Wszyscy jesteśmy nauczycielami. W imadle wysiłku i groszowej pensji. Felieton Łukasz Orbitowskiego

W Polsce ciągle zarabia się skandalicznie mało. Przeciętna pensja nie wystarcza na utrzymanie. Dzieje się to trzydzieści lat po upadku komuny i piętnaście po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Ktoś wreszcie wyartykułował tę prawdę w formie ogólnokrajowego protestu.
Wszyscy jesteśmy nauczycielami. W imadle wysiłku i groszowej pensji. Felieton Łukasz Orbitowskiego

Początkowo, ten strajk nauczycieli niezbyt mi się podobał. Mam dwóch chłopaków w domu i nagłe zamknięcie szkoły stanowi nielichy kłopot. Co zrobić z tymi małymi potworkami? Jestem pisarzem, pracuję w domu, więc jakoś ogarnąłbym ten ambaras. Inni, ganiającym do roboty rodzice, mają poważny kłopot. Opiekunka kosztuje. Babcię czy też ciocię trzeba uprosić. Nic miłego.

Sądziłem, że nauczyciele są uprzywilejowani, pracują dwadzieścia godzin w tygodniu i mają trzy miesiące urlopu. W gruncie rzeczy nawet nie wiem ile godzin dziennie ja pracuję. Jesteśmy bardzo prędcy w rozliczaniu innych.

Potem naszła mnie refleksja. Ostatni raz nauczyciele strajkowali gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych. Chodziłem wtedy do ogólniaka i strasznie cieszyłem się z wolnych dni. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, radowała mnie wyłącznie perspektywa braku lekcji. Który był to rok? 1993? Strajk co ćwierć wieku to naprawdę niewiele i da się go znieść, nawet jeśli padniemy na kolana przed teściową.

Wiele zawdzięczam nauczycielom

Wspominając tamten strajk i szkołę uświadomiłem sobie, jak wiele zawdzięczam nauczycielom. Było ich wielu, ale chciałbym tutaj wymienić dwie osoby, z imienia i nazwiska. Pani Elżbieta Gidlewska z ogólniaka życzliwie odniosła się do zbuntowanego, odzianego w czerń młodzieńca, którym wtedy byłem. Pyskowałem, schlałem się na wycieczce szkolnej i nieustannie udowadniałem swoją wyższość nad gronem pedagogicznym. Trudno ze mną było. Pani Gidlewska wzięła mnie w obroty, jednocześnie szanując moją wolność. Rozumiała, że jestem trochę inny niż reszta młodzieży i szukam czegoś szczególnego. Pokazała, że można zachować indywidualność przy jednoczesnym poszanowaniu norm społecznych. Podrzucałem jej też swoje pierwsze, idiotyczne próby pisarskie. Lubię myśleć, że dostrzegła we mnie zapowiedź człowieka którym teraz jestem. Na pewno zaś nie byłbym nim, gdyby nie Ona.

Pokazała, że można zachować indywidualność przy jednoczesnym poszanowaniu norm społecznych.

Pani Olejarczyk z podstawówki nauczyła mnie matematyki. Wierzgałem strasznie. Była silniejsza i cisnęła mnie tak długo, aż się naumiałem. Do dzisiaj znam matematykę. Nie jakoś specjalnie dobrze. Potrafię jednak błyskawicznie obracać liczbami w głowie. W dawnych czasach, gdy biesiadowaliśmy w knajpach nie raz łapałem kelnera na oszustwie. Wystarczyło, żebym spojrzał na rachunek. Z umowami i kontraktami mam podobnie. Nikt mnie nie przekręci, bo znalazł się dobry, cierpliwy człowiek, który nauczył mnie matematyki.

Ile dziś zarabiają te dwie panie, ci wspaniali nauczyciele?

3317 brutto, czyli jakieś dwa i pół koła na rękę. Stażysta bierze dziewięćset złotych mniej. Trudno powiedzieć jak przeżyć za taką forsę, nie wyobrażam sobie też frustracji, jaką rodzi tego rodzaju wynagrodzenie. Człowiek, który zarabia tyle nie ma szans na samodzielne życie. A przygotowuje przecież dzieci do samodzielności. Może powinienem tutaj się wściec, tylko nie potrafię. Ogarnia mnie rezygnacja, smutek i jakaś niechęć do kraju, gdzie mieszkam i pewno wykorkuję.

 

Być może moje nauczycielki już dały sobie spokój i są na emeryturze. Jak myślicie, dużo dostają co miesiąc?

Wydaje mi się, że w rozmowach o nadchodzącym strajku umyka sedno problemu. Jest nim fatalna jakość kształcenia w Polsce. Wynika ona, między innymi, z niskich płac nauczycieli. Niektórzy, często najlepsi rzucają szkołę i idą tam, gdzie zarobią przyzwoite pieniądze. Inni biorą fuchy, gonią za szmalem na czym cierpi jakość ich pracy. Wreszcie, są ludzie, którzy zostali nauczycielami z przypadku, nie nadają się do tej, ani też jakiejkolwiek innej roboty. Oni na pewno będą uczyć.

Część rodziców przenosi dzieci do prywatnych szkół, reszta morduje się w tych państwowych, co pogłębia nierówności społeczne. Podział na dzieci „lepsze” i „gorsze” jest dużo głębszy niż w czasach gdy sam byłem młody. Dzieje się wielka niesprawiedliwość, krzywda, co jeszcze, jak większość krzywd i niesprawiedliwości mógłbym przeżyć. Ale za nędzę polskiej edukacji zapłacimy wszyscy. Człowiek wyuczony byle jak przez nieopłaconych, przemęczonych nauczycieli kiedyś dorośnie. Będzie urzędnikiem, do którego przyjdę w jakieś bardzo ważnej sprawie. Policjantem, który mnie aresztuje, adwokatem, który będzie mnie bronił, sędzią wydającym wyrok w mojej właśnie sprawie. Będzie moim sąsiadem, sprzedawcą z warzywniaka, strażnikiem miejskim i drabem, co weźmie mnie na kopy. Nasza starość, moja i twoja zależy od tego, co dziś dzieje się w szkołach.

Dużo mówi się o przywilejach nauczycieli

O mniejszej liczbie godzin pracy, o długim urlopie. Sam mam mnóstwo przywilejów i życzę tego też innym. Ale tak naprawdę oczy otworzył mi list nauczycielki, Hanny Rowickiej, zamieszczony w Wyborczej. Pani Hanna opisuje tam swój dzień. Wstaje o szóstej, odwozi dzieci do szkoły, w robocie siedzi do 16.00, znów zajeżdża po dzieci i jakoś półtorej godziny później jest w domu, gdzie czeka jeszcze więcej pracy. Weekendy schodzą na sprzątanie, gotowanie. Kierat nie zwalnia. Niebawem znów poniedziałek.

Pani Hanna jest przeciążona, niedospana, rozczarowana i zła. Zarabia za mało. Nie ma czasu dla siebie.

Dokładnie to samo można powiedzieć o przysłowiowych paniach na kasie, o ochroniarzach i recepcjonistkach, o kelnerkach, kurierach, sprzątaczkach, narybku w korpo, szeregowych pracownikach banków i tym podobnych. Jak sądzę, przytłaczająca większość Polaków tkwi w imadle wysiłku i groszowej pensji, dokładnie tak, jak pani Hanna. Nauczyciele nie mają lepiej ani gorzej. Pomiata się nimi, jak przytłaczającą większością społeczeństwa. A teraz zdołali się jakość zebrać i walczą o swoje. Bardzo dobrze. Życzę im zwycięstwa.

W powyższej diagnozie dostrzegam źródło niechęci władzy do spełnienia postulatów nauczycieli. Chodzi o tysiąc złotych więcej miesięcznie. Pieniądze by się znalazły, zresztą obecny rząd jest prędki w ich wydawaniu. Nie piszę tego złośliwie. Część najnowszych pomysłów Morawieckiego mam za bardzo potrzebne (500 pln na każde dziecko, rewitalizacja połączeń lokalnych), inne nie mają żadnego sensu poza kupowaniem głosów. Dodatkowy tysiak na seniorów bądź zwolnienie najmłodszych z podatku dochodowego naprawdę  trudno postrzegać inaczej niż kiełbasę wyborczą. Kasa zarezerwowana na te niedorzeczności mogłaby trafić do nauczycieli.

Spełnienie oczekiwań nauczycieli zachęci inne grupy zawodowe do starań o poprawę swojego, skandalicznie smutnego losu. Nauczyciele już teraz dali przykład innym. Zorganizowali się i z klasą walczą o swoje. Zaraz za nimi pójdą pracownicy sądów. Kto następny? Nie dziwię się rządzącym, że nie chcą ustąpić, choć przecież powinni. Racja jest po stronie nauczycieli.

Wszyscy jesteśmy nauczycielami. A przynajmniej przytłaczająca większość społeczeństwa. W Polsce ciągle zarabia się skandalicznie mało. Przeciętna pensja nie wystarcza na utrzymanie. Dzieje się to trzydzieści lat po upadku komuny i piętnaście po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Ktoś wreszcie wyartykułował tę prawdę w formie ogólnokrajowego protestu.

Przeczytaj także: Szkoła jest systemowym piekłem. Felieton Łukasza Orbitowskiego