Z zimną krwią. Ten człowiek był pierwowzorem Klossa

Był pierwowzorem Hansa Klossa, niektóre jego cechy otrzymał inny serialowy bohater: Standartenführer Stirlitz. Ale w przeciwieństwie do filmowych herosów istniał naprawdę i zabijał wrogów bez litości

Postawny mężczyzna, ubrany w mundur oficera Wehrmachtu niczym robot maszerował tam i z powrotem przed wielkim lustrem, na przemian salutował albo wyrzucał rękę w pozdrowieniu: „Heil Hitler!”. Kiedy zmęczył się, nastawiał płyty na patefonie i pogwizdywał albo nucił melodie niemieckich marszów i piosenek. Tak Nikołaj Kuzniecow w bazie szkoleniowej sowieckiego wywiadu pod Moskwą na początku 1942 r. przeistaczał się w innego człowieka.

DWÓCH W JEDNYM

Recytował z berlińskim akcentem: „Ja, Paul Wilhelm Siebert, porucznik 230. pułku piechoty, 76. dywizji piechoty urodziłem się 28 lipca 1913 roku w Królewcu (Kloss też pochodził z tego miasta), w rodzinie leśnika. Ojca, Ernesta Sieberta, znałem tylko z opowiadań matki. Zginął w 1915 r. w bitwie na Mazurach. Do I wojny światowej służył w majątku grafa Richarda Johanna Schobietena, właściciela dwóch zamków w Prusach Wschodnich”.

Młody Siebert pracował w majątku grafa. Ukończył szkołę wojskową w Berlinie, brał udział w kampanii polskiej, francuskiej (otrzymał za nią Krzyż Żelazny). Ciężko ranny pod Kurskiem (drugi Krzyż Żelazny) dostał urlop zdrowotny i, dochodząc do zdrowia, zajmował się zaopatrywaniem swej dywizji walczącej pod Leningradem w żywność i ciepłą odzież. „Fakty” w tym ostatnim zdaniu zostały wymyślone w siedzibie NKWD na Łubiance. Porucznik Paul Wilhelm Siebert istniał naprawdę, dostał się do sowieckiej niewoli i wegetował w obozie jenieckim. Jego życiorys i dokumenty przerobiono tak, aby starszy o dwa lata Nikołaj Kuzniecow mógł uchodzić za niemieckiego oficera. Rosjanin był łudząco podobny do Niemca – odkryli to fachowcy z NKWD, którzy poszukiwali sobowtórów niemieckich jeńców, aby ludzi wyposażonych w ich dokumenty przerzucać na tyły wroga z zadaniami wywiadowczymi i dywersyjnymi.

 

Kuzniecow urodził się w wiosce Zyrianka (dziś Kuzniecowsk) na Syberii, 200 km od Swierdłowska, jego sąsiadami byli niemieccy osadnicy. Od nich nauczył się języka, opanował kilka niemieckich dialektów, czytał Goethego, Schillera, Heinego w oryginale. Miał lingwistyczny talent. Ukończył politechnikę i został inżynierem, ale od 1938 r. pracował dla NKWD.

Jak podaje w książce „Wspomnienia niewygodnego świadka” generał NKWD Paweł Sudopłatow, Kuzniecow został zwerbowany jeszcze w Swierdłowsku. W końcu lat trzydziestych wysłano go do Moskwy. „Nie był szkolony jako oficer, ale agent specjalny do wykorzystania przeciwko niemieckiej ambasadzie w Moskwie. Był przystojnym blondynem i mógł wyglądać na Niemca lub obywatela radzieckiego niemieckiego pochodzenia. Przewodził siatce informatorów wśród tancerzy i tancerek baletu moskiewskiego. Jako przyjaciel balerin przedstawiany był zagranicznym dyplomatom” – stwierdza Sudopłatow.

Po wybuchu wojny z Niemcami Kuzniecow znalazł się w obozie szkoleniowym wywiadu i dywersji pod Moskwą. Do opanowanych przed wojną umiejętności tańca i błyskotliwej konwersacji dołączył inne: walkę wręcz, ciche zabijanie, znakomitą jazdę na nartach, prowadzenie samochodu i motocykla, pływanie, skoki ze spadochronem. Godzinami ćwiczył strzelanie z pistoletu bez celowania, po „kowbojsku”.

„Codziennie rozmawiał z niemieckimi jeńcami, żołnierzami, oficerami. Zadaniem jego było szczegółowo zaznajomić się ze strukturą armii niemieckiej, a także osobliwościami hitlerowskiej soldateski” – napisał dowódca oddziału partyzanckiego, który był bazą dla Kuzniecowa (Dymitrij Miedwiediew, „Silni duchem”). Kuzniecow od początku szkolenia używał nazwiska Nikołaj Graczow. Jego patronem był generał Paweł Sudopłatow. „Wiele godzin spędziłem z Kuzniecowem przygotowując go do zadań – wspominał. – Pamiętam jego rzadką cechę niewypowiadania ani słowa podczas wypełniania zadania bojowego. Był to realista i człowiek rozsądny”.

 

ZSRR przez Niemców – stał na czele Zarządu Zadań Specjalnych NKWD, nadzorował operacje na tyłach przeciwnika. Miał do swej dyspozycji Brygadę Specjalnego Przeznaczenia, złożoną z ok. 20 tys. mężczyzn i kobiet (w tym 2 tys. obcokrajowców, uchodźców politycznych – ideowych komunistów z różnych krajów). Wysyłano ich na tyły nieprzyjaciela.

ZIELONA LATARNIA

Jednym z dowódców takiej grupy był weteran NKWD Dymitrij Miedwiediew. Po wybuchu wojny do Moskwy przywieziono go z łagru. Teraz dostał gabinet na Łubiance. Był jednym z zaledwie kilku oficerów, którzy wiedzieli, jakie zadania będzie wykonywał Kuzniecow. „Już po pierwszym spotkaniu z Kuzniecowem zdumiało mnie jego zdecydowanie” – wspominał.

Mieli działać w okolicach Równego. To niewielkie miasto na polskich Kresach (45 tys. mieszkańców) po ataku Niemców na ZSRR zostało ogłoszone stolicą Ukrainy, rezydował w nim komisarz Rzeszy dla Ukrainy Erich Koch. Tutaj funkcjonowały instytucje wojskowe i cywilne stanowiące zaplecze dla frontu. Kuzniecow miał prowadzić wywiad, porywać oraz zabijać wysokich rangą niemieckich wojskowych.

Kuzniecow, w przeddzień wyruszenia na akcję, napisał do młodszego brata Wiktora: „Ofiary są nieuniknione. I chcę Ci otwarcie powiedzieć, że są bardzo małe szanse, abym wyszedł z tego. Właściwie w stu procentach jest pewne, że będę musiał poświęcić życie. Decyduję się na to z całkowitym spokojem i świadomie, ponieważ jestem głęboko przekonany, że walczę za świętą i słuszną sprawę”.

Nocą 25 sierpnia 1942 r. 150 kilometrów od Równego z radzieckiego samolotu wyskoczyło 13 spadochroniarzy. W składzie grupy, oprócz Nikołaja Graczowa, byli Ukraińcy oraz Bułgarzy, Jugosłowianie, Hiszpanie i Polacy. Czekał na nich oddział Miedwiediewa.

 

Poza dowódcą i szefem wywiadu Aleksandrem Łukinem, inni członkowie oddziału znali Kuzniecowa jako Nikołaja Graczowa. Gdy Graczow wyruszał, z partyzanckiego obozu konwojowała go ochrona do tak zwanej zielonej latarni. Była to specjalna placówka odległa od obozu o około 20 km. Tam przejmowany był przez kilku zaufanych współpracowników. Opuszczając wraz z nimi „zieloną latarnię”, przebierał się w niemiecki mundur i jako oficer Wehrmachtu Paul Siebert w obstawie ruszał do miasta. Taka sama procedura obowiązywała podczas powrotów. Z Miedwiediewem i szefem wywiadu opracowywali meldunki, które drogą radiową przekazywano do Moskwy. Używał pseudonimu Puszek.

Jedną z pierwszych akcji Kuzniecowa było zorganizowanie zimą 1942 r. zasadzki na oficerów niemieckich w okolicach Równego. Na „polowanie” wyjechały trzy furmanki; w pierwszej siedział Paul Siebert w towarzystwie „niemieckiego” żołnierza, na pozostałych – partyzanci Miedwiediewa udający ukraińskich policjantów.

Zaatakowali granatami przeciwczołgowymi dwa auta. Wojskowi jadący w pierwszym zginęli, z drugiego wyciągnięto dwóch oszołomionych Niemców. Byli to: major Hahn z komisariatu Ukrainy i radca Reiss z Berlina, specjalista od łączności. Związano ich i zawieziono do obozu. Przy Niemcach znaleziono mapy i plany. Przesłuchania trwały trzy dni, prawdopodobnie połączone były z torturami. Jeńcy wyznali, że plany, które mieli, dotyczyły kwatery Hitlera zbudowanej koło Winnicy i łączącego ją z Berlinem specjalnego kabla telefonicznego. Hahna i Reissa powieszono. Po depeszy do Moskwy kwatera Hitlera została zbombardowana.

SZCZODRY GEST ZAMACHOWCA

Kuzniecow doskonale prezentował się w mundurze oficera Wehrmachtu. Na jednej z dwóch fotografii, zrobionych w Równem (reprodukowanych w książce szefa wywiadu grupy Miedwiediewa Aleksandra Łukina oraz Teodora Gładkowa „Nikołaj Kuzniecow”, Moskwa 1972), Kuzniecow vel Paul Siebert stoi w towarzystwie swoich współpracowników (m.in. Polaka Jana Kamińskiego) wyprostowany, z podniesioną głową. „Miał wspaniały dar przeobrażania się” – wspominał lekarz grupy Miedwiediewa Albert Cesarski („Zapiski partyzanckiego lekarza”, Moskwa 1973).

 

Kiedy raz lub dwa w miesiącu pojawiał się w Równem, zatrzymywał się u „narzeczonej”, Polki z pochodzenia, 18-letniej Walentyny Dowger. Wiedziała, kim jest Paul Siebert. „Wchodził do restauracji i pozornie roztargnionym wzrokiem ogarniał salę, by wybrać najdogodniejsze miejsce. Zazwyczaj takie, w którym siedział samotny gość. Często też siadywał w pobliżu hałaśliwego, podpitego towarzystwa (…). Wybierał najodpowiedniejsze chwile, żeby się przedstawić” – tak opisał technikę zawierania znajomości przez Paula Sieberta jego biograf z dawnej Jugosławii Branko Kitanović („Człowiek, który wstrząsnął Trzecią Rzeszą”, Warszawa 1989). Lejtnant Siebert miał dużo pieniędzy, co było zrozumiałe u oficera zajmującego się zaopatrzeniem i chętnie płacił za swoich gości.

Nie udało mu się zastrzelić – jak planował – komisarza Rzeszy Ericha Kocha – podczas audiencji w pokoju było trzech ochroniarzy i dwa psy. Dygnitarz podczas rozmowy wygadał się, że führer szykuje ofensywę pod Kurskiem. Jeszcze tego samego wieczora wiadomość ta została wysłana drogą radiową do Moskwy. Kuzniecow zwerbował w Równem ludzi, którzy wraz z nim dokonywali zamachów na niemieckich dygnitarzy. Działali zawsze we czterech: z Ukraińcem Mikołajem Strutyńskim, kierowcą samochodów (wypożyczanych za łapówki albo kradzionych z niemieckich garaży), Polakiem Janem Kamińskim, piekarzem z Równego, członkiem ZWZ-AK, który związał się z Kuzniecowem po rozbiciu przez gestapo równieńskiego AK, oraz podoficerem Wojska Polskiego Mieczysławem Stefańskim, komunistą, już przed wojną powiązanym z wywiadem sowieckim. Kamiński z czasem stał się prawą ręką Kuzniecowa. Zawsze występowali w niemieckich mundurach.

 

Na cel pierwszego spektakularnego ataku przeprowadzonego 20 września 1943 r. wybrali zastępcę Kocha, generała Paula Dargela. Gdy generał z adiutantem wyszli z urzędu, do krawężnika podjechał opel, z którego padły strzały. Obaj zostali zabici. Ale następnego dnia okazało się, że zginął nie zastępca Kocha, tylko generał Hans Hell oraz jego adiutant major Adolf Winter, którzy przyjechali z Berlina do Równego na inspekcję. Moskiewska centrala pocieszała Kuzniecowa, że przyjezdni oficerowie byli ważniejsi. W miesiąc później do auta Dargela Kuzniecow wrzucił granat przeciwpancerny. Dargel został ciężko ranny i wywieziono go do Niemiec na leczenie. Kolejną ofiarą zamachu padł II zastępca Reichskomisarza Kocha generał Herman Knuth. Gdy 10 października 1943 r. wsiadał do samochodu, z nadjeżdżającego auta ostrzelano go z broni maszynowej, a do jego pojazdu wrzucono granat. Zginęli też adiutant i szofer.

ŚMIERĆ NA LINII FRONTU

„Przygotowując się do jakiejś operacji, układał własny plan i wykonywał go wbrew wszelkim przeszkodom. Pracował jak maszyna, z zimną krwią i wyrachowaniem” – wspominał Kuzniecowa Albert Cesarski.

Mężczyzna w mundurze funkcjonariusza administracji rządowej wszedł rano 16 listopada 1943 r. do gmachu sądu w Równem. W sekretariacie przewodniczącego Sądu Najwyższego Reichskomisariatu Ukrainy na pierwszym piętrze była tylko sekretarka. Przewodniczący Alfred Funk jak co dzień siedział na fotelu u fryzjera, mającego gabinet obok sądu. Petent dowiedział się, że Funk przyjdzie, gdy fryzjer skończy go golić. Mężczyzna flirtował z sekretarką, od czasu do czasu wyglądając przez okno. W oknie domu naprzeciw sądu uniesiono firankę: był to znak, że Funk wyszedł od fryzjera. Kuzniecow poprosił sekretarkę o szklankę wody. Wiedział, że dziewczyna będzie musiała zejść po nią na parter. Gdy poszła, wszedł do gabinetu Funka i ukrył się za kotarą. Kiedy sekretarka wróciła, gościa nie było, pomyślała, że poszedł do toalety. Tymczasem Funk wkroczył do gabinetu, zasiadł w fotelu i poczuł lufę pistoletu na plecach. – Łotrze, nie ruszaj się! – padła komenda. – Kim pan jest? – zapytał przewodniczący. – Mścicielem – usłyszał. Zginął od trzech kul. Kuzniecow wybiegł z gabinetu, a następnie spokojnym krokiem zszedł do wyjścia.

 

Pod koniec 1943 r. Armia Czerwona wkroczyła na Wołyń. Już wcześniej Kuzniecow i jego pomocnicy przenieśli się do Lwowa, a partyzanci działający na tyłach wroga przeszli od terroru indywidualnego do masowego. Używając bomby zegarowej, wysadzili budynek niemieckiej komendantury. W kasynie wojskowym wybuchły bomby podczas obiadu. Zabiły trzech generałów i 70 oficerów. Bomba wybuchła w poczekalni na dworcu kolejowym w Równem. Zawaliły się ściany i sufit, było około 100 zabitych. Kuzniecow i jego dwaj towarzysze uciekli ze Lwowa po zamachu. Gestapo było na ich tropie. 20 km za Lwowem auto, którym jechali, zatrzymał policyjny patrol. Dowodzący nim major domagał się przepustki na wyjazd z miasta. Kuzniecow zastrzelił jego i trzech żandarmów. Uciekające auto gonili motocykliści. Jest kilka wersji tego, co działo się dalej. Jedna mówi, że samochód ugrzązł w śniegu. Inna, że zabrakło benzyny. Uciekający porzucili pojazd i szukali schronienia w lesie. Błąkali się przez dłuższy czas. Potem mieszkali w ziemiance ukrywających się Żydów. Wreszcie Kuzniecow postanowił przejść linię frontu.

Z niemieckich dokumentów wynika, że 9 marca 1944 r. w pobliżu wsi Boratino pod Lwowem antykomunistyczni ukraińscy partyzanci zatrzymali trzech mężczyzn w niemieckich mundurach. Podczas rewidowania Kuzniecowa odkryli u niego dokumenty wojskowe Paula Sieberta, o którym wiedzieli, że jest ścigany listem gończym, obiecującym za niego 25 tys. marek. Schwytany miał też przy sobie raport dla moskiewskiej centrali. Wywiązała się walka, podczas której Kuzniecow i jego koledzy zginęli. Są też wersje mówiące, że ich rozstrzelano. „Nasze dochodzenie ujawniło, że w 1944 r. Kuzniecow rozerwał się granatem” – twierdzi generał Sudopłatow. – „Za bardzo wierzył w swoje szczęście i popełnił tragiczną pomyłkę, próbując przedostać się do jednostek Armii Czerwonej przez linię frontu”.