Zespół naukowców analizujący zmiany pokrywy lodowej Grenlandii wykazał, że możemy znajdować się u progu wprost “dramatycznego” wzrostu poziomu mórz i oceanów.
Jakby nie patrzeć, to unoszące się na powierzchni wody lodowce szelfowe odgrywają kluczową rolę w hamowaniu osuwania się pokrywy lodowej Grenlandii do morza. Jeżeli dojdzie do całkowitego zniszczenia lodowców szelfowych i faktycznie pokrywa lodowa miałaby się zsunąć z czasem całkowicie do morza, to tylko ta zmiana mogłaby podnieść poziom mórz o niewyobrażalne 2,1 metra.
Czytaj także: Tych stworzeń nie powinno być pod lodowym szelfem Antarktydy. A jednak
Analiza pomiarów wykonywanych na przestrzeni lat pozwoliła ustalić, że aktualna objętość lodowców szelfowych na północnym wybrzeżu Grenlandii stanowi jedynie 65 proc. objętości lodowców istniejących jeszcze w 1978 roku. Wychodzi na to, że tempo ich kurczenia się jest zastraszająco wysokie. Co więcej, zważając na galopujące zmiany klimatyczne, za które odpowiada w dużej mierze wykorzystywanie paliw kopalnych, tempo znikania lodowców może w najbliższych latach i dekadach przyspieszać. Wszak wody mórz i oceanów będą nadal się podgrzewać, a tym samym “wydajniej” będą topiły lodowce szelfowe, które są niezwykle podatne na takie zmiany.
W najnowszym artykule opublikowanym na łamach periodyku naukowego Nature Communications autorzy wskazują, że po zniknięciu lodowców szelfowych, które stanowią ostatnią przeszkodę przed osunięciem się pokrywy lodowej do morza, możemy mieć do czynienia z niekontrolowanym wzrostem poziomu mórz, który może trwać nawet kilkaset lat.
Warto tutaj podkreślić, że topnienie lodowców szelfowych obserwowane obecnie w żaden sposób nie przyczynia się do podniesienia poziomu morza, ponieważ one już są lodem pływającym. Problem w tym, że gdy one stopnieją, zniknie ostatnia naturalna zapora i do morza zacznie zsuwać się pokrywa lodowa wyspy i tu już będziemy mieli do czynienia ze wzrostem poziomu mórz.
Czytaj także: Grenlandia topnieje najszybciej od 12 000 lat. Bez szans na ograniczenie strat?
Jeszcze pod koniec XX wieku naukowcy zakładali, że o ile południowa część pokrywy lodowej zagrożona jest zsunięciem się do morza, to północnej raczej to nie grozi i pozostanie ona stabilna. Wystarczyły jednak cztery dekady ocieplania atmosfery i wód otaczających wyspę, aby i tutaj zawitało zagrożenie.
Wszystko wskazuje na to, że lodowce szelfowe słabną głównie od dołu, w wyniku ocieplenia oceanów. Im bardziej słabną, tym więcej lodu z powierzchni wyspy może przedostawać się do morza, prowadząc do wzrostu poziomu wody. Szczególnie wysokie tempo topnienia notuje się od 2000 roku. Wtedy to właśnie wzrosło tempo ogrzewania wód oceanu w tym rejonie świata. Wszystko wskazuje na to, że to w ciągu ostatnich dwudziestu lat rozpoczął się proces destabilizacji lodowców w północnej części wyspy. Oznacza to tyle, że na przestrzeni roku z powierzchni wyspy zniknęło więcej lodu, niż się pojawiło na skutek np. opadów śniegu.
Nie jest to jednak problem lokalny i dotyczący jedynie Grenlandii. Naukowcy przy każdej okazji podkreślają fakt, że to właśnie pokrywa lodowa tej wyspy przyczynia się do globalnego wzrostu poziomu mórz i oceanów. Bez globalnych wysiłków na rzecz drastycznego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, w kolejnych dekadach będziemy obserwowali dalsze zanikanie lodowców szelfowych i wzrost poziomu mórz. Co prawda już 30 listopada światowi przywódcy stawią się w Dubaju na szczycie klimatycznym COP28 organizowanym przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Pytanie tylko, czy za wzniosłymi deklaracjami wygłoszonymi podczas szczytu, pójdą rzeczywiste działania. Deklaracjami zmian klimatycznych z pewnością nie zatrzymamy.