Bridget Jones była niemądra, bo zamiast szukać miłości w internecie, siedziała w domu i jadła lody – mówi Agnieszka, 26-letnia prawniczka, z jedną ręką na klawiaturze laptopa, drugą pisząc SMS-a. Siedzimy przy kawie, za pół godziny do kawiarni wejdzie pewien informatyk, zapalony ekolog. Agnieszka koresponduje z nim mailowo od dwóch tygodni. Poznali się przez jedną z aplikacji randkowych na Iphonie, tzw. Dating DNA, która łączy zabawę w mediach społecznościowych z możliwością znalezienia partnera. Po rejestracji i zrobieniu prostego quizu system podaje użytkownikowi 9-cyfrowy kod. To przepustka do świata dostępnych singli i singelek z wybranej okolicy. Kod można opublikować na Facebooku, Twitterze czy LinkedIn, gdzie zostanie dopasowany do wyników innych wolnych osób. Po połączeniu dwóch kodów pojawia się „wskaźnik kompatybilności”. Im wyższy, tym większe szanse na miłosne powodzenie z danym użytkownikiem, chociaż można kontaktować się też z osobami, z którymi teoretycznie nie powinno nam się udać. „Zupełnie nie wiem dlaczego, ale od razu mieliśmy o czym rozmawiać! Lubimy wieś, obydwoje marzymy, żeby mieć swoją farmę, bo męczy nas miasto” – śmieje się Agnieszka.
Jeśli wierzyć szacunkom największych serwisów randkowych, Agnieszka i jej towarzysz są jednymi z 15 mln singli mieszkających w Wielkiej Brytanii. W 2010 roku ponad jedna trzecia z nich postanowiła szukać miłości niekonwencjonalnymi metodami, głównie w internecie. I kilkudziesięciu procentom to się udało. Zresztą mobilnych usług w stylu Dating DNA jest w sieci tysiące. Niedawno w Polsce miał premierę serwis Singles-Around-Me, umożliwiający wyszukiwanie potencjalnych partnerów na podstawie ich bieżącej lokalizacji. „Rzeczywiście, może problemy Bridget Jones to prehistoria?” – myślę, wychodząc na ulicę. Zza szyby widzę jeszcze, jak Agnieszka stawia na stole zielone jabłko, znak umowny dla Johna, i wraca do surfowania w telefonie.
29 rodzajów dopasowań
Kiedyś szukanie miłości w sieci było czynnością wstydliwą, trochę jak obgryzanie paznokci czy przepuszczanie pieniędzy w pokera. Dzisiaj coraz więcej osób przyznaje, że długie godziny spędzane w pracy nie sprzyjają poznawaniu nowych osób. I stąd coraz większa popularność wirtualnych programów i serwisów dla samotnych. Te, które zaczynały w połowie lat 90., opierały się na prostych bazach danych dla szukających miłości, seksu czy przyjaźni. Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Prognozowanie miłosnego dopasowania to ogromny biznes, wart miliardy. Światowi giganci na rynku miłości online, m.in. eHarmony, Chemistry, OKCupid czy Match.com, to już nie są klasyczne portale randkowe, na których lądują zarówno szukający związku, jak i niepoważni podrywacze, a po zalogowaniu na stronie można wstukać do wyszukiwarki „blondynka, niebieskie oczy, 170 cm”. We współczesnych serwisach rządzi naukowe podejście i matematyczna precyzja. Firmy zatrudniają najlepszych psychologów, trenerów osobowości, socjologów i inżynierów systemów informatycznych, którzy tworzą coraz wymyślniejsze testy i wzory dopasowań.
Amerykański serwis swatkowy eHarmony, który w 2010 roku miał ponad 33 mln użytkowników na świecie, dysponuje nawet własnym laboratorium badawczym. Grupa naukowców dowodzona przez dr. Giana Gonzagę, psychologa z University of Southern California, obserwuje tam długoletnie małżeństwa i świeże pary, żeby znaleźć klucz do udanego związku. „Przez lata wypracowaliśmy algorytm, który sprawdza dopasowanie osób na podstawie 29 wymiarów kompatybilności, m.in. seksualnej pasji, duchowości, zainteresowań i dojrzałości emocjonalnej” – tłumaczy Gonzaga. Test psychometryczny eHarmony składa się z 300 pytań, które sprawdzają wszystko, od ulubionego dania, sportu i filozofii życia przez analizę przeżytych traum i radości aż do wyobrażeń idealnego związku. „Ludzie są singlami najczęściej nie dlatego, że są dla innych nieinteresujący, ale ponieważ szukają nieodpowiednich partnerów” – pociesza Gonzaga. Korzystanie z eHarmony nie jest tanie (członkostwo kosztuje minimum 50 zł miesięcznie), ale serwis szczyci się, że w 2009 roku skojarzył aż pięć procent amerykańskich małżeństw.
Cola czy pepsi
Co ciekawe, każda z rywalizujących ze sobą firm swatkowych uważa, że to ona odkryła tajemnicę miłosnego dopasowania. Sam Yagan, założyciel OKCupid, drugiego najpopularniejszego serwisu randkowego w Stanach Zjednoczonych, jest matematykiem po Harvardzie. Według niego testy psychometryczne to bzdura. „Nie chcemy wciskać naszym klientom, że wiemy, co jest dla nich najlepsze. Pomagamy im zrobić porządny filtr ofert, ale ostateczna decyzja należy do nich. W końcu chodzi o wybór życiowego partnera, a nie najlepiej działającej pralki” – dodaje. Jak OKCupid dobiera potencjalnych zakochanych? Na podstawie kilku obszarów podobieństwa, np. w kwestiach stosunku do czystości, pieniędzy, spędzania wolnego czasu i wizji wychowywania dzieci. Każdy użytkownik podaje trzy odpowiedzi: swoją, idealną odpowiedź partnera i na ile dana kwestia jest dla niego ważna. „Wolimy pytania konkretne, np. »miłość czy pieniądze«, »cola czy pepsi« niż psychologiczny bełkot” – zapewnia Yagan.
Największy gracz na polskim rynku Sympatia.pl, która miesięcznie odnotowuje średnio 450 mln odsłon i ma w bazie 7 mln zarejestrowanych użytkowników, właśnie otwiera się na usługi mobilne i badania psychometryczne. „To my stworzyliśmy pierwszą w Polsce aplikację randkową na iPhone’a, która pozwala przeglądać profile i zdjęcia, daje możliwość komunikacji, a także wyszukiwania osób, które są w najbliższej okolicy” – mówi Ewa Sapieja z Sympatia.pl. Polscy randkowicze mogą też skorzystać z nowego, siostrzanego serwisu Sympatii – Stworzenidlasiebie.pl. Tam zamiast prostej wyszukiwarki czeka na nich test doboru partnerskiego, po którego uzupełnieniu odsyłani są do najodpowiedniejszych kandydatów. Test przygotowany przez psycholożkę Dorotę Jasielską bada osiem wymiarów ważnych dla zbudowania trwałego związku: emocjonalność, potrzebę bliskości, orientację życiową, skrupulatność, potrzebę nowych doświadczeń i kontaktów interpersonalnych, relacje z ludźmi oraz style komunikacji. „Podstawowe kryteria poszukiwania par tnera w świecie realnym i wirtualnym są bardzo zbliżone. Ale internet daje możliwość większego ich doprecyzowania, co oczywiście zmniejsza ryzyko rozczarowania” – tłumaczy współpracująca z serwisem psycholog Agnieszka Dyczkowska.
Kocham cię, czyli C8-H11-N
W pewnym więc sensie serwisy swatkowe online starają się odtworzyć proces wyboru partnerów, który wymyśliła natura. Zresztą niemiecki socjolog dr Gerhard Crombach dowiódł, że miłość ma swój naukowy wzór: C8-H11-N. Ta substancja, zwana fenyloetyloaminą, produkowana jest w części międzymózgowia zwanej hipotalamusem. „Miłość to po prostu chemia i geny. Ludzie nie różnią się pod tym względem specjalnie od zwierząt” – przyznaje popularna amerykańska „guru miłości” i profesor antropologii Helen Fisher. I chyba wie, co mówi. Od 30 lat to główny przedmiot jej badań na Rutgers University w New Jersey. Napisała na ten temat pięć bestsellerów, m.in. „Anatomię miłości” oraz „Dlaczego ona? Dlaczego on?”. Od czego według niej zależy ten pierwszy impuls miłosny, który sprawia, że zalewa nas fenyloetyloamina i przy danej osobie tracimy głowę, pocą nam się dłonie, plącze język, a motyle wypełniają żołądek? Na decyzję, czy „to ten/ta” ciało ma nie więcej niż 90 sekund. W pierwszej fazie, którą najczęściej jest pożądanie, rządzą nami hormony, a dokładnie testosteron i estrogen. Na etapie romantycznego przyciągania, które najczęściej objawia się tym, że nie możemy przestać o kimś myśleć, oddajemy się we władanie trzech neuroprzekaźników: adrenaliny, dopaminy i serotoniny. W ostatnim stadium przywiązania, dzięki któremu pary zostają ze sobą na tyle długo, żeby spłodzić i wychować potomstwo, miłość stymulowana jest przez kolejne dwa hormony, oksytocynę i wazopresynę. W sumie u zakochanych pobudzonych zostaje aż 12 obszarów w mózgu!
Miłość w genach
Jeśli psychologowie i antropolodzy dowodzą, że do zakochania wystarczy odpowiedni poziom hormonów i psychologiczna kompatybilność, coraz więcej firm próbuje nas przekonać, że najważniejszy jest dobry układ genów. „Genetyka to przyszłość, także w prognozowaniu miłości i doboru seksualnego. Chociaż ludzie wciąż boją się patrzeć na to zbyt naukowo” – tłumaczy dr Tamara Brown, ekspertka w dziedzinie genetyki i założycielka serwisu GenePartner, który za 99 dolarów pomaga odnaleźć idealnego partnera stworzonego dla nas przez naturę. Z pobranej próbki DNA ustala się sekwencję najważniejszych genów oraz wynikający z nich główny układ zgodności tkankowej (MHC, Major Histocompatibility Complex). Idealni partnerzy dobierają się tak, żeby ich geny uzupełniały się, tworząc najlepszy z możliwych układ systemu odpornościowego. Czy wyniki powinno się nosić ze sobą na randki? „Współpracuje z nami wiele agencji swatkowych. Nasi klienci zabierają do nich swój test, a tam eksperci dokonują odpowiedniego doboru partnerów” – wyjaśnia Brown.
Po raz pierwszy o tym procederze zrobiło się głośno w 1995 roku, kiedy szwajcarski biolog Claus Wedekind przeprowadził słynny „test spoconych koszulek”. Badacz kazał grupie kobiet wąchać T-shirty noszone wcześniej przez dwa dni przez mężczyzn, którzy nie używali dezodorantów. Wiele z kobiet wybierało zapach mężczyzny, którego MHC różniło się znacznie od własnego. To gwarantowało taki układ DNA partnerów, który pozwoli im począć uprzywilejowane potomstwo. Tamara Brown uważa, że genetyka to osiągnięcie przełomowe w szukaniu miłości online. „W naturze najlepszym testem jest po prostu szybsze bicie serca i motyle w żołądku. W czasach randek internetowych genetyka po prostu pomaga przeskoczyć ludziom wirtualne bariery i szybciej znajdować właściwą osobę” – tłumaczy badaczka. Jeśli więc miłość nie znajduje drogi do ciebie, ty musisz znaleźć drogę do niej. Czy to za pomocą wirtualnej platformy randkowej, aplikacji na komórkę, czy testu DNA. A jeśli i to się nie powiedzie, nie przejmuj się. Naukowcy na pewno właśnie pracują nad kolejną formułą miłosnego szczęścia.