Wtajemniczonym mieszkańcom miasta okoliczności wzniesienia pomnika nie są obce. Kolumna znajduje się w miejscu, gdzie stały mogiły dwóch lotników – Niemca i Rosjanina. W sierpniu 1914 r. stoczyli nad miastem pojedynek w powietrzu i obydwaj celnie trafili. Ich maszyny runęły i obaj piloci zginęli. Mieszkańcy Działdowa najpierw z honorami ich pogrzebali, a później, w 1915 r., wznieśli na ich mogiłach kolumnę z tym wiele mówiącym napisem. Do dzisiaj nieznane są nazwiska obu pilotów, nie wiadomo też, w jakich formacjach wojskowych służyli. Można co najwyżej przypuszczać, że Niemiec został przydzielony do 8. armii gen. Hindenburga, zaś Rosjanin wspomagał atak armii gen. Samsonowa na Prusy Wschodnie.
Nosarzewo Borowe – poligonowe skarby
Koło Nosarzewa znajdował się kiedyś niemiecki poligon wojskowy Mielau, czyli Mława. Odbywały się tutaj ćwiczenia załóg czołgowych, formowano jednostki pancerne, testowano broń, np. zdalnie sterowane miny samobieżne Goliat. Do budowy Truppenübungsplatz „Mielau” Niemcy przystąpili wiosną 1941 r. Najpierw z obszaru ok. 300 km kw. przymusowo wysiedlili mieszkańców. Później zaczęto stawiać budynki przemysłowe, bunkry, garaże, baraki; powstał plac ćwiczeń, nawet kino i stadion sportowy. Gdzieś pomiędzy Nosarzewem a Garlinem znajdowały się też warsztaty, w których naprawiano czołgi. Do pracy przy budowie poligonu zapędzono nie tylko okoliczną ludność, ale też przymusowych robotników ściąganych z krajów okupowanej Europy. Poligon, nazywany przez okoliczną ludność „Nowym Berlinem”, ciągnął się od Mchowa w kierunku Kijewic, Suwina, Brzęczek do szosy na Chorzele. Jednorazowo mogło się tutaj pomieścić nawet 10 tys. żołnierzy.
Gdy do poligonu zbliżali się Rosjanie, Niemcy wyburzyli znaczną część zabudowań, resztę rozebrały po wojnie władze polskie i okoliczna ludność. Zachowały się pozostałości bunkrów i niektórych budynków przemysłowych, podziemne cysterny na paliwo do czołgów, a przede wszystkim betonowe drogi w świetnym stanie. Do dzisiaj nieznane jest przeznaczenie wielu betonowych konstrukcji, a także niektórych podziemnych pomieszczeń – obecnie w większości zalanych wodą. Na razie teren jest rajem dla poszukiwaczy skarbów. Chodzą z wykrywaczami metali i wydobywają zagrzebane w ziemi przedmioty. Przeważnie są to resztki gąsienic czołgowych, łuski, części od silników, chociaż czasami trafia się jakiś rarytas.
Nosarzewo Borowe, na północ od drogi 544 z Mławy do Przasnysza.
Szreńsk – kłopoty z nagrobkiem
Wojewoda płocki Feliks Szreński był postacią nietuzinkową. Będąc ulubieńcem królowej Bony, nie tylko rozszerzył swoje włości, ale przyczynił się także do rozwoju Szreńska. Dla mieszczan wystarał się o liczne przywileje, sobie zaś zafundował okazały zamek. Siedziba wojewody miała cztery baszty, spory budynek mieszkalny z kaplicą i dom dla straży przy bramie. Jako człowiek hojny i religijny część majątku przeznaczył również na budowę kościoła, w którym chciał być pochowany, zadbał też o własny nagrobek. Po mistrzowsku wykonał go jakiś włoski rzemieślnik na osiem lat przed śmiercią wojewody. Nie umieszczono więc na nim żadnej inskrypcji. Po śmierci wojewody spadkobiercy mieli zadbać o napis, ale poprzestali na wyryciu na płycie daty śmierci. W ten sposób po latach doszło do pomyłki. Bezimienny nagrobek zaczęto identyfikować z przodkiem Feliksa Szreńskiego, Stanisławem Gradem. Nikt przez wiele lat nie zauważył, że jeśli ów Stanisław miałby umrzeć w 1554 r., to liczyłby sobie 140 lat!
Z nagrobkiem Szreńskiego związana jest ciekawa legenda. Otóż, wojewoda został na nim ukazany we wspaniałej renesansowej zbroi, przy czym masywny but na jego lewej, podgiętej nodze mógł się kojarzyć z końskim kopytem. Ludzie zaczęli posądzać Szreńskiego raz o konszachty z diabłem, innym razem o kalectwo. Powiadano, że wstydził się swej ułomności tak bardzo, że kazał zbudować podziemne przejście, które łączyło jego zamek z kościołem. Dzięki niemu mógł chodzić na msze niedostrzeżony przez nikogo. Jest jeszcze inna wersja tej legendy. Otóż, podczas budowy kościoła Szreński wspiął się na szczyt budowli, ale spadł i wtedy ludzie poznali jego tajemnicę. Okazało się, że zamiast nogi miał końskie kopyto.
Grudusk – tajemniczy dobosz
Mieszkańcy Gruduska twierdzą, że w styczniu 1807 r. przebywał tu Napoleon, gdy jechał z Przasnysza do Wielbarka. Miejscowa legenda powiada, że odpoczywał przed gruduskim kościołem. Później posadzono tam dąb, który miał upamiętniać to wydarzenie. W Grudusku pozostały jeszcze inne ślady z czasów napoleońskich. Na miejscowym cmentarzu pochowano prawdopodobnie żołnierzy francuskich, jednak obecnie tych mogił już nie ma. Jedyną poszlaką, która mogła świadczyć o istnieniu pochówków, była odlana z brązu – zapewne jeszcze w pierwszej połowie XIX w. – figurka dobosza. Miał mundur piechoty francuskiej z czasów napoleońskich oraz bęben i plecak. Figurkę umieszczono na murowanej bramce cmentarza. Dobosz został jednak skradziony na przełomie lat 80. i 90. Do dzisiaj go nie odnaleziono. Miejscowy proboszcz twierdzi, że nie wzięli go złomiarze, lecz ludzie, którzy dokładnie wiedzieli, co i po co kradną. Jest więc nadzieja, że figurka trafiła do czyichś zbiorów.