Od dawna wiadomo, że powierzchnia Wenus przypomina istne piekło. Na powierzchni zarówno w dzień i w nocy panuje temperatura rzędu 467 stopni Celsjusza. Ciśnienie atmosferyczne na powierzchni jest sto razy większe niż na Ziemi, a więc takie, jakiego można doświadczyć na naszej planecie kilometr pod powierzchnią wody. Powietrze składające się tam w dużej mierze z dwutlenku węgla jest przy powierzchni tak gęste, że wiejące wiatry – niczym woda w rzece – są w stanie przesuwać głazy po powierzchni planety. W samej atmosferze znajdują się natomiast szczelnie otulające planetę chmury zbudowane z kwasu siarkowego. Generalnie, nie jest to zatem miejsce, gdzie człowiek mógłby się w najbliższym czasie wybrać. Więcej, nawet lądowniki bezzałogowe z serii Wenera wytrzymywały na powierzchni Wenus niecałe trzy godziny, po czym ulegały zniszczeniu.
Teraz, w najnowszym artykule naukowym opublikowanym 15 marca w periodyku naukowym Science, naukowcy z Alaski dowodzą, że druga planeta od Słońca nie jest tylko gorącym globem. Wbrew temu co dotychczas uważano, na powierzchni planety ma wciąż dochodzić do erupcji wulkanicznych i do wypływów lawy. Te zdumiewające doniesienia opierają się na analizie obserwacji przeprowadzonych w latach dziewięćdziesiątych XX wieku przez amerykańską sondę Magellan.
O tym, że na powierzchni Wenus istnieją rozległe wulkany wiemy już od dekad. Dotychczas jednak podejrzewano, że ostatnie wulkany były aktywne kilka milionów lat temu. Pod wieloma względami Wenus jest podobna do Ziemi. Na powierzchni naszej planety wulkany zlokalizowane są zazwyczaj w miejscach, w których łączą się płyty tektoniczne. Problem jednak w tym, że na Wenus nie ma osobnych płyt tektonicznych, a tym samym podobnych lokalizacji.
W swojej pracy badacze publikują zdjęcia otworu wulkanicznego na szczycie wulkanu Maat Mons wykonane na przestrzeni ośmiu miesięcy 1991 roku. W tym krótkim czasie – według badaczy – otwór zmienił znacząco swój kształt. Co więcej, rodzaj zmian przypomina te zachodzące w aktywnych wulkanach na Ziemi. Możliwe zatem, że doszło do wypływu lawy, erupcji wulkanu, a może po prostu ruch magmy w komorze lawowej doprowadził do zapadnięcia się części ścian tegoż otworu.
Dlaczego wcześniej nikt tego nie zobaczył?
Naukowcy przyznają, że dane były dostępne, ale porównywanie danych zebranych przez sondę, a dotyczących tych samych obszarów na Wenus było po prostu zbyt trudne. Dopiero w ostatnich latach rozwój komputerów i algorytmów pozwolił dane posortować i analizować zmiany poszczególnych struktur na powierzchni planety zachodzące w trakcie trwania misji.
Na zdjęciach widać, że otwór, który na początku jest okrągły w ciągu ośmiu miesięcy powiększa się i przyjmuje bardziej nieregularny kształt. Co więcej, ściany otworu są na późniejszych zdjęciach niższe, co może oznaczać, że jest on wypełniony jeziorem lawy. Niestety na podstawie zdjęć z Magellana nie da się ustalić, czy zawartość tego potencjalnego jeziora jest płynna, czy stała.
Owszem, istnieje możliwość, że trzęsienie ziemi na Wenus doprowadziło do zawalenia się ścian wulkanu, ale to wciąż musiałoby wskazywać na to, że coś się dzieje pod powierzchnią. W ten sposób w rejonie największych wulkanów wenusjańskich wciąż można podejrzewać, że za trzęsieniem stoi aktywność wulkaniczna.
Co teraz?
Pamiętajmy, że mówimy o danych sprzed 30 lat. Od tego czasu instrumenty naukowe znacząco ewoluowały. Tak się dobrze składa, że w najbliższych latach w kierunku Wenus poleci cała armada misji kosmicznych, które właśnie są przygotowywane. Wkrótce zatem będziemy w stanie precyzyjniej ustalić co się dzieje na powierzchni planety. Sama możliwość tego, że Wenus nie jest taka spokojna i martwa jak się wydawało, jest ekscytująca. Kto wie, być może za pięć, dziesięć lat ludzkość będzie tak zafascynowana Wenus, jak dzisiaj jest zafascynowana Marsem.
Jest jednak pewne “ale”
Po ogłoszeniu wyników badań na jednej z konferencji planetologicznych, w przestrzeni publicznej pojawiły się jednak głosy sceptyczne innych naukowców. Na Twitterze swoją opinią podzieliła się m.in. planetolożka dr Heidi B. Hammel.
W serii wpisów Hammel komentuje punkt po punkcie założenia i twierdzenia autorów opracowania. Według niej wiele wniosków jest co najmniej nieuprawnionych. Dla przykładu na zdjęciach, które mają przedstawiać, że na przestrzeni kilku miesięcy pojawiła się ciemna linia, która mogłaby być granicą wypływającej lawy, której nie było wcześniej. Hammel zauważa, że jest to możliwe, ale jednocześnie pojawienie się owej linii może być spowodowane tym, że podczas drugiego przelotu sonda spogląda w to samo miejsce pod innym kątem, i to właśnie to może powodować, że na jednym zdjęciu coś widać, a na drugim nie. Oczywiście, istnieje możliwość, że to faktycznie lawa, ale jednak należałoby wstrzymać się z chwytliwymi nagłówkami, które z absolutną pewnością donoszą o aktywności wulkanicznej. Prędzej czy później, nowe sondy kosmiczne i tak to sprawdzą.