Jest rok 2041. Pierwsza misja załogowa ląduje na Czerwonej Planecie. Na wyposażeniu ekspedycji znajduje się sprzęt projektowany latami przez najtęższe mózgi Ziemian. W tym samobieżny pojazd badawczo-transportowy Magma2. Konstruktorami tego łazika jest pięciu wybitnych polskich inżynierów. Media informują o zdobyciu Marsa z równą ekscytacją, jak kilkadziesiąt lat wcześniej ogłaszały, że człowiek postawił pierwszy krok na Księżycu.
Najmniejszy budżet, najlepszy wynik
Na razie to tylko fantazja. By mogło dojść do równie spektakularnego osiągnięcia, potrzeba wielu pośrednich sukcesów. Autorami jednego z nich
są studenci Politechniki Białostockiej. Skonstruowali Magmę2, łazika marsjańskiego, który na amerykańskiej pustyni stanął w szranki z innymi
podobnymi pojazdami z całego świata. W spiekocie i pyle przypominającymi warunki na Czerwonej Planecie szukały one w próbkach gleby śladów życia
i transportowały apteczki. Polski łazik najlepiej poradził sobie z zadaniami.
Białostoczanie pokonali m.in. zespół z Uniwersytetu w Oregonie, który korzystał ze wsparcia NASA. Tym samym wygrali międzynarodowe zawody University Rover Challenge. – Wszyscy byli zdumieni, że skonstruowaliśmy łazika tylko w pięć osób – opowiada Emil Błoński, członek zwycięskiej drużyny. Dla porównania, zespół kanadyjski był trzy razy liczniejszy. Amerykanie z kolei chwalili się, że mieli na ten projekt tak wiele pieniędzy, że już nie wiedzieli, co z nimi robić. Było to widać, gdy zdjęli obudowę łazika. W środku znajdowała się idealnie, bo fabrycznie wykonana płyta główna, przypominająca te, które można znaleźć w komputerach. Wnętrze Magmy2 wypełniały sterowniki zrobione studenckimi rękami w akademiku. – Mieliśmy najniższy budżet ze wszystkich drużyn – przyznaje Piotr Ciura. Wyniósł zaledwie 15 tys. zł. Jak to możliwe, że mimo wszystko wygrali? – Zadbaliśmy o szczegóły – odpowiada Wojciech Głażewski, inicjator i koordynator polskiego projektu. Postawili też na funkcjonalność i prostotę. Przykładowo, zawieszenie Magmy2 było zbudowane z… medycznych cewników. Są one bowiem relatywnie tanie, a jednocześnie wykonane z bardzo wytrzymałego i rozciągliwego materiału.
Kiedy żona czeka w akademiku
Zagraniczni koledzy zdziwiliby się jeszcze bardziej, gdyby zobaczyli spartańskie warunki, w jakich powstał zwycięski łazik. Warsztat zwany modelarnią znajduje się w piwnicach Wydziału Mechanicznego białostockiej politechniki. W pomieszczeniu wielkości dużego pokoju stoi kilka starych ławek i stołów. Pracuje się tu w pajęczynie kabli przedłużaczy. W ścianach są zamontowane tylko dwa gniazdka elektryczne. Dwa miesiące przed wyjazdem do Stanów robota paliła się w rękach. Piątka młodych konstruktorów spędzała tu co najmniej 12 godzin dziennie. Pieniądze od sponsorów wpłynęły dość późno, trzeba więc było się sprężyć. O życiu prywatnym można wtedy zapomnieć. A to rodzi konflikty. Zwłaszcza gdy w akademiku czekają żony. Dwóch członków drużyny już jest po ślubie. Dwóch jest w stałych związkach. Jedynie Bartek Solnik jest singlem. – Ciągle pracuję, co pochłania dużo czasu. Najlepiej idzie mi w nocy. Teraz na przykład projektuję robota humanoidalnego. Nie spotkałem jeszcze dziewczyny, której by to nie przeszkadzało – opowiada.
Dużą dozą cierpliwości musiała w ostatnim czasie wykazać się partnerka Szymona Zimnocha. Był środek wakacji, a on w pracy na pełnych obrotach.
Razem z Wojciechem zajmowali się zrobotyzowaniem instalacji przestrzennej w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. Mieli niespełna tydzień na to, by wprawić w ruch meble i zasłony w „Niepokoju”. Ciekawe zlecenie, ale znowu było kilka bezsennych nocy. – Ci młodzi ludzie są prawdziwymi pasjonatami swojej pracy – z podziwem mówi Łukasz Wilczyński ze stowarzyszenia Mars Society Polska, które organizowało wyjazd studentów do USA. Są w stanie wiele dla niej poświęcić. Między innymi dobre oceny. – Konstruowanie łazika polega na robieniu czegoś, czego nikt wcześniej nie zrobił. W rezultacie masz mniej czasu na naukę. Stąd spadła mi średnia – opowiada Piotr. Stracił stypendium naukowe. Dorabia jako fotograf na ślubach.
Zaczęło się od Skarabeusza
Jak rodzi się pasja? W przypadku Bartka dała o sobie znać już w dzieciństwie. Pierwszym jego warsztatem był garaż w rodzinnym gospodarstwie we wsi Łubianka pod Białymstokiem. To tam konstruował swoje zabawki. Z kolei Szymon zabawki rozkręcał. Będąc dzieckiem interesował się, dlaczego coś działa i co się stanie, gdy połączy ze sobą dwa kabelki. W rezultacie rozpoczął studia na kierunku elektronika i telekomunikacja. Reszta drużyny wybrała automatykę i robotykę. W Białymstoku jeszcze do niedawna nikt nie słyszał o tym, że gdzieś tam w Ameryce odbywa się konkurs na najlepszego marsjańskiego łazika. Kiedy Wojtek Głażewski postanowił wziąć w nim udział, większość osób pukała się w czoło. Wydawało się, że to takie dalekie i bezcelowe. On jednak stopniowo realizował swój plan. W 2009 roku dołączył do zespołu z Politechniki Warszawskiej, który konstruował Skarabeusza. Niestety, w zmaganiach na amerykańskiej pustyni łazik zajął dopiero przedostatnie miejsce. W ubiegłym roku Wojtek poszedł za ciosem. Wciągnął do projektu Piotra i Emila. Razem ze studentami z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu stworzyli Magmę. Zagraniczni uczestnicy śmiali się, kiedy zobaczyli łazika na kółkach z dziecięcego wózka. Mina musiała im jednak zrzednąć, gdy zajął trzecie miejsce. W tym roku białostoczanie postanowili, że pojadą za ocean z całkowicie własnym projektem. Do drużyny dołączyli Szymon i Bartek.
Bartkowi zdarza się dzisiaj słyszeć szydercze komentarze, że miał szczęście, że udało mu się wkręcić. – Nie rozumiem tego o tyle, że każdy miał szanse znaleźć się w drużynie – opowiada Bartek. Pamięta, jak Wojtek przyszedł na spotkanie Koła Naukowego Robotyków i powiedział, że potrzebuje prostego pojemnika na próbkę gruntu. Do jego wykonania zgłosił się tylko Bartek. Dzisiaj cieszy się, bo udowodnił, że jest coś wart. Wykładowcy krzywo patrzyli na niego, gdy oblał pierwszy rok informatyki. Nie zdał egzaminów, bo leczył się z łagodnego nowotworu kości. Zaczął nowy kierunek i odniósł taki sukces!
Bez konkretów
Wojtek studiował wcześniej budownictwo. Zrezygnował po kilku latach. Stwierdził, że nie będzie wkuwać na pamięć niepraktycznych formułek – wspominają jego koledzy. Wszedł w konflikt z wykładowcą. Nie po raz ostatni. Na początku tego roku miał zatarg z dziekanem ds. promocji. Poszło o wielkość logotypów na Magmie2. Dziekan chciał powiększenia znaku Politechniki Białostockiej, a pomniejszenia należących do sponsorów. Tymczasem to oni wyłożyli większość pieniędzy na projekt. Wojtek osobiście się o nie starał. Nie zgodził się z dziekanem. Powiedział jeszcze parę słów za dużo i dzisiaj, jak mówią chłopaki z drużyny, ma na uczelni „przechlapane”. Ale martwić się już tym nie musi. W tym roku będąc przed trzydziestką zdobył wreszcie tytuł inżyniera.– To człowiek, który wie, czego chce i potrafi do tego dążyć. Ma gigantyczny potencjał jako konstruktor. Wróżę mu wielką przyszłość – mówi Łukasz Wilczyński z Mars Society Polska, do którego należy Wojciech. Indywidualista, pomysłowy, marzyciel – opisują go koledzy. Trudno jednak umówić się z nim na wywiad. Odwołuje spotkanie niemal w ostatniej chwili. Nie odbiera telefonów. W końcu nagabywany odpisuje zdawkowo na pytania mailem. „To co ktoś mi daje, zwracam dwa razy większe [pisownia oryginalna]. Jeśli ktoś jest dla mnie niemiły, to jestem dla niego dwa razy bardziej niemiły. A jak ktoś robi coś dobrego, jest kulturalny i uczciwy, to daję mu ile się da, bo wiem, że tego nie zmarnuje” – wykłada swoją filozofię życia. Jakie ma plany zawodowe? – Pojawiło się kilka propozycji, ale jeszcze nie wiem, co będę dalej robił – odpowiada. Chce mieszkać i pracować w Polsce.
– Chłopaki z Oregonu, z którymi wygraliśmy, pracę mają już praktycznie zapewnioną – tłumaczy Piotr. Według niego firmom za oceanem zależy na pozyskaniu wykwalifikowanych pracowników. W Polsce nie bardzo. Dowód? Poza medialnym odzewem i wizytą u premiera ich sukces nie przyniósł właściwie żadnych konkretów. Piotr obawia się, że gdy w przyszłym roku skończy studia, to będzie zaczynał szukanie pracy z tego samego pułapu, co
reszta absolwentów.
W Polsce czy gdzie indziej?
Rozwiązaniem jest wyjazd za granicę. W planach ma to Emil. Wraz żoną Emilią chcą wyemigrować do Niemiec. On będzie projekował inteligentne budynki, ona zajmie się nowoczesnymi protezami. Broń boże nie poecą do Ameryki. On nie trawi tamtejszej kuchni, poza tym złoszczą go pytania w stylu: czy Polska jest wyspą? Bartek planuje wyjechać na zagraniczne praktyki. Jak podczas pobytu na Międzynarodowych Targach Lotniczych w Paryżu usłyszał od ludzi z branży, może to pomóc w rozwoju kariery. Szymon chce zajmować się konstruowaniem bezzałogowych statków latających. Gdzie? Może w Polsce. Wbrew pozorom prowadzi się u nas wiele takich badań. A może za granicą, jeśli pojawi się lepsza oferta. Czy chcieliby polecieć kiedyś w kosmos? – O tak, o tym marzy każdy z nas – przyznaje Emil. A przecież na lataniu może się nie skończyć. Jak przekonuje Wojciech, Marsa można erraformować i w przyszłości przystosować do zamieszkania przez ludzi. Może tam znajdą swoje miejsce?