“UWAGA: ZAKAZ KĄPIELI!”. Taki napis powinien zawisnąć nad jeziorem Gopło, a może nawet nad wszystkim polskimi rzekami i jeziorami. Powinien jednak zawierać również istotny dopisek: „DOTYCZY WYŁĄCZNIE DZIEWIC!”, co znacznie ograniczy krąg potencjalnie zagrożonych wejściem do wody. Konieczność zamieszczenia pół żartem, pół serio tak zaskakującego ostrzeżenia wynika z ustaleń polskiego dziewiętnastowiecznego orientalisty Ignacego Pietraszewskiego. Jego życie i studia nad starożytnościami Wschodu to odrębna, pasjonująca, awanturnicza powieść o człowieku niezrozumianym przez świat, który miał fenomenalną naukową intuicję. Niestety ta intuicja zwiodła go na manowce… Ignacy Pietraszewski urodził się 31 grudnia 1796 roku w Biskupcu, małym warmińskim miasteczku, które od czasów pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku wchodziło w skład Królestwa Pruskiego. Jego ojciec Baltazar był synem krawca, zaś matka Barbara Ciecierska – córką kowala. Ich synowie nosili pierwotnie niezbyt dostojnie brzmiące nazwisko „Pietruszyńscy”. W 1802 roku zmarł jednak Baltazar i wtedy jego synami zaopiekowali się bracia żony Jan i Antoni Ciecierscy. Ci ostatni nie tylko „odkryli” w sobie szlacheckie pochodzenie, mało tego, przekonali również siostrzeńców, że i oni wywodzą się ze szlachty. Dlatego Ignacy i jego bracia poprawili nieco swoje nazwisko i występowali odtąd jako „Pietraszewscy”.
W OBRONIE HONORU RZECZYPOSPOLITEJ
W 1822 roku Ignacy zaczął w Grodnie studiować język arabski i perski. Tam właśnie zetknął się z wydaną w latach 1824–1825 książką orientalisty Józefa Sękowskiego, która zmieniła jego życie. Był to wybór różnych materiałów z historii osmańskiej Turcji, pożtecznych zdaniem autora do poznania dziejów Polski. Problem w tym, że Sękowski poszedł na współpracę z carską Rosją i miał opinię zdrajcy. Pietraszewski dopatrzył się więc w jego książce cech paszkwilu na Polaków. Uznał również, że Sękowski – jako carski kolaborant – tendencyjnie dobrał cytaty dotyczące Polski i Polaków pochodzące ze źródeł tureckich, mało tego, celowo źle tłumaczył wschodnie teksty, tak że ośmieszały Rzeczpospolitą! Aby jednak podjąć polemikę z autorem, Pietraszewski musiał dobrze poznać język turecki. W Wilnie nie znalazł odpowiednich nauczycieli, postanowił zatem udać się do Petersburga, gdzie działał znakomity Instytut Języków Wschodnich. Na miejsce ruszył… pieszo. Dotarł najpierw do Rygi. Tam tak długo czekał na paszport do Rosji, że skończyły mu się pieniądze i niemal zmarł z głodu. Kiedy już dostał upragniony dokument, z braku gotówki znów zdecydował się na pieszą wędrówkę. Pewnie padłby gdzieś po drodze z wyczerpania, gdyby nie spotkał żydowskiego furmana, który z litości pozwolił mu czasem przysiąść na wozie, dokarmiał i dał stary worek do okrycia przed zimnem. Gdy wreszcie wynędzniały i wyczerpany Pietraszewski dotarł do carskiej stolicy, nikt z państwowych urzędników nie chciał z nim rozmawiać, wyglądał bowiem na zwykłego żebraka. W ostatnim odruchu rozpaczy zwrócił się z petycją do samego cara Mikołaja I i dzięki jego poleceniu trafił na upragnione studia. Pietraszewski nauczył się biegle władać tureckim, arabskim i perskim. W 1830 r. uzyskał pracę w carskim ministerstwie spraw wewnętrznych, a niedługo – w ministerstwie spraw zagranicznych oraz szansę wyjazdu na placówkę dyplomatyczną na Wschodzie. Tak to człowiek, który chciał bronić czci Polaków przed oszczerstwami rusofila, zaczął służbę w carskiej administracji… A wszystko w czasie, gdy trwało powstanie listopadowe.
ZGUBNA PASJA
W 1832 roku Ignacy Pietraszewski trafił do Turcji. Jako tłumacz i sekretarz pracował w rosyjskich konsulatach w Stambule, Jaffie, Salonikach i Aleksandrii. Odkrył wtedy swoją drugą pasję: zbieranie muzułmańskich monet. W ciągu kilku lat zgromadził prawie cztery tysiące bezcennych numizmatów, pochodzących z różnych epok. Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że skarb ten stanie się przyczyną jego nieszczęść…
Najpierw o istnieniu kolekcji dowiedział się car Mikołaj I, który zapragnął ją zdobyć. W 1840 roku dyplomata został więc odwołany do Petersburga pod pretekstem wywołania konfliktu z duchownymi prawosławnymi w Jerozolimie, którzy rzeczywiście skarżyli się na niego. Chodziło o to, że Pietraszewski występował w obronie pielgrzymów, dość bezwzględnie grabionych przez prawosławny kler kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie. W Petersburgu dostał propozycję nie do odrzucenia: ma przekazać carowi swoje numizmaty jako dar. W zamian uzyskał profesurę języków orientalnych na stołecznym uniwersytecie, jednak bez stałej pensji. Otrzymał również mgliste obietnice przyszłych zarobków oraz dalszych awansów. Pietraszewski nie tylko odmówił Mikołajowi, ale nagle zaczął twierdzić, że carat go prześladuje, bo jest Polakiem! W końcu spakował bezcenny zbiór i pod pretekstem wyjazdu na leczenie do wód, opuścił w 1843 roku Rosję, przenosząc się do Berlina.
KTO DA WIĘCEJ?
Przeprowadzka do Prus początkowo przyniosła same korzyści. Pietraszewski zapewnił sobie popularność na Zachodzie, wydając w 1843 roku książkę pt. „Numi mohammedani”, czyli „Monety mahometańskie”. Niebawem został dyrektorem królewskiego pruskiego gabinetu numizmatów w Berlinie oraz wykładowcą języków orientalnych. Wkrótce uzyskał tytuł profesora i katedrę orientalistyki na Uniwersytecie Berlińskim. W 1844 roku na kongresie filologicznym w Dreźnie zaprezentował światu swoją kolekcję i zdobył sławę w całej Europie. Sława ta stała się początkiem jego dalszych kłopotów. Różne instytucje naukowe i muzea zaczęły się bowiem ubiegać o zakup bezcennego zbioru. Uwiedziony wizją wielkiego zarobku Pietraszewski w 1845 roku wyjechał do Londynu i zaczął prowadzić rozmowy z British Museum na temat sprzedaży kolekcji. Jednocześnie jednak kusił nią różne inne instytucje w całej Europie, sondując, jakie stanowiska lub profity finansowe może w zamian uzyskać. Czas jednak mijał, Pietraszewski nierozważnie zaciągnął pożyczkę, myśląc o zyskach z przyszłej sprzedaży zbiorów. W rzeczywistości nie mógł po prostu rozstać się ze swoim skarbem. W końcu popadł w takie długi, że w 1853 roku jego monety zostały zlicytowane za bezcen w londyńskim domu aukcyjnym Sotheby’s. Większość kolekcji trafiła potem do British Museum. Zrujnowany orientalista wrócił na stałe do Berlinie, aby żyć ze skromnej pensji wykładowcy języków wschodnich. Miraż bogactwa i sławy zdawał się bezpowrotnie utracony.
LECHICI W IRANIE
Pietraszewski łatwo się jednak nie poddawał. Miał już nową pasję: postanowił przetłumaczyć na język polski, niemiecki i francuski perską świętą księgę zaratusztriańską, czyli „Awestę”. Problem w tym, że spisano ją w staroirańskim języku zwanym awestyjskim, nasz bohater zaś znał współczesny mu język perski. Do tego swój przekład podporządkował zgubnej – jak się w przyszłości okazało – idei. Otóż zauważył, że pewne perskie słowa są uderzająco podobne do wyrazów w znanych mu nowożytnych językach, w tym również w polskim. Dziś wiemy, że wynika to ze wspólnego indoeuropejskiego pochodzenia. Pietraszewski tego nie wiedział. Miał więc genialną intuicję, że coś łączy perską i polską terminologię. Błędnie uznał, że to… skutek migracji starożytnych Persów z Iranu na ziemie polskie. W 1857 roku ujrzał światło dzienne przekład „Awesty” autorstwa Pietraszewskiego, opublikowany pod znamiennym tytułem: „Miano słowiańskie w ręku jednej familii od trzech tysięcy lat zostające, czyli nie Zendawesta, a Zędaszta, to jest życie dawcza książeczka Zoroastra”. U podstaw przekładu leżało przekonanie o bliskim pokrewieństwie Polaków i języka polskiego ze starożytnymi Persami i ich językiem. Orientalista twierdził, że Słowianie są potomkami starożytnych Persów, którzy przybyli na ziemie polskie pod wodzą syna samego proroka Zaratusztry. Przekład był kuriozalny, nie tylko odległy od oryginalnego tekstu, ale i mętny, pełen staropolskich wyrazów i niezrozumiałych, polskobrzmiących neologizmów [zob. ramka obok]. W świecie naukowym zawrzało. W 1858 roku odebrano Pietraszewskiemu profesurę Uniwersytetu Berlińskiego. Tłumacz jednak nie skapitulował tak łatwo. W 1860 roku skorzystał z propozycji dołączenia do pruskiego poselstwa w Teheranie i pojechał szukać dowodów na rzecz swojej teorii. W trakcie podróży po ogromnym kraju przepadł bez wieści. Rozeszły się pogłoski, że nie żyje. W europejskich gazetach ukazały się nekrologi, w których przyjaciele informowali o jego zgonie, zamieszczając przy tym dramatyczne opisy jego ostatnich chwil. Aż tu nagle ukazała się nowa publikacja Pietraszewskiego! Była to gramatyka języka awestyjskiego, a w zasadzie – jak twierdził autor – „zendyjskiego” (Abregé de la grammaire Zend). We wstępie Pietraszewski pisał, że w Persji przebywał przez miesiąc w wiosce Abadei, u koczowniczego plemienia zwanego Lachy lub Lechy. Wysyłając zaś egzemplarz gramatyki krakowskim uczonym, dołączył do niego list, w którym donosił, że kapłani ludu Lachów czy Lechów dali mu swoją spisaną świętą modlitwę. Kończyła się słowami: „Wy musicie być szczęśliwymi, bogatymi i cudnymi nad Gopye”. Pietraszewski wywnioskował więc, że starożytni Persowie przywędrowali najpierw nad jezioro Gopło, stąd dopiero rozeszli się po ziemiach polskich, dając początek współczesnym Polakom. Poglądy te rozwinął po powrocie z Persji w 1864 roku w kolejnej książce.
NASIENIE ZBAWCY
Teoria Pietraszewskiego miała dalsze – zaskakujące – implikacje. Według perskich, zaratusztriańskich, koncepcji eschatologicznych [zob. Poczęcie Saoszjanta] u kresu czasu czysta dziewica wejdzie do świętego jeziora Kąsaoya, w którym spoczywa nasienie proroka Zaratusztry. Zajdzie w ciążę, stając się matką Zbawcy, czyli Saoszjanta, który poprowadzi armię Dobra do ostatecznej rozprawy z siłami Zła. Tradycyjnie uważano, że Kąsaoya to Hāmun w południowo-wschodnim Iranie. Ale rewelacje Pietraszewskiego wskazywały na Gopło. Nasz badacz „odkrył”, że jesteśmy prawdziwymi potomkami starożytnych Persów, ich święta księga „Awesta” jest napisana nieomalże po polsku, a nasienie Saoszjanta czeka w jeziorze Gopło na przyszłą matkę Zbawiciela! Czytając o tym, wiele osób przecierało oczy ze zdumienia. W świecie naukowym podniosła się wrzawa. Zanim jednak kurz opadł, Ignacy Pietraszewski zmarł niespodziewanie w Berlinie 16 listopada 1869 roku na atak serca. Na zaskakujące koncepcje naszego badacza trzeba spojrzeć z perspektywy rozkwitającego w jego czasach mitu Polski – Chrystusa Narodów. Tezy Pietraszewskiego znakomicie wpisywały się w ówczesny polski mesjanizm, w przekonanie o wyjątkowej misji Polski i Polaków. I do dziś nie brakuje podobnie myślących. Na szczęście krótki w naszym zimnym kraju sezon kąpielowy, kapryśna pogoda, chmary komarów i niezbyt czyste tu i tam wody mogą skutecznie zniechęcić potencjalne kandydatki do roli matki Zbawcy przed przesiadywaniem w mętnych nieco wodach jeziora Gopło czy też innych zbiorników.