Wojtek przychodził nad zalew Topornia i godzinami wpatrywał się w wodę. Tydzień temu zaginął w nocy jego ukochany starszy brat Przemek. Ślady urywały się w dyskotece nad zalewem.
16-letni Wojtek nie miał już pomysłu, gdzie go szukać. W ich miasteczku, Przysusze, spenetrował każde odludne miejsce. Bez skutku.
Siedział więc nad brzegiem zbiornika i ocierał łzy. W pewnej chwili na gładkiej toni coś zabulgotało i z wody wynurzyła się owinięta wodorostami głowa Przemka. Miał otwarte, nieruchome oczy. To trwało moment. Głowa zniknęła pod wodą, fale się wyrównały. Chłopak nie wiedział – wydawało mu się, czy naprawdę jego brat się wynurzył? Z krzykiem pobiegł do domu.
Kilka godzin później nurkowie znaleźli na dnie zbiornika ciało Przemysława G. Biegli patomorfolodzy stwierdzili, że mężczyzna był już nieprzytomny, kiedy utonął. Prawdopodobnie po pobiciu. Na jego ciele znaleźli liczne obrażenia, których nie mógł odnieść w wodzie. Między innymi miał złamany nos, wybite zęby. Zachodziło podejrzenie, że 28-letni Przemysław G. został do wody wrzucony.
Śledztwo rozpoczęło się od przesłuchania bywalców dyskoteki w Toporni. Może ktoś widział tam Przemysława G. feralnej czerwcowej nocy?
TAKA JESTEM SKOŁOWANA
Znalazł się taki stały imprezowicz, 19-letni Karol Z. W nocy z 11 na 12 czerwca też się bawił nad zapamiętał Przemka G. rozmawiającego z ich wspólnym kolegą Arturem W. Ale nic się wtedy nie działo. Natomiast w dniu, gdy w miasteczku rozeszła się wiadomość o znalezieniu topielca, Karola odwiedził w domu Artur i zagroził, że jeśli będzie rozpowiadał o tym, kogo widział w dyskotece, gorzko pożałuje. Więcej się z W. nie spotkał, gdyż ten wyjechał z rodziną na zbieranie truskawek do Holandii.
Kolejną osobą, do której dotarła policja, była 19-letnia Justyna W. Nie miała zbyt dobrej opinii w miasteczku. Wychowana w domu dziecka, do nieradzącej sobie matki wróciła po ukończeniu 18 lat. Bez stałej pracy, ambicji życiowych, była łatwą zdobyczą dla miejscowych chłopaków, którzy przygarniali ją na dzień, dwa i potem znów się wałęsała po miasteczku. Owej nocy pojawiła się w dyskotece nad zalewem, ale skończyło się na podpieraniu ściany, bo nie miała pieniędzy, nawet na piwo. Wcześniej umówiła ze starszym od niej o prawie 10 lat Mariuszem F. na ławce nad zalewem. Miejsce, które wybrali – nieoświetlone, zaciszne i sprzyjało intymnym kontaktom. Mariusz palił marihuanę.
– Było już po północy – zeznała na komendzie Justyna – gdy na ścieżce pojawili się biegnący Artur W. i Przemek G. Ten drugi uciekał, krzycząc: – Zostaw mnie, oddam ci pieniądze! – Będą się nap…lać – ocenił sytuację Mariusz F., nie ruszając się z miejsca. Justyna słyszała krzyk Artura: – Zabiję cię, skur… Potem już tylko głuche uderzenia. I wreszcie ucichło.Napastnik się rozejrzał, zobaczył parę na ławce. Przywołał F. Wspólnie wrzucili Przemka do wody.
Chłopak już nie wypłynął. – Dlaczego nie wezwała pani pomocy? – dopytywał się śledczy.
– Bo nie miałam przy sobie telefonu komórkowego, to znaczy miałam, ale musiałabym doładować kartę, a to się działo w środku nocy i jeszcze w Boże Ciało, gdy wszystkie sklepy, nawet nocny, były pozamykane.
Przesłuchiwany Mariusz F. najpierw przyznał, że byli z Justyną świadkami zdarzenia. Widzieli, jak W. najpierw przewrócił, a potem kopał Przemka. I jak wepchnął go do wody. On nie zareagował, gdyż to wszystko stało się błyskawicznie.
Kilka dni później F. twierdził, że wprawdzie tamtej nocy, w Boże Ciało, zaszedł nad zalew, ale nie z Justyną, tylko z dopiero co poznaną Agnieszką, której nazwiska nie zapamiętał.
Po tańcach wybrali się nad wodę, długo tam siedzieli i żadnej bójki nie dostrzegli. Inna rzecz, że nad wodą głośna muzyka wszystko zagłuszała.
Podczas kolejnego przesłuchania Mariusz F. przyznał się, że pomógł Arturowi przerzucić Przemka przez barierkę nad zaporą. – Nie sprawdzałem, czy G. wychylił się z wody. Ja na początku to nawet chciałem zadzwonić na 997, ale zrezygnowałem. Potem, gdy już ciało wypłynęło, zdecydowałem się na telefon do komendy. Ale się nie przedstawiłem, tylko poprosiłem o kontakt ze znajomym policjantem Pawłem Ch., żeby do mnie oddzwonił, gdy będzie mógł.
Spotkali się na mieście, tam gdzie zwykle, bowiem 26-letni narkoman Mariusz F. był stałym informatorem policji.
– Powiedziałem mu, że mogę złożyć zeznania, ale tylko jako osoba anonimowa. Usłyszałem, że takie się nie liczą. Przygotowano wizję lokalną. Justyna plątała się w zeznaniach: – Taka jestem skołowana – narzekała – skłamałam, że Mariusza tam nie było, nie chciałam, żeby poszedł do więzienia. Ja go kocham. On zapewniał, że jakoś się z tego wy- plącze, wyjedzie z Polski. Potem mnie ściągnie, już zawsze będziemy razem. Ja mu na to, że wątpię, czy będę chciała z nim być na zawsze, po tym, co zrobił. Może za jakiś czas mi przejdzie, gdy on się poprawi.
Następnie zeznała, że w czasie pierwszego przesłuchania policjant ją podpuszczał, żeby zeznała jego słowami. A najprawdziwsza prawda jest taka, że jej na miejscu zdarzenia w ogóle nie było. Na pytanie, czy jeszcze coś ją łączy z podejrzanym F., wyznała, że – troszkę do niego coś czuje.
Jej siostra bliźniaczka natomiast określiła stan Justyny po 12 czerwca jako „mocne podenerwowanie”.
Nie od razu policja dotarła do głównego podejrzanego Artura W. Dzień przed wyłowieniem ciała ofiary wyjechał legalnie z rodzicami i młodszym bratem do Holandii na roboty w polu. Dwa tygodnie później do jego matki zatelefonowała ciotka z Przysuchy z pytaniem, co się dzieje, bo na osiedlu mówią, że Artur uciekł za granicę przed aresztowaniem. Podobno ma coś wspólnego z utonięciem Przemka G.
– Zapytaliśmy syna – zeznała później na komendzie matka W. – czy on wie, o czym ciotka mówi. Zaprzeczył. Ale nie dawało mu to spokoju, kto chce go wrobić, i po tygodniu postanowił sam wrócić do Polski. Ja mu kazałam od razu zgłosić się na policję, żeby wszystko wyjaśnić. Nie wiem, dlaczego syn do domu nie dotarł. Dzwoniłam, telefon był wyłączony. W tej sytuacji bardzo zdenerwowani zrezygnowaliśmy z roboty i 9 września byliśmy z powrotem w Przysusze. Dowiedziałam się, że Artur jest w areszcie.
USTAWIANIE NIEWYGODNYCH ŚWIADKÓW
W. stanowczo zaprzeczał, aby w nocy z 11 na 12 czerwca widział się z Przemysławem G. Tego mieszkańca Przysuchy zna tylko z widzenia. Jeśli ktoś go widział z nim na dyskotece (byli tacy świadkowie), to chyba im się przywidziało.
Co prawda nie było go w domu, korzystając bowiem z ładnej pogody, spacerował po miasteczku, ale sam. Nawet zawędrował na cmentarz. Wrócił nad ranem.
Należało jeszcze wyjaśnić kwestię telefonu, który tuż po święcie Bożego Ciała Cezary, 16-letni brat Artura W, znalazł w jego pokoju i włożył tam swoją kartę SIM. Chłopiec przyznał się do tego podczas rewizji mieszkania. Biegli stwierdzili, że była to komórka Przemysława G., który w ostatnich godzinach życia miał ją przy sobie. Skąd aparat ofiary znalazł się w biurku podejrzanego? W. tłumaczył, że pożyczył telefon od Kamila B., bo własny mu się rozładował. Potem przez roztargnienie pozostawił komórkę w szufladzie. Zaabsorbowany wyjazdem do Holandii zapomniał Kamilowi ją oddać.
Tę wersję potwierdziła też matka aresztowanego. Ale Kamil B. żadnego telefonu nie pożyczał.
Policja miała coraz więcej poszlak, wskazujących na udział Artura W. w tragicznym wydarzeniu. Przesłuchano wielu bywalców dyskoteki nad zalewem i ustalono listę tych, którzy widzieli owej nocy rozmawiających ze sobą przy barze z piwem Artura i Przemka. Przedtem Artur podrygiwał na parkiecie. Jednym ze świadków był Karol Z. W dużej mierze dzięki jego zeznaniom można było odtworzyć ostatnie godziny życia 28-letniego Przemysława G.
W nocy 11 czerwca wyszedł z domu około godziny 22.30. Poszedł w kierunku Toporni. W ośrodku wypoczynkowym koło zalewu było dużo młodych osób. Dyskoteka trwała w najlepsze. O 22.47 rozbawiony Przemysław G. powiedział o tym przez komórkę znajomemu Piotrowi S. To jest ostatnie połączenie, jakie w swym życiu wykonał. Co robił potem? Chyba nie znalazł dziewczyny do towarzystwa, bo widziano go samotnego nad wodą. A potem, jak uciekał przed Arturem W. i przewrócił się na wykrotach koło tamy. Obok, na ławce, obejmowali się Mariusz F. z Justyną W.
Z zebranych dowodów wynikało, że po wrzuceniu nieprzytomnego G. do wody Artur W. wrócił na dyskotekę. Jego wspólnik w uśmierceniu kolegi Mariusz F. odpoczywał na ławce z Justyną. Powiedział jej, aby nie zawiadamiała policji. Chciał jeszcze trochę z nią pobyć, ale dziewczyna straciła ochotę, poszła sobie. (Jak potem zeznała, przenocowała u innego kolegi). Po rozstaniu z Justyną F. zaaplikował sobie dawkę narkotyku i do rana bawił się w barze Piotruś Pan.
W lipcu, gdy przesłuchania świadków coraz bardziej obciążały podejrzanego Artura W., ten zaczął zastraszać kolegów, że jeśli powiedzą coś na niego policji, gorzko pożałują. W „ustawianiu” niewygodnych świadków pomagał Arturowi kumpel Andrzej P. Zdradziły ich SMS-y, jakie wymieniali.
Akt oskarżenia objął nie tylko Artura W. i Mariusza F., ale także Justynę W. (nie udzieliła pomocy nieprzytomnej ofierze bójki i nie zawiadomiła policji) oraz Andrzeja P (groził jednemu ze świadków, że go pobije, jeśli będzie obciążał Artura W.).
DZIEWCZYNA NIE UMIE ZMYŚLAĆ
Na procesie obrona twierdziła, że główny świadek oskarżyciela Justyna W. jest opóźniona w rozwoju, zatem nie można brać na serio jej zeznań. Zwłaszcza że raz po raz je zmieniała.
– Nie chciałam, żeby mój syn się z nią zadawał – powiadomiła sąd matka oskarżonego F. – nagadała kłamstw o nim w komisariacie, a gdy go zamknęli, przyszła do mnie z płaczem, że Mariuszka w Toporni nie było, coś się jej poplątało w czasie przesłuchania. Obciążyła go, bo tak jej kazali policjanci, a teraz nie może sobie znaleźć miejsca i postara się o pieniądze na adwokata, aby go wybronić. – Jakie pieniądze, tak tylko głupi może pleść! Przecież ona jest na zasiłku. Tyle zarobi, co przy zrywaniu jabłek. Pokazałam jej drzwi.
W przekonaniu tego świadka Justyna W. obciążyła F. z zemsty, gdyż nie chciał jej zabrać na wesele brata.
Aby sprawdzić wiarygodność zeznań składanych przez osobę o ograniczonej sprawności intelektualnej, sąd zarządził ekspertyzę psychologiczno-psychiatryczną.
Biegli stwierdzili, że podczas pierwszego przesłuchania dziewczyna podała bardzo szczegółowy opis zdarzeń. Zgadzał się on również z opisem uszkodzeń ciała zmarłego, wskazanych przez patomorfologa. Te pierwsze zeznania były najbardziej wiarygodne z psychologicznego punktu widzenia, gdyż wynikały z osobistego doświadczenia. Justyna F. nie kłamała, bo „sama z siebie” nie potrafi myśleć abstrakcyjnie. Natomiast później mówiła pod dyktando swego chłopaka, chcąc zasłużyć na jego wdzięczność.
Wyrokiem Sądu Okręgowego w Radomiu Artur W został skazany na 25 lat więzienia, a Mariusz F na 15. Justyna W. dostała wyrok w zawieszeniu. W chwili ogłoszenia wyroku na twarzach skazanych pojawiło się wielkie zdziwienie. Byli przekonani, że skoro nie przyznali się do winy, zostaną uniewinnieni.
Skazany Artur W napisał z więzienia kilka listów. Do swojej dziewczyny: – Nie mogę uwierzyć, że coś takiego mi się zdarzyło. Aniu, czy masz serduszko, które ci dałem, jeszcze na wolności? Ono było w dwóch częściach połączonych łańcuszkiem. Jedna została u mnie, drugą powieś sobie na szyi, gdy się zobaczymy. To już niedługo, wierzę, że wszystko się wyjaśni i znów będziemy razem.
Do przewodniczącego składu sędziowskiego Sądu Apelacyjnego w Lublinie: – Zostałem skazany na 25 lat niesłusznie, bo nie miałem nic wspólnego z utopieniem G. Wysoki Sądzie, jako człowiek wierzący mogę przysiąc na wszystko, co ludzkie, że tego nie zrobiłem. Sąd Okręgowy nie wyjaśnił motywu tej zbrodni. Jak można mnie skazać na 25 lat bez podania motywu! Obciążyła mnie niepełnosprawna umysłowo Justyna W. i Mariusz F., który od dawna donosił policji na swych kolegów, dzięki czemu mógł bezkarnie handlować narkotykami.
Wysoki Sądzie, gdybym popełnił taką straszną zbrodnię, nie wracałbym z Holandii. Mógłbym też przekupić świadków, bo miałem pieniądze. Nie zrobiłem tego, bo nie widziałem potrzeby. Moim zdaniem Przemek G. utonął, bo był pijany. Zresztą nie on jeden w tym miejscu. Dlatego proszę o uniewinnienie. Za pozytywne rozpatrzenie mej prośby serdecznie dziękuję.
W drugiej instancji, choć na wniosek obrońców zostały dopuszczone jeszcze inne materiały dowodowe oraz ponownie przesłuchano świadków, sąd utrzymał wyrok w mocy.
Przed rozpatrzeniem w SN kasacji Artur W i Justyna W. wystąpili w programie telewizyjnym „Magazyn Express Reporterów”.
– W Polsce mamy sądy, ale nie mamy prawa – skomentował skazany na 25 lat więzienia. Twierdził, że policjanci z Przysuchy po zatrzymaniu bili go, a potem ukradli mu 500 euro. Natomiast dziewczyna zaprzeczyła przed kamerą, by w ogóle widziała Artura W. w Toporni.
Autorzy reportażu nie dali szans funkcjonariuszom policji na obronę przed pomówieniami skazanego. O tym, że złamali prawo w trakcie postępowania przygotowawczego, dowiedzieli się z telewizji, bo wcześniej żaden z oskarżonych ani świadków nie składał zażaleń ani skarg na działania policji. Program był jednak na tyle sugestywny, że opinia o zdeprawowanej policji poszła w Polskę. W internecie pod adresem sądu i organów ścigania sypnęły się obelgi i złośliwe komentarze.
SN oddalił kasację jako bezzasadną. Oczekująca na korytarzu na wyrok rodzina Artura W. zastanawiała się, czy w Sądzie Najwyższym też zasiadają skorumpowani sędziowie, którzy nieszczęśliwy wypadek kwalifikują jako morderstwo.