Z notatnika negocjatora

Centrum Warszawy, wieżowiec przy rondzie ONZ. Około godziny 17 w banku zjawia się 50-letni mężczyzna. Nerwowo lustruje główne pomieszczenie, następnie wraca do holu i wchodzi do pomieszczenia administracyjnego

Więcej artykułów o tematyce kryminalnej w nowym magazynie:

W sprzedaży od 30 lipca

Jego dziwne zachowanie nie wzbudza zainteresowania. Mężczyzna, jak się później okaże – pan Jerzy, musi krzyknąć, by obecni w banku zorientowali się, że sytuacja odbiega od normy. Przekaz jest przerażający: intruz informuje, że się zabije, że wysadzi wszystkich w powietrze, bo w tym banku są sami oszuści i kanalie.

Jego słowa nie wywołują jednak nerwowej reakcji ani panicznej ucieczki, co najwyżej zaciekawienie. W końcu ochrona próbuje wyprosić awanturującego się klienta.

No i szok. Pan rozpina kurtkę, odsłania kamizelkę. Migają kolorowe diody. To tzw. pas szahidek, wypełniony – jak się wydaje – kostkami trotylu. Polski ochroniarz bankowy przeżył wiele ekstremalnych sytuacji: wielogodzinne spóźnienie pociągu z Małkini, tłok na trasie czy też bizantyjskie obyczaje kadry kierowniczej, ale coś takiego to nowość. Desperat próbuje przekonać gapiów, że jest zdolny do czynów zbrodniczych. Nie wypada jednak wiarygodnie, być może dlatego, że dopiero co wrócił z USA i nieco zapomniał o naszych realiach. Groźba bez słów uznanych za obelżywe na nikim u nas nie robi wrażenia. W końcu jednak pracownicy banku zaczynają rozumieć, co im grozi.

Pan Jerzy zajmuje wygodną pozycję w pomieszczeniu z kserokopiarką, próbując zainteresować wszystkich swoimi problemami. Na miejscu zjawia się policja, a właściwie dwóch patrolowców z Komendy Rejonowej na Woli. Funkcjonariusze z marszu podejmują rozmowy, wykazując się zresztą dużymi umiejętnościami i opanowaniem. Nie jest tajemnicą, że gdyby ci na dole nie mieli charakteru, to ci na górze nie mieliby się czym chwalić.

– Ciężko zarobione dolary zainwestowałem w giełdę przez biuro maklerskie tego banku – terrorysta rzeczowo opowiada policjantom o przyczynie desperackiego kroku. – Wszystkie pieniądze im dałem, a oni mnie oszukali. Pisałem do nadzoru giełdowego, do prokuratury i nic. Teraz mnie popamiętają!

Opowiada z niezwykłą precyzją, pokazując dokumenty. – Jestem bez środków do życia, kanalie mnie zniszczyły, wymiar sprawiedliwości to skorumpowana banda. Nie mam wyjścia, zabiję się, wszyscy się dowiedzą o mojej krzywdzie – tylko trochę podnosi głos i kontynuuje: – Jestem elektrykiem, znam się na elektronice, zrobiłem pas samobójców i zamierzam go użyć. Przyjechałem z Bydgoszczy, w stolicy muszą zareagować na moją krzywdę.

Dodaje jednak, że podda się, gdy tylko Ryszard Cebula z TVN-owskiej „Uwagi” przeprowadzi z nim wywiad. Dodatkowo zażądał prokuratora, który pokwituje odbiór dokumentów i rozpocznie postępowanie. Sprawca ma motyw i działa z premedytacją, czyli realizuje swoją taktykę. W tym czasie rozpoczyna się realizacja innej taktyki zwalczania tego przestępstwa (bo jakkolwiek oceniamy motywy czynu pana Jerzego, w świetle prawa to, co zrobił – to przestępstwo). Prawdziwa operacja policyjna – namioty sztabowe i jednostki „ate”, dziesiątki policjantów swoim zachowaniem sugerują, że dzieje się coś ważnego. Tłum dookoła banku gęstnieje, a media przygotowują relacje na żywo. Na początku operacją sprawnie kieruje przełożony policjantów z Woli komendant Czesław, ale wkrótce przyjeżdżają kolejni przełożeni, chcący w blasku fleszy ogrzać się sukcesem policji. I tak oto mamy zastępcę stołecznego komendanta, następnie zastępcę głównego. Ten zachowuje się jak cień, co chwilę teatralnym szeptem informuje „mnie tu nie ma” i „proszę nie zwracać na mnie uwagi”. Ale pęta się wszędzie. Na wypadek klęski jest też scenariusz B – to przecież Czesław dowodził, a nie oni. Od tego momentu zmienność decyzji świadczyła o… ciągłości dowodzenia. Mechanizm znany i bardzo popularny we wszystkich służbach mundurowych. Na miejscu jest prokurator, który towarzysko bywał w komendzie. Jak się okaże, animuszu nie zabraknie mu do końca.

Relacja telewizyjna leci na żywo. Polska z zapartym tchem ogląda wieżowiec, który za chwilę ma wylecieć w powietrze. To naprawdę mocny przekaz. Redaktor Ryszard Cebula chce przed kamerą rozmawiać z desperatem. Z najwyższym trudem udaje się go odwieść od tego pomysłu. W zamian redaktor wygłosi transmitowane oświadczenie. Całą sytuację widzi na ekranie telewizora także główny bohater całego zajścia – Jerzy. Dowiaduje się o wszystkich możliwych scenariuszach dalszego przebiegu zdarzenia, które zorganizował.

Jednostki specjalne przygotowane do walki, snajperzy rozstawieni, pirotechnicy gotowi na każdy rozkaz. Negocjatorzy „ate” – ci upoważnieni – próbują negocjować. Jerzy jednak preferuje dotychczasowych adwersarzy, nie wiedząc, że powinien rozmawiać jedynie z upoważnionymi. Dzięki umiejętnościom negocjujących z nim patrolowców godzi się na obniżenie swoich żądań: już nie redaktor Cebula, ale zwykły kamerzysta. W rzeczywistości z kamerą przybywa pirotechnik „Azja”, który sprawnie przeprowadza transmisje na żywo (chyba zmarnowany talent operatorski). Pan Jerzy nie ma pojęcia, że operator jest naszpikowany detektorami, które „oceniają” zagrożenie i wskazują na to, że bomba desperata to atrapa. Ale Jerzy tego nie wie i wydaje mu się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Pierwszy warunek spełniony. Drugi, czyli prokurator, czeka gotowy do rozmów i prowadzenia uczciwego dochodzenia. Decyzją nieustalonej osoby prokurator przystępuje do negocjacji, wprzód okazawszy aktualną legitymację; kwituje odbiór dokumentów. Za chwilę wszyscy będą mogli odetchnąć z ulgą – nie ma wybuchu, nie ma trupów. Desperat – gdy napięcie sięga zenitu – poddaje się.

 

Jego determinacja, precyzyjny plan i świetna podróbka pasa szahidek zostały jednak nagrodzone. Chwilowo stał się udzielającym się medialnie celebrytą. Dał jednoznaczny przekaz dla polskiego społeczeństwa: jeżeli odstawisz dobry numer w stolicy, to twoje sprawy zostaną załatwione. A przecież głównie chodziło mu o nagłośnienie problemu i wskazanie winnych (czyli banku). Mówiąc wprost, pan Jerzy wygrał. Zagrał policji na nosie. Pokazał, że policja nie ma jaj.

Po akcji na rondzie ONZ popularny tabloid zamieścił artykuł pod tytułem „To on uratował miasto” ze zdjęciem autora tego tekstu. Oświadczam: nie uratowałem miasta, nawet nie udało mi się wpłynąć na przebieg operacji, a chwilowa medialna sława zemściła się na mnie. Bo po akcji posypały się nagrody – ale nie dla mnie i nie dla kolegów biorących w niej udział.

Skąd taki wzrost popularności negocjatorów?

Jedna z teorii głosi, że za negocjacjami stoi… Hollywood. Otóż tradycyjni policyjni detektywi znudzili się, widz przestał ich rozróżniać i przychodzić do kina. Ale od czego są scenarzyści? Wymyślili negocjatora – na ekranie pojawił się wysoki, dobrze zbudowany, przystojny oraz inteligentny funkcjonariusz. Finał nowego produktu filmowego ten sam, czyli rozwiązywanie problemów z przestępcami za pomocą kombinacji ciosów lub serii strzałów. Ale w trakcie śledztwa wartkie dialogi – ukłon w stronę inteligentnego widza. To spowodowało, że zarówno w społeczeństwie, jak i w kierowniczych strukturach naszej policji utrwalił się filmowy stereotyp negocjatora.

Dlatego pierwszy zespół negocjatorów policyjnych w Polsce powołano w 1992 r. w… Wydziale Antyterrorystycznym, co jest sytuacją niecodzienną na tle struktur policji na świecie. Trudno doszukać się innych motywów takiej decyzji niż scenariusze filmowe.