Lokuję na półce niewielki plecak, aparat fotograficzny i ciepłą kurtkę. Zmokły parasol wkładam pod siedzenie. Za oknem ciężkie chmury. Ekspres z Neapolu do Florencji świeci pustkami. Może zasnę. W końcu budzik zerwał mnie o piątej rano…
Strażnicy zauważyli kradzież dopiero we wtorek rano. Wybuchło prawdziwe piekło. Nazajutrz o rabunku pisały wszystkie francuskie gazety. Dzień później wiadomość obiegła Europę, a potem dotarła do Ameryki. Dyrektor Luwru wyleciał z posady. Rozpoczęto gorączkowe śledztwo. Na liście podejrzanych znaleźli się nawet biedny Guillaume Apollinaire (bo kiedyś nieopatrznie powiedział, że trzeba zniszczyć starą sztukę, żeby znaleźć miejsce dla nowej) i przyjaciel poety Pablo Picasso. Obaj zostali przesłuchani. Prasa informowała o każdym kroku policji. Artykuły opatrywano podobizną Mona Lisy. Wkrótce malowidło było na ustach wszystkich. Opinia publiczna domagała się odnalezienia skarbu. Tymczasem poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Po kilku tygodniach obraz zniknął z pierwszych stron gazet – temat kradzieży zrobił się nieświeży. Miejsce tajemniczej nieobecnej na ścianie w Luwrze zajął „Baldassare Castiglione” Rafaela.
Minęły przeszło dwa lata. Pod koniec października 1913 r. florencki antykwariusz Alfredo Geri otrzymał list z Francji. Nadawca powiadomił go, że jest gotów przywieźć do Florencji obraz Leonarda. Dlaczego? Bo właśnie tam, a nie we Francji jest jego miejsce. Leonardo – jak podpisał list nadawca – oczekiwał w zamian 500 tysięcy lirów na pokrycie kosztów.
Geri nie był pewien, czy powinien traktować poważnie dziwną propozycję. Na wszelki wypadek w umówionym terminie udał się do hotelu Tripoli-Italia. Towarzyszyli mu dwaj znawcy sztuki ze słynnej galerii Uffizi: Corrado Ricci i Giovanni Poggi. 12 grudnia, punktualnie o godz. 10 pojawił się Peruggia z zawiniętym w szarą flanelę obrazem. Znawcy nie mieli wątpliwości, że to oryginał. Miał nawet numer inwentarzowy Luwru.
Peruggia nie doczekał się ani pieniędzy, ani podziękowań za „zwrot” dzieła ojczyźnie. Czy rzeczywiście myślał, że obraz został zagrabiony przez Napoleona? Niewykluczone. Jedno jest pewne: w jego szkole w Lombardii nie nauczono go, że to francuski król Franciszek I kupił, a nie ukradł, portret damy w I poł. XVI w. Tuż po przekazaniu obrazu w ręce antykwariuszy, w hotelu (który dziś nazywa się oczywiście La Gioconda) pojawili się żandarmi. Sąd potraktował złodzieja pobłażliwie. Skazał go na rok i piętnaście dni więzienia. Kiedy Peruggia wyszedł na wolność, studenci z Florencji wręczyli mu 4,5 tys. lirów jako dar od narodu.
SUPERGWIAZDA POD LUPĄ
Gioconda nie wróciła od razu do paryskiego muzeum. Najpierw odbyła krótkie, ale huczne tournée po Włoszech. W paryskim Luwrze pojawiła się znów 4 stycznia 1914 r. Już kilka godzin przed otwarciem na placu muzealnym zgromadziły się nieprzebrane tłumy. Dumna, enigmatycznie uśmiechnięta Mona Lisa stała się supergwiazdą.
Kim jest Mona Lisa? Z jakiego powodu się uśmiecha? Dlaczego pozowała do portretu znanemu malarzowi bez żadnych klejnotów? Przecież to młoda kobieta. Sherwin Nuland, chirurg z uniwersytetu w Yale, od lat badający prace Leonarda, twierdzi, że mogła mieć 20–25 lat. Naukowcy nie mają też wątpliwości, że była w ciąży. Świadczą o tym ręce, złożone na łonie, w pozycji typowej dla brzemiennych kobiet. Z tego powodu Mona Lisa ma też napuchnięte palce. Oto, dlaczego zrezygnowała nie tylko z pierścionków, ale i ze ślubnej obrączki. Po prostu zrobiły się za ciasne. Mona Lisa uśmiecha się, świadoma zbliżającego się macierzyństwa. Ale ma też żałobny welon – być może była wdową albo przeżyła śmierć dziecka?
Kim więc jest uwieczniona na portrecie kobieta? W opublikowanych w 1550 r. „Życiorysach” Giorgio Vasari stwierdził, że to Lisa Gherardini – żona bogatego florenckiego kupca Francesco del Giocondy. Jeśli tak, to dlaczego zleceniodawca w ciągu 17 lat nie odebrał portretu? Obraz namalowany został, zgodnie z opinią Vasariego, między 1502 a 1503 r. W posiadaniu Leonarda był jeszcze w roku 1519. W tym samym, w którym geniusz umarł.
Wielu badaczy uważa, że to nie Gherardini pozowała mistrzowi do obrazu i Vasari był w błędzie. Możliwe, że nigdy portretu nie widział. Wbrew temu, co pisał, nozdrza sportretowanej nie są krągłe. Zachwycał się też brwiami, których Mona Lisa nie ma. Wprawdzie w 2008 r. francuski inżynier Pascal Cotte – zrobiwszy zdjęcie obrazu o bardzo dużej rozdzielczości – ogłosił, że widać na nim brwi, rezultat był jednak nieprzekonujący. O wiele większą wagę ma opinia A. Goulianta, wieloletniego dyrektora ds. konserwacji w Luwrze. Już w 1932 r. stwierdził on, że rozbieżność między opisem Vasariego i obrazem, jaki znamy obecnie, może wynikać z kilku przyczyn. Po pierwsze – portret był wielokrotnie „odświeżany”. Po drugie – artysta namalował twarz, używając specyficznych farb, które z biegiem czasu zanikają. Są i tacy, którzy twierdzą, że prawdziwy portret Mona Lisy, opisany przez Vasariego, zaginął, a znany nam z Luwru jest podobizną innej kobiety. W pewnym sensie trend ten zapoczątkował Giovanni Paolo Lomazzo, który w 1584 r. zanotował, że da Vinci namalował dwa „uśmiechnięte” portrety – Mona Lisy i Giocondy.
WSZYSTKIE KOBIETY LEONARDA
Autorem pierwszego zapisu, dotyczącego słynnego obrazu, jest Antonio de Beatis – sekretarz kardynała Luigiego d’Aragony, który odwiedził Leonarda we Francji. W dniu przyjazdu, 10 października 1517 r., sekretarz zanotował, że malarz pokazał gościowi i jego świcie trzy obrazy. Jednym z nich był portret pewnej „florenckiej damy”, który zamówił Giuliano de Medici – syn Wawrzyńca Wspaniałego. Czy był to ten sam obraz, który 33 lata później Vasari opisał jako portret Gherardini? Ba! Gdybyśmy to wiedzieli, zagadka Mona Lisy przestałaby istnieć.
Dzień później, czyli 11 października 1517 r., de Beatis (jako świetny znawca słabej płci) dopisał, że owa dama z Florencji jest bardzo piękna, ale nie tak piękna jak „pani Gualanda”. Badacz Carlo Vecce nie ma wątpliwości, że Mona Lisa to portret tej właśnie nadobnej kurtyzany. Neapolitanki – co jest o tyle pikantne, że do tej pory toskańskie i neapolitańskie piękności rywalizują ze sobą o palmę pierwszeństwa. Gualanda była córką majordomusa księcia d’Aragony i Bianki Gallerani. Wygląda na to, że natura była bardzo szczodra dla wszystkich kobiet z tego rodu. Wszak i nasza Cecylia Gallerani, czyli „Dama z łasiczką” (a raczej z gronostajem), była bardzo urodziwa. Wiadomo z całą pewnością, że Isabella Gualanda została kochanką Giuliano de Medici. Był on nie lada kobieciarzem, ale na jej punkcie naprawdę oszalał.
Gualanda to główna, ale nie jedyna rywalka Lisy. Zmarły w 1952 r. neapolitański historyk i filozof Benedetto Croce (teść Gustawa Herlinga- Grudzińskiego) utrzymywał, że sportretowana to neapolitanka, ale inna. Costanza d’Avalos – niekoronowana królowa jednej z najurokliwszych włoskich wysp, Ischii. Była nie tylko śliczną, ale i odważną kobietą. W 1503 r. dowodziła obroną wyspy przed Francuzami. Uwielbiała literaturę i sztukę, a w swoim zamku gościła największych artystów. Poza tym, ona też była kochanką Giuliano!
A jeśli ma rację Magdalena Soest, twierdząc, że Mona Lisa to Caterina Sforza? Autorka opiera swoją tezę na niezwykłym podobieństwie obrazu Leonarda do portretu Cateriny, pędzla Lorenza di Credi. Widziałam znajdujący się w Forli oryginał. Caterina trzyma w dłoni gałązkę jaśminu. Sprawia wrażenie, że mogłaby siedzieć przy komputerze, jak współczesna kobieta. Ta nieślubna córka Galeazzo Maria Sforzy (dziadka „po mieczu” królowej Bony) i Lukrecji Landarini była jedną z najsławniejszych kobiet włoskiego renesansu. Piękna i wykształcona, korespondowała z Savonarolą, lubiła polować, napisała też książkę z przepisami i recepturami kosmetycznymi. Swą urodę zachowała do śmierci.
A może, jak chcą niektórzy badacze, Mona Lisa to Bianca Sforza (legalna córka wspomnianego dziadka Bony)? Nieszczęsna, została otruta arszenikiem. W szkicach do portretu wyraźnie widać charakterystyczny klejnot, noszony przez Biankę. Zachowały się też rysunki Leonarda z jej podobizną. Na portrecie może też być Izabela Aragońska (matka królowej Bony). Mona Lisa jest rzekomo uderzająco podobna do tej właśnie damy z obrazu Rafaela w rzymskiej galerii Doria Pamphilj. Przed wyjazdem do Florencji wybrałam się do muzeum przy Piazza del Collegio Romano. Gdyby podobieństwo było tak wielkie, to pewnie bym je dostrzegła… Listę ewentualnych modelek kończy Izabela d’Este. W Luwrze jest jej podobizna, sporządzona przez mistrza da Vinci. Mogła być szkicem do portretu.
To już wszystkie „kobiety Leonarda”, a raczej kochliwego mecenasa artysty – Guliano de Medici. Ale Carlo Pedretti, uważany za jednego z najwybitniejszych żyjących ekspertów od twórczości da Vinci, jest przekonany, że Mona Lisa to idealny portret… matki malarza. Wyznawcą tej tezy jest też francuski krytyk Serge Bramly. Co ciekawe, jako pierwszy hipotezę tę zaryzykował nie kto inny jak Zygmunt Freud.
PRZEŁOMOWE ODKRYCIE
Pociąg wtacza się na stację Santa Maria Novella we Florencji. Z Giuseppe
Pallantim, autorem książki „La vera identita della Gioconda
– Un mistero svelato”, poświęconej tożsamości Mona Lisy, jestem umówiona o 11 na rogu Piazza Duomo i via Calzaiuoli. Historyk przyjeżdża na rowerze, jedna ręka na kierownicy, w drugiej parasol. Wokół ciągle pada. Przypina rower łańcuchem.
– Niestety, złodzieje – tłumaczy.
– Są wszędzie – odpowiadam.
Lądujemy w kawiarni. Według Pallantiego podają tu najlepszą kawę i ciastka w mieście. Mój rozmówca nie ma wątpliwości, że tajemnicza Gioconda to Lisa Gherardini: – Giorgio Vasari nie mógł się mylić. To właśnie ona pozowała do słynnego konterfektu.
– Każdy może się mylić – mówię sceptycznie.
– To niemożliwe. Chodźmy, sama się pani przekona – dopija kawę i ruszamy. Mamy szczęście, zaczęło się przejaśniać. Zaczynamy od Bazyliki Santissima Annunziata. Według Pallantiego to kluczowe miejsce dla rozwiązania tajemnicy.
– Gdy w 1500 r. Leonardo da Vinci wrócił do Florencji po blisko 20-letnim pobycie w Mediolanie, przez rok mieszkał właśnie tutaj. Zakonnicy udzielili mu gościny prawdopodobnie na prośbę jego ojca, który od bez mała 30 lat pełnił funkcję ich zaufanego notariusza. Zaopatrzeniowcem i bankierem, który pożyczał mnichom pieniądze, był wówczas Francesco del Giocondo. Jak mogli się nie znać? Florencja była niewielkim miastem – opowiada Pallanti. Jest pewien, że biologiczny ojciec Leonarda, Piero da Vinci, przyjaźnił się z mężem Lisy. Odkrył zapis notarialny, datowany na 1497 rok, sporządzony przez Piero dla Francesco del Giocondy.
Wchodzimy do kaplicy nagrobnej za głównym ołtarzem. – Powstała w 1526 r. na zlecenie Francesco, męża Lisy. To do tej kaplicy Giocondo zamówił obraz w pracowni malarskiej Andrea del Sarto. Niech pani zgadnie, kto był wówczas wśród uczniów malarza? Młody Giorgio Vasari! Pisząc „Życiorysy”, bazował więc na wiedzy zakonników i tym, co sam usłyszał, terminując u del Sarto. Miał informacje z pierwszej ręki – wyjawia triumfalnie Pallanti.
A może to Leonardo?
A jesli modelka w ogóle nie była kobieta? Jesli to autoportret mistrza? Tak sadzi Alessandro Vezzosi, załozyciel prywatnego muzeum Leonarda w Vinci pod Florencja. W Bibliotece Królewskiej w Turynie znajduje sie słynny autoportret artysty. Kiedy go namalował, miał 61 lat, ale model wyglada na wiecej. To sedziwy starzec z broda. W 1987 r. Lillian Schwartz, współautorka ksiazki „Leonardo’s hidden face”, przeprowadziła analize komputerowa Giocondy i autoportretu mistrza. Wynika z niej, ze kardynalne punkty, np. rozstaw oczu i nozdrzy obu postaci, pokrywaja sie. Mona Lisa byłaby wiec alter ego artysty…
Odkrycia Pallantiego nie zawsze spotykały się z uznaniem badaczy. Dopiero ostatnio większość adwersarzy przyznała mu rację. W styczniu tego roku w bibliotece w Heidelbergu znaleziono bowiem na marginesie listów Cycerona notatkę, którą sporządził Agostino Vespucci – znajomy Leonarda. Spisał on wszystkie obrazy, nad którymi malarz pracował w 1503 r. Jednym z nich był portret Mona Lisy, czyli – jak napisał Vespucci – Lisy Gherardini, żony Francesco del Giocondy! Zagaduję Pallantiego, co sądzi o tym odkryciu. – To prawdziwa sensacja. Musi przekonać każdego, kto miał jakiekolwiek wątpliwości. Ja ich nigdy nie miałem – odpowiada, nie bez cienia satysfakcji.
SPACER Z DAMĄ
A więc Lisa Gherardini! – Urodziła się dokładnie tutaj, na rogu ulic Maggio i Squazza, 15 czerwca 1479 r. – Pallanti pokazuje mi kopię aktu chrztu oraz deklaracji podatkowej ojca Lisy z 1480 r. Są w niej wymienieni wszyscy członkowie rodziny, także roczna Lisa. – Za każdą gębę do wyżywienia przysługiwał odpis od podatku, całkiem jak dzisiaj – śmieje się mój przewodnik.
Potem Lisa mieszkała na rogu ulic Bonfanti (czyli dzisiejszej de Pepi) i Ghibellina. Obok dziadków po kądzieli. Gherardini posiadali kiedyś wielkie majątki w okolicach Chianti, ale w II poł. XV w. ojciec Lisy nie miał nawet własnego domu we Florencji. – Zmieniał je często, bo nie płacił czynszu – wyjaśnia Pallanti.
Kilka minut później jesteśmy przy via della Stufa. Jak opowiada historyk, to tutaj mieszkała Lisa w wieku 16 lat, kiedy wyszła za mąż za bogatego kupca. Francesco del Giocondo był jednym z największych importerów i hurtowników jedwabiu. Ożenił się z Lisą po śmierci drugiej żony. Nie była bogata, miała jednak wszystko, czego Francesco potrzebował: młodość, urodę i dobre urodzenie. To było bardzo ważne, bo del Giocondo – arogancki, butny biznesmen, poruszający się na granicy prawa – był nuworyszem. Jego dziadek Jacopo pracował jako bednarz. Giocondo to przydomek, bo był wesoły i lubił wino.
– Czy to prawda, że to dziadek, który wychowywał Lisę po śmierci jej rodziców, zmusił ją do poślubienia del Giocondy? I to dlatego, że miała romans z Medyceuszem i prawdopodobnie oczekiwała nieślubnego dziecka? – pytam.
– Ależ gdzie tam! Lisa miała sześcioro dzieci – mówi Pallanti. – Kiedy w 1526 r. zmarł jej ojciec Anton Maria, Lisa miała ponad 40 lat. Była mężatką i matką. Czy także kochanką Guliano de Medici? Nie wiem. Nie byłoby w tym nic złego, ale to mało prawdopodobne – mówi.
– A co z zapisem de Beatisa, że to de Medici zamówił obraz? – pytam.
– Nie zapominajmy, że Medyceusze byli na wygnaniu i wrócili do Florencji w 1512 r. Gdyby Guliano zamówił ten portret, to Leonardo musiałby go namalować nie wcześniej niż w 1513 r. Pamięta pani obraz Rafaela, przedstawiający Magdalenę Strozzi? Rafael, który przyjechał do Florencji studiować malarstwo Leonarda i Michała Anioła, namalował go około 1505 r. Historycy sztuki są zgodni, że wzorował się na Mona Lisie. A nie odwrotnie! – wyjaśnia mój rozmówca.
Zatrzymujemy się przed ogromną budowlą z zamurowanymi oknami i drzwiami. W okresie międzywojennym mieściła wytwórnię tytoniu. W latach 50. XX w. zakwaterowano tu wysiedleńców z Istrii. W 1986 r. zapadła decyzja o przeznaczeniu budynków na policyjne koszary. – Rozpoczęto roboty, ale okazało się, że budynki nie nadają się do adaptacji. Świetny pomysł, prawda? – ironizuje Pallanti.
Trudno mu się dziwić. W obiektach, o których mowa, w XV w. mieścił się klasztor Sant’Orsola. To tutaj, zgodnie z ostatnią wolą męża, trafiła w wieku 60 lat Lisa. Pod opiekę młodszej córki Marietty, która przyjęła zakonne imię Ludovica. To tutaj Lisa zakończyła ziemski żywot 15 lipca 1542 r. i została pochowana. Pallanti znalazł potwierdzenie w rejestrze pochówków parafii San Lorenzo. Latami bezowocnie wertował archiwa, aż wpadł na pomysł, żeby przejrzeć rejestr parafii. Zmarłych w klasztorach mnisi zwykle nie zgłaszali w urzędzie miejskim.
Trudno mu się dziwić. W obiektach, o których mowa, w XV w. mieścił się klasztor Sant’Orsola. To tutaj, zgodnie z ostatnią wolą męża, trafiła w wieku 60 lat Lisa. Pod opiekę młodszej córki Marietty, która przyjęła zakonne imię Ludovica. To tutaj Lisa zakończyła ziemski żywot 15 lipca 1542 r. i została pochowana. Pallanti znalazł potwierdzenie w rejestrze pochówków parafii San Lorenzo. Latami bezowocnie wertował archiwa, aż wpadł na pomysł, żeby przejrzeć rejestr parafii. Zmarłych w klasztorach mnisi zwykle nie zgłaszali w urzędzie miejskim.
Wyrywam go z zamyślenia pytaniem o to, jaką kobietą była Lisa. Pierwszą książkę zatytułował „Monna Lisa, mulier ingenua” („Mona Lisa, kobieta w pełni”). Dlaczego? – Tak nazwał ją w testamencie mąż. Myślę, że chciał wyrazić, że była nie tylko piękna, ale i ludzka. Wzięła do siebie młodszych braci, którzy nie mieli gdzie mieszkać. Wychowała jego syna z pierwszego małżeństwa i dzieci owdowiałego brata. Według mnie da Vinci właśnie dlatego wybrał Lisę Gherardini del Giocondo. Jako wzór. Zawsze twierdził, że dobry malarz musi umieć namalować dwie rzeczy: ciało i duszę. Wielkość tego obrazu to synteza piękna ciała i duszy – podsumowuje. Ładnie powiedziane… Nasz spacer trwał ponad 4 godziny. Siadamy na ławeczce. Nie mogę oprzeć się impresji, że Lisa zdawała sobie sprawę, w jak niezwykłych czasach i w jak wyjątkowym mieście żyje. Pozując mistrzowi pędzla, z rękami złożonymi na łonie, intuicyjnie przeczuwała, że wkracza do historii. Stąd tajemniczy uśmiech… Małgorzata Brączyk Dziennikarka i tłumaczka j. włoskiego. Publikowała m.in. w „Przeglądzie”, „National Geographic”, „Focusie” i „Travelerze”. We Włoszech mieszkają dwie potomkinie Lisy Gherardini – Natalia Guicciardini Strozzi i jej siostra Irina.