WSZYSTKO MA SWOJĄ STAROŚĆ: NIERÓWNYMI DROGAMI CZASU NATURA W TO SAMO MIEJSCE ODSYŁA. COKOLWIEK ISTNIEJE, NIE BĘDZIE ISTNIAŁO, JEDNAK NIE ZGINIE, LECZ ZOSTANIE ROZŁOŻONE NA CZĄSTKI.
SENEKA
Fakty naukowe są takie: krzywa szczęścia człowieka ma kształt litery U. Przygodę ze światem zaczynamy jako stworzenia radosne, ale potem życie odziera nas z tego uczucia, staje się – w naszej opinii – coraz bardziej podłe, by przygnębić nas ostatecznie w okresie kryzysu wieku średniego. A właściwie – i to jest najbardziej zaskakujące – nieostatecznie. Bo choć potem w kościach łamie coraz mocniej, a świat zamyka przed nami kolejne opcje, nasza krzywa szczęścia rośnie, dopełniając kreślenie litery U. Staruszkowie z upływem lat są coraz szczęśliwsi. Średnia wieku, w jakim wpadamy w największy dołek życiowy, w różnych kulturach i bez względu na płeć to 46 lat. Jak ogłosił swego czasu „The Economist”: życie zaczyna się po 46. roku życia.
Tę samą naukową prawdę wyśpiewał kilka dekad wcześniej Wiesław Michnikowski słowami Jeremiego Przybory: „Wesołe jest życie staruszka, […] gdzie stąpnie, zakwita mu dróżka i świat doń się śmieje – ha, ha!”. Ale dla wszystkich innych była ona niedostępna. Gdy naukowcy zapytali 30-latków i 70-latków, która z tych grup jest ich zdaniem szczęśliwsza, i pierwsi, i drudzy typowali, że 30-latkowie. Gdy jednak zrobiono badania, okazało się, że jest odwrotnie.
Statystycy przeanalizowali badania poczucia szczęścia obejmujące 72 kraje, wykluczając kilka teorii, które mogłyby wyjaśnić te zaskakujące rezultaty, w tym takie, że ludzi w średnim wieku dołują nastoletnie dzieci (bezdzietni też mają niski poziom szczęścia) i że nieszczęśliwi umierają wcześniej. Krzywa w kształcie litery U obowiązuje uniwersalnie, czy to USA, czy Zimbabwe. Czym to wyjaśnić? Tylko tym, że szczęście, które coraz mocniej rozkwita w nas po 46. roku życia, nie jest skutkiem czynników zewnętrznych, ale wewnętrznych zmian?
Buddyści i większość filozofów helleńskich daliby bardziej kompleksową odpowiedź – szczęście bierze się z niepragnienia. Z porzucenia potrzeby manipulowania życiem, podbijania świata oraz z pobudzenia pragnienia, by ten świat kontemplować. Nie ma innej drogi. Tak długo, jak chcemy czegoś od życia, nie jesteśmy w stanie się nim cieszyć w pełni. Starość, wygaszając wiele opcji, czyni nam przysługę. Odbierając marzenia, pcha nas w ramiona chwili obecnej. Dlatego wiemy, jak łagodzić konflikty, pozwolić przepłynąć przez nas gniewowi, by nie uczynił zbytniego spustoszenia. Doświadczenia uczą nas uniwersalnych prawd o naturze człowieka, świata i szczęścia, uczą nas mądrości. Prawdy życiowe demonstrowane miliony razy przez naturę przedzierają się w końcu przez pokłady naszej neurozy i złoża przesądów religijnych i kulturowych.
Ale przecież śmierć coraz bliżej. Czy nie powinniśmy wpaść w trwogę? To zależy. Jeśli dość długo dostrajaliśmy się do natury, pewnie wiemy, że śmierć jest wpisanym w nią programem. A to wystarczy, by uznać – jak stoicy – że jest dobra. Jeśli nie słuchaliśmy mądrości natury, korygując zmarszczki operacją plastyczną, a strach przed nieistnieniem urojeniem nieba, możemy wpaść w przerażenie, gdy stanie się jasne, że to już ostatnia faza naszego życia. Możemy patrzeć na zmarszczki w lustrze jak na zmarszczki na twarzy konk retnego człowieka albo jak na zmarszczki-fale na oceanie kosmosu. Wybór należy do nas.