JACEK SANTORSKI:
„Dwa spotkania z korporacyjnym mentorem dały mi więcej niż wszystkie kursy, w których uczestniczyłem” – zwierzył się dyrektor jednej z polskich szkół na zjeździe Absolwentów Akademii Przywództwa Liderów Oświaty, podczas wspólnego spotkania dyrektorów szkół i prezesów biznesowych organizacji (ci drudzy zostali zaproszeni do roli mentorów tych pierwszych). „Ja z kolei – wyznał prezes – chyba nigdy w swojej firmie nie byłem w sytuacji, kiedy moje sugestie odbierane są z takim zaangażowaniem i z taką determinacją wprowadzane w życie”. Obydwaj mężczyźni nie ukrywali wzruszenia.
Zapamiętałem te relacje ze spotkania podsumowującego program mentoringu, w którym top menedżerowie biznesowi występowali w roli osobistych doradców Absolwentów Akademii Przywództwa Liderów Oświaty. Ten społeczny projekt prowadzi była prezes wielkich koncernów Zofia Dzik. Już kolejny rok absolwenci naszej Akademii Psychologii Przywództwa – a w tym roku uczestnicy Szkoły Mentorów – występują w nietypowej roli mentorów dyrektorów szkół i nauczycieli. Uderzające jest, jak wiele satysfakcji mają ze zmian, które w swoim działaniu i zarządzaniu szkołami wprowadzają ich „oświatowi adepci”. Tego rodzaju satysfakcja, radość i duma z osiągnięć podopiecznego znana jest rodzicom, dla których rozwój dzieci może być autentycznym źródłem poczucia mocy i spełnienia.
Z książki „Emocje destrukcyjne”, która jest zapisem rozmowy Dalajlamy z amerykańskim psychologiem, światowym ekspertem w zakresie ekspresji emocji Paulem Ekmanem, z udziałem Daniela Golemana, dowiedziałem się o pojęciu „naches”. Pochodzi ono z języka jidysz i określa bezinteresowną radość lub dumę rodziców z osiągnięć dzieci. Dalajlama potwierdził istnienie podobnego pojęcia w języku Tybetańczyków, nie mamy natomiast analogicznego pojęcia w strefie kultury anglosaskiej. Sednem „naches” jest „czysta”, a więc wolna od ego rodzica czy nauczyciela satysfakcja. Jeżeli dzieci są naszymi „pociechami”, jeśli ich sukcesy leczą nasze kompleksy, osiągnięcia poruszają, bo zaspokajają nasze niespełnione aspiracje, jeśli rodzice rozpatrują, czy dzieci są wdzięczne, czy niewdzięczne, nie jest to „czyste naches”. To spore wyzwanie cieszyć się z osiągnięć podopiecznego jego radością, w której zapominamy o sobie. Mimo że mamy za-zwyczaj swój udział w tych osiągnięciach. Paradoksalnie, czasem czyste „naches” miewają dzieci wobec rodziców czy dziadków, gdy widzą, jak kilka wskazówek pomaga starszej osobie uruchomić nową aplikację w smart-fonie lub cieszyć się komputerową grą. Rabin Toronto Chaim Steinmetz na blogu „Happiness Warrior” podkreśla, że czyste „naches” nie dotyczy brania, lecz dawania („is not about getting, is about giving”). Przypomina, jak kilka lat temu znany informatyk Randy Pausch, świadomy, że umrze przedwcześnie na raka, spisał życiowe mądrości dla trojga swoich dzieci, by wykorzystały je, gdy dorosną i będą gotowe je przyjąć.
„Naches” w roli mentora może być mniej obciążone ego niż „duma rodzica”. Element głębokiej mądrości może być zaszyty w eposie, który opowiada, jak Odyseusz troskę o rozwój swojego syna Telemacha „zdelegował” na przyjaciela, mentora.
Z praktyki Values i 4Results wynika, że coraz częściej jednak rola rodzica i funkcja mentora nakładają się na siebie. Tak się dzieje w procesach sukcesji, które w ostatnich latach stają się ważnym tematem polskich przedsiębiorstw i ich właścicieli. Kochać jak rodzic, wymagać jak od biznesowego partnera i cieszyć się z sukcesów jak mentor to duże wyzwanie dla przedsiębiorców. Aby wyjść naprzeciw ich potrzebom, proponujemy rodzicom – właścicielom firm podobny rodzaj superwizji, z jakiej korzystają mentorzy. Jest to relacja wymagająca wyczucia i uwagi.
SŁAWOMIR BŁASZCZAK:
Osobiście i zawodowo uważam temat sukcesji za szczególnie złożony i to pod każdym względem: relacyjnie, biznesowo, podatkowo, kompetencyjnie. Oczekiwanie od rodzica, że wejdzie w rolę mentora, jest wyzwaniem najwyższej kategorii. Stąd też tak wiele uwagi poświęcamy w pracy nie tylko stronom sukcesji, ale również szerzej systemowi, w którym sukcesja się dokonuje. Rodzic mentor musi widzieć wpływ sukcesji na swoich dotychczasowych współpracowników, kontrahentów, rodzinę. Oznacza to gotowość do pewnych kompromisów, „nie będzie już tak jak za moich czasów”.
Zacznę od kilku refleksji z okresu, kiedy nie byłem zaangażowany profesjonalnie w procesy sukcesyjne. Kilkakrotnie zdarzyło mi się z bliska obserwować sukcesję u swoich rówieśników, kolegów, którzy w wieku 30+ przymierzali się do tematu przejmowania odpowiedzialności za biznesy swoich rodziców. Najmocniej utkwiły mi w pamięci zdania: „Jeśli mam spełnić jego oczekiwania i działać tak jak on, to wolę od razu się wycofać. Takie życie mnie nie interesuje!”, „Nigdy im nie dorównam, poprzeczka jest za wysoko”, „Mam wrażenie, że cały czas ma do mnie pretensje, że ciągle robię coś nie tak, jakbym dalej był małym dzieckiem ….”. Pamiętam też zdanie kolegi, który po sześciu latach od przejęcia pełnej odpowiedzialności za biznes powiedział: „Dla mnie sukcesja się nie skończyła i chyba nigdy nie skończy. Ciągle czuję, że muszę mu coś udowadniać”. Te zwierzenia uświadomiły mi, że rodzina, która decyduje się na sukcesję, musi budować potencjalny grunt dużo wcześniej, kiedy dzieci jeszcze nie myślą, co będą robić. Rodzic jako mentor również powinien rozwijać w sobie postawę, która buduje relacje otwartości, wolności i konstruktywnej konfrontacji.
Z perspektywy zawodowej zauważyłem, że rodzice mentorzy nie mają nadmiernych oczekiwań wobec swoich dzieci. Nie oczekują powtórki ani pomnożenia sukcesu. Z góry zakładają różne scenariusze i choć serce skłania się ku przekazaniu biznesu dzieciom, to mądrość nakazuje być przygotowanym na inne warianty, a to stwarza zdrowsze relacje i pozwala podjąć lepsze decyzje. Jeden z sukcesorów przez kilka lat odkrywał, że w przeciwieństwie do rodziców nie jest typem przedsiębiorcy. A kolejne kilka lat zajęło mu dogadanie tego faktu z rodzicami. Sporo w tym czasie stracili energii.
Mentor rodzic nie tylko dostrzega talenty swojego dziecka i je wzmacnia, ale również traktuje słabości dziecka jako naturalne. Pamiętam, jakim zaskoczeniem dla kilku rodziców, adeptów mentoringu, było uświadomienie sobie i zaakceptowanie własnych słabości. Równocześnie był to początek drogi do akceptacji słabości swojego dziecka. „Naches” to duma rodzica z dziecka. W sukcesji to przede wszystkim duma, że dziecko potrafi być sobą, odpowiedzialnie zadbać o swoje szczęście i spełnienie.