można medytować w pokoju. Skupiam się na oddechu, ale mój umysł jest zainteresowany analizą związku, który niedawno skończyłem, snuciem wizji o podróżach i wymyślaniem tematów, o których chcę napisać.
6.30–8.00 Śniadanie i przerwa. Płatki owsiane, kukurydziane, gotowane suszone owoce, orzechy, pestki, jogurt, chleb, pasty wegańskie, dżem, mleko, herbata. Wschodzi słońce, spaceruję.
8.00–9.00 Medytacja grupowa. Wdech, wydech, wdech, wydech, ktoś kaszlnął, może jest chory, czy mnie zarazi, pamiętam, jak byłem w szpitalu, no dobrze oddech, wdech czy wydech, czym różni się obserwacja od kontroli, jak przestać nazywać wdech wdechem, a wydech wydechem i być świadomym ich naturalnego przepływu. Ktoś wstaje i wychodzi, dlaczego tak głośno tupie, ktoś kicha, jestem w redakcji na otwartej przestrzeni, ostatnie zebranie, dowcip opowiedziany przez Monikę, wdech czy wydech.
9.00–11.00 Medytacja w sali lub w pokoju zgodnie z instrukcją podaną przez nauczyciela.
11.00–12.00 Obiad. Kotlety sojowe, kasza, ryż, surówki, owoce i warzywa. Biorę dwa razy dokładkę, bo to ostatni ciepły posiłek tego dnia, boli mnie brzuch.
12.00–13.00 Odpoczynek. Spaceruję po wyznaczonym terenie, podchodzę do liny oddzielającej nas od kobiet, patrzę na rzekę, wypatruję Anety.
13.00–14.30 Medytacja w sali lub pokoju. Wdech, wydech, kołdra, sen, noga, łydka, skóra, seks, wdech, skup się, mówię sobie w myślach, ale nie wiem, kto wydaje te instrukcje i za chwilę jest senny, komu leci głowa, jak w długiej podróży pociągiem, kto nie może się skupić i płynie za każdą myślą, a kto to wszystko obserwuje. Jest jakieś „ja” czujące, myślące, rozproszone i jakieś „ja” obserwujące. Wdech, wydech, nie chcę myśleć, nie będę myślał, nirwana, chcę nirwany, chcę nurkować, ryby, kolory, zieleń, łąka, ostatnie lato, pocałunek, seks, wdech, oddech na chwilę zabija czas, ale jeśli to ja wykorzystuję umysł, a nie umysł wykorzystuje mnie, to dlaczego nie mogę przestać myśleć na trzy minuty, gdzie wyłącza się myśli i kto o tym decyduje, kim jest „ja” i dlaczego zjadłem tak dużo kotletów sojowych, wydech albo wdech.
14.30–15.30 Medytacja grupowa. Ból pleców i nóg. Zrezygnuj – mówi umysł – albo wyobraź sobie następne dziesięć dni, a każdego dnia 11 godzin medytacji i godzina wykładu, pobudki o czwartej, obcy ludzie, kawa tylko jako wspomnienie, żaden tam wdech i wydech.
15.30–17.00 Medytacja w sali lub pokoju. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech, aż do śmierci wdech, wydech, wdech, wydech.
17.00–18.00 Kolacja. Menu takie samo przez wszystkie dni: jabłko. Jedno jabłko. Siadam na krześle, wącham jabłko, obracam je między palcami, przykładam do ust, zamykam oczy, wącham. Jabłko jest czerwonożółte. Wącham jabłko, wącham. Po chwili delikatnie przegryzam skórkę, gryzę jabłko, sok spływa do gardła. Jem jabłko. Nie ma nic więcej.
18.00–19.00 Medytacja grupowa.
19.00–20.15 Wykład.
20.15–21.00 Medytacja grupowa z instrukcją na kolejny dzień. Mam się skupić na obszarze poniżej dziurek nosa oraz wnętrzu nosa i obserwować dotyk oddechu.
21.00–21.30 Chętni mogą pojedynczo podchodzić do nauczyciela, zadawać pytania. Czy rozkład godzin pozostaje niezmienny na cały kurs? Tak. Odgłos gongu informuje o upływającym czasie, pobudce, przerwie na posiłek, rozpoczęciu i zakończeniu medytacji. Jestem w klasztorze. Wracam spać do swojej celi.
Dzień 2. – Dotyk
Powietrze wpływa do mojego nosa lewą dziurką i tą samą drogą wypływa. Biorę głębszy wdech, obie dziurki drożne. Po dwóch godzinach przepływ następuje przez prawą dziurkę. Czuję chłód wciąganego powietrza i wyraźne ciepło wydechu. Wieczorem znowu oddycham lewą dziurką. Czekam na dotyk oddechu. Mężczyzna siedzący za mną przyniósł dzisiaj kołdrę, dodatkową poduszkę i koc. Od kilkunastu minut wije sobie gniazdo, słyszę wszystkie jego ruchy. Wdech, wydech, obok przechodzi słoń, a każdy jego krok wyrzuca mnie kilkadziesiąt metrów do góry. Wdech, wydech, mężczyzna za mną kolejny raz zmienia pozycję, dotyka kocem moich pleców. Otwieram oczy, odwracam się, podchodzę do niego, pytam, czy może przynieść mu hamak, krzyczę, by się zamknął, po czym z otwartej dłoni uderzam go w twarz, dwa razy, nie – trzy, albo jeszcze raz. Uśmiecham się do tej wizji, by za chwilę poczuć wstyd, wdech, wydech. Przeszłość istnieje jako pamięć, wspomnienie i myśl, tylko teraz. Przyszłość ubrana w troskę, marzenie, lęk czy nadzieję dzieje się tylko teraz. Cisza. Moja tożsamość zbudowana jest z myśli, których nie umiem kontrolować.
Po obiedzie, niedotknięty oddechem, ucinam sobie drzemkę, Bartek też. Dzwoni budzik. Bartek podskakuje na łóżku i pyta mnie, która godzina, sprawdzam zegarek jednym okiem i mówię mu, że mamy jeszcze kilka minut, po czym łapię się za buzię i mówię mu, że właśnie mówimy. „Ale jaja” – odpowiada i wyskakuje z łóżka, by wejść do łazienki, a ja jednym ruchem ręki zrywam z okna zasłonę, którą chciałem odsunąć. Po minucie Bartek opuszcza szybkim krokiem pokój, ja przypinam zasłonę do karnisza. Następny raz spojrzymy na siebie i porozmawiamy ostatniego dnia.
Medytuję, oddycham lewą dziurką od nosa i w pewnym momencie czuję coś jakby muskanie piórem, włos na podniebieniu, słońce na skórze, oddech osoby, która stoi za moimi plecami, bo pokazuję jej, nad czym pracuję, czuję ciepłe powietrze na szyi, i przechodzą mnie ciarki. Kolejny wdech i wydech. Oddech dotyka mnie w tym samym miejscu. Wychodzę do łazienki, przyglądam się swojemu nosowi, wydmuchuję go, sprawdzam miejsce, w którym czułem dotyk, nic tam nie ma. Wracam medytować, po kilkudziesięciu minutach, gdy na ułamek sekundy znika przeszłość i przyszłość, pojawia się dotyk oddechu.
Dzień 3. – Pająki
Ostatni dzień anapany. Obserwuję oddech, dotyk oddechu i doznania pojawiające się na nosie i obszarze poniżej dziurek nosa a powyżej górnej wargi. Po kilku godzinach czuję drapanie, swędzenie, kłucie, pieczenie, gorąco, przyjemne prądy, jakby muskanie. Jestem cząsteczką subatomową. Doznania przypominają wszystkie te momenty, w których czuję nagłe swędzenie gdzieś na nodze czy ręce, przy czym są bardziej subtelne. Na całej powierzchni mojej skóry odczuwam nieustający ruch, zmiany. Zarówno te przyjemne, jak i bolesne po pewnym czasie znikają, wszystkie.
Mam trzy lata, jestem na podwórku obok swojego domu. Wchodzę na zepsuty czerwony traktor dziadka. Bawię się kierownicą, gdy zauważam, jak po mojej prawej ręce chodzi pająk. Zamieram w totalnym bezruchu. Sparaliżowany strachem nie mogę oderwać od niego oczu, nie mogę ruszyć ręką, jestem przekonany, że może mnie zabić. Krzyczę. Wspomnienie powróciło podczas popołudniowej medytacji, a wraz z nim pająki. Arachnofobii przyglądałem się na terapii indywidualnej i grupowej, podczas coachingu i wielogodzinnych sesji z przyjaciółmi. Bez skutku. Od kiedy skończyłem trzy lata, boje się pająków. Wdech, wydech, koncentracja na ciele, doznaniach, wdech, wydech, z ucha wychodzi mi pająk, wdech, wydech. Przez najbliższe dni główną rozrywką mojego umysłu jest straszenie. Nie wywołuję tych obrazów, przychodzą spontanicznie, nachalnie, wdech, wydech, pająki pędzą w moją stronę z końca sali, słyszę je, nie otwieram oczu, wdech, wydech, pająki chodzą po mojej nodze, twarzy, wdech, wydech, pająki wchodzą między palce.
Dzień 4. – Vipassana
Umysł pozbawiony rozmów, widoków, rywalizacji, zadań, zajęty obserwowaniem ciała coraz rzadziej wypluwa wspomnienia, twarze ludzi, snuje coraz mniej widoczne plany, cichnie. To kilka sekund, gdy nie ma moich myśli, nie istnieje mój ból, moje wspomnienie, moja nadzieja, moja krzywda, moja zdrada, moje pożądanie, moja wina, mój sukces, moja wygrana, mój kot, mój człowiek, mój plan, moje wykształcenie, moje kłamstwo, a ja nie wiem, kim jestem.
Vipassana rozpoczyna się dwugodzinną medytacją bez ruchu, podczas której Goenka podaje instrukcje zmuszające umysł do skupienia się na każdym fragmencie ciała w poszukiwaniu doznań. Od czubka głowy do palców u nogi. Po kilkudziesięciu minutach jedynym doznaniem jest ból. Narastający ból kręgosłupa, czerwony ból w pośladkach, tępy, martwy ból w nogach, skurcz lewej stopy przechodzący w tętniący ból uda. Jakaś kobieta z prawej strony wybucha płaczem, przyśpieszony oddech wwierca się w każdą myśl. W głowie pojawiają się obrazy pożaru, biegnących nóg, widzę, jak wstaję i uciekam. Rośnie złość na kolejne instrukcje. To uczucie mieszka w głowie i brzuchu. Drżenie ust, pot spływający po twarzy, narastający ból. „Bhavatu sabba mangalam!” – mówi Goenka, co oznacza: „Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”. W ten sposób kończy medytację. Przewracam się na podłogę, tak jak wiele innych osób. Masuję stopy, próbuję wstać, ale przez kilka sekund nie jest to możliwe. Od tej pory rozpoczynają się codzienne, godzinne medytacje bez ruchu. Zadanie polega na obserwowaniu, niedrapaniu ręki, która swędzi, nieruszaniu nogą, która boli, nieprzywiązywaniu się do przyjemnych prądów płynących przez ramiona.
Goenka podczas wykładu opowiada o umyśle świadomym i nieświadomym. Ten pierwszy związany jest z działaniem, reakcją na rzeczywistość. Nieświadomy umysł odpowiada za odbiór doznań, zauważanie i ocenianie ich jako przyjemnych lub nieprzyjemnych. W zależności od dokonanego osądu pojawia się pragnienie albo niechęć, pojawiają się sankhary, czyli reakcje. W codziennym życiu za oczywiste uznaje się traktowanie bólu jako niepożądanego, a orgazmu, wdech, wydech, jako pożądanego. Odbiór, osąd, doznanie, reakcja. Dźwięk, nuda, złość, wyjście z pokoju. Twarz, piękno, podniecenie, dzień dobry, czy my się skądś nie znamy. Skurcz, zagrożenie, ból, zmiana pozycji ciała. Bez świadomości znika odbiór doznań, znika rzeczywistość, pozostaje świat ocen, a zamiast akcji – reakcja. Wdech, wydech, wyłącznie odbiór doznań. Bezruch, żadnych ocen. Warunkowanie. Widzę psa Pawłowa, który się ślini, bo gra orkiestra.
Przed zaśnięciem zauważam, że moja stopa wystaje poza łóżko, będąc łatwym łupem dla potwora śpiącego gdzieś w ciemnościach, prawie na pewno pod łóżkiem, wdech, wydech. Nie ruszam nogą, wdech, wydech, zbliża się pająk, prawdopodobnie tarantula, wchodzi na stopę, powoli zbliża się do mojej twarzy, wdech, wydech, pająk z rzeszą kolegów podnosi łóżko do góry. Gdzieś mnie wynoszą.
Dzień 5. – Ból
Miejsce mężczyzny siedzącego za mną, właściciela ogromnej kołdry, jest puste i takie pozostanie do końca kursu. Wdech, wydech, ból, ucieczka, wdech. Co godzina zmieniam pozycję: z siadu skrzyżnego („po turecku”) na klęczącą („diament”). To wybór między bólem pleców, kręgosłupa i skurczem nóg a bólem kolan, pośladków i ud. Na czubku głowy maszeruje stado owadów. Na twarzy ciepło, prądy, szczypanie; na szyi nic. Plecy – ból. Ramiona, ręce i dłonie – delikatne przyjemne prądy. Klatka piersiowa – odgłos serca. Brzuch – nic. Pośladki – ból. Uda – pieczenie, swędzenie. Kolana nic. Łydki nic. Stopy – ruch, subtelny przepływ. Wdech, wydech, ile wydechów składa się na godzinę, czy Anetę też tak boli, wdech, umysł poszukuje takiego okresu, podczas którego dobrowolnie zrezygnowałem z orgazmu na dłużej niż 12 dni. Bezskutecznie.
Siedzący niedaleko mnie mężczyzna kaszle. Co kilka minut rusza nogami, przy zamkniętych oczach każdy ruch ma imię. Odwracam się, patrzę na niego jak na psa, który zrobił kupę na moim podwórku. Nasze oczy nie spotykają się, w wyobraźni układam słowa: jeśli nie możesz wysiedzieć bez ruchu, wyjdź. Po co tu przyjechałeś? Czy tak trudno zauważyć, że przeszkadzasz innym? Jesteś chory czy po prostu głupi? Przez ciało przepływa fala gorąca, w umyśle niechęć, złość, zaraz potem poczucie winy i atak wspomnień z przeszłości, gdy swoich bliskich wychowywałem, pouczałem, oceniałem, wyrażałem pogardę, słowem, ciałem, wzrokiem, ruchem. Wdech, wydech, obrazy przelatują przez głowę, wdech, wydech.
Podczas popołudniowej przerwy, leżąc na łóżku, słyszę jak Bartek nagle mówi: „Ale jaja”.
Wieczorem przed snem zastanawiam się nad sytuacją, w której do pokoju wchodzi pająk wielkości człowieka, taki, który zaatakował Frodo, gdy ten zbliżał się do Mordoru. Czy umiałbym go pokonać? Obmyślam techniki walki.
Dzień 6. – Ocean
Dwa rzędy za mną zwalnia się kolejne miejsce. Każdego dnia aktualizowana jest tablica ogłoszeń, na której można przeczytać instrukcje dotyczące konkretnego dnia oraz wpisać się na wizytę u nauczyciela. Podnoszę długopis, układam literki w swoje imię.
Każdy punkt w przyszłości jest ważniejszy od tego, który jest teraz. Nie potrafię skupić się na oddechu. Znikają przyjemne doznania, pozostaje tylko ból. Chcę wrócić do domu, chcę siedzieć na krześle albo leżeć na hamaku, w łódce, na kołdrze.
Mówię nauczycielowi, że to nieprawda, że wszystko przemija, zmienia się, bo ból, gdy się pojawia, z każdą minutą robi się większy i większy. Czyli się zmienia? Ale to wciąż ból! Czy chodzi o to, by bolało? Chodzi o to, by obserwować i akceptować wszystko, co się pojawia. Nie akceptuję bólu. A więc taka jest prawda, nie akceptujesz bólu. Zaakceptuj tę myśl.
Podczas kolejnej medytacji ból pojawia się szybko. Skurcz stopy zmienia się w pulsowanie, pieczenie wędrujące wzdłuż łydki, aż do uda. Wdech, wydech, bezruch, ktoś w środku pyta: przed czym uciekasz? W odpowiedzi po policzkach płyną łzy. Ból nie znika, ale przestaje boleć. Obserwuję go tak jak wzór matematyczny zapisany na kartce. Znika czas, nie ma ani jednej myśli. Trwa to kilka sekund albo kilkadziesiąt minut. Palec, stopa, noga, ja, doznania, oddech odczuwany wewnątrz ciała, chłód i ciepło powietrza w klatce piersiowej. Wpadłem do oceanu i mam skrzela.
Dzień 7. – Seks
Znikają pająki. Gdy je przywołuję, pojawia się nieruchomy obraz i znika. Trzyletni chłopiec odpala traktor i odjeżdża.
Wdech, wydech, na rękach i prawie całych nogach wibracje, prądy, przepływ energii, wdech, głowa, wydech, łóżko, wdech, majtki, ręce, pot, wydech, język, wdech, i jeszcze, wdech, ucho, zapach, wydech.
Na listę do nauczyciela wpisał się Chuck Norris.
Teraźniejszość znika, co chwila powraca wczorajsze wspomnienie, wzruszenie. Poszukuję go w każdej medytacji, za każdym oddechem. Powraca ból, wdech, kurwa, wydech. Wpadłem do oceanu i nie umiem nawet pływać.
W przerwie, w pokoju, Bartek zwija jakąś kartkę i próbuje zabić muchę. Leżę na łóżku, otwieram usta by krzyknąć: „Nie zabijaj!”. Ale wewnętrzny strażnik poucza mnie: „Nie mów”. Zamieram w bezruchu, mucha siada na suficie, Bartek opada na łóżko. Gaszę światło w pokoju, zapalam w korytarzu, otwieram drzwi. Mucha wylatuje.
Podczas spaceru nagle zaczynam śpiewać „I follow river” Lykke Li, głos zamiera mi po trzecim słowie. Przyśpieszam kroku i zamykam się w pokoju, przejęty.
W nocy pojawiają się sny na jawie. Jestem na łóżku, świadomy przestrzeni, ciała, a umysł wyświetla mi na powiekach bajki, miłosne i kolorowe opowieści. Znikają słowa, ludzie, wydarzenia.
Dzień 8. – Miłość
Poza standardowym planem zostają wprowadzone dodatkowe medytacje indywidualne. W każdej przerwie, podczas posiłku, kąpieli obserwuję oddech. Trzydziestometrowy spacer zajmuje mi jakieś pięć minut. Im wolniej chodzę, tym szybciej rośnie trawa.
Na listę do nauczyciela wpisał się Lord Voldemort.
Każdej godziny czekam na powrót bólu bez bólu. Wytrzymanie skurczu było prostsze niż wytrzymanie pragnień. Chcę przyjemności, umysł sapie. Goenka jak mantrę powtarza „Start again”, wdech, wydech. Oczekiwanie na przyjemność podczas medytacji to ta sama zabawa w doznania, jaką uprawiam w miłości i pracy, gdy chcę być uratowany, gdy wpisuję w Google swoje imię i nazwisko, gdy syty oglądam menu.
Podczas przerwy słyszę, jak Bartek mówi w łazience: „Ja pierdolę”.
Wdech, wydech, teraz, wdech, tu, wydech, ból, przyjemność, twarde kanty i subtelny przepływ. Szukam miejsca pomiędzy oczekiwaniami a wspomnieniem. Nie umiem się w nim znaleźć, bo nie wierzę, że już w nim jestem. Na kilka sekund co kilka godzin pojawia się teraźniejszość, tylko oddech, ciało, dźwięki, podłoga, okno i coś za nim, a pod spodem wzruszenie, miłość, która niczego i nikogo nie chce, wdech, wydech, wszystko znika, miłość.
We śnie wracam do swojego domu, otwieram drzwi, wchodzę do kuchni, wita mnie kotka, biorę ją na ręce i widzę, że to nie jest moja kotka, zatem to musi być sen, mówię sobie w śnie i śnię dalej.
Dzień 9. – Pinokio
Siedzący gdzieś w tyle mężczyzna wyłamuje palce, drapie się, kaszle. Mój umysł podchodzi do niego, przytula, głaszcze po głowie i wyznaje miłość, wdech, wydech. Ktoś wpycha się w kolejkę do ubikacji, miłość, ktoś kicha, szura, głośno tupie, miłość.
Na listę do nauczyciela wpisał się Pinokio wraz z ojcem.
Podczas wykładu spotykamy się z Anetą wzrokiem. Dwie, może trzy sekundy, eksplozja pytań w głowie, gorące prądy w brzuchu i na policzkach, uśmiech. Goenka po raz kolejny mówi, że to wspaniała metoda. Nie słucham.
Ocean nie wraca. Przed snem pojawiają się w głowie twarze ludzi, których nie znam, dziwne miejsca, a później bajki. Leżę nieruchomo, uśmiechnięty. Przede mną staje mężczyzna i celuje do mnie z pistoletu, wzrokiem zmieniam jego lufę w pluszowego misia.
Dzień 10. – Słowa
Po porannej medytacji kończy się okres milczenia. Rozglądam się po sali, jak wielu innych, chwytam spojrzenia, uśmiechy. „Od liceum nie myślałem tyle o seksie” – to jedno z pierwszych zdań, które do mnie dociera. Cześć, Robert, Marcin, Emil. Miałeś prądy? Ból? Stary, wszedłem do czaszki! Serce mi eksplodowało. Mój współlokator uciekł piątego dnia, nic nie powiedział. Jak po grzybach. U mnie tylko ból, bez sensu, a ja jestem już czwarty raz, to działa. E, ja jestem drugi, nie działa. To po co przyjeżdżasz? Przemyśleć swoje życie. Ja, ja, ja, ja i ja, jeszcze ja.
Kurs kończy się medytacją metta, która oznacza bezinteresowną miłość. Polega na zrelaksowaniu ciała i umysłu i wysłaniu dobrych intencji do wszystkich żywych istot.
Wieczorem schodzę nabrać ciepłej wody do termosu i zastaję w holu grupę kilkunastu mężczyzn, część z nich kłóci się o Buddę i Jezusa, który lepszy, pozostali porównują szamanizm z ustawieniami hellingerowskimi i psychoterapią, co skuteczniejsze. Uciekam do pokoju. Zamykam oczy, słucham oddechu, jestem jelonkiem Bambie.
Powrót
Ostatnia medytacja, wykład, sprzątanie pokoju, rozmowy, rozmowy, rozmowy i powrót. Nie włączam telefonu do samego wieczora, komputer uruchomię następnego dnia. Na przejściu dla pieszych, gdy zapala się zielone światło, zostaję po raz pierwszy daleko w tyle. W łazience spotykam pająka, biorę go na ręce, otwieram okno i zdmuchuję na parapet.
Vipassana – „widzieć rzeczy takimi, jakimi są”
Nauczana jest od ponad 2500 lat, początkowo w Indiach, później przez kilka stuleci w Birmie, obecnie w tej samej formie kursy prowadzone są od Hongkongu przez Nową Zelandię, Kenię, Rosję, Londyn po Teksas.
W roku 1975 S. N. Goenka przeprowadził kurs dla 120 więźniów w więzieniu w Jaipurze, a rok później dla starszych oficerów policji w Rządowej Akademii Policyjnej w tym mieście. Eksperyment zakończony resocjalizacyjnym sukcesem doprowadził do tego, że w największym więzieniu w New Delhi – w Tiharze – powstał Ośrodek Vipassany, a 10-dniowe kursy zostały przeprowadzone w więzieniach w USA, Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Izraelu, Meksyku, Mongolii, na Tajwanie i w Tajlandii. Pierwszy kurs w Polsce w 2002 roku ukończyło 24 uczniów. Medytacje organizowane są przez Polską Fundację Medytacji Vipassana. W roku 2013 zaplanowanych jest pięć kursów 10-dniowych dla około 500 osób. W 2011 roku w kursach Vipassany na całym świecie uczestniczyło 123 853 osób (426 w Polsce).
Szczegółowe informacje dostępne są na stronie www.pl.dhamma.org