Jak często zwierzęta zabijają swoich pobratymców? Wiemy to dzięki badaniom zespołu z Uniwersytetu Granady w Hiszpanii, którym kierował José Maria Gómez. Uczeni przekopali się przez kilkaset publikacji naukowych, szukając informacji o przypadkach zabójstw u 1024 gatunków ssaków. Potem zestawili to z danymi dotyczącymi morderstw dokonywanych przez ludzi – od czasów paleolitu, czyli okresu rozpoczynającego się 50 tys. lat temu.Tak powstał ranking, w którym wcale nie zajmujemy najwyższych pozycji.
Zabić sąsiada
Oczywiście wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na dane. Przebadane przez naukowców ssaki jako grupa są dość łagodne. Średnio tylko jeden na trzysta przypadków śmierci (czyli 0,3 proc.) został spowodowany przez przedstawiciela własnego gatunku. W tym morzu spokoju pojawiają się jednak wyspy brutalności.
Najwyżej w krwawym rankingu uplasowały się surykatki. Te żyjące w silnie związanych ze sobą grupach małe ssaki afrykańskie są zazwyczaj odbierane jako niezwykle sympatyczne. Stały się bohaterami filmów, w zoo chętnie oglądamy, jak stają słupka i wygrzewają się na słońcu. Tymczasem aż co piąta surykatka umiera wskutek agresji ze strony innej surykatki.
Wysoko na liście zabójców znalazły się też inne gatunki uważane za łagodne: szynszyle, świstaki czy susły. Wszystkie te zwierzęta mają dwie cechy wspólne: są społeczne i terytorialne. Żyją w grupach, które zajmują jakiś obszar i bronią go przed innymi przedstawicielami własnego gatunku. To właśnie sprzyja konfliktom kończącym się zabójstwami. Ten sam zestaw cech odnajdziemy też u typowych drapieżników – kotowatych (lwy, pumy) i psowatych (wilki, likaony) – okupujących wysokie pozycje w rankingu.
Wojny szympansów
Przez całe lata słynna ba daczka szympansów Jane Goodall wierzyła, że są one od nas „sympatyczniejsze”. Tymczasem wśród małp, które obserwowała w ich naturalnym środowisku i z którymi się mocno zżyła, nadając im nawet imiona, wybuchła brutalna wojna. Goodall śledziła ją z przerażeniem. Obrazy z jej przebiegu budziły ją w nocy: „Satan nadstawiający dłoń pod rozciętą szyję Sniffa, żeby napić się krwi tryskającej z głębokiej rany; stary Rodolf, zwykle tak łagodny, ciskający dwukilowym kamieniem w rozciągnięte ciało Godiego; Jomeo odrywający pasmo skóry z uda Dé; Figan uderzający raz za razem powalone drgające ciało Goliata. I prawdopodobnie najstraszniejszy obraz: Passion pożerająca dziecko Gilki, jej usta wysmarowane krwią, niczym u groteskowego wampira” – pisała w książce „Przez dziurkę od klucza”. Okazało się, że u szympansów wojny prowadzą głównie małe grupy samców, które regularnie patrolują granice własnego terytorium i od czasu do czasu wkraczają na obszary kontrolowane przez sąsiadów. Gdy napotkają samotnego osobnika, mordują go – często w bardzo okrutny sposób. Te obserwacje dowiodły, że nasze mordercze skłonności muszą wypływać z dziedzictwa ewolucyjnego – ścieżki szympansów i ludzi rozeszły się zaledwie 4 mln lat temu.
Ludzkość łagodnieje
Zwierzętami społecznymi i terytorialnymi są również ssaki naczelne. Nic zatem dziwnego, że w czołówce zabójców są koczkodany rudoogonowe, lemury rdzawoczelne i pawiany. U każdego z tych gatunków odsetek śmierci wywołanych przez pobratymców to kilkanaście procent. Nieco łagodniejsi są nasi najbliżsi biologiczni kuzyni. U szympansów wskaźnik ten wynosi 4,5 proc., u bonobo – 0,7 proc. Ludzie są ssakami naczelnymi, dlatego zespół Goméza wyliczył, że w naszym przypadku odsetek zabójstw powinien być zbliżony do średniej dla tej grupy, czyli 2 proc. Dane uzyskane przez antropologów pokazują, że tak faktycznie było w czasach prehistorycznych. Wszystko zaczęło się jednak zmieniać wraz z rozwojem cywilizacji.
Gdy małe proste społeczności zaczęły się łączyć w duże zarządzane przez władców państwa, ludzkość stała się bardziej skłonna do przemocy. W okresie od X wieku przed naszą erą do XVI wieku naszej ery wskaźnik zabójstw sięgnął 15 proc. (czyli poziomu typowego dla świstaków). Wynikało to zarówno z przestępstw, jak i z legalnie wymierzanych kar śmierci czy wojen.
Na szczęście mniej więcej 500 lat temu zaczęliśmy łagodnieć. Mimo wielkich wojen światowych wskaźnik zabójstw spadł poniżej naszej „biologicznej normy”. Obecnie wynosi on średnio 1,3 proc. dla całego świata, a w nowoczesnych społeczeństwach, które mają sprawny wymiar sprawiedliwości i kulturę promującą odrzucanie przemocy – tylko 0,01 proc. Zdaniem prof. Stevena Pinkera z Harvard University jest to jak najbardziej logiczne.
W książce „The Better Angels of Our Nature” Pinker dowodzi, że odsetek zabójstw spada w społecznościach ludzkich od 6 tys. lat i obecnie jest niższy niż kiedykolwiek. Dlaczego więc odnosimy wręcz przeciwne wrażenie? Wynika to z naszej historycznej krótkowzroczności. „Im bliżej czasów obecnych, tym lepsze są zapisy i to moim zdaniem najbardziej zniekształca nasze odczucie przemocy. Wiemy o każdej masakrze, jaka zdarzyła się niedawno, ale te z odległej przeszłości są jak drzewa w lesie, których upadku nikt nie słyszy” – wyjaśniał prof. Pinker w rozmowie z tygodnikiem „New Scientist”.
Więcej kultury, sportu i uśmiechu
Co ciekawe, do podobnych wniosków doszedł kilkadziesiąt lat temu Konrad Lorenz, austriacki zoolog i noblista. W swej głośnej książce „Tak zwane zło” twierdził, że skłonność do agresji skierowanej przeciwko pobratymcom jest głęboko zakorzeniona w ewolucji. U gatunków, które nie tworzą społeczeństw i nie zajmują terytoriów, najczęściej nie występuje. Takie zwierzęta po prostu mijają się obojętnie. Agresja pojawia się tam, gdzie tworzy się więź między osobnikami, która nakazuje bronić rodziny i terenu przed zakusami innych przedstawicieli własnego gatunku. Może też być efektem przekierowania popędu. Samiec, który ma ochotę zaatakować swą wybrankę, omija ją i uderza w przypadkowego sąsiada. Podobne skłonności cechują człowieka. Tyle że w czasach prehistorycznych nie miał szansy na zabicie wielu innych ludzi.