Dorastanie jest historią utraty zaufania do siebie. Ubywa go z każdym rokiem, chociaż gdy zaczynamy przygodę ze światem, doskonale wiemy, co nam smakuje, co boli, co sprawia radość. Wiemy bez chwili namysłu, kiedy należy płakać, kiedy odwrócić wzrok, a kiedy całego siebie schować za szczelnie zamkniętymi powiekami przykrytymi dłońmi.
Ania skończyła niedawno cztery lata, po raz pierwszy zobaczyłem ją kilka dni po urodzeniu. Nazywaliśmy ją wtedy Czarnym Misiem, ze względu na gęste ciemne włosy rosnące na czubku głowy. To córka mojej przyjaciółki, mieszkamy obok siebie. Pamiętam taką noc, w której nie mogła długo zasnąć, miała kilka tygodni, bolał ją brzuch. Jej rodzice zmęczeni usypianiem córeczki pozwolili mi spróbować ją ukołysać. Po niecałej godzinie Ania zasnęła w moich ramionach, usiadłem na fotelu i słuchałem, jak oddycha, wzruszony, obdarowany zaufaniem.
Najbardziej lubię obserwować Anię, gdy nie jest tego świadoma, albo podsłuchiwać, jak rozmawia z babcią przez telefon. Odkłada słuchawkę, gdy traci zainteresowanie rozmową. Podobnie traktuje zabawę i spotkania ze mną. Kilka miesięcy temu byliśmy w górach, przytuliła się i powiedziała, że mnie kocha. Trzy dni później byłem w jej domu, Ania była rozzłoszczona, powiedziała do swojej mamy, że chce, żebym już poszedł, na mnie nawet nie chciała spojrzeć. Następnego dnia znowu ganialiśmy się po śniegu w ogrodzie.
Nazywa mnie Bebe, a nie Robert, tak jest, od kiedy nauczyła się mówić, i mam nadzieję, że tak zostanie zawsze. Ania pokazuje mi niezależną miłość, w której pewna jest tylko zmiana. Początkowo – nauczony jak reagować na odrzucenie – czułem smutek, gdy mówiła, że dzisiaj mnie nie lubi. I chociaż zdecydowanie bardziej wolę, gdy wyznaje mi miłość, doświadczyłem dzięki niej oczywistej prawdy – jestem pojedynczy, tak jak ona, tak jak ty. A poczucie odrzucenia mogę czuć tylko wtedy, gdy na to przyzwolę.
Do pewnego wieku – ten moment przychodzi zależnie od rodziny i środowiska – każde dziecko jest idealne. Czasami, zmęczeni buntem, smutkiem, pytaniami, zabawą dziecka, uznajemy, że mamy prawo nauczać je o tym, jakim jest człowiekiem. Zamiast poprosić o ciszę, wyjść do innego pokoju, powiedzieć o swoich uczuciach, uznajemy za stosowne powiedzieć mu, jakie jest: grzeczne, niegrzeczne, dobrze wychowane, głupie, mądre, rokujące nadzieję na sukces, godne miłości, uwagi, szacunku albo przeciwnie – zasługujące na karę.
Na pewno pamiętamy reżim, któremu sami byliśmy poddani. Do tego dochodzą znajomi, starsze rodzeństwo, wujkowie i ciotki, szkoła i system ocen, zdolni i zdolniejsi, ładniejsi i szybsi. To naturalne, że musimy się w tym zatracić, uwierzyć, że brakuje nam czegoś niezwykle istotnego, czego musimy się nauczyć, co musimy zdobyć. To może być wiedza albo mąż i rodzina, pieniądze, certyfikat, awans w pracy. Nic złego w realizacji swoich celów, koszmar zaczyna się wtedy, gdy łączymy zewnętrzną potrzebę zdobycia powyższych z wewnętrznym pragnieniem kochania i bycia kochanym. Koszmarem jest brak zaufania, którym jesteśmy infekowani od wczesnych lat. To trudny do odwrócenia proces, ale możliwy.
„Największym odkryciem wydaje mi się szare, brudne światło/ o którym mówimy jasno/ i mała przestrzeń, którą potrafimy naraz zobaczyć” – napisała Krystyna Miłobędzka w jednym ze swoich wierszy. Poszukując harmonii, spokoju, uzdrowienia, zbawienia, zbudowaliśmy wyobrażenia tego, jak powinny one wyglądać. W tym docelowym miejscu jesteśmy kompletni, szczęśliwi, pozbawieni kompleksów, zawiści, smutku, zazdrości i bólu. A co jeśli wszystko z tobą w porządku? Ale naprawdę wszystko? Tu i teraz. Z twoim ciałem, takim, jakie jest, z gonitwą myśli, które nie pomagają zasnąć, z pracą, którą wykonujesz, z miłością, której już nie ma, ludźmi, którzy cię otaczają?