Na temat kompleksu w dolnośląskiej Sieniawce wciąż panuje zmowa milczenia, choć od końca wojny minęło 66 lat. Co takiego tam się
kryje?
Helena Kosik miała 20 lat, kiedy w 1940 r. została wywieziona na Dolny Śląsk. Pięć lat pracowała w zakładach zbrojeniowych w Zittau, koło dzisiejszej Sieniawki. Kiedy zbliżał się front, niemiecki oficer powiedział do dziewczyny: „Zanim dotrą tu Ruscy, w Sieniawce wszystko musi iść pod wodę”. Helena nie mogła tego pojąć. Przecież w miejscu, o którym mówił oficer, stały koszary zamienione na fabrykę. O co chodziło, zrozumiała wiele lat później. Wtedy ekipa nurków zlokalizowała w Sieniawce ogromną podziemną halę. Była zalana i nie udało się jej spenetrować. Wszyscy w okolicy mówili jednak, że w potężnym kompleksie pod ziemią znajduje się nie tylko wielka zbiorowa mogiła, ale i skarby ogromnej wartości. Kiedy dwa lata temu tajnym obiektem zainteresowała się grupa badaczy z Łużyckiej Grupy Poszukiwawczej, pojawiły się groźby i anonimy. „Nawet wasza strona internetowa nie powinna istnieć” – ktoś napisał. A starszy Niemiec, który pamiętał czasy wojny, oświadczył: „Nigdy nie uda wam się wejść do Sieniawki”.
PODZIEMNE PAŃSTWO HITLERA
UKRYTE SKARBY
W fabryce pracowali jeńcy z wielu krajów: Polacy, Rosjanie, Belgowie, Żydzi, Francuzi, Włosi, a nawet Amerykanie. Pracowali, co istotne, w pomieszczeniach nad ziemią. Dlatego Helena Kosik była taka zdziwiona, gdy niemiecki oficer powiedział, że trzeba Sieniawkę zatopić. Tak pojawiły się pierwsze sugestie, że po fabryce zostało coś pod ziemią. „Z planów tego obiektu wynika, że Niemcy doprowadzili do niego ogromne linie energetyczne. Ale one nieoczekiwanie gdzieś znikają, tak jakby były wprowadzone pod ziemię” – mówi Janusz Witek z Łużyckiej Grupy Poszukiwawczej. „Podziemia muszą więc coś kryć” – przekonuje. Od 1943 r. na Dolnym Śląsku trwała wielka akcja ukrywania dzieł sztuki, zasobów muzealnych, wyposażenia kościołów, kolekcji rzeźb, obrazów i monet. Tylko z Wrocławia wyjechało 207 transportów tego typu. Same miejskie kościoły posiadały ponad 1800 dzieł sztuki sprzed XVIII w. Najpierw deponowano je w piwnicach zamków i pałaców. W końcowym etapie akcji skrzynie z dziełami sztuki umieszczano również w fabrycznych podziemiach, więc możliwe, że w tym celu wykorzystano i Sieniawkę. 19 stycznia 1945 r. w okolicy przebywał Günter Grundmann, konserwator Prowincji Dolnośląskiej, odpowiedzialny za akcję ukrywania wywożonych dzieł sztuki.
„Do dziś nie udało się odnaleźć wszystkich skrytek konserwatora. Wielu nawet nie udało się udokumentować. Ciągle nie ujrzały światła dziennego chowane w czasie II wojny światowej zasoby kościołów i klasztorów. Odnalezienie kolejnego z depozytów byłoby sensacją muzealną na skalę światową” – uważa Jerzy Rostkowski, autor książek o nazistowskich podziemnych fabrykach i tajemnicach II wojny światowej. Ale czy rzeczywiście chodzi tylko o skarby? „Wiele ukrytych pod ziemią fabryk wojskowych Rzeszy miało rozbudowane laboratoria badawcze prowadzące nowatorskie prace naukowe. Ich istnienia nie można wykluczyć w Sieniawce. A taki stan rzeczy Niemcy za wszelką cenę chcieli ukryć. Nie mogli zostawiać też świadków” – mówi Rostkowski.
Odnalezienie kolejnego z depozytów byłoby sensacją muzealną na skalę światową” – uważa Jerzy Rostkowski, autor książek o nazistowskich podziemnych fabrykach i tajemnicach II wojny światowej. Ale czy rzeczywiście chodzi tylko o skarby? „Wiele ukrytych pod ziemią fabryk wojskowych Rzeszy miało rozbudowane laboratoria badawcze prowadzące nowatorskie prace naukowe. Ich istnienia nie można wykluczyć w Sieniawce. A taki stan rzeczy Niemcy za wszelką cenę chcieli ukryć. Nie mogli zostawiać też świadków” – mówi Rostkowski. Gdy uruchomiono produkcję, sieniawska fabryka wyglądała jak niewielkie miasteczko. W 1945 r. to miejsce całkowicie opustoszało. Zofia Filipiak, mieszkająca dziś w Sieniawce, również została tu przywieziona do pracy przymusowej. Jej mąż Adolf, który pracował „u bauera”, często woził do Zittwerke brukiew i ziemniaki. Mógł wjechać na strzeżony teren zakładu, musiał jednak przedtem założyć specjalny ubiór. Był to niemiecki płaszcz wojskowy z czerwonym znakiem na plecach, przypominającym odwróconą literę V. Filipiak opowiadał, jak wygłodniali więźniowie usiłowali jeść brukiew na surowo. Strażnicy bili ich wtedy kolbami karabinów. Po wojnie powiedział kiedyś, pokazując żonie niewielkie wzniesienie: „Jest tam ukryte wejście do wielkich podziemi. Niemcy zapędzili do nich część jeńców i żywcem zabetonowali. Chcieli w ten sposób pozbyć się świadków, którzy znali tajemnice fabryki”. Nie chciał jednak ujawnić nic więcej.
NIEMCY KONTRA NIEMCY
W kronikach pobliskiego Zittau zachował się wpis z marca 1945 r.: „oddziały SS dokonały masakry w koszarach”. Następny mówi o „poważnych pracach ziemnych i betonowaniu”, jakie tam prowadzono. Mimo że zakłady Zittwerke zostały ostatecznie zamknięte 24 marca 1945 r., pozostały obszarem pilnie strzeżonym przez SS. Czyżby mogło to mieć związek z koniecznością pozbycia się świadków i zatarcia śladów popełnionych zbrodni? „Należy jasno odpowiedzieć na pytanie, czy w przypadku Kleinschönau nie mamy również do czynienia z mordowaniem osób narodowości niemieckiej, dokonanym dla całkowitego okrycia tajemnicą wydarzeń bezpośrednio poprzedzających wkroczenie wojsk sowieckich. Podobne przypadki można odnotować w innych, równie tajemniczych miejscach na Dolnym Śląsku” – uważa Jerzy Rostkowski. „W zakładach w Sieniawce mogło pracować nawet 6 tys. więźniów” – mówi Thomas Kölm, badacz z Niemiec, i potwierdza straszliwe przypuszczenia: „Dokumenty, do których udało mi się dotrzeć, przedstawiają przerażające fakty. Wiadomo, że w tej okolicy zaginął w niewyjaśniony sposób transport więźniów z okolicznych obozów koncentracyjnych. Istnieje również dokument, zawierający fragmenty świadczące o tym, że władze SS wydały rozkaz zlikwidowania żołnierzy niemieckiego batalionu, który stacjonował w Sieniawce. Jakie tajemnice musieli znać, że zdecydowano się na uśmiercanie własnych żołnierzy?”. „Być może stąd biorą się listy z pogróżkami. Syn jednego z oficerów tutejszego obozu jest dzisiaj prominentną osobą w Niemczech, chętnie wspiera różne akcje charytatywne. Taka historia mogłaby być bardzo niewygodna” – zwraca uwagę Janusz Witek. „Do ostatnich dni NRD archiwa dotyczące Sieniawki były utajnione. I dzisiaj też nie można dostać się do dokumentów” – twierdzi.
NIC WARTOŚCIOWEGO?
Tajemnica Sieniawki kusiła od pierwszych powojennych lat. Relacje świadków i możliwość odzyskania nazistowskich skarbów ściągnęły w 1947 r. ekipę Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych (PPT). Jego zadaniem było odnajdywanie i zabezpieczanie poniemieckich majątków, które miały przejść na własność państwa. W maju inż. Marian Mazur sporządził notatkę o „obiekcie podziemnym o nieznanej zawartości” w Sieniawce. Pisał o czterech wejściach do podziemi, wysadzonych przez wojska niemieckie. Specjalista od górnictwa zbadał możliwość dostania się do podziemi, które – jak sugerował – mogą być zatopione. Pół roku później pięcioosobowa grupa pod kierownictwem inż. Stanisława Żmudy zrobiła wykop i próbowała dotrzeć nim do podziemi. Nie poradzili sobie z napływającą wodą. Mimo nieustannej pracy pomp jej poziom nie zmniejszył się ani o milimetr. Wyglądało na to, że wypełniająca podziemia woda musi mieć stały dopływ.
„To potwierdza informację o tym, że Niemcy celowo zalali obiekt, aby uniemożliwić do niego dostęp” – mówi Janusz Witek. Zaś Thomas Kölm dodaje: „Kiedy Niemcy ukrywali coś w podziemiach takich jak te, co 30 m zawalali podziemny korytarz. W ten sposób ograniczali możliwość użycia ciężkiego sprzętu do odkopania wejścia. Gdyby nawet udało się to zrobić przy pomocy koparek, kilkadziesiąt metrów dalej znajdował się kolejny zawał. Tam już ciężki sprzęt nie mógłby dojechać”. Może to tłumaczy, dlaczego w 1949 r. nie udało się odnaleźć podziemi kolejnej ekipie, tym razem przysłanej przez rząd. Jej pracownicy natrafili na wejścia do kilku tuneli i podziemia pod niektórymi budynkami kompleksu. Zaczęli wiercić w betonowym podłożu. Kiedy przewiercili kilkadziesiąt centymetrów, natrafili na materiał, którego nie umieli sforsować. Sprawozdanie kończą informacją: „Dalsze przebijanie niszczyło narzędzia”. Ale tajemnica pociągała. 5 lat po wojnie Biuro Wojskowe Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego (PKPG) poinformowało, że w podziemiach fabryki w Sieniawce znajdują się „remanenty poważnej wartości”. Biuro prawdopodobnie miało na myśli znajdujące się w podziemiach maszyny albo zdeponowane tam dobra. Jednak dowódca okręgu gen. Wsiewołod Strażewski odpisał lakonicznie, że nic specjalnie wartościowego w Sieniawce nie ma. „W takim razie dlaczego Niemcy zalali podziemia?” – pyta Janusz Witek.
LEGENDY I FAKTY
Zdaniem Witka to, że Niemcy zalali podziemia, nie ulega wątpliwości. Zofia Filipiak pamięta, jak w 1954 r. przyjechał z Wałbrzycha inżynier, który z pomocą jej męża usiłował wypompować wodę z zalanych korytarzy pod koszarami. Woda jednak cały czas napływała. Inny mieszkaniec Sieniawki wspomina, jak woda na leżących obok koszar łąkach wytrysnęła nieoczekiwanie na wysokość 3 czy nawet 6 m. Stanisław Lipiński mówi, że gdy w latach 1959–1960 przekształcano dawną fabrykę na hotele pracownicze dla robotników z pobliskiej kopalni węgla brunatnego, spychacz niwelujący ziemny kopiec natrafił na dwa metalowe włazy. Ciężkie stalowe wrota prowadziły do dwóch ogromnych podziemnych zbiorników z wodą. Lipiński opowiada, że woda w zbiornikach cały czas falowała, jakby przelewała się z pomieszczenia do pomieszczenia. Podjęte przez wojsko próby wypompowania wody nie powiodły się. Pompy pracowały bez przerwy dwa tygodnie, ale poziom wody się nie zmienił. „Według jednej z legend o Sieniawce, w Niemczech do dziś żyje człowiek, który wie, gdzie znajduje się zamaskowane urządzenie odcinające dopływ wody do podziemi” – mówi Mariusz Arendarczyk z Łużyckiej Grupy Poszukiwawczej. „Można domniemywać, że dokładna eksploracja fabryki wyjaśni, dlaczego jej teren jest do dziś niewiadomą, a do dokumentów źródłowych nie ma dostępu. Sensacją może okazać się poziom technologiczny produkcji, a także możliwość uzyskania informacji o więźniach, załodze obozu i osobistościach III Rzeszy odwiedzających to miejsce, a więc znających mordercze warunki obozu” – sądzi Jerzy Rostkowski. Sceptycy zniechęcają: „Na diabła się tu męczycie, tu nic nie ma, Niemcy i Rosjanie wszystko wywieźli”. Jednak badacze zagadek Sieniawki wciąż wierzą, że prawda ujrzy światło dzienne…