Kałamarnica wielkości autobusu atakuje znienacka. Gigantyczne ramiona oplatają pechowy statek, który w ich uścisku wydaje się zabawką z papieru… Pełne grozy historie nie rodziły się w ludzkiej wyobraźni bez powodu. Od wieków morze wyrzuca na brzeg dziwaczne martwe stwory. Bezgłowe podłużne ciało, w którym tkwi para oczu wielkich jak talerze, pozbawionych powiek. Potężne ramiona pokryte uzbrojonymi w ząbki przyssawkami. I ptasi, ostry jak żyletka dziób tam, gdzie zwierzę dzioba mieć nie powinno – czyli między ramionami. Kraken, czyli kałamarnica wielka (Architeuthis dux), zamieszkuje głębiny. Osobniki, które znajdą się pod powierzchnią oceanu, są z powodu różnic ciśnienia albo martwe, albo umierające.
Oznacza to, że wbrew legendom nikomu nic złego zrobić nie mogą. Inna sprawa, że atakowanie ludzi czy statków zupełnie nie leży w ich naturze. A co leży? Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Morskie głębiny skutecznie strzegą tajemnic przemierzających je zwierząt. Badacze morza przyznają, że więcej wiadomo o dinozaurach niż o tych głowonogach. Odpowiedzi na podstawowe pytania typu: jak szybko rosną, kiedy zaczynają się rozmnażać, jak długo żyją – ciągle nie ma. Uczeni opierają się na spekulacjach. Jedni dają krakenowi tylko rok życia, inni 46 lat. Do tej pory największy znaleziony okaz miał razem z ramionami niecałe 18 m długości. Trafił na brzeg Nowej Zelandii w 1887 roku. Trudno jednak zakładać, że był to najroślejszy egzemplarz, nadal więc nikt nie wie, jak wielkie mogą być krakeny.
Poszukiwany żywy lub martwy
Przez wiele lat badano jedynie nieżywe okazy znalezione na lądzie lub w morzu albo te, które od jakiegoś czasu tkwiły w brzuchach wielorybów. Kaszaloty wyrzucone na brzeg tuż przed śmiercią zwracają treść żołądka. W takiej nadtrawionej masie często znajdowano kawałki czegoś, co przypominało resztki potężnych macek kałamarnicy.
Najbardziej trwałe są dzioby. Wieloryb rekordzista miał w żołądku 18 115 sztuk, należących do kilkudziesięciu różnych gatunków głowonogów. Od pewnego czasu kałamarnice wielkie łapią się w sieci podczas komercyjnych głębinowych połowów. Tyle że jeśli już jakaś wpada w sieci, musi być powolna, chora albo mało rozgarnięta – twierdzi Clyde Roper ze Smithsonian National Museum of Natural History w Waszyngtonie, znawca tych głowonogów. Osobniki w dobrej formie mają wyśmienity wzrok i są niezwykle wyczulone na to, co dzieje się dookoła nich.
Mogą też pochwalić się najlepiej rozwiniętym mózgiem wśród bezkręgowców, powinny więc bardzo szybko reagować na zagrożenie. Poszukiwania żywego okazu trwały wiele lat i kosztowały krocie. Pierwszą dużą ekspedycję finansowaną przez towarzystwo National Geographic zorganizowano w 1997 r. Do grzbietu kaszalotów – wielorybów, które wyjątkowo rozsmakowały się w mięsie kałamarnic – przyczepiano kamery wideo w nadziei, że doprowadzą do krakena. Ale naukowcy nie zobaczyli nawet koniuszka macki. W 2003 r. w wodach u wybrzeży Nowej Zelandii umieszczono pułapkę zawierającą narządy rozrodcze kałamarnicy. Ich zapach miał przywabić samce, ale pieniądze utopiono po raz kolejny – nic się nie wydarzyło.
Przełom nastąpił rok później. Kamerę umieszczono w morzu w okolicy japońskiej wyspy Chichi-jima, należącej do archipelagu Ogasawara. W tym miejscu szelf kontynentalny pocięty jest stromymi głębokimi kanionami. To rejon bardzo lubiany przez kaszaloty. Kamerę zaopatrzono w przynętę ze zmiażdżonych krewetek. Całość zawisła na głębokości 900 m, na linie przyczepionej do statku czekającego na powierzchni morza.
I tym razem udało się! 30 września 2004 r., po raz pierwszy w historii, sfotografowano żywą kałamarnicę. Brak ostrożności sporo ją kosztował. Jednym z ramion zaczepiła o hak, do którego przytwierdzona była przynęta. Przez cztery godziny próbowała się uwolnić i po którymś z kolei szarpnięciu odpłynęła, ale ramię zostało na haku. Szybko wyciągnięto je na pokład statku. Pięciometrowa macka nadal się wiła, a przyssawki chwytały każdego, kto jej dotknął. Próbki DNA potwierdziły, że należała do kałamarnicy wielkiej.
Świetlna przynęta
Pomysłodawcą pułapki był dr Tsunemi Kubodera z Narodowego Muzeum Przyrody i Nauki w Tokio. Osiem lat później, w lipcu 2012 roku, spotkał się oko w oko z żywym i pełnym sił krakenem w głębinach! I tym razem kaszaloty były przewodnikami, a miejscem polowania znów był archipelag Ogasawara.
Na głębokość kilkuset metrów spuszczono kamerę. Nie doszłoby do spotkania z głowonogiem, gdyby nie sprytny podstęp autorstwa dr Edith Widder z Ocean Research and Conservation Association na Florydzie. Wymyśliła, że kałamarnicę skuteczniej niż pokarm zwabi światło. Głębinowe gatunki często świecą, gdy są atakowane.
To rodzaj alarmu mającego wezwać posiłki – jeśli w okolicy znajduje się jakiś jeszcze większy drapieżnik, np. kałamarnica, który okaże się dostatecznie szybki i pożre napastnika, to ofiara wysyłająca świetlne sygnały ujdzie z życiem. Dr Widder postanowiła stworzyć pozory takiego podwodnego polowania. Wyposażyła kamerę w urządzenie elektroniczne, które imitowało światło produkowane przez śmiertelnie przerażoną meduzę.
Kałamarnica wielka pojawiła się już podczas drugiej próby! Naukowcy na pokładzie statku obserwowali całe zajście. Po kilku dniach Kubodera i Widder zeszli na głębokość 630 m w podwodnej łodzi badawczej Triton. Po dwóch godzinach oczekiwania kraken wychynął z atramentowego mroku i zaczął zjadać przynętę. „Kałamarnica była przepiękna, cała jej skóra mieniła się metalicznie w złotych i srebrnych odcieniach. To nie był ospały kolos, ale świetny pływak o wielkim apetycie” – opowiadał dr Kubodera. Przez całe 18 minut obserwował, jak drapieżnik pożera mątwę. Coś go jednak przestraszyło i nie dokończył posiłku. Podwodne spotkanie ostatecznie zakończyło dyskusję na temat trybu życia kałamarnicy. Z pewnością nie tkwi zawieszona w bezruchu w wodzie i nie czeka biernie na ofiarę, która lekkomyślnie się do niej zbliży. Jest szybka i zwinna.
W uścisku przyssawek
Obserwowany z pokładu Tritona głowonóg nie miał dwóch najdłuższych ze swoich dziesięciu ramion. Być może niedawno ratował się z jakiejś opresji. Kałamarnice często tracą ramiona, podobnie jak jaszczurki ogony. Choć okaleczone, żyją nadal. Rolą ramion jest złapać i przytrzymać zdobycz tak, by ostry dziób mógł się dobrać do jej ciała. Osiem krótszych macek na całej długości pokrywają przyssawki. Tych odnóży kałamarnica nie potrafi „schować”. Pozostałe dwa, o wiele dłuższe ramiona mogą być całkowicie wciągane do pochewek na głowie.
Tylko ich łyżkowato rozszerzone zakończenia mają przyssawki. Kałamarnice najczęściej łapią stworzenia bardzo śliskie i ruchliwe. By zdobycz się nie wymknęła, przyssawki mają krawędzie wzmocnione twardymi chitynowymi pierścieniami, czasami ostrymi i zębatymi. Kaszaloty wiedzą, jak potężna to broń. Wiele waleni ma na skórze głębokie ślady, które wyglądają tak, jakby ktoś z wielką siłą wgniatał w ich ciało niezliczone kapsle po piwie. Dużo czasu zabrało naukowcom rozszyfrowanie menu kałamarnic.
Pomógł szczęśliwy przypadek. Radula, czyli twardy język krakena, ściera zdobycz, więc w żołądkach osobników wyrzuconych przez morze znajdowano głównie bezkształtną masę. Dopiero w 1995 r., w okolicach Irlandii, w sieci trawlera wpadły trzy kałamarnice wielkie. Ich żołądki zawierały pokarm, który udało się zidentyfikować. Dzięki temu wiemy już, że małym osobnikom wystarczają drobniutkie zwierzęta i skorupiaki, ale gdy stają się większe, żywią się rybami i innymi głowonogami.
Jedna wielka rodzina
Na rozwiązanie czeka natomiast zagadka, która kryje się w DNA krakenów. Międzynarodowy zespół naukowców przeanalizował próbki tkanek 43 okazów. Jakież było zdumienie badaczy, gdy okazało się, że wszystkie są bardzo blisko spokrewnione. Kałamarnica z okolic Florydy pod względem genetycznym nie różniła się zbytnio od tej z Japonii. To o tyle zaskakujące odkrycie, że gatunki występujące na wielkich obszarach zwykle miewają bardzo różnorodny genotyp. Kraken musi więc być sprawnym morskim wędrowcem. W wieku niemowlęcym prawdopodobnie dryfuje wraz z prądami morskimi.
Wtedy pada ofiarą delfinów, ryb, ptaków morskich. Z czasem, gdy kałamarnice urosną, stają się mniej aktywnymi podróżnikami i zaczynają osiadłe życie w głębinach. Badania izotopowe dziobów wskazują, że na docelowe lokum wybierają regiony niewielkie, za to obfitujące w pokarm. Tam zagrażają im już jedynie kaszaloty. Na podstawie liczby tych wielorybów, które znacznie łatwiej wytropić, naukowcy podejrzewają, że oceany muszą się dosłownie roić od krakenów.
Tym większą zagadką jest więc tak bliskie pokrewieństwo tych głowonogów. Jak ją wyjaśnić? Może kiedyś kałamarnica była niezbyt licznym gatunkiem, ale nastąpiła jej błyskawiczna ekspansja, gdy jej konkurenci i wrogowie zostali wytrzebieni. Taka sytuacja mogła się wydarzyć w XVIII–XIX w., kiedy wielorybnicy niemal całkowicie wytępili kaszaloty. Jednak do tego doszło niedawno – krakeny nie zdążyłyby się aż tak rozpowszechnić. Poza tym dane genetyczne wskazują, że ekspansja gatunku miała miejsce co najmniej 32 tys. lat temu. Musiało się przydarzyć coś innego i nikt nadal nie wie, co…