Focus: Dlaczego chłopcy, którzy toczą bohaterskie bitwy w grach wideo, w realu bywają zalęknionymi odludkami?
Philip Zimbardo: Z danych, które zebrałem do książki „Gdzie ci mężczyźni?”, wyłania się zatrważający obraz młodych ludzi w wieku szkolnym na całym świecie. Wzrasta czas spędzany na grach wideo, oglądaniu pornografii w internecie, zanikają realne interakcje towarzyskie. Najgorzej jest w Japonii i Korei. Młodzi mężczyźni wycofują się z życia społecznego, kompulsywnie nadużywają technologii. Żyją w świecie fantazji, w iluzji kontroli. Jeśli grają w jedną grę wystarczająco często, stają się świetnymi zawodnikami. Wirtualne ja – awatar – ciągle wygrywa. To jednak jedyny świat, w którym mają poczucie sprawczości, potrafią konkurować, zyskać reputację. To uzależnia. Szkoła? Nudna. Piłka? Nudna, skoro jednym guzikiem rozwalam w grze imperium. Chłopcy tracą zainteresowanie rzeczywistym światem.
Czytaj więcej: INTERNET ZABIJA MĘSKOŚĆ
Dlaczego młode kobiety nie ulegają tej katastrofie tożsamości?
– Od zarania dziejów, we wszystkich poprzednich pokoleniach mężczyźni czuli się uprzywilejowani z powodu swojej męskości. Dzisiaj po raz pierwszy w historii, co jest także efektem emancypacji, to kobiety górują osiągnięciami akademickimi. W ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych kobiety uzyskały więcej tytułów licencjata, magistra i doktora w każdej dziedzinie, nawet w inżynierii. Są mądrzejsze, ciężej pracują, wymieniają się informacjami, tworzą grupy zainteresowań. Kobiety od zawsze były bardziej towarzyskie, miały więcej przyjaciół, relacji opartych na potrzebie przebywania z drugim człowiekiem. Zbierały się w grupy, ponieważ to lubiły. Mężczyźni natomiast byli większymi samotnikami, a ich relacje tworzyły się w oparciu o więzi konkurencyjne lub drużynowe, m.in. sport – powód powstania grupy pozostawał więc zewnętrzny. Rywalizowali, aby wygrać. Tymczasem dziś wzrasta liczba chłopców, którzy czują, że nigdy nie wygrywają, tylko przegrywają społecznie. Technologia daje im schronienie w iluzji wygranej: zwyciężają wirtualnie.
Dlaczego jednak przegrywają w realu?
– Zbiega się tu wiele zmian społecznych, przede wszystkim przemiana modelu rodzinnego. Wzrasta liczba rozwodów, rozbitych rodzin, nieobecnych ojców, zapracowanych matek. W szkołach przeważają kobiety nauczycielki, nauka przestała być domeną mężczyzn. Dla dziewczynek nauczycielka staje się wzorcem, chłopcy nie mają takiego modelu. Wymierają rytuały. Dziesięć lat temu nasze badanie wykazało, że 60 proc. rodzin jadało regularnie razem kolacje. W ostatnim roku ten wynik wyniósł 20 proc. Osiem na dziesięć rodzin nie siada do wspólnego posiłku. Dawniej dzieci uczyły się rozmowy właśnie przy stole. Upierałbym się, że to jedna z ważniejszych metod nauki komunikacji społecznej. Dziewczynki wspomagają się tu grupami, chłopcy uciekają w technologię.
Może zamieszczanie zdjęć z kolacji na Facebooku jest nowoczesnym rytuałem wspólnego posiłku?
– A skąd! To iluzja bycia razem. Co z tego, że wyślę pani zdjęcie z podpisem: „Oto makaron”. A pani mi odeśle: „Oto naleśniki”. Media społecznościowe promują egocentryzm. Opowiadam o czymś, co ugotowałem, zobaczyłem, podsyłam link. Ktoś wrzuca zdjęcie, ktoś je lubi, następny temat. Komunikacja przypomina coraz bardziej Twitter, gdzie komunikat nie może zawierać więcej niż 140 znaków. Żaden człowiek nie jest w stanie wyrazić osobistych przeżyć w 140 znakach.
Czy wirtualne plemiona: sieć znajomych na Facebooku, fanów na Instagramie i Twitterze, wspólnoty graczy wideo, zaspokajają potrzeby miłości i przynależności, szacunku i uznania oraz samorealizacji?
– Nie zaspokajają żadnej z tych potrzeb. Z pozoru wydaje się, że w internecie wychodzę do świata, poddaję się weryfikacji, narażam na ocenę. Ludzie zamieszczają w sieci intymne informacje, posuwają się do niedorzeczności za cenę uwagi, co przypomina nawoływanie z dachu: „Hej, świecie, dostrzeż mnie!”. To wszystko jednak nie wypełnia naszej potrzeby kontaktu społecznego. Nie potrzebujemy aplauzu i lajków, lecz fizycznego kontaktu, miłości, dotyku.
Czy portale randkowe, aplikacje na smartfony, m.in. Tinder, nie uczą chłopców tego, jak budować relacje damsko-męskie?
– Technoplatformy nie wyposażają ich w narzędzia społeczne, niezbędne do prowadzenia relacji interpersonalnych. Musimy ćwiczyć kontakt międzyludzki. Idę o zakład, że randkujący w internecie nawet nie rozmawiają na Skypie. Portale randkowe działają jak każdy czat lub SMS: wysyłam pytanie, druga strona ma czas na odpowiedź, co pozwala na jej przemyślenie, ale też na manipulację. Chodzi o to, że nie jest to spontaniczna konfrontacja. W rzeczywistej rozmowie pytam kobietę o jej ulubiony film, jeśli nie pamięta, rodzi się pewna nieporadność, pyta mnie o mojego ulubionego aktora. Obserwujemy ruch oczu, mimikę, gesty, ton głosu. Młode pokolenie wyrasta dziś całkowicie pozbawione spontaniczności. A to esencja ludzkiego kontaktu.
Przytacza pan w książce piorunujące dane o oglądaniu przez młodych mężczyzn pornografii w internecie. Czy ten nawyk stymuluje męskość, czy ją kastruje?
– Pornografia zawsze bardziej przemawiała do mężczyzn niż do kobiet. Dawniej wpleciona pozostawała jednak w opowieść o podtekście romantycznym. Wirtualne porno dziś polega na mechanicznym akcie fizjologicznym, od rozebrania się do orgazmu mężczyzny, bo na tym kończy się większość tych filmów. Dla 10-, 15-letnich chłopców, którzy nie mieli doświadczeń erotycznych, wyłania się następujący obraz relacji damsko-męskich: to świat pięknych kobiet, zdesperowanych, by uprawiać seks bez limitów, w wariancie każdej męskiej fantazji, oraz świat atletycznych mężczyzn o wielkich penisach w stanie erekcji przez pół godziny bez przerwy. W rzeczywistości nafaszerowanych środkami na potencję. To kolejna wirtualna iluzja – seksu. Im więcej chłopiec ogląda takiej pornografii, tym bardziej wykształca nierealistyczny obraz siebie w odniesieniu do kobiety. Czuje się nieadekwatny. Dlaczego ogląda? Bo w świecie wirtualnego seksu nie może zostać odrzucony. Kobieca moc odrzucenia to największy lęk męski. Mężczyzna od zawsze prosił, kobieta miała prawo werdyktu. A teraz młodzi mężczyźni przestają prosić i mówią sobie: „Nie potrzebuję kobiety, bo mam porno i masturbację”.
Jakie osobiste doświadczenia zainspirowały pana do analizy kryzysu męskości?
– W ciągu ostatnich kilku lat, kiedy podróżowałem z wykładami do szkół średnich i na uniwersytety, zwłaszcza po Ameryce, nigdzie nie widziałem chłopców bawiących się w grupach na ulicach. Z kolei po wykładach to zawsze kobiety podchodzą do mnie z pytaniami. Otwarte, ciekawe, chętne do dyskusji. Mężczyźni: prawie nigdy. Zacząłem więc angażować ich do rozmowy. Zachowywali się nieporadnie, nie potrafili prowadzić rozmowy. Kiedy pytałem, dlaczego milczą, odpowiadali: „Rozmowa nie jest ważna. Czas spędzamy na oglądaniu YouTube, grach wideo, pisaniu SMS-ów, czatowaniu na Facebooku, postowaniu na Instagramie”. A co, jeśli chciałbyś poznać dziewczynę? „To też robimy online”.
Współautorka naszej książki Nikita Coulombe, atrakcyjna młoda kobieta z San Francisco, przysłała mi wiadomość od chłopaka, z którym próbowała umówić się na randkę na jednym z portali towarzyskich. „Ja nie rozmawiam, ja esemesuję” – zbaraniały odmówił spotkania. Technologia wypiera połączenie człowiek – człowiek. Uważam, że online to offline od człowieczeństwa. Chłopcy padają ofiarą tej rewolucji. Uciekając w świat wirtualny, zostają pozbawieni rzeczywistej męskości.
Kiedy pan dorastał w sycylijskiej rodzinie na Brooklynie w latach 40. i 50., jak rozumiał pan męskość?
– Uczyłem się jej nie tylko z relacji ojca do matki, ale także od obecnych wokół wujków i z ich relacji do żon, do babci. W mediach było wówczas mnóstwo filmów i pierwszych show telewizyjnych o rodzinach. Na obozach chłopięcych liderzy uczyli nas, że być mężczyzną to pomagać innym, wstawiać się za słabszymi, ćwiczyć krzepę fizyczną, aby móc obronić się przed napastnikami, troszczyć się o kobiety, okazywać im uczucia, prawić komplementy. To były zachowania oczywiste. Dziś są wymarłe.
Gdzie widzi pan ratunek przed kryzysem męskości?
– Zacznijmy od rozmowy między dziewczynkami a chłopcami. W szkole, w rodzinie, w kościele powinna być przestrzeń do dyskusji, także o tym, jak technologia zmienia relacje damsko-męskie. Przestrzeń w sensie dosłownym, jako zaaranżowane miejsce. Na Nikiszowcu w Katowicach działa Centrum Zimbardo. W upadłym rejonie górniczym, gdzie pozwalniani z kopalni ojcowie piją i biją, stworzyliśmy dla dzieci wspólne terytorium. Po szkole chłopcy i dziewczynki uczą się tam tańca, gry w piłkę, śpiewu karaoke, gier towarzyskich. Każdą dziewczynkę prosiliśmy, aby przyprowadziła ze sobą do świetlicy kolegę. Polskie Ministerstwo Zdrowia chce, aby podobne ośrodki powstały w innych polskich miastach. Potrzebujemy też mentorów. Jeśli w domu nie ma ojca, to wujka, nauczyciela, trenera.
Trzeba tańczyć?
– Oczywiście. To pierwszy moment, kiedy chłopiec może publicznie trzymać w ramionach dziewczynę. Taniec uczy konwencji społecznej. Trzeba poprosić do tańca, wyczuć fizycznie nastrój partnerki – czy ucieka, czy przyzwala – prowadzić rozmowę, podziękować. Jeśli nic nie zrobimy, społeczna izolacja mężczyzn pogłębi się, kryzys przerodzi się w katastrofę. Kiedy się izolujemy za pomocą technologii, mniej czujemy. Człowiek potrzebuje funkcjonować z innymi ludzi, aby w pełni być człowiekiem.
Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter