W najnowszym raporcie opublikowanym przez Government Accountability Office (GAO), instytucję kontrolną Kongresu Stanów Zjednoczonych możemy przeczytać bowiem o tym, że zmiany klimatu przyprawiają armię amerykańską o ból głowy. Problem ma wynikać z bezpośredniego wpływu zmian klimatycznych na odpady radioaktywne pozostawione przez Amerykanów w różnych miejscach na świecie. Ewidentnie pół wieku temu nikt nie przewidział topnienia lodowców i podnoszenia się poziomu mórz i oceanów, które będą wpływały na miejsca, w których pogrzebano odpady, uznając, że w ten sposób można je unieszkodliwić.
Analitycy z GAO przywołują w swojej pracy trzy miejsca, które mogą stanowić istotny problem dla Stanów Zjednoczonych.
Pierwszym z tych miejsc jest lokalizacja dawnej amerykańskiej bazy Camp Century na Grenlandii działającej w latach 1959-67. To właśnie tam w ramach projektu Iceworm, armia amerykańska planowała stworzenie sieci wyrzutni pocisków nuklearnych ukrytych w pokrywie lodowej. Przez pewien czas rozważano nawet możliwość stworzenia tam podziemnej bazy ukrytej pod grubą warstwą lodu. Ostatecznie żadnego z tych pomysłów jednak nie zrealizowano, a baza została zamknięta.
Czytaj także: Radioaktywna woda trafiła do oceanu. Wiele krajów protestuje
Nie zmienia to jednak faktu, że przez osiem lat pracy baza była zasilana niewielkim reaktorem jądrowym, po którym na miejscu pozostały odpady radioaktywne. Założono wówczas, że zostawione pod powierzchnią lodu, będą one skutecznie izolowane przed ludźmi i środowiskiem naturalnym przez przyrastającą pokrywę lodową. I tak się faktycznie działo przez długie lata. Jeszcze w 2017 roku ustalono, że aktualnie odpady znajdują się głębiej (na głębokości 32 metrów), niż je pierwotnie pozostawiono.
Problem w tym, że przyspieszające obecnie zmiany klimatyczne mogą tę sytuację zmienić. Rosnące temperatury przyspieszają tempo topnienia lodu i obecnie więcej lodu topnieje, niż przyrasta w ciągu zimy. Aktualne szacunki wskazują, że przy utrzymaniu obecnego trendu, w okolicach 2100 roku odpady radioaktywne znajdą się na powierzchni i z wodą z roztopów mogą zacząć się rozprzestrzeniać po okolicy, z czasem kończąc także w oceanie.
Podobna sytuacja dotyczy Wysp Marshalla, gdzie w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku przeprowadzono ponad sześćdziesiąt testów broni jądrowej. Pozostałości po tych testach, włącznie z powierzchniową warstwą gleby z sześciu wysp wymieszano z cementem, wrzucono do gigantycznego wykopu i przykryto betonową kopułą na wyspie Runit.
Czytaj także: Nuklearna trumna przecieka. Wkrótce może dojść do ogromnej tragedii
Zmiany klimatyczne wiedzą jednak, jak skutecznie przypomnieć o tych niechlubnych eksperymentach. Topnienie lodowców na biegunach, takich jak chociażby lodowiec Thwaites, prowadzi do stałego podnoszenia się poziomu mórz i oceanów. To z kolei sprawia, że woda zaczyna dosięgać radioaktywnego grobowca na wyspie Runit. Nie wiadomo tutaj, czy wskutek oddziaływania tej wody nie zacznie on pękać. Gdyby do tego doszło, radioaktywne odpady ponownie mogłyby wypłynąć do wód gruntowych i niekorzystnie wpłynąć na środowisko naturalne całego atolu.
Trzecia lokalizacja zawarta w raporcie to dość nieoczekiwane miejsce: wieś Palomares w Hiszpanii. Można powiedzieć, że miejsce to przypadkiem zostało uwikłane w problemy z odpadami radioaktywnymi. W 1966 roku nad wioską doszło do kolizji amerykańskiego bombowca z cysterną powietrzną. W efekcie na powierzchnię Ziemi w tym miejscu spadło 9 kilogramów utlenionych izotopów plutonu, uranu i amerykanu. Władze Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych zorganizowały dość szybko program sprzątania odpadów, które wraz z wierzchnią warstwą gleby oraz rosnącą na niej roślinnością przetransportowano do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostały one zakopane w Karolinie Południowej.
Czytaj także: Kto widział bombę?
Nie rozwiązało to całkowicie problemu, bowiem przeprowadzone dekady później badania wykazały, że w Palomares wciąż poziom skażenia radioaktywnego przekracza normy ustalone przez Unię Europejską. Problem ten do dzisiaj pozostaje nierozwiązany.