O co chodziło prezydentowi USA Wilsonowi, który w styczniu 1919 roku podpisał 18. poprawkę do Konstytucji, zakazującą produkcji, sprzedaży, a nawet posiadania alkoholu? Dokładnie nie wiadomo. Wprawdzie środowiska, które już od połowy XIX wieku dążyły do wyeliminowania trunków z życia Amerykanów, twierdziły, że chodzi o naprawę człowieka, o krok w stronę obrony moralności, o świadome leczenie powojennych ran, ale uzasadnienia te – przynajmniej z dzisiejszego punktu widzenia – wydają się mało racjonalne i naciągane. Tak czy inaczej, decyzja Wilsona (naciskanego przez kongresmena Andrew Volsteada, Towarzystwo Krzewienia Wstrzemięźliwości oraz sufrażystki) okazała się nie tyle niewypałem, ile bombą z opóźnionym zapłonem – zamiast ulepszyć społeczeństwo, ujawniła jego najgorsze cechy. Wkrótce kraj spłynął krwią oraz… alkoholem, którego pojawiło się więcej niż w czasach przed prohibicją. Wojna światowa wprawdzie się skończyła, ale rozpoczęło się wiele wojen o wiele niebezpieczniejszych dla samych Amerykanów: pomiędzy policją a gangsterami, a przede wszystkim – pomiędzy rywalizującymi formacjami przestępczymi.
Symbolem tego czasu stał się nie szlachetny Woodrow Wilson, ale bezwzględny Alphonso Capone, twórca najpotężniejszej mafii w USA. Nie dzień podpisania poprawki do Konstytucji, ale dzień Świętego Walentego 1929 roku, kiedy to kilerzy Capone wysłali do wieczności siedmiu członków konkurencyjnego gangu „Bugsa Morgana”. Dlaczego? Bo Morgan, który przejął bandę po wielkiej legendzie połświatka O’Banionie, miał taki sam jak Capone pomysł na życie – zarabiać na nielegalnej produkcji i dystrybucji alkoholu. Egzekutorzy pojawili się w garażu, gdzie miała zostać rozładowana ciężarówka z alkoholem, w policyjnych mundurach. Pruli z thompsonów tak długo, aż nikt z ludzi Morgana nie pozostał przy życiu (sam herszt cudem się uratował). Kamuflaż nie był konieczny – społeczeństwo i tak wiedziało, że zarówno policja, jak i wielu polityków siedzi w kieszeni u Ala Capone, więc czy strzelali prawdziwi funkcjonariusze, czy też udawani – na jedno wychodziło. Capone był ponad prawem…
Wielka prohibicja wyzwoliła w Amerykanach niebywałą wręcz przedsiębiorczość. Jako że whisky i piwo były podstawą życia towarzyskiego tego kraju, popyt na nielegalne wyroby ujawnił się niemal natychmiast. Robotnicy urządzali manifestacje nie w obronie praw pracowniczych, ale w obronie prawa do kufla piwa. Tymczasem produkty browarów, podobnie jak wino, także zostały zakazane.
Już w kilka miesięcy po podpisaniu poprawki w Chicago pojawił się Capone i zdominował nielegalny rynek obrotu mocniejszymi napojami. Jak grzyby po deszczu powstawały gorzelnie, zaopatrujące gangsterów – butelki docierały do wielkich miast ukryte tak sprytnie (choćby w brzuchach krów, wiezionych rzekomo do masarni), że policji najczęściej nie udawało się wykryć owego wewnętrznego przemytu.
Zresztą, opłaceni przez mafiosów funkcjonariusze nie byli zainteresowani szczegółowymi poszukiwaniami. Rzeka wódki płynęła też z przemytu. W takich miastach jak Chicago, Nowy Jork czy Miami mnożyły się nielegalne bary, najczęściej połączone z hazardem i prostytucją. W spowitych cygarowym dymem spelunkach rozpoczynał karierę niejeden jazzowy czy swingowy muzyk. Wystarczy wspomnieć choćby o legendarnym nowojorskim „Cotton Clubie”, ukochanym przez gangsterów, w którym występowały takie sławy jak Duke Ellington czy Ethel Waters. Były też kluby bardziej ekskluzywne. Do legendy przeszedł lokal na jednym z ostatnich pięter nowojorskiego drapacza Chrysler Building „Cloud Club”.
Goście, należący do biznesowej society „Wielkiego Jabłka”, popijali whisky spokojnie – na wypadek policyjnego nalotu mieli do dyspozycji tajne wyjście, które gwarantowało im bezkarność. Po wspomnianej masakrze w dniu Świętego Walentego gangsterskie interesy zaczęły podupadać. Policja, naciskana przez władze w Waszyngtonie, zaczęła deptać bandytom po piętach. Sam Capone trafił za kratki (za przestępstwa podatkowe) w 1931 roku. Opuścił więzienie jako schorowany człowiek, dla którego już nie było miejsca na bandyckiej mapie Stanów Zjednoczonych. Prohibicja odbiła się na Amerykanach nie tylko w postaci nienotowanego nigdy wcześniej wzrostu przestępczości. W 1929 roku na Wall Street nastąpił krach, będący efektem dynamicznego spadku gospodarczego (wywołanego m.in. przez prohibicję, która wykluczała zarobki państwa ze sprzedaży alkoholu) – w tak zwany Czarny Czwartek 29 października ceny wszystkich akcji poleciały w dół. Rozpoczął się kryzys, który uderzył niemal w cały świat. Szczególnie dotkliwy okazał się w Niemczech, gdzie duża część ludności znalazła się w nędzy. Na fali społecznego niezadowolenia swą błyskawiczną karierę rozpoczął Adolf Hitler. W 1933 roku prezydent USA Franklin Delano Roosevelt zakończył prohibicję. Komu szkodził jeden głębszy? Znacznie gorszy był jego brak…