14 kwietnia 1912 roku już od południa radiooperator, 25-latek Jack Philips i o cztery lata młodszy asystent Harold Bride mieli pełne ręce roboty. Radiotelegrafiści dwoili się i troili, żeby przekazać prywatne depesze pasażerów. Wyglądało to tak, jakby każda z 2200 osób miała nagle na lądzie jakąś ważną sprawę do załatwienia. Jednocześnie wciąż napływały informacje do pokładowej gazetki i powiadomienia o zagrożeniu górami lodowymi. Początkowo przekazywali je na mostek, w końcu jednak, zajęci wysyłaniem kolejnych depesz, zbagatelizowali informację z pokładu Californian i nie odpowiedzieli na ostrzeżenia. Co więcej, zwrócili nawet uwagę, aby nie zawracano im głowy, bo mają mnóstwo własnej roboty. Kilka godzin później z pewnością przyjęliby każdą pomoc. Byle tylko wezwania o ratunek okazały się skuteczne. Dwadzieścia minut przed północą 14 kwietnia 1912 roku Titanic, duma żeglugowej kompanii White Star Line, zderzył się z górą lodową.
KROPKI, KRESKI
Radiotelegrafia na morzu w pierwszych latach XX wieku wciąż była czymś nowym. Jej rozwój zależał praktycznie od jednego człowieka – Guglielmo Marconiego, Włocha, który jednak największe sukcesy święcił, wiążąc się z firmami z Wielkiej Brytanii. Na początku wieku zmonopolizował rynek radiotelegraficzny, umieszczając specjalny zapis w kontrakcie z brytyjskim towarzystwem klasyfikacyjnym Lloyd’s. Zapis mówił o tym, że brytyjskie stacje brzegowe będą nawiązywać łączność tylko ze statkami wyposażonymi w sprzęt dostarczony przez Marconiego.
Dla zapewnienia bezpieczeństwa żeglugi ludzie Marconiego przejęli z telegrafii lądowej wywoławczy sygnał CQ (oznaczający: do wszystkich stacji) i po dodaniu do niego litery D (disstres – niebezpieczeństwo) uczynili pierwszym w historii sygnałem informującym o tym, że statek znajduje się w niebezpieczeństwie. Zagrożony statek najpierw nadawał sygnał CQD potem trzy litery będące jego znakiem (w przypadku Titanica były to MGY), a w końcu podawał swoją pozycję.
Monopolistyczna pozycja Marconiego nie wszystkim była w smak. Szybko rozwijająca się niemiecka firma Telefunken chciała wprowadzić na statkach swoje rozwiązania. Między innymi temu poświęcono obrady II Konwencji Radiotelegraficznej, którą na przełomie września i października 1906 roku zorganizowano w Berlinie. Jednym z głównych punktów obrad było wypracowanie jednolitego sygnału powiadamiania o niebezpieczeństwie. 3 października osiągnięto kompromis. „Zagrożone statki stosują następujące sygnały: »…—…« powtarzające się w krótkich odstępach czasu” – zapi-sano w protokole. Trzy znaki kodu, stworzonego ponad 60 lat wcześniej przez amerykanów Samuela Morse’a i Alfreda Veilla, zastępujące litery S (trzy kropki) i O (trzy kreski) nadawane bez przerwy między nimi, miały znacząco podnieść bezpieczeństwo morskich podróży.
Trzy lata później radiotelegrafista należącego do brytyjskiego towarzystwa żeglugowego Cunard pasażerskiego statku Slavonia po raz pierwszy wysłał w eter sygnał SOS. Slavonia w gęstej mgle zboczyła z kursu i roztrzaskała się na skałach. Na pomoc pośpieszyły dwa niemieckie statki, które w eterze odczytały wołanie o pomoc. Był 9 czerwca 1909 roku. Od dwóch miesięcy w stoczni Harland & Wolff w Belfaście budowano potężny kadłub pasażerskiego transatlantyku Titanic.
CHLUBA LINII
Przedział radiowy Titanica, jak na chlubę White Star Line przystało, wyposażono w najnowocześniejszy i najmocniejszy sprzęt, jaki dostępny był w danym momencie. Anteny głównego nadajnika zawieszono między dwoma masztami statku na wysokości kilkudziesięciu metrów. Sam zaś główny nadajnik umieszczono w pomieszczeniu nazywanym „Silent room” – tuż obok pokoju, w którym pracowali radiooficerowie. Sprawne urządzenia gwarantowały nawiązanie łączności i jej utrzymanie na doskonałym poziomie w promieniu 250 mil morskich [ok. 463 km], ale komunikacja była też możliwa na 400 mil [740 km] w ciągu dnia i nawet 2000 mil [3704 km] w nocy.
Miejsce, w którym pracowali Philips i Bride, nazywane było „pokojem Marconiego”. Wyposażono je w sprzęt podczas próbnego rejsu 2 kwietnia 1912 roku.
Radiooperatorzy praktycznie non stop dokonywali testów sprzętu. Łączyli się ze stacjami w Malin Head na wybrzeżu Irlandii i z Liverpoolem. 3 kwietnia udało im się nawiązać kontakt ze stacjami z Teneryfy, a nawet z Port Saidu, od którego dzieliło ich 3000 mil [5556 km].
Mężczyźni podzielili noc na dwie wachty. Philips pracował od 20 do 2 w nocy, Bride zaś od 2 do 8 rano. W ciągu dnia nie było ustalonych dyżurów i pracowali wspólnie lub wymieniali się, ale tak, by zawsze jeden znajdował się na posterunku. Chociaż pomieszczenie radiooperatorów było podłączone do sieci telefonicznej statku, nie miało bezpośredniego połączenia z mostkiem. Nie dysponowało też standardową w owym czasie łącznością poprzez rurę głosową. Oznaczało to, że każdą informację odbieraną przez radio operator musiał dostarczyć osobiście.
PIERWSZY RAZ
Dźwięk okrętowego dzwonu przeszył niedzielną noc trzykrotnie. Informacja, która nadeszła z bocianiego gniazda, była co najmniej niepokojąca: „Góra lodowa z przodu na prawo”. Olbrzymi transatlantyk nieuchronnie zmierzał na spotkanie z nią. Po całym dniu pracy radiooperatorzy szykowali się do nocy. Harold Bride właśnie zamierzał, nieco wcześniej niż zazwyczaj, zmienić Jacka Philipsa. O 23.40 lekkie uderzenie można było odczuć na całym pokładzie. Nie wzbudziło jednak niepokoju. Philips i Bride dalej przekazywali sobie obowiązki. Pięć minut po północy do pokoju Marconiego wszedł kapitan Edward J. Smith. „Powinniśmy wezwać pomoc” – powiedział i wyszedł. Philips chwycił za klucz radiotelegrafu. W eter popłynęły sygnały alfabetu Mor-se’a. „–.–. – –.– –..” CQD… MGY… 41.44N…50.24W… . To pierwsze wołanie o pomoc odebrał między innymi niemiecki statek Frankfurt. W odpowiedzi Niemcy przysłali zdawkowe „OK. Czekaj”. Dziesięć minut później wywiązał się dialog między Titanikiem a radiooperatorem należącej do Cunard Lines Carpathii Haroldem Cottamem. „Czy wiesz, że [stacja nasłuchowa na] Cape Cod wysyła do ciebie wiadomości?” – brzmiało pytanie z Carpathii. „Przybądź szybko. Wpadliśmy na górę lodową” – odpowiedział Philips i raz jeszcze podał pozycję. Tym razem 41.46N, 50.14W, bo w tym momencie w pokoju radiowym pojawił się czwarty oficer ze skorygowanym położeniem statku. „Przekazać Kapitanowi? Potrzebujesz mojej pomocy?” – upewniał się Cottam. „Tak, przybądź szybko” – prośba z Titanica nie pozostawiała wątpliwości, że sytuacja jest poważna. Kilka sekund później Philips decyduje się jeszcze raz nadać komunikat: „CQD MGY, moja poprawna pozycja to 41.46N, 50.14W. Potrzebna natychmiastowa pomoc. Mieliśmy kolizję z górą lodową. Toniemy”.
Philips pracował bez przerwy. Za kwadrans pierwsza Bride stanął obok niego i powiedział: „Wyślij ten sygnał SOS, może już nigdy nie będziesz miał okazji tego zrobić”. Chwilę później Philips spełnił sarkastyczną prośbę kolegi. Adresatem pierwszego sygnału SOS był siostrzany statek Titanica – Olympic.
Nagromadzenie depesz w eterze było niesamowite. Radiotelegrafiści Titanica informowali Olympic o kolejnych odsłonach dramatu. „Kobiety i dzieci w łodziach. Nie mogą długo czekać”, „Pogoda dobra. Jasno i spokojnie”, „Maszynownia zalana”. Kwadrans przed drugą Carpathia, która z pełną prędkością zmierzała w stronę tonącego Titanica, odebrała wiadomość: „Przybądź jak najszybciej, woda zaczyna zalewać kotły”. To była ostatnia informacja z tonącego statku. Słabe sygnały dotarły jeszcze do Virginii i Caronii. Na wiadomość wysłaną z pokładu Frankfurtu Titanic już nie odpowiedział.
Oprócz sygnałów radiowych z Titanica wystrzelono też wiele rakiet. Były doskonale widoczne z pokładu statku Californian, który przepływał około 30 kilometrów od tonącego transatlantyku. Załoga myślała jednak, że na luksusowym statku zaczyna się zabawa. Californian nie odebrał sygnału SOS, bo jego radiooperator nie prowadził nasłuchu radiowego. Nie miał takiego obowiązku. „Zrobiłeś, ile było było można. Teraz zatroszcz się o siebie” – kapitan Smith po raz kolejny zszedł do pokoju radiowego kilka minut przed drugą. Philips nie odpowiedział i wciąż nadawał sygnały. „Ratujcie się” – rzucił jeszcze kapitan i odszedł.
Do pokoju wpadł przerażony palacz. Próbował ukraść kamizelkę ratunkową. Mężczyźni kilkoma uderzeniami przepędzili go. Kilkanaście minut po godzinie drugiej także i oni stracili nadzieję. Opuścili swoje pomieszczenie i wyszli na pokład.
WYCIĄGANIE WNIOSKÓW
O 3.30 w poniedziałek, 15 kwietnia 1912 roku, Carpathia osiągnęła pozycję podawaną przez Philipsa. Nie było śladu po katastrofie. Nie dostrzeżono statku, łodzi, świateł – niczego. Arthur Rostron, kapitan Carpathii, kazał zatrzymać maszyny. W końcu ciemność rozświetliła zielona flara – sygnał z łodzi ratunkowej. Statek ruszył w jej kierunku. Zaczęła się trwająca kilka godzin akcja ratownicza. Na pokład Carpathii wciągano kolejnych rozbitków. Wśród nich także Harolda Bride’a, któremu udało się dostać na pokład łodzi ewakuacyjnej oznaczonej literą B. Jack Philips nie miał tyle szczęścia. Zginął w wodach Atlantyku, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Rok po katastrofie Titanica w Londynie zwołano Międzynarodową Konwencję do spraw Ochrony Życia na Morzu. Ustalono na niej między innymi, że wszystkie statki mają obowiązek prowadzić stały nasłuch radiowy.