Celuloidowa taśma filmowa uznawana jest za szlachetny nośnik. Ma jednak zasadniczą wadę: jest nietrwała. Z czasem kolory blakną, pojawiają się rysy, plamy. Z wolna film staje się tylko odbiciem, cieniem pierwotnego dzieła. Na szczęście cyfrowa rekonstrukcja może cofnąć czas – i nie tylko.
Specjaliści ze studia Chimney Pot potrafią film nie tylko odrestaurować, ale też ulepszyć. Tak właśnie było w przypadku „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy. Ten film nigdy nie był tak piękny jak teraz, po cyfrowej rekonstrukcji.
Klatka po klatce
Cyfrowa rekonstrukcja filmu to proces żmudny i wieloetapowy. Najpierw negatyw sprawdzany jest pod względem technicznym, skanowany i zapisywany na dysku. Jest to zazwyczaj od stu do trzystu tysięcy klatek.
Kolejny etap polega na porównaniu zeskanowanego materiału z innymi dostępnymi wersjami filmu. Wyszukuje się ubytki – na przykład brakujące klatki. Zdarza się, że po konformingu nieodzowne jest znalezienie brakujących elementów z innych negatywów lub kopii.
Następnie odbywa się korekcja barwna. To proces z udziałem kolorysty oraz twórcy filmu, przeważnie autora zdjęć.
Po korekcji barwnej następuje najdłuższy i najbardziej czasochłonny proces obejmujący: eliminowanie drgań kamery, usuwanie migotania obrazu (tzw. deflicker), usuwanie falowania obrazu (warp), stabilizację, likwidację śladów po bakteriach i grzybach, a także sklejek i znaczników końca aktów. Eliminowane są też uszkodzenia mechaniczne i zanieczyszczenia powstałe w wyniku użytkowania taśmy filmowej: rysy, włosy, pyłki, przerwania taśmy, przebarwienia. Na tym etapie wyrównywany jest także poziom ziarna w obrazie.
Olbrychski z odzysku
Nad „Ziemią obiecaną” dom postprodukcyjny The Chimney Pot pracował przez trzy miesiące. Oprócz standardowych prac rekonstrukcyjnych: czyszczenia, niwelowania drgań i migotania itp., ekipa Chimneya musiała wykonać inne zadania: „W negatywie było około 8 tysięcy bardzo zniszczonych klatek obrazu” – opowiada „Focusowi” szef działu cyfrowej rekonstrukcji obrazu Łukasz Rutkowski – „w związku z czym brakujące fragmenty musieliśmy uzupełniać scenami z innych dostępnych kopii światłoczułych: w tym przypadku duppozytywu. Problem w tym, że takie kopie zawierają znacznie mniej informacji, np. na temat kolorów, szczegółów, ostrości. Musieliśmy więc wykonać kilka etapów skomplikowanych procesów obróbki obrazu, by widz w kinie nie spostrzegł, że ujęcie czy fragment ujęcia pochodzi z innego nośnika informacji”.
To nie wszystko: okazało się, że niektórych klatek nie ma wcale i trzeba je było odtworzyć (na podstawie informacji pochodzących z sąsiadujących ramek obrazu i z podobnych ujęć)! „Najdłuższa brakująca sekwencja obejmowała dziewięć klatek z rzędu; musieliśmy wygenerować przechodzącą postać Daniela Olbrychskiego, ponieważ w trakcie eksploatacji negatyw uległ przerwaniu, a kilka ramek obrazu utracono bezpowrotnie” – mówi Rutkowski.