Jak donosi Jonathan McDowell, który na co dzień zajmuje się monitorowaniem naszego bezpośredniego otoczenia kosmicznego, na orbicie w ostatnich dniach doszło do zdarzenia co najmniej niepokojącego. Jakieś 1400 km nad powierzchnią Ziemi doszło do rozpadu na części starego, nieaktywnego już satelity Kosmos-2143 (lub Kosmos-2145), który został wyniesiony na orbitę w 1991 roku w ramach programu Strela-1M. Cała konstelacja składała się wtedy z ośmiu satelitów.
Astronomowie monitorujący przestrzeń kosmiczną zamiast satelity dostrzegli siedem większych odłamków, które poruszają się po trajektorii zbliżonej do tej, po której poruszał się dotychczas satelita.
Problem jest poważny, bowiem nieaktywne satelity pozostawione na wysokości wyższej niż 800 km nad powierzchnią Ziemi są na tyle wysoko, że nawet rozrzedzona atmosfera nie jest w stanie ich ściągnąć na Ziemię. Wszystko, co pozostanie tam po zakończeniu misji, będzie krążyło aż do… zderzenia z czymś innym. A to już poważny problem.
Czytaj także: O północy potężny śmieć kosmiczny rozświetlił niebo. Fenomenalne nagranie
Problem śmieci kosmicznych z roku na rok staje się coraz poważniejszy.
O ile na początku XXI wieku na orbicie było kilkaset satelitów, to obecnie jest ich tam prawie 10 000. Do końca dekady może być ich już 100 000. Im więcej będzie satelitów, tym częściej będą się one mijały ze sobą z prędkościami orbitalnymi. Oznacza to, że operatorzy satelitów na Ziemi będą mieli coraz więcej pracy w wykrywaniu potencjalnych kursów kolizyjnych i wykonywaniu manewrów pozwalających na bezpieczne minięcie się satelitów.
Problem w tym, że na orbicie znajduje się aktualnie niemal 35 000 śmieci kosmicznych, nad którymi nie mamy żadnej kontroli i których jak ognia muszą unikać aktywne satelity, wykonując odpowiednie manewry orbitalne. Ta liczba dotyczy zresztą tylko obiektów o średnicy co najmniej 10 centymetrów. Takich o średnicy 1-10 cm jest jeszcze około miliona, a mniejszych, jeszcze kilkaset milionów. Wszystkie te obiekty trzeba bezustannie monitorować, aby nie doprowadziły do jakiejś tragedii. Warto tutaj zauważyć, że nawet obiekt o średnicy kilku milimetrów jest w stanie przy prędkości orbitalnej narobić sporo szkód. W 2016 roku właśnie taki obiekt wybił 40-centymetrowy otwór w panelu słonecznym satelity Sentinel-2. Wystarczy sobie wyobrazić, co by było, gdyby to był nie satelita, a astronauta wykonujący spacer kosmiczny.
Czytaj także: Kosmiczny śmieć uderzył w Międzynarodową Stację Kosmiczną. Pokazano zniszczenia
Takich zderzeń niestety będzie coraz więcej. Zaledwie tydzień temu dowiedzieliśmy się, że Vespa, jeden z komponentów rakiety Vega wyniesionej na orbitę dekadę temu, który ma być celem misji ClearSpace, został uderzony przez inny śmieć kosmiczny. Takie zderzenia, kiedy do nich dochodzi w izolacji, sprawiają co najwyżej problem operatorom satelitów. W pesymistycznym scenariuszu jednak mogą doprowadzić do powstania tak dużej chmury odłamków, że operatorzy nie będą w stanie nadążyć z manewrowaniem satelitami i będzie dochodziło do kolejnych zderzeń. W pewnym momencie może się to przerodzić w reakcję łańcuchową, w której wszystko będzie się zderzało ze wszystkim, aż orbita zamieni się w jeden gigantyczny śmietnik pełen miliardów fragmentów satelitów, sond, stacji kosmicznych i rakiet. Gdyby do takiego czegoś doszło, ludzkość musiałaby zamknąć swój program kosmiczny na kilkadziesiąt, a może i na kilkaset lat. Tego chyba nie chciałby nikt.