Prolog wydarzeń w Dachau rozgrywa się cztery tygodnie wcześniej. 4 kwietnia 1945 r. oddziały 89. dywizji piechoty armii USA docierają do Ohrdruf, ponad 30 km na zachód od Erfurtu. Na otoczonym drutem kolczastym terenie żołnierze znajdują zwały trupów. To pierwszy obóz koncentracyjny, do którego dotarły amerykańskie wojska. Jednak Ohrdruf jest tylko filią leżącego ok. 70 km na wschód KL Buchenwald, w którym przebywa 30 tys. więźniów.
Depesza z Buchenwaldu
W Buchenwaldzie działa silna konspiracja, w której ważną rolę odgrywa 37-letni inżynier Gwidon Damazyn, technik radiowy z Bydgoszczy. Nie ma wątpliwości, że obóz ma zostać zlikwidowany tak, by nie ocalał ani jeden świadek dokonywanych w nim zbrodni. Dzięki skonstruowanej przez niego radiostacji 8 kwietnia w południe w eter idzie nadana alfabetem Morse’a w czterech językach depesza: „Do aliantów. Do armii generała Pattona. Tu obóz koncentracyjny Buchenwald. SOS. Prosimy o pomoc. Chcą nas ewakuować. SS chce nas zlikwidować”. Nadchodzi odpowiedź: „KZ Bu. Trzymajcie się. Pędzimy na pomoc. Sztab 3. Armii”. Na odsiecz trzeba jednak czekać całe trzy dni, w czasie których esesmani wysyłają z obozu dwa transporty więźniów. Dopiero 11 kwietnia przed bramą KL Buchenwald pojawia się czołg. Strażnicy kapitulują.
Władzę w obozie przejmują Amerykanie i 500 uzbrojonych więźniów. Szef SS Heinrich Himmler informuje podwładnych o atakach na niemieckich cywilów, dokonywanych w mieście Buchenwald przez byłych więźniów. Czy to tylko propaganda, której celem było wzmocnienie oporu? Tego nie ustalono do dziś. Wiadomo jednak, że 14 kwietnia Himmler wydał rozkaz komendantom obozów w Dachau i Flossenburgu: „O oddaniu obozu nie może być mowy. Obóz należy natychmiast ewakuować. W ręce nieprzyjaciela nie wolno wydać żadnego żywego więźnia”.
Więźniowie przejmują rozkaz
KL Dachau był najstarszym niemieckim obozem koncentracyjnym. Założony został w 1933 r. Położony u podnóża Alp, 20 km od Monachium, w połowie kwietnia znajdował się jeszcze na dalekim zapleczu frontu. Dlatego wszystkie transporty więźniów zmierzały właśnie tam. Stąd osadzonych nie było już dokąd ewakuować – można ich było tylko zabić.
Wśród znajdujących się w KL Dachau kilkudziesięciu tysięcy więźniów największą grupę stanowią Polacy. Wielu jest zaangażowanych w obozową konspirację, wśród nich Jerzy Junosza Kowalewski (zm. 2103), który kilka lat temu opowiedział „Focusowi Historia”, w jaki sposób więźniowie dowiedzieli się o planowanej likwidacji obozu. „Mój kolega Stefan Wolnik sprzątał u Lagerführera Friedricha Rupperta. Na stole zobaczył telegram wysłany przez Himmlera do komendanta obozu i przekazał tę informację dalej”. Z kolei niemiecki więzień Walter Hnaupek twierdził, że odpis rozkazu został kupiony za 10 tys. marek od kapitana SS Schwarza, który przywiózł go do obozu.
Która wersja jest prawdziwa? Niewykluczone, że obydwie. Ze wspomnień więźniów wynika, że w obozie istniało kilka konspiracyjnych grup zdominowanych przez różne narodowości. Każda miała swoje własne kontakty i źródła informacji. W jednej z nich działał były rektor Politechniki Warszawskiej Kazimierz Drewnowski. Jego niepublikowane wspomnienia pokazują, jak wyglądała sytuacja w obozie tuż przed jego planowaną likwidacją. „Rozkaz Himmlera przejęty przez nas nakazuje czujność. Zachowujemy go dla siebie, aby nie denerwować więźniów” – notował pod datą 25 kwietnia. Dodawał: „Armia amerykańska idzie na Monachium. Ciągłe naloty. Stale słucham »naszego« radia w koszu na śmieci w pracowni Marka (Czech) na plantacji. Prócz niego tylko ja i Leon [prawdopodobnie major Leon Kniaziołucki, były adiutant marszałka Piłsudskiego – przyp. aut.], a od paru dni Zdzisław, jesteśmy wtajemniczeni. Zaczynają się »parole«, że obóz ma być oddany bez walki Czerwonemu Krzyżowi. A my znamy rozkaz Himmlera. Coraz większe zagęszczenie obozu. Tyfus zabiera dziennie paręset osób. Makabryczny widok gołych trupów na wozach…”.
Tymczasem wieże strażnicze obsadzone zostają podwójną załogą z dodatkowym uzbrojeniem: 12–16 esesmanów i po dwa ciężkie karabiny maszynowe w każdej. Rozkazy są jasne. W niedzielę 29 kwietnia o godz. 21 więźniowie ze wszystkich bloków mają zostać (w trybie alarmowym) wezwani na plac apelowy. To wielki, wylany betonem czworobok powierzchni 8 tys. m kw., otoczony z trzech stron 4-metrowymi zasiekami i drutami pod napięciem, za którymi znajduje się 6-metrowej szerokości fosa. Tam SS ma zmasakrować ponad 30 tys. ludzi ogniem ckm-ów i granatami. Jedyną drogę ucieczki mają odciąć więźniom strażnicy ukryci w bunkrach w mieszkalnej części obozu. Po dokonaniu zbrodni cały teren ma zostać podpalony.
Przygotowania Niemców i konspiratorów
Aby uniknąć podejrzeń, władze Dachau stwarzają pozory normalności. Więźniowie nie wychodzą do pracy, rozdzielane są paczki z Czerwonego Krzyża. Drewnowski zostaje „zaproszony” razem z kilkoma więźniami do kasyna na plantacji za obozem. „Czeka na nas Vogt z administracją. Stoły zastawione jadłem i napojami. Czyste talerze i nakrycia. Zupa, królik z knedlami i sałata. Herbata, Niemki usługują. Vogt przemawia: jesteście prawie wolni. Musicie tylko podlewać kwiatki…” – zanotował w pamiętniku.
Konspiratorzy nie mają wątpliwości, że celem mistyfikacji jest wyłącznie uśpienie czujności więźniów i odizolowanie przywódców ewentualnego buntu. Zapada decyzja o wysłaniu emisariuszy, aby powiadomili Amerykanów o planowanej zagładzie. 26 kwietnia dwie grupy więźniów uciekają z obozu. W pierwszej znajduje się trójka Polaków, w drugiej – ósemka Niemców. Jednym z uciekinierów jest Stefan Wolnik. Towarzyszą mu Tadeusz Kutek oraz Leszek Moniński. Wolnik relacjonował: „W pralni obozowej prano również bieliznę dla esesmanów, mieszkających w pobliżu obozu. Przygotowaliśmy wózek z paczkami bielizny, powkładaliśmy kartki z nazwiskami znanych nam esesmanów i ruszyliśmy w stronę bramy. Na posterunkach wyjaśnialiśmy, że od komendanta pralni dostaliśmy polecenie dostarczenia bielizny adresatom. Dotychczas bieliznę esesmańską zabierała ciężarówka, ale w sytuacji ewakuacyjnego zamętu rzekomy rozkaz wydany trzem więźniom mógł wydawać się wiarygodny. Nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby się odważyć na czyn tak szalony”.
Po przekroczeniu bramy obozu trójka Polaków kryje się w pobliskim lesie. Po zapadnięciu zmroku ruszają w kierunku amerykańskich wojsk. Zmęczeni, chowają się w stodole. Rankiem budzi ich potężna eksplozja – są na samej linii frontu. Wolnik, Kutek i Moniński czekają w napięciu całe dwa dni, podczas gdy wokół nich trwają walki. Kiedy widzą pierwszy amerykański czołg, przywiązują do kija białą koszulę i wychodzą, by przekazać informację dowódcy patrolu.
Tymczasem druga grupa uciekinierów rozdzieliła się i kontynuowała marsz na północ. Do zdobytego przez Amerykanów miasteczka Plaffenhofen, 40 km od Dachau, pierwszy dotarł Karl Riemer. 29 kwietnia około godz. 13 przekazał im informację o rozkazie Himmlera.
Amerykanin dzwoni do obozu
To, co wydarzyło się później, do dziś nie zostało ostatecznie wyjaśnione. Wiadomo, że Amerykanie nie wysłali w stronę obozu żadnych dużych oddziałów, lecz jedynie niewielkie patrole. Weszły na jego teren niemal w tym samym czasie z dwóch różnych stron, prawdopodobnie nie wiedząc o sobie wzajemnie. Pierwszy wysłało dowództwo 45. dywizji „Thunderbird”, drugi – 42. dywizji „Tęczowej”. Czy wynikało to z faktu, że obydwie jednostki otrzymały informacje o sytuacji w obozie niezależnie od siebie od dwóch różnych grup uciekinierów? Wiele na to wskazuje.
Sensacyjnie brzmi w tym kontekście przekazana „Focusowi Historia” relacja mieszkającego w Poznaniu byłego więźnia Dachau Czesława Kordylewskiego: „Około 8 rano pocztą pantoflową dotarła wiadomość, że w szreibsztubie (izbie rejestracyjnej) bloku B zadzwonił telefon i odezwał się mówiący po angielsku żołnierz armii amerykańskiej. Mówił, że czołówka nadciągających wojsk zajęła już leżące około 1,5 km na północ miasto Dachau i miała tam poczekać na główne siły armii. Więzień rozmawiający z anonimowym żołnierzem usilnie prosił, ażeby te siły, które znajdowały się w mieście, wyzwoliły również nasz obóz”. Czy numer telefonu do bloku B został przekazany Amerykanom przez Wolnika i jego kolegów?
Więźniowie nie wiedzą jednak, że z powodu wysadzenia mostów amerykańskie czołgi nie mogą przekroczyć znajdującej się między miastem a obozem rzeki Amper i muszą jechać okrężną drogą. Wyprzedza je kilka jeepów. W pierwszym oprócz trzech żołnierzy US Army z 42. dywizji znajduje się para dziennikarzy: 25-letnia korespondentka wojenna Marguerite Higgins z „New York Herald Tribune” i sierżant Peter Furst z wojskowej gazety „Stars and Stripes”. To właśnie ta piątka – według większości relacji – pierwsza pojawia się przed główną bramą obozu ok. 17.15 i zostaje przez więźniów potraktowana jak wyzwoliciele.
Nie była to jednak do końca prawda. Według relacji byłego więźnia KL Dachau Mariana Przybylskiego, pierwszy żołnierz pojawił się za drutami już około 16. Był to… Polak. „W cętkowanej pelerynie, z zatkniętymi gałązkami chrustu i liści na hełmie, wynurzył się zza szopy do mieszania cementu, która stała na końcu obozu. Kiedy nas zobaczył, zatrzymał się, jakby spłoszony. Był zupełnie sam na zwiadach i przerażony stał w bramie obozu przepełnionego widmami. Odziane w łachmany ludzkie szkielety zdawały się wykonywać przed jego oczami jakiś straszny taniec śmierci. Cofnął się i skrył z powrotem za szopę” – zapamiętał to spotkanie Przybylski. Jak udało mu się ustalić, żołnierz nazywał się Antoni Nowak i był synem polskich emigrantów urodzonym w Norfolk. Większe grupy dotarły pod obóz dopiero godzinę po nim.
Wojna nerwów
„O godzinie 17.15 panującą w obozie ciszę rozdarł niesamowity krzyk: »Amerykanie przed bramą!«. Na wszystkich blokach zostają otwarte drzwi, zakaz wychodzenia nie istnieje. Na ulicach obozowych robi się ciasno, kto żyw biegnie w stronę bramy, by zobaczyć wybawicieli” – zapamiętał ten moment 24-letni wówczas Kordylewski.
Jednak szalejący z radości więźniowie nie zdają sobie sprawy, że wciąż grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Pod bramą jest niewielu amerykańskich żołnierzy w towarzystwie kobiety, z drugiej zaś strony około setka uzbrojonych w ciężkie karabiny maszynowe esesmanów na wieżach. Por. William J. Cowling, którego głównym zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa reporterom, nerwowo zerka to na zegarek, to na uzbrojonych esesmanów. Także radość więźniów napierających na bramę zaczyna być niebezpieczna dla wyzwolicieli: w pewnym momencie Higgins i Furst muszą schronić się za murem.
Chwilę później padają strzały. Nie wiadomo, kto pierwszy nacisnął spust: czy to esesmani nie wytrzymali nerwowo, czy może Cowling zaczął strzelać ponad głowami więźniów, by uspokoić szalejący tłum. Kule świszczą wszędzie. W tej sytuacji Henry J. Wells z wywiadu wojskowego decyduje się zaatakować wieżę, znajdującą się najbliżej głównej bramy. W akcji towarzyszy mu
ppłk Walter Fellenz. „Esesmani próbowali skierować na nas karabin maszynowy, ale szybko zabijaliśmy po kolei każdego, który próbował otworzyć ogień – wspominał później. – Zabiliśmy siedemnastu. Potem nasi żołnierze zrzucili ich z wieży i wpakowali całe magazynki w martwe ciała”.
Według relacji Mariana Przybylskiego pierwszą salwę oddali esesmani ze środkowej wieży do por. Harolda Mayera, który podjechał pod bramę, by ją otworzyć. Gdy usłyszał strzały, zawrócił. Po chwili pod bramę podjechały samochody pancerne, z których otwarto ogień do wieży. Z pierwszego wysiadł mjr Bradley. Wtedy z głównej wartowni wyszedł młody porucznik Wehrmachtu Heinrich Steiner. To właśnie jemu dowódca załogi SS, który uciekł poprzedniego dnia, przekazał władzę nad obozem. Steiner chce poddać obóz Bradleyowi. „Amerykanin plunął mu w twarz i kazał siąść na tylnym siedzeniu jednego z jeepów – wspomina Przybylski. – Rozejrzał się wokół, dostrzegł więźnia o nazwisku Delarue, Belga, członka Międzynarodowego Komitetu Obozowego. Podał mu pistolet maszynowy i wskazał ręką na Steinera. Delarue z obstawą wyjechał za obóz. Nie minęło kilka minut, gdy usłyszeliśmy strzały. »Bękart został zabity« , zakomunikował nam Bradley”.
Pierwszy odwet na SS
Zabicie esesmanów z wieży i egzekucja Steinera stały się dla więźniów sygnałem do generalnej rozprawy ze strażnikami. „Tłum oszalał po raz drugi. To już nie było szaleństwo radości, lecz szaleństwo bestii, głodnej krwi” – zanotował w swoich wspomnieniach pisarz Gustaw Morcinek, również więzień Dachau.
„Dobiegamy do pierwszej wieży, wpadam do środka i nowa fala radości zalewa serce. Karabiny! Chwytam pierwszy z brzegu, gorączkowo ładuję i zapinam na sobie pas z ładownicami. Obok prowadzą już kilkuosobową załogę wieży. Ustawiają ją pod murem. Twarze esesmanów na widok skierowanych w nich luf karabinowych stają się jakieś szare. Jeden nie wytrzymuje, załamuje się, żebrze o litość. Daremnie! Słychać suchy trzask wystrzałów” – wspominał więzień Tadeusz Gędziorowski. Czesław Kordylewski dodał: „Zostają poprzewracane płoty, więźniowie wdzierają się do wież strażniczych. Zdobytymi karabinami wykonują egzekucję. Horror odwetowy trwa kilkanaście minut”.
Z relacji więźniów wynika, że dokonano wielu linczów nie tylko na załodze SS, ale także najbardziej znienawidzonych więźniach funkcyjnych. „Nawet esesmani mieli przygotowane wcześniej pasiaki, by móc ukryć się wśród zaufanych więźniów. Tych, których schwytano, niemal rozszarpywano żywcem. Mogło ich zginąć nawet dwustu” – mówi badająca historię KL Dachau Anna Jagodzińska z IPN, której stryj, ksiądz Leon Stępniak, był tam więźniem.
Dowódca 42. dywizji generał Linden dociera do obozu dopiero około 18.25. Jego przybycie ratuje przed zemstą kilkudziesięciu esesmanów z załogi Dachau (będą później sądzeni w kilkunastu procesach, w większości z nich zapadną wyroki śmierci) i uspokaja nieco sytuację. Nie na długo jednak. W tzw. SS-rewirze operuje już bowiem drugi amerykański oddział będący grupą zwiadowczą 45. dywizji. Jego żołnierze po tym, co zobaczyli w drodze do KL Dachau, nie mają zamiaru okazywać esesmanom żadnej litości.
Śladem „Pociągu Śmierci”
Obóz koncentracyjny Dachau zajmował teren około 8 ha, jednak tylko jedna czwarta tej powierzchni była przeznaczona na baraki dla więźniów i plac apelowy. Pozostałą zajmowały zabudowania gospodarcze, mieszkania dla esesmanów i m.in. szpital. Część dla więźniów stanowiła tzw. wewnętrzny obóz, do którego można było się dostać wyłącznie przez główną bramę. Do kwater SS prowadziła także brama kolejowa. Właśnie przez nią na teren KL Dachau wchodzi grupa zwiadowcza 45. dywizji pod dowództwem por. Williama Walsha. Żołnierze idą wzdłuż torów kolejowych. To właśnie na nich znaleźli kilka kilometrów wcześniej 30 wagonów, nazwanych później „pociągiem śmierci”.
„Szedłem wzdłuż torów, reszta oddziału około 40 m za mną. Doszliśmy do wagonów, pełnych martwych ciał, poukładanych jedne na drugich. Po tym, co zobaczyliśmy, gotowało nam się w głowach, byliśmy nieprzytomni z wściekłości” – wspominał idący na szpicy zwiadu szeregowy John Degro. „Na pierwszy rzut oka wagony były załadowane szmatami, ale potem zobaczyłem wśród nich ręce, palce, twarze” – tak opisał ten widok inny żołnierz. W wagonach znajdowało się około 5 tys. więźniów – 1300 w stanie agonalnym. Był to porzucony transport z Buchenwaldu.
Zszokowani żołnierze wchodzą do tzw. zewnętrznego obozu. Pierwszym czterem esesmanom, którzy wpadają w ręce zwiadowców, por. Walsh każe wejść do pustego wagonu i osobiście ich zabija. Następnie wysyła szeregowego Degro i trzech innych żołnierzy, by znaleźli drogę do obozu więźniów. Zwiadowcy wchodzą na teren, gdzie trwa już szał radości. Prawdopodobnie to właśnie ich zobaczył ksiądz Edward Frankiewicz: „Amerykanie wtargnęli na esesdworzec, potem posunęli się między SS-barakami, zajęli puste koszary, sforsowali wysoki mur i ich oczom ukazał się widok nieoczekiwany: wysoki płot z gęstych, kolczastych drutów, za drutami baraki, baraki bez końca, z których rozlewa się lawina rozentuzjazmowanych więźniów, wiwatujących na cześć swoich oswobodzicieli. Esesmani, widząc, co się dzieje, opuścili wieżę położoną blisko naszego bloku, a z podziemnego bunkra wyszło ich aż dziesięciu. Jeden z nich, tuż obok wieży, oddał strzał z rewolweru. Momentalnie odpowiedziały pistolety amerykańskie i wszyscy runęli na ziemię. Następnie Amerykanie, obchodząc cały obóz wokoło, likwidowali wszystkie wieże posterunkowe i biorąc składających broń do niewoli. W jednym bunkrze natrafili na ukrywających się uzbrojonych żołnierzy SS. Wyciągnięto ich i ustawiono twarzą do muru. Wtedy więźniowie, porwawszy ich karabiny, od razu wszystkich położyli pokotem”.
Zemsta w Dachau
Kiedy przy głównej bramie dowódca 42. dywizji gen. Linden stara się zaprowadzić porządek i uspokoić sytuację, zwiad 45. dywizji z pomocą więźniów zajmuje się wyłapywaniem esesmanów na terenie koszar i szpitala. Okazuje się, że jest ich tam około 400. Wszyscy zostają zaprowadzeni na pusty plac służący do składowania węgla i stają wzdłuż muru z podniesionymi do góry rękami. Naprzeciwko nich stoją dwa ciężkie karabiny maszynowe. Pierwszy, ustawiony na ziemi, obsługuje 19-letni szeregowiec William C. Curtain. Drugi, umieszczony na dachu szopy na rowery, por. Jack Bushyhead, Indianin z plemienia Cherokee.
Za grupą zwiadowczą do obozu dociera też grupa oficerów 45. dywizji: płk Felix Sparks, Henry Gertzen z kompanii fotograficznej i Howard Buechner, oficer medyczny. Stoją koło wejścia na plac, gdy powietrze przecina seria karabinu maszynowego. „Natychmiast pobiegłem tam i kopnąłem obsługującego go żołnierza. Chwyciłem go za kołnierz i podniosłem krzycząc: »Co ty do cholery robisz!« – wspominał później Sparks. – To był szeregowy Curtain, krzyczał histerycznie: »Pułkowniku, oni próbowali uciekać«”. W tym czasie 12 esesmanów leży już martwych na ziemi.
Około godz. 18.35 w okolice placu, gdzie trzymano jeńców, dociera gen. Linden. Jak wynika z relacji Howarda Buechnera, między dowódcą 42. dywizji a płk. Sparksem doszło do gwałtownej wymiany zdań. 10 minut później Linden opuszcza obóz. Sparks też odchodzi z placu, by powitać dowódcę 45. dywizji gen. Roberta T. Fredericka. Także por. Walsh zabiera większość ludzi ze swojej kompanii. Esesmani na placu zostają „pod opieką” Bushyheada i Curtaina oraz kilku innych żołnierzy i więźniów.
Jest już po zachodzie słońca, gdy z placu dochodzi odgłos serii ciężkiego karabinu maszynowego: por. Bushyhead osobiście rozstrzeliwuje 346 esesmanów. Rannych dobijają żołnierze i więźniowie, niektórzy uzbrojeni z łopaty i kilofy. Dwie minuty później płk Buechner jest na miejscu masakry. W swoich wspomnieniach oszacuje, że zabito 560 esesmanów, w tym 360 na placu węglowym.
Po masakrze w Dachau prokuratura 7. Armii USA rozpoczęła śledztwo przeciwko Sparksowi o dopuszczenie do zbrodni wojennej. Jak wynika ze wspomnień pułkownika, gen. Patton osobiście zniszczył dotyczące go materiały, mówiąc, że „jest cholernie dobrym żołnierzem”. Sprawa i związane z nią materiały, w tym zdjęcia, pozostawały utajnione przez ponad 40 lat. Gdy scena „masakry z Dachau” znalazła się w filmie „Wyspa tajemnic” (2010) z Leonardem DiCaprio w roli głównej, większość widzów uznała ją za fikcję. To jednak zdarzyło się naprawdę.
Więcej o tym, kto ścigał po wojnie nazistowskich zbrodniarzy, a kto im pomagał, przeczytasz w nowym Focusie Historia Ekstra nr 5/21.