Eksperyment, którego wyniki opublikowano w roku 1990, a który przywrócił współczesnemu światu pisanie jako metodę terapii, wyglądał banalnie. Profesor James Pennebaker poprosił grupę studentów Southern Methodist University, żeby przez trzy kolejne dni przez dwadzieścia minut pisali o najbardziej traumatycznych przeżyciach z przeszłości. Drugiej grupie pozwolił pisać cokolwiek.
Studenci z pierwszej grupy usłyszeli: piszcie o najgłębszych myślach i uczuciach, o ważnych dla was sprawach, które wywołują emocje. O związkach z innymi: rodzicami, miłościami, z ludźmi, których znacie, i z ludźmi z przeszłości. O tym, kim jesteście, kim chcecie być, kim byliście. Nie przejmujcie się gramatyką, ortografią ani interpunkcją. Jest tylko jedna reguła: gdy zaczniecie, to nie przerywajcie aż do końca wyznaczonego czasu. Wszystko, co napiszecie, pozostanie poufne. Każdego dnia możecie pisać o tym samym albo o różnych sprawach.
Prof. Pennebaker i inni naukowcy powtórzyli eksperyment na tysiącach ludzi: od dzieci, które ledwo nauczyły się składać litery w wyrazy, po starców; od uniwersyteckich prymusów po więźniów z najcięższych amerykańskich zakładów penitencjarnych. Ludzi obu płci i różnych kolorów skóry. O dowolnym zestawie chorób. Wyniki? Zawsze takie same.
Choć niektórzy płakali, pisząc, znaczna większość badanych była wdzięczna za eksperyment. Jakie korzyści odnieśli? Ludzie, którzy napisali o swojej traumie, znacznie rzadziej niż inni chodzili w następnych miesiącach do lekarza, wzmocnili swój układ odporności, obniżyli częstotliwość bicia serca i poziom stresu. Choć takie pisanie budzi trudne emocje, w dłuższej perspektywie trwale poprawia nastrój. To nie wszystko. W miesiącach, które nastąpiły po eksperymencie, studenci uzyskują lepsze oceny, a bezrobotni statystycznie szybciej znajdują pracę niż ich koledzy z pośredniaka, którzy nie pisali o swoich traumach. Ci, którzy pracę już mieli, rzadziej idą na zwolnienie lekarskie.
List do dolnej czwórki
Cudowny lek na wszystko i to za darmo (terapia za 79 centów – tyle kosztował w latach 90. ołówek w USA)? Pisanie terapeutyczne nie jest środkiem uniwersalnym. Nie wpływa na styl życia. Liczba palących papierosy nie zmniejszyła się dzięki tej technice, a tych, którzy regularnie ćwiczą dla zdrowia, nie wzrosła.
Późniejsze badania – także naukowców, którzy chcieli zaprzeczyć Pennebakerowi – pokazały, że na pisaniu korzystają w znaczący sposób tylko ci, którzy opisują najbardziej traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Ale np. oceny poprawiali bardziej studenci, którzy pisali nie o wielkich tragediach, lecz o traumach związanych z przejściem ze szkoły średniej do college’u. Okazało się też, że lepiej pisać raz w tygodniu przez miesiąc niż przez cztery dni z rzędu. W krajach Zachodu (zwłaszcza anglosaskich) zaczęły powstawać grupy pisania terapeutycznego – na uniwersytetach, w szpitalach, hospicjach oraz grupy otwarte. Powstały techniki, jak pisanie dla rozwoju osobistego definiowane tak: „celowe stosowanie pisania dla zmiany psychologicznej i dobrostanu”. Coraz więcej osób prowadzi pamiętniki terapeutyczne, układa osobiste poezje, bada metafory, spisuje osobiste doświadczenia w formie opowiadań, komunikuje się na piśmie z częściami ciała albo nowotworami, nawet z bolącymi zębami, pisze listy do swojego wewnętrznego krytyka. Bardziej niż efekt literacki liczy się dla nich sam proces pisania.
W rzeczywistości prof. Pennebaker i jego następcy nie odkryli niczego nowego. Najlepsi pisarze od wieków testowali na sobie prawdę o tym, że pisanie uzdrawia. Antyczne cywilizacje używały słów tak jak my dzisiaj pigułek.
Literatura chorej nerki
W starożytnym Egipcie imię było warunkiem przetrwania. Dlatego – wyprzedzając o milenia procedury voodoo – spisywano imiona wrogów na kamiennych tabliczkach, a potem rozbijano je w drobny mak (dzisiaj jest łatwiej – możemy zaklinać demony na kartce formatu A4). Kapłan uzdrawiacz cztery tysiące lat temu wypisywał zaklęcia na papirusie, po czym rozpuszczał go w miksturze, którą wypijał chory. Potem miał zdrowieć.
Nigdy nie dowiemy się, jak notatki autoterapeutyczne wpłynęły na system immunologiczny Marka Aureliusza. Wiemy, że choć pisał je dla samego siebie, ułożyły się w fascynujący zbiór znany w naszych czasach jako „Rozmyślania”. Sposób, w jaki uprawiał filozofię, jest klasyczną terapią za pomocą pisania. I nie był wśród filozofów wyjątkiem. Jeden z następców Marka Aureliusza – Michel de Montaigne zaczął pisać swoje genialne „Próby”, by poradzić sobie z bólem nerki. I choć żaden nie znał reguł nowoczesnego pisania terapeutycznego, pewne jest, że stosowali przynajmniej niektóre z nich.
Natalie Goldberg, amerykańska nauczycielka pisania i adeptka zen, proponuje takie reguły skutecznego pisania (terapeutycznego albo nie): nie zatrzymuj ręki, nie skreślaj, nie przejmuj się gramatyką, ortografią i interpunkcją, zatrać się w pisaniu (nie kontroluj się), nie myśl logicznie, chwytaj byka za rogi (jeśli jakiś wątek cię przeraża albo zabiera poczucie bezpieczeństwa, podejmij go). Stosując je – obiecuje Goldberg – wyprowadzimy w pole wewnętrznego cenzora i ominiemy naszą prywatną wersję politycznej poprawności. Przedrzemy się przez warstwę ułożonych, trywialnych myśli do myśli cennych – twórczych i uzdrawiających, dotrzemy do „miejsca, w którym piszemy to, co umysł naprawdę rozumie i czuje, a nie to, co myśli, że powinien rozumieć i czuć”.
Jedna ze studentek nauczycielki pisania Louise DeSalvo za pomocą pióra zmierzyła się skutecznie ze skazą psychiczną, którą nosiła całe życie. Gdy miała dziesięć lat, nie posprzątała po sobie zabawek, ignorując polecenie mamy. Jej dziadek potknął się o jedną z nich, złamał biodro, a tydzień później zmarł w szpitalu w czasie operacji. Sama DeSalvo pisaniem opłakała samobójstwo swojej siostry. Ale żeby pisanie poprawiło zdrowie – twierdzi – konieczne są trzy warunki: musi być szczegółowym opisem przeszłej tragedii i uczuć, jakie ona wywołała przed laty, a także tych, jakie wywołuje jej wspomnienie teraz.
Dlaczego właściwie pisanie działa uzdrawiająco na ludzkie ciało i umysł? Odpowiedzi jest wiele. Daje ono piszącemu poczucie mocy poprzez panowanie nad materiałem, a także poczucie wolności. Dostarcza rytuału, a z nim stabilności, daje receptę na lęk, przygnębienie i poczucie beznadziei. Pisząc do siebie samych, czujemy się bezpiecznie (możemy być sobą) – kartka z pamiętnika często bywa jedyną przestrzenią, w której nikt nas nie osądza i łatwiej nam opuścić strefę komfortu, by poeksperymentować z życiem. Jak w buddyjskiej medytacji wglądu: pisząc dla siebie, stajemy się bezstronnym świadkiem i zaczynamy rozumieć więcej. Przeżywamy katharsis – co zauważył już 25 wieków temu Arystoteles. A wszystko dlatego, że myśli symbolicznie opuszczają nasze wnętrze i – jako słowa – znajdują nowe miejsce na kartce. Możemy do nich wracać, kiedy chcemy.
Pisanie uzdrawia jednak tylko wtedy, gdy podejmiemy ryzyko. Pisanie o tym, co już znamy, co bezpieczne i oswojone, nie ma tego waloru. Czujesz się zraniony? – pytają teoretycy i praktycy pisania terapeutycznego i odpowiadają: rany to świetny punkt wyjścia do tego, żebyś zrozumiał samego siebie. Dla pisarzy to nic niezwykłego. Virginia Woolf, pisarka, której życie odmierzał rytm jednego załamania nerwowego po drugim, twierdziła, że trzyma się tego życia tylko dzięki pisaniu, dzięki obecnym w nim uzdrawiającym przebłyskom. W jej przypadku pisanie przegrało.
Gdy miała 59 lat, weszła do rzeki Ouse w płaszczu, którego kieszenie wypełniła kamieniami.
Lustro Virginii
Henry Miller zaczął pisać z powodu kobiety. Nie żony, matki czy kochanki, lecz kobiety, dla której porzuciła go jego żona June – Jean Kronski. Najpierw chciał popełnić samobójstwo, ale usiadł przy maszynie do pisania, żeby opisać, co się stało (nazywał pisanie „zszywaniem otwartej rany”). Przez noc napisał trzydzieści stron, zaczynając od szczegółów pierwszego spotkania z June. Te szczegóły być może go uratowały. Ostatnie badania pokazały, że ludzie w stanie silnej depresji lub bliscy samobójstwa nie potrafią odtwarzać przeszłych zdarzeń ze szczegółami – ich obraz jest ogólny i mglisty. Trzydzieści stron, które napisał Miller tej nocy, stało się punktem wyjścia do jego największych powieści: „Zwrotnik Raka”, „Czarna wiosna”, „Zwrotnik Koziorożca”.
Japoński noblista Kenzaburo Oe powtarza, że jego książki nabrały mocy i przestały być trywialne dopiero wtedy, gdy ich motywem stały się nękające go mordercze uczucia wobec upośledzonego mentalnie syna Hikari. Jean Cocteau napisał „Opium”, by pokonać uzależnienie od tytułowej substancji. James Ellroy został autorem kryminałów („Czarna Dalia”, „Wielkie nic”, „Tajemnice Los Angeles”), ponieważ zamordowano jego matkę. Miał wtedy dziesięć lat, sprawców nie wykryto.
Virginia Woolf mówiła, że dzięki autobiograficznej powieści „Do latarni morskiej” wymazała z siebie za jednym zamachem przemoc ojca i przekonanie wpojone przez matkę, że kobieta powinna służyć mężowi. Twierdziła, że pisanie robi dla niej to, co psychoanaliza dla klientów Freuda. Zmierzyła się ze wspomnieniem molestowania przez przyrodniego brata, które jako dziecko nie tylko czuła, ale także widziała w odbijającym ich postaci lustrze. Odtworzyła to wydarzenie z reporterską dokładnością, jakiej wymagał od swoich studentów prof. Pennebaker: odczucie dłoni na jej ciele schodzących coraz niżej, poczucie obrzydzenia, obraz w lustrze. Potem poczuła, że cały ból tego wspomnienia z niej spłynął. Że nie jest już pęknięta, że znowu jest całością.
Pisanie terapeutyczne często bywa wstępem do pisania dla czytelników. Jedno nie wyklucza drugiego. Gdyby nie problemy z psychiką, światowa literatura byłaby znacznie uboższa. Ludzi cierpiących na psychozę maniakalno-depresyjną jest wśród pisarzy dziesięć razy więcej niż wśród reszty populacji.
Boli? To dobrze
Pisanie pomaga zmierzyć się z bólem egzystencji. Pogodzić z doświadczeniem, nawet najbardziej ekstremalnym. Nadanie sensu rzeczywistości pozwalało przetrwać więźniom obozów. „By nie dać się zamordować, trzeba szukać ukrytych znaczeń, niewidzialnych struktur, które umożliwiają funkcjonowanie w tym absurdalnym i okrutnym systemie. Niekiedy koncentracja na oprawcach prowadzi do identyfikacji z agresorem, jednak zazwyczaj uwaga, jaką poświęca im ofiara, pozwala zarejestrować wspomnienia, które umożliwiają jej późniejszą metamorfozę” – twierdzi francuski specjalista od odporności psychicznej Boris Cyrulnik.
Mówiąc krótko: warto pamiętać to, co boli, żeby potem z bólem pracować. Terapeutycznie działa „wysiłek ponownego łączenia faktów i nadawania sensu”. Pisanie jest tu idealnym środkiem. Zwłaszcza – jak twierdzi Pennebaker – łączenie słów w narracje, budowanie opowieści. Jednak on sam i inni autorzy z kręgu pisania terapeutycznego ostrzegają: pisanie nie zastąpi klasycznych terapii ani leków. Choć oświeca, może być ryzykowne. Dotknięcia najbardziej osobistych obszarów siebie najbezpieczniej doświadczyć pod opieką terapeuty zajmującego się pisaniem. Wtedy zwiększamy też szansę na coś więcej niż pozbycie się traumy.
Nadanie sensu rzeczywistości poprzez pisanie może pogodzić nas z naszą śmiertelnością. André Malraux oswajał śmierć za pomocą napisanej pod koniec życia książki pod znaczącym tytułem „Przemijanie a literatura”. A Marek Aureliusz pisał do samego siebie: „Czym jest śmierć? Gdy się kto jej samej przypatrzy i rozbiorem jej wyobrażenia oddzieli to, co z nią łączy wyobraźnia, to za nic innego nie będzie się jej uważało jak za dzieło natury. Kto zaś boi się dzieła natury, jest dzieciakiem”.
Ogromne zoo
Ćwiczenie stosowane przez pisarzy, by lepiej poznać możliwości abstrakcyjnego myślenia
Wyobraź sobie, że wszystko: dni tygodnia, pory roku, emocje (takie jak złość, zazdrość albo nadzieja), doznania cielesne (takie jak głód czy bezsenność) są zwierzętami w zoo. Twoim zadaniem jest napisanie zwięzłego tekstu na tabliczkę, taką jak te, które stoją przed klatką w prawdziwym zoo. Ma ona dostarczyć najważniejszych informacji zwiedzającym ludziom, takich jak: nazwa, środowisko naturalne, wygląd, pożywienie, jak poluje i na co, czy jest drapieżnikiem, jak się rozmnaża, czy żeruje za dnia, czy w nocy, jaki ma temperament itp. Dobrze jest ostrzec gości zoo przed niebezpieczeństwami, jakie czyhają na nich ze strony tego stworzenia. Możesz opisać jedno dobre i jedno złe zwierzę. Albo całą menażerię.
PRZYKŁADY Z WARSZTATÓW NAUCZYCIELKI PISANIA ELAINE TREVITT:
PRZYGNĘBIENIE– gatunek najbardziej rozpowszechniony na półkuli zachodniej. Zaszywa się w mulistych zbiornikach wodnych i wyskakuje nagle, by pochwycić przechodniów. Ma bardzo mocne szczęki. Gdy cię raz pochwycą, trudno się z nich uwolnić. Jest krótkowzroczne, nie lubi słońca. Żywi się drobnymi wątpliwościami i strachem.
NADZIEJA– udomowiony gatunek spotykany na przedmieściach, coraz rzadziej poza miastem. Ma piękny śpiewny głos, mocny szkielet, ale słabe umięśnienie. Ostrzeżenie: nie wystawiaj jej na złe doświadczenia. Trzymaj w ciepłym miejscu i karm regularnie opowieściami z dobrym końcem.