Zdzisław Najmrodzki: król złodziei i ucieczek. Wymykał się milicji 29 razy!

Zdzisław Najmrodzki drwił z milicji i wymiaru sprawiedliwości. Z 20 lat, na jakie w czasie swego życia został skazany, odsiedział 11. Z rąk funkcjonariuszy wymykał się 29 razy. Najbardziej spektakularna była jego ucieczka podkopem ze spacerniaka w areszcie śledczym w Gliwicach we wrześniu 1989 roku
Zdzisław Najmrodzki: król złodziei i ucieczek. Wymykał się milicji 29 razy!

W archiwum IPN zachowały się akta podręczne prokuratora Zefiryna Jelenia z Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie w „sprawie przeciwko Zdzisławowi Najmrodzkiemu”. Ich lektura to barwny opis przestępczej kariery Najmrodzkiego, zwanego „Saszłykiem”, od czasów PRL. Włamywał się do Peweksów – pełnych ekskluzywnych towarów sklepów dla tych, którzy mieli dolary lub ich PRL-owski ekwiwalent, czyli „bony towarowe”; kradł samochody, przeważnie polonezy.

NARĄBANY SZPAK

Śledztwo prokuratorskie – jedno z wielu przeciwko Najmrodzkiemu – zostało wszczęte 20 listopada 1989 roku w sprawie „o spowodowanie wypadku drogowego w stanie nietrzeźwości w dniu 19 listopada 1989 roku”. Wówczas w Krakowie przy ulicy Koniewa samochód osobowy Fiat 132p prowadzony przez Najmrodzkiego uderzył w słup latarni. Pasażer samochodu, przy którym znaleziono dowód osobisty na nazwisko Jan Bardak, został ciężko ranny.

Później okazało się, że to nie żaden Bardak, ale Kazimierz Ożóg – wspólnik Najmrodzkiego w setkach włamań. Zorganizował też ucieczkę z gliwickiego więzienia, przeprowadzoną w iście hollywoodzkim stylu. Razem z Sabiną Najmrodzką, matką „Saszłyka”, przez wiele tygodni drążył tunel.

Po wypadku Zdzisław Najmrodzki uciekał z rozbitego samochodu, ukradzionego kilka dni wcześniej we Wrocławiu, ale został schwytany po krótkiej bójce z funkcjonariuszami. Milicjanci z Krakowa mieli szczęście. „Byłem narąbany jak szpak, inaczej bym wam sp…”  – powie im potem na komisariacie Najmrodzki. I faktycznie „Saszłyk” miał we krwi 2,1 promila alkoholu, a jego kompan – 2,5. Był to ostatni tak spektakularny sukces Milicji Obywatelskiej. Kilka miesięcy później powstała policja.

Kiedy milicjanci obezwładnili Najmrodzkiego, znaleźli w jego kurtce dowód osobisty wystawiony na nazwisko Ryszard Berezowski.

Jednak do czasu otrzymania wyników badań daktyloskopijnych funkcjonariusze nie wiedzieli, że wpadła im w ręce gwiazda przestępczego światka. Na dodatek poszukiwana w całej Polsce. Do wypadku w Krakowie doszło bowiem w czasie, kiedy Najmrodzki był ścigany listem gończym po ucieczce z aresztu śledczego w Gliwicach.

„W dniu wypadku po prostu uciekałem przed pościgiem milicji, która ścigała mnie od Motelu Krak. Gdyby nie było pościgu, to do wypadku by nie doszło. Wypadek był też wynikiem zaniku działania hamulców” – zeznawał Najmrodzki w areszcie na ul. Montelupich.

Co jak co, ale uciekać – nawet z miejsc pilnie strzeżonych – przestępca umiał jak nikt…

MIAŁ BYĆ KOMANDOSEM

Ktoś policzył, że uciekał aż 29 razy. Zdzisław Najmrodzki urodził się w 1954 r. w Stomorgach, małej wsi w Świętokrzyskiem. Miał 19 lat, kiedy poszedł do wojska. Jego specjalnością był sprint i rzut granatem. Przełożeni doceniali szeregowca Najmrodzkiego – w nagrodę za zwycięstwa miał dużo swobody, częste przepustki, możliwość opuszczania jednostki o dowolnej porze i w cywilnym ubraniu. Kariery sportowej w wojsku Najmrodzki nie zrobił. Wszystko przez granat. W ostatniej chwili przed zawodami ogólnopolskimi zmieniono model atrapy granatu obronnego. Rzucając nowym, nabawił się kontuzji barku, która przekreśliła jego szanse na zwycięstwo w wojskowym trójboju.

 

Jak wynika z dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej, jego umiejętności zainteresowały werbowników z elitarnej 63. Kompanii Specjalnej z Bolesławca. Zaproponowano nawet szeregowemu Najmrodzkiemu test. Z jednostki w Żaganiu (to miasto skądinąd kojarzy się ze słynną ucieczką alianckich oficerów z oflagu) miał pojechać bez przepustki pod Żyrardów do rodziny, tak by nie dać się złapać żandarmom Wojskowej Służby Wewnętrznej. Zapowiedziano, że w razie wpadki będzie musiał poradzić sobie sam. „Jak wpadniesz, to będzie ci groziło oskarżenie o dezercję” – usłyszał. „Wycieczka” się udała. Najmrodzki zgubił ścigający go patrol żołnierzy WSW w Warszawie, wskakując do pociągu. Test zdał, ale propozycję służby w Kompanii Specjalnej odrzucił. Chciał wrócić do domu, a nie zostać zawodowym żołnierzem.

Po dwóch latach i powrocie do cywila Zdzisław Najmrodzki marzył o karierze kierowcy rajdowego. Znowu nic z tego nie wyszło. Jesienią 1975 r. rozpoczął pracę w warsztacie samochodowym w Gliwicach. Dwa lata później po raz pierwszy trafił do aresztu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Zarzucono mu czynną napaść na funkcjonariuszy w knajpie pod Żyrardowem. Najmrodzki wyjaśniał, że bronił się przed brutalnym atakiem pijanych typów, a tak naprawdę – esbeków. Sądu jednak nie przekonał i dostał pierwszy wyrok: półtora roku więzienia. Wyrok odsiadywał w Gliwicach, gdzie w więziennym warsztacie pracował w swym wyuczonym zawodzie jako mechanik samochodowy.

UCIECZKA Z POCIĄGU

Po kilku tygodniach uciekł pierwszy raz, gdy przewożono go na proces jednego z aresztantów. Wyskoczył po prostu przez okno wolno jadącego pociągu do Warszawy. Nie było to trudne. Najmrodzkiemu i drugiemu więźniowi towarzyszyło dwóch strażników. Po kilku godzinach podróży atmosfera w przedziale na tyle się rozluźniła, że strażnicy zdjęli kajdanki więźniom, a potem – po wypitych kilku piwach – zasnęli. To wystarczyło.

Najmrodzki po kilku dniach wrócił do Gliwic. Nie ukrywał się. Schodził z pola widzenia milicji i unikał podejrzanego towarzystwa. Szukał pracy. Legalnie jednak nie mógł się zatrudnić, bo nie miał fałszywego dowodu. Od czego jednak znajomości spod celi? Znajomy skontaktował się z ludźmi z gangu, który przemycał dżinsy z Wybrzeża do Terespola i dalej – do ZSRR, a także włamywał się do Peweksów. Najmrodzki został kierowcą gangu. Szybko jednak postanowił „usamodzielnić się” i założył własną grupę złodziei. Znany był już jako „Saszłyk”, bo tak wymawiał nazwę tego dania.„Opracował skuteczną metodę kradzieży na tzw. plakat. Jego patent polegał na tym, że najpierw złodzieje wycinali otwór w szybie wystawowej. Potem, po wejściu do środka, ich wspólnik z zewnątrz zaklejał dziurę plakatem. W ten sposób nikt nie zauważał włamania i złodzieje mogli spokojnie przystępować do rabunku. Kradli alkohol, czekoladę, sprzęt RTV, zabawki oraz dżinsy” – wspominał emerytowany milicjant z Gliwic.

Do 1979 r. grupa „Saszłyka” okradła w ten sposób 71 Peweksów w całej Polsce, a jej szef stał się znaną postacią kryminalnego półświatka. Postawiona na nogi milicja w 1980 r. złapała Najmrodzkiego. Jego kompani opłacili wtedy adwokata, który doprowadził do tego, że trafił znowu do więzienia w „rodzinnych”  Gliwicach.

 Z aresztu Najmrodzki przemycił gryps z planem budynku sądu i pomieszczenia, gdzie aresztant miał czekać na początek rozprawy. Wspólnicy wcześniej przepiłowali kraty. 23 lipca 1980 r. „Saszłyk” wyłamał pręty i zsunął się po sznurze na dół. Był wolny.

 

Zaczął kraść samochody – swoje ulubione i „rozpracowane” polonezy. Znowu założył gang, który kradł auta i sprzedawał je na giełdzie samochodowej. W ciągu trzech lat grupa Najmrodzkiego ukradła około 100 polonezów. Milicja robiła wszystko, żeby ująć złodziei. Jednak „karnawał Solidarności” nie sprzyjał pracy operacyjnej, konfidenci odmawiali bezczelnie współpracy. „Saszłyk” wymykał się kilkakrotnie z pułapek. Nawet blokada na szosie nie była dla niego przeszkodą.

UCIECZKA Z PAŁACU

Ujęcie Najmrodzkiego stało się punktem honoru dla milicji. Utworzono nawet specjalną grupę operacyjną MO kryptonim „Polonez”. 3 marca 1983 r. po pościgu na podwarszawskich drogach funkcjonariuszom udało się zatrzymać „Saszłyka”. W areszcie śledczym na Mokotowie, dokąd trafił, przez kilkanaście miesięcy Najmrodzki czekał na kolejną okazję do ucieczki. Nadarzyła się 5 lutego 1984 r. w stołecznej komendzie MO (zwanej wówczas Stołecznym Urzędem Spraw Wewnętrznych) w Pałacu Mostowskich.

Na przesłuchanie Najmrodzkiego prowadził tylko jeden  milicjant. Takiej okazji zatrzymany nie mógł zmarnować. Wykorzystał moment nieuwagi funkcjonariusza i uderzył go rękoma skutymi w kajdankach. Ogłuszony milicjant upadł, a aresztant zdjął „bransoletki” kluczykiem z kieszeni funkcjonariusza i zabrał jego legitymację. Przy wyjściu z budynku pokazał ją oficerowi dyżurnemu i wyszedł.

Wybuchł skandal. Po raz kolejny „Saszłyk” skompromitował MO. W gazetach i telewizji ukazywały się komunikaty o poszukiwaniach Zdzisława Najmrodzkiego „niebezpiecznego bandyty” – jak go określano. Dla służb MSW, kierowanego przez Czesława Kiszczaka, zatrzymanie „Saszłyka” stało się sprawą honoru. Był nawet gorliwiej poszukiwany niż działacze podziemnej „Solidarności”.

„Król ucieczek” ponownie został ujęty dwa lata później, w kwietniu 1986 r. Trafił do aresztu w Białołęce. 19 października 1987 r. zapadł wyrok Sądu Wojewódzkiego w Warszawie za wcześniejsze przestępstwa Najmrodzki został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. Karę zaczął odsiadywać znów w Gliwicach.

SZCZĘŚLIWE WIĘZIENIE

Podczas widzeń z matką nieustannie rozmawiał o ucieczce. Wysyłał do niej grypsy, w których prosił, aby skontaktowała się z jego kumplem Kazimierzem Ożogiem, którego poznał w 1981 r. Sabina Najmrodzka zaproponowała Ożogowi udział w zorganizowaniu ucieczki syna z więzienia w Gliwicach. Kolega zgodził się i 30 maja 1989 r. przyjechał do Gliwic, gdzie zamieszkał w wynajętym przez Najmrodzką mieszkaniu. To matka „Saszłyka”, która doskonale znała okolice aresztu, zaplanowała podkop. „Wedle jej planu i wskazówek miałem wykopać 8-metrowy podkop z piwnicy szkoły sąsiadującej z aresztem śledczym do tzw. spacernika, czyli podwórza aresztu, na którym więźniowie odbywali regulaminowe spacery” – zeznawał Ożóg.

 

To, co się działo później, znamy z akt śledztwa przeciwko Najmrodzkiemu. Niektóre z tych dokumentów zachowały się w teczce śledztwa wszczętego po kraksie w Krakowie. „Sprzęt zgromadziła Najmrodzka. Ożog przystąpił do drążenia podkopu. Mężczyzna posługiwał się dwiema saperkami oraz łomem, którym wykuł otwór w ścianie piwnicy. W piwnicy wykonywany był remont. Ożóg drą-żył tunel, ziemię wsypywał do wiaderek. Te Najmrodzka przesypywała do worków i wynosiła do śmietników oraz rozsypywała na klombach. Prace trwały około 3 miesięcy. Po ich zakończeniu Ożóg podstemplował otwór prowadzący na podwórze aresztu. Oznaczył wylot kilkucentymetrowym ostrzem, aby Najmrodzki wiedział, gdzie jest” – czytamy w aktach. Tunel – jak potem ocenili biegli – był wydrążony fachowo. Ożog zainstalował nawet oświetlenie i zostawił w tunelu lampę naftową. Sabina Najmrodzka na bieżąco kontaktowała się z synem w areszcie i przekazywała mu informacje o postępie prac.

Korzystała przy tym z pomocy osoby z wewnątrz aresztu. „Wskazuje na to nie tylko dokładna znajomość przez jej syna czasu i sposobu ucieczki, lecz również kawałek blachy umieszczonej na metalowej siatce rozpiętej nad podwórzem spacerniaka, dokładnie w miejscu gdzie znajdował się wylot tunelu. Wspomniany kawałek blachy mógł być umieszczony tylko przez osobę mogącą swobodnie poruszać się po terenie aresztu. Ten szczególny znak widoczny z daleka i zrozumiały jedynie dla osób wtajemniczonych wskazywał miejsce, które Kazimierz Ożóg oznaczył metalowym szpikulcem” – pisał prokurator Zefiryn Jeleń. Tej osoby nigdy nie wykryto.

Dokonując przygotowań do ucieczki, Ożóg kupił stary motocykl. 3 września 1989 roku Sabina kazała mu ustawić pojazd w pobliżu zespołu szkół  mechanicznych, a następnie iść do piwnicy i czekać na uciekiniera przy wylocie tunelu.

Około południa Najmrodzki został wyprowadzony wraz ze współwięźniem Edwardem Stołowskim na codzienny spacer. Jego przebieg obserwowali dwaj strażnicy – Jerzy Moroczka i Jan Chrapek. W pewnym momencie Najmrodzki – jak wynikało z relacji świadków – „zapadł się pod ziemię”.

W rzeczywistości „Saszłyk” stanął na podstemplowanym wylocie tunelu i podskoczył, uderzając mocno nogami. Cienka warstwa ziemi załamała się. Najmrodzki wpadł do tunelu około 2 metry pod ziemią i błyskawicznie przebiegł kilka metrów. Wraz z Ożogiem wybiegli z tunelu. Wskoczyli na motocykl, który prowadził wspólnik, i pojechali do mieszkania przy ulicy Tarnogórskiej w Gliwicach.

Zbieg zostawił w celi list pożegnalny do naczelnika aresztu, który znaleziono podczas rewizji. „Saszłyk” kpiąco dziękował w nim za „gościnę”.

KONIEC SZARŻY

Uciekinierom dopisywał doskonały humor. 6 września, czyli trzy dni po ucieczce,  Najmrodzki wraz z Ożogiem balowali w restauracji Pod Platanem w Gliwicach. Podchmielony „Saszłyk” wpisał się do książki skarg i zażaleń, podpisując się jako Ryszard Berezowski, ale obok postawił inicjały „Z.N.”. A potem ruszyli „w Polskę”, kradnąc i włamując się do Peweksów oraz delikatesów.

 

Złodziejska szarża zakończyła się na latarni w Krakowie 19 listopada 1989 r. Po półtorarocznym śledztwie i procesie Sąd Rejonowy dla Krakowa Krowodrzy 3 grudnia 1990 r. skazał Najmrodzkiego za ucieczkę i włamania na 7,5 roku pozbawienia wolności. Ożóg dostał 3,5 roku, ale już w sierpniu 1991 r. został przez Sąd Wojewódzki w Bydgoszczy warunkowo zwolniony z więzienia.

Najmrodzki kolejny wyrok odsiadywał jako recydywista, do tego niebezpieczny. Trafił do więzienia w Strzelcach Opolskich. Stamtąd nie udało mu się uciec. Starzejący się „Saszłyk” poddał się więc resocjalizacji. Aktyw-nie uczestniczył w zajęciach, a nawet pisał wiersze. Wydał je w 1990 r. w Oficynie Wydawniczej „Galicja” pod tytułem „Oblicza prawdy”. Książka znalazła aż siedem tysięcy nabywców. Wiersze trącą grafomanią.

Próbka z wiersza „Samotność”:

Może na zawsze zginę z areny,

Mój wzrok gaśnie w ponurym cieniu.

Przyjaciółkę niewierną miałem,

Dziś pogrążony jestem w milczeniu.

Najsłynniejszy złodziej PRL, zwany księciem złodziei, został ułaskawiony przez prezydenta Lecha Wałęsę 15 listopada 1994 r. Głowa państwa skróciła jego karę o ponad 9 lat. Z więzienia w Strzelcach Opolskich wyszedł, bo zmieniła się sytuacja w kraju. „Kiedy przedterminowo wypuszczono na wolność Grzegorza Piotrowskiego, zabójcę księdza Popiełuszki, to zwykłym odruchem sprawiedliwości prezydenta stało się ułaskawienie Najmrodzkiego” – tak Lech Falandysz, ówczesny doradca prezydenta, tłumaczył powody uwolnienia złodzieja.

Na wolności niezbyt mu się wiodło. Chciał hodować ryby, prowadzić restaurację. W jednym z wywiadów twierdził nawet, że zaproponowano mu pisanie artykułów o tematyce… penitencjarnej. Powoli rozkręcał interesy.

Zginął 31 sierpnia 1995 r. Rozpędzone BMW wpadło w poślizg na mokrej drodze w okolicy Pepłówka 15 km od Nidzicy. Doszło do czołowego zderzenia z ciężarówką. Razem z Najmrodzkim zginęło dwóch nastoletnich synów jego przyjaciela: Marcin i Tomasz S.

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter