Kiedy pierwszy raz dotarłam na samą górę na ściance wspinaczkowej, czułam się jak mój kolega po tygodniu niepalenia – twarda niczym John Wayne. Nie miało dla mnie znaczenia, że udało mi się to dopiero podczas trzecich zajęć („nie obchodzi mnie jak, masz tam w końcu wejść” – stwierdziła instruktorka), że była to najłatwiejsza droga z możliwych i że w końcu zrobiłam to, co większość osób robi podczas pierwszego kontaktu ze ścianką. Po powrocie do domu czułam się naprawdę świetnie, a do tego po kilku czy kilkunastu tygodniach chodzenia na sekcję wspinaczkową zaczęłam odczuwać jej pozytywny wpływ na moje życie, a konkretnie większą odwagę w podejmowaniu decyzji i ochotę na dokonywanie zmian.
Dla mnie był to dość zaskakujący bonus, ale Ola Piechnik, psycholog sportu, która prowadzi warsztaty z treningu mentalnego dla wspinaczy i sama wspina się od 15 lat, wcale zaskoczona nie jest. Stwierdza też, że być może właśnie dzięki temu, że trafiłam na ściankę trochę przez przypadek (dostałam bilety na urodziny), dostrzegłam jej wpływ na codzienne życie tak wyraźnie.
„Ludzie różnią się od siebie stopniem stymulacji, jakiej w życiu potrzebują. Jeśli większej – częściej wybierają sporty ekstremalne, podejmują wyzwania i dokonują zmian – mówi. – Bardziej prawdopodobne jest, że to oni zaczną się wspinać. Często zresztą mają już takie umiejętności, które inni, potrzebujący mniejszej stymulacji i trafiający na ściankę np. pod wpływem znajomych, mogą dopiero dzięki wspinaniu zdobyć. Dlatego zmianę w sobie paradoksalnie szybciej mogą dostrzec ci drudzy. Ale oczywiście korzyści ze wspinania odnoszą wszyscy”.
Zastanawiasz się, czy spróbować
Oto 7 rzeczy, o których według Adama Pustelnika powinieneś wiedzieć.
- Jeśli tylko chcesz, możesz to robić. Wspinają się i dzieci, i osiemdziesięciokilkulatkowie, kobiety i mężczyźni, mali i duzi, pełnosprawni i niepełnosprawni. Naprawdę tutaj nie ma ograniczeń.
- To (relatywnie) bezpieczny sport. „Relatywnie” dlatego, że oczywiście tam, gdzie człowiek pojawia się na dużej wysokości, zawsze jest ryzyko upadku, ale na ściankach wspinaczkowych wszystko jest tak przygotowane i skonstruowane, żeby to pokonywanie przestrzeni w pionie było maksymalnie bezpieczne.
- Wcale nie musisz być silny. Przynajmniej nie na początku. Wspinaczka jest przede wszystkim sportem technicznym, a nie siłowym. Zwykle zaczyna się od pokonywania nie przewieszonych, ale pionowych lub połogich ścian (nachylonych do pionu pod kątem od 45º do 10º – przyp. red.), więc nie musisz nawet umieć się podciągać. Wystarczy podstawowa sprawność fizyczna i chęć uniesienia tyłka w górę.
- Wspinaj się na nogach, nie na rękach. Idź tak, jakbyś szedł po drabinie – przenoś ciężar ciała ze stopy na stopę, a rąk używaj do przytrzymania się. Kluczem jest złapanie równowagi i odpowiednie ustawienie ciała.
- Bardzo szybko zobaczysz postępy. To na pewno doda ci skrzydeł. Duży progres na początku jest charakterystyczny dla wspinania. Potem, kiedy będziesz mieć poczucie, że się zatrzymałeś, atakuj te elementy, w których jesteś najsłabszy. Tylko dzięki temu się rozwiniesz.
- Otwórz się na ludzi. Nie musisz przychodzić z osobą, która będzie cię asekurować. Zaczynając się wspinać, wchodzisz w środowisko, w którym istotnym elementem jest współpraca. Bez nawiązania bliskiej relacji, zbudowania zaufania, trudno byłoby oddać komuś drugi koniec liny do asekuracji.
- Nie ograniczaj się do sztucznej ścianki. Często się od niej zaczyna, ale we wspinaczce szczególnie fajna jest możliwość bycia w naturze. Wspinanie to wspaniała szansa na poznanie świata, także tych miejsc, w których nikt przed nami nie był. Ostatnio mój kolega Nico był drugi raz na Ziemi Baffina i dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego kapitana wspinał się na dziewicze, wyrastające prosto z wody skały. Wybiegam teraz daleko w przód, ale warto wiedzieć, że to się udaje. Jeśli sobie wymyślę wspinanie na Madagaskarze, to zdobędę potrzebne doświadczenie, poznam ludzi i za jakiś czas tam będę.
Siłownia i laboratorium
„Mózg jest najważniejszym mięśniem we wspinaczce” – powiedział Wolfgang Güllich, nieżyjący już niemiecki wspinacz. A ścianka i skałki są dla mózgu jak siłownia i laboratorium w jednym. Uczymy się tam m.in. regulowania emocji, obniżania poziomu lęku, rozwijamy kreatywność, nabieramy zaufania do siebie i własnej intuicji. Adam Pustelnik, jeden z najbardziej znanych polskich wspinaczy, dodaje do tej listy możliwość poznania siebie, ludzi i świata oraz dużą swobodę w wyborze wyzwań i naukę planowania drogi do celu. Wspinaczka jest też wykorzystywana w adventure therapy – terapii przez przygodę, w której działanie na łonie natury zawierające element ryzyka i stanowiące wyzwanie zarówno fizyczne, jak i psychiczne ma prowadzić do poprawy obrazu siebie i podniesienia poczucia własnej wartości.
„Kiedy się wspinamy, najpierw wybieramy drogę i albo nam się uda ją przejść, albo odpadniemy – feedback otrzymujemy natychmiast. Podobnie jest z nastawieniem. Szybko przekonujemy się, że pozytywne pomaga. Niewiele jest sportów, które tak dobrze to uświadamiają. Biegaczowi nastawienie może się zmieniać podczas maratonu wielokrotnie i trudniej mu dostrzec, jak to, co myśli, wpływa na wynik. A we wspinaczce, jeśli straci się wiarę przed kolejnym ruchem czy sekwencją ruchów, można od razu poczuć tego skutek. To właśnie jedna z tych sytuacji, w których najszybciej się uczymy” – tłumaczy dr Radosław Sterczyński ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, specjalizujący się w psychologii twórczości i uczenia się oraz prowadzący treningi kreatywności.
Żeby jednak dostrzec tę zależność, konieczna jest pewna uważność. Jak przekonuje Ola Piechnik, trzeba wsłuchać się w swoje ciało, przyjrzeć napięciom, dostrzec myśli, które pojawiają się między jednym a drugim ruchem, wyłapać te, które rozpraszają nas lub nam przeszkadzają i jeśli nam nie służą, zmienić je. W wideoinstruktażu umieszczonym w serwisie 100poradgor.pl pokazuje, jak to się robi. Wykonuje dwa razy ten sam trawers – raz wygłaszając mowę demotywującą: „Jak tu ślisko, masakra, na tym się nie da stanąć, nie mogę się utrzymać, nie ma tu nic, żeby się chwycić, dzisiaj jestem jakimś cieniasem, tu nic już nie zrobię…”, a potem motywacyjną, której ważnym elementem jest udzielanie ciału wskazówek: „…chwytam się pewnie, zamieniam ręce, szukam wygodnego ułożenia palców, stawiam swobodnie stopy, jedną, drugą… to jest bardzo sympatyczna droga, a ja mam dzisiaj wyjątkowo dużo siły, żeby się wspinać”. „Wkurzają mnie te wszystkie reklamy: jesteś zdenerwowany, spięty, jest ci źle? Weź taki i taki lek – mówi. – A przecież jest tyle naturalnych metod, żeby się uspokoić. Odpowiednie oddychanie, rozluźnienie ciała. Właśnie tam, na górze, możemy odkryć, co nam pomaga, i poradzić sobie, korzystając wyłącznie z własnych zasobów. To doświadczenie możemy wykorzystać w innych trudnych sytuacjach”.
Strach przed lataniem
Największe wyzwanie rzuca nam na początku we wspinaczce lęk. Jeśli umiemy przeciągnąć go na swoją stronę, będzie nam służył – chronił nasze życie i zdrowie, jeśli jednak damy mu zbyt dużo władzy, przyspawa nas do podłoża, każąc nam tkwić w starych sytuacjach, nawet tych toksycznych. Niewiele przesady jest bowiem w słowach Winstona Churchilla: „Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach”.
„Lęk przed odpadnięciem i swobodnym lotem jest jednym z największych, jakie odczuwają wspinacze. Mają go nawet ci bardzo doświadczeni, tyle że oczywiście nie w każdej sytuacji – mówi Adam Pustelnik. – Ja czuję go głównie na drogach wielowyciągowych [mają zwykle kilkaset metrów i wiele stanowisk asekuracyjnych – przyp. autora]. Chociaż teoretycznie sytuacja jest tak samo dobra jak na kilkunastometrowej ściance i wychodzi się na taką samą wysokość nad przeloty, więc w przypadku odpadnięcia leci się też zwykle nie więcej niż kilka metrów, człowiek ma o wiele mniejszą ochotę puścić się ściany, bo jest nie 10 metrów nad ziemią ale 210 czy 410. Zaczyna trzymać się kurczowo jak początkujący, bo tej przestrzeni robi się nagle bardzo dużo. Ale kiedy tylko skupi się na ruchu, podda rytmowi wspinania, lęk znika”.
Jak się go pokonuje? Przede wszystkim stopniowo. Adam Pustelnik tłumaczy początkującym wspinaczom, że najpierw trzeba kilka razy doświadczyć lotu, przećwiczyć bezpieczne odpadanie np. z instruktorem i dzięki temu przekonać się, że system asekuracyjny dobrze działa (pod warunkiem oczywiście, że wiemy, jak się związać i sprawdzić partnera), a potem skupić się na kolejnym ruchu, który jest do zrobienia. Chodzi o to, by zrozumieć, że wiele rzeczy, których się baliśmy, jest tak naprawdę bezpiecznych. Nie chodzi jednak o to, by zacząć zachowywać się niefrasobliwie, warto raczej nauczyć się realnie oceniać ryzyko.
„Pokonanie lęku podczas wspinania daje poczucie sprawstwa i podnosi samoocenę. Potem czasem, kiedy się boimy np. zrobić coś po raz pierwszy, wracamy myślą do tego momentu na ścianie i stwierdzamy, że jeśli wtedy znaleźliśmy w sobie odwagę, to teraz też znajdziemy – mówi Ola Piechnik i podaje przykład koleżanki, instruktorki salsy, która po długiej przerwie we wspinaniu wróciła i musiała pokonywać lęk, także związany z wcześniejszą kontuzją. „Zauważyłam, że kiedy zaczęła się śmielej wspinać, zaczęła też podejmować odważniejsze decyzje w życiu zawodowym”. To oczywiście nie znaczy, że dzięki wspinaniu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaniemy się bać, ale za to rzadziej i krócej będziemy pławić się w swym niepokoju i zamiast koncentrować się na emocjach, pójdziemy dalej. Adam Pustelnik wspomina, że podobnie podziałała na niego zeszłoroczna wspinaczka ze Szwedem Andreasem Klarströmem na Lofotach w Norwegii (został za to nominowany do nagrody „Travelera” w kategorii „wyczyn roku”): „Poczułem, że jestem na zupełnym limicie, że psychicznie to jest wszystko, co mogę w tym momencie z siebie dać. Po takim doświadczeniu o wiele łatwiej mi było później poradzić sobie z przeprowadzką do innego kraju czy podjęciem nowej pracy. Nawet z trudnym partnerem lżej rozmawia się o wspólnym zadaniu. Nie tracę już czasu na zastanawianie się, czy dobrze zrobiłem, angażując się w nie, czy to będzie dla mnie korzystne, tylko skupiam się na tym, jak mogę rozwinąć dany projekt”.
Można powiedzieć, że każda życiowa sytuacja, w której się boimy, ale mimo to nie wycofujemy się z niej, może przynieść podobny efekt. Tylko ile takich sytuacji potrafisz sobie przypomnieć? Pierwszy dzień w pracy, wystąpienie na konferencji przed ogromną publicznością… no właśnie, wcale nie jest tak łatwo. Poza tym od tych zdarzeń dzieli nas często sporo czasu i wspomnienie dawnych uczuć mogło się zatrzeć. A wspinacze, można powiedzieć, regularnie tę pamięć sobie odświeżają.
Patrzenie znad chwytu
„Codziennie rób jedną rzecz, która cię przeraża” – tapetę z takim napisem ma na ekranie Malwina, która wcale nie wygląda na poszukiwaczkę silnych emocji. Jest miłą, ciepłą, dość spokojną i uważną osobą. Bardzo jednak pilnuje, by z lęku, wygody czy lenistwa nie stracić pasji i poczucia sensu. Sport odgrywa w tym ogromną rolę. Malwina pływa na wakeboardzie, surfuje, uprawia skitouring, bierze udział w maratonach i wspina się. „Mam takie doświadczenie, że każde pokonanie lęku przynosi coś dobrego i rodzi mnóstwo nowych pomysłów, dlatego nie wycofuję się” – stwierdza.
Związek między pokonaniem lęku a kreatywnością po-twierdza dr Radosław Sterczyński: „Ważnym elementem twórczego myślenia jest przełamanie lęku przed zmianą. Człowiek zwykle się jej boi, woli zostać w strefie komfortu – w niej czuje się pewnie, może spokojnie planować działania, wszystko jest przewidywalne. Żeby zacząć działać kreatywnie, czyli przełamać standardowy sposób dojścia do celu, musi podjąć ryzyko, które nie jest wprawdzie wielkim ryzykiem, nie wiąże się z nim utrata zdrowia czy życia, ale i tak trudno się na nie zdecydować. Różne sporty mogą nas uczyć radzenia sobie z tym, ale rzeczywiście wspinaczka ja-koś najbardziej mi tutaj pasuje. Zaczyna się przecież od zła-mania schematu poruszania się. Normalnie przemieszczamy się w poziomie, a tutaj idziemy w górę. Mamy więc do czynienia z oswajaniem łamania schematów. Można przypuszczać, że dzięki temu później też łatwiej nam będzie je łamać i np. w pracy bardziej kreatywnie podejdziemy do motywowania czy wynagradzania pracowników”.
Dlaczego zmiana schematu budzi w nas zwykle tak duży opór? Chociażby dlatego, że możemy się ośmieszyć czy narazić na krytykę. Jak mówi Adam Pustelnik, ci, którzy wspinają się po raz pierwszy, wstydzą się swego ruchu: „Obserwując wspinaczy, widzą eleganckie ruchy, a kiedy się do tego sami zabierają, mają wrażenie, że robią to pokracznie i brzydko. Na dodatek, będąc na ścianie, są wystawieni jak na scenie. Muszą więc pokonać pierwszą barierę i powiedzieć sobie: co z tego, co mnie obchodzą ci ludzie wokół, jeśli mnie się tu podoba. Jeśli potem nie ograniczą się do pokonywania tych samych dróg na sztucznej ściance, będą mieli jeszcze wiele okazji do wychodzenia ze strefy komfortu. W skałach każda sytuacja jest trochę inna, zderzamy się z inną przestrzenią, innym układem chwytów. Musimy się nastawić na to, że następne, z czym się spotkamy, będzie trochę nieznane. W pewnym sensie przez cały czas trzeba trochę improwizować”.
To z kolei, jak uważa dr Radosław Sterczyński, świetna okazja do rozwijania intuicji. Umiejętnie z niej korzystając, stajemy się bardziej twórczy. „Nasz świadomy, racjonalny, refleksyjny umysł jest na tyle ograniczony, że kiedy trzeba podjąć decyzję szybko, nie jest w stanie wykonać tych wszystkich operacji, które są mu potrzebne, by wy-brać najlepszą wersję. Musimy więc zdać się na intuicję, wewnętrzny głos, który mówi: »zróbmy właśnie tak«. Czy ma rację? Tego dopiero się dowiemy. We wspinaniu bardzo szybko” – mówi i tłumaczy, że wielokrotne powtarzanie schematu: „intuicyjna decyzja, a potem szybka informacja zwrotna” uwrażliwia nas na wewnętrzny głos i na to, co mówi nasze ciało. „Cieszyłam się, kiedy pod koniec zajęć ćwiczyliśmy już tylko na leżąco, bo pomyślałam sobie, że jak zemdleję, to przynajmniej nie upadnę” – zwierzyła mi się ostatnio w szatni klubu fitnessowego młoda dziewczyna i po chwili dodała:
„Byłam u niego na zajęciach dopiero drugi raz”. Mężczyzna, o którym mówiła z pewnym nabożeństwem w głosie, jest trenerem, którego zajęcia kojarzą mi się z treningiem marines. Nie zapomnę widoku dziewczyny, która słaniając się na nogach, już-już docierała do butelki z wodą, stojącej pod ścianą, kiedy on chwycił ją za rękę i przyprowadził z powrotem do stepu (cóż, nie była to chwila na przerwę). Co ciekawe, i kobiety, i mężczyźni go uwielbiają, a na jego zajęciach są tłumy. Dlatego że on zmusza ich do tego, do czego sami pewnie by się nie zmusili. I takim trenerem dla naszego mózgu bywa wspinaczka. W podobnie bezwzględny i skuteczny sposób uczy nas koncentracji oraz bycia „tu i teraz”. Zasada jest prosta: odpłyniesz myślami, to odpadniesz albo co gorsza zrobisz sobie krzywdę. Nie ma wyjścia, musisz się skupić i, jak podkreśla Ola Piechnik, wytrwać w tym stanie do koń-ca. „Pamiętam, jak kiedyś robiłam trudną drogę. Na początku było ciężko, a pod koniec zaczął się dużo łatwiejszy teren. Już witałam się z gąską, tym bardziej że z dołu krzyczeli: »Zrobiłaś!«, ale się zdekoncentrowałam i spadłam. To cenna lekcja, którą na jakimś etapie odbiera każdy wspinacz. Uczy pokory i skupienia”.
Z nim z kolei bezpośrednio wiąże się stan flow opisywany jako niemal euforyczny stan pochłonięcia jakąś czynnością. „Jest się wtedy, jak w transie, w jakimś bąblu oddzielonym od świata zewnętrznego – tłumaczy Adam Pustelnik. – Jeden ruch przechodzi w kolejny, a my pozwalamy ciału, by ułożyło się w naturalny sposób. Nie spinamy go, nie zaciskamy mocniej na kolejnym chwycie, tylko pozwalamy, by poleciało do następnego”. I chociaż, jak mówi Ola Piechnik, ów przepływ można poczuć, nawet pieląc ogródek, jeśli tylko zostaną spełnione odpowiednie warunki (m.in. idealnie dobrane wyzwanie, ambitne, ale niezbyt duże, by nie sfrustrowało), to jednak twórca teorii flow Mihály Csíkszentmihályi wymieniał właśnie wspinaczkę jako jedną z tych czynności, podczas których przepływ odczuwany jest najczęściej. Niektórzy uważają też ją za „medytację w ruchu”. Na co dzień jesteśmy często tak rozproszeni i poddani takiej liczbie bodźców, że możliwość poczucia flow czy pełnej koncentracji jest nie do przecenienia.