Jak się okazało, znaleziony element to silnik związany z jednostką, którą poruszał się 22-letni podporucznik Frank Moody. Był on jednym z tzw. lotników z Tuskegee. Za istnieniem tej grupy stoi bardzo ciekawa, ale jednocześnie dość smutna historia. 332 Grupa Myśliwska składała się bowiem z afroamerykańskich pilotów, którzy zadawali kłam panującym ówcześnie przekonaniom, jakoby czarnoskóre osoby nie były w stanie latać myśliwcami.
Czytaj też: Ludzkie twarze i nietypowe korpusy. Archeolodzy znaleźli coś dziwnego w świątyni Azteków
I choć lotnicy z Tuskegee mieli możliwość szkolenia się i brania udziału w działaniach militarnych, to musieli to robić w odosobnieniu od innych ras – tak działała niestety segregacja sprzed lat. Za wyborem kandydatów stali przedstawiciele Uniwersytetu w Tuskegee, natomiast szkolenia tych osób odbywały się w bazie lotniczej Maxwell-Gunter w Montgomery.
Niemal osiemdziesiąt lat po feralnym locie, w którym brał udział wspomniany Frank Moody, nurkom eksplorującym wody jeziora Huron udało się zlokalizować silnik pechowego myśliwca. Podporucznik niestety nie miał wiele szczęścia i został uznany za zmarłego. Łącznie w czasie drugiej wojny światowej przeszkolono ponad 320 czarnoskórych pilotów, którzy latali później myśliwcami i bombowcami nad Europą. 66 z nich zginęło w walce.
Wrak myśliwca z czasów drugiej wojny światowej spoczywał w wodach jeziora Huron od niemal osiemdziesięciu lat
Do śmierci Moody’ego doszło 11 kwietnia 1944 roku, kiedy to jego P-39 Airacobra rozbił się z dużą prędkością o taflę jeziora Huron. Za przyczynę katastrofy uznano poważne uszkodzenia śmigła myśliwca. Dość powiedzieć, iż w momencie zderzenia z taflą wody Moody poruszał się z prędkością około 320 kilometrów na godzinę. Kolizja była tak potężna, że fragmenty wraku zostały rozrzucone na dużym obszarze oddalonym około 600 metrów od brzegu.
Spoczywające na głębokości około 10 metrów szczątki maszyny zlokalizował Wayne Lusardi, który w ciągu ostatnich lat przeprowadził kilka nurkowań mających na celu dotarcie do wraku. Pozostałości samolotu zostały odnalezione w 2014 roku, lecz później trwały działania mające na celu identyfikację całej jednostki. Co ciekawe, znalezisko sprzed dziewięciu lat było czysto przypadkowe: na P-39 Airacobra natknęli się uczestnicy ekspedycji poświęconej innej zatopionej jednostce.
Czytaj też: Zamieszkiwał Polskę tysiąc lat temu. Teraz wiemy, jak wyglądała ta zadziwiająca postać
Identyfikacja znalezionego wraku była możliwa dzięki numerom seryjnym wciąż znajdującym się na fragmentach kadłuba. Poza tym udało się zlokalizować uszkodzenia widoczne na śmigle. Zostało ono trafione przez działa myśliwca, które najprawdopodobniej były niewłaściwie zsynchronizowane. W normalnych okolicznościach powinny wystrzeliwać pociski tak, by nie narażać pozostałych elementów samolotu na uszkodzenia. Gdy pojawiły się uszkodzenia, pilot był na wysokości zaledwie 15 metrów nad taflą jeziora, co stanowiło dla niego wyrok śmierci.