Natalia de Barbaro: Siedzisz sam w przedziale pociągu. Potem ktoś do tego przedziału wchodzi i wtedy wiele się zmienia. Wolność absolutna, a w każdym razie absolutna swoboda, jest już niemożliwa, prawda? „Przepraszam, czy mogę otworzyć okno?”, „Poczęstuje się pan paluszkami?”
Robert Rient: Chodzi o to, żeby umieć zachować wolność właśnie wtedy, gdy ktoś wejdzie, prawda?
Natalia: Esther Perel, autorka świetnej książki „Inteligencja erotyczna: seks, kłamstwa i domowe pielesze”, pisała, że w człowieku są dwie podstawowe potrzeby: przynależności i wolności, domu i podróży. W tej przestrzeni podróży, wolności, niepewności, ryzyka, pragnienia, nieposiadania Perel umieszcza też to, co erotyczne, czyli to, od czego związki się zaczynają. Potem, kiedy związek się stabilizuje i sankcjonuje, ta druga potrzeba – tego, co znane, bezpieczne, kanapowe – wychodzi na pierwszy plan. Nie jest łatwo pielęgnować w sobie wolność, kiedy już nie jesteśmy sami w przedziale, jeszcze trudniej jest pielęgnować wolność w przestrzeni między dwojgiem ludzi.
Robert: Zostaję w przedziale, gdy odpowiada mi miejsce, widok, towarzystwo, chociaż zazwyczaj z wygody, bo przecież może wszędzie być zajęte, a może będzie gorzej. Ale gdy sprawiamy sobie ból, mogę wyjść, znaleźć inny przedział, innych ludzi, mogę nawet zmienić pociąg. Nie jest wartością siedzieć w przedziale, wartością jest siedzieć w nim jakoś. Przeprowadzono kiedyś ciekawy eksperyment: podczas badań ludzie dowiedzieli się, że będą musieli zjeść martwego robaka, ale wiedzieli, że będą mogli się w każdej chwili wycofać. Gdy uwierzyli w tę perspektywę, przedstawiono im alternatywę: zamiast jeść robaka mogli wziąć udział w prostych badaniach nad postrzeganiem. Wiesz, ile osób wybrało zjedzenie robaka? Trzy czwarte! Uwierzyli, że są bohaterami nauki; nastawienie i zaangażowanie w przedsięwzięcie, nawet nieprzyjemne, bywa kluczowe, a wtedy ogromnie łatwo zapomnieć, że obok jest wolność. Tak bywa w związkach.
Natalia: Często sami tę wolność oddajemy, idziemy w to, co znajome, pewne, ale też symbiotyczne, nieosobne. I jest wiele mitów wokół związków, które nas w tę symbiozę wpychają. Na przykład przekonanie, z którym się nie zgadzam, że w dobrym związku powinniśmy sobie wszystko mówić. „Dlaczego mi nie powiedziałeś, że spotkałeś Anię na ulicy? Przecież umówiliśmy się, że wszystko sobie mówimy!”. Jeśli muszę mówić ci o wszystkim, czy będę miała przestrzeń na rozmowę z sobą samą?
Czy będę mieć ten, jak to pisała Virginia Woolf, „własny pokój”? Czy dam sobie prawo do własnej przestrzeni, spotkań z innymi ludźmi? Ostatnio opowiadałam koleżance o tym, że spotkałam się z moim dobrym znajomym, a ona mnie pyta: a mąż ci pozwala? Ta symbolika wyłączności zaczyna się już od obrączek czy kłódek na mostach. I inne mity dotyczące związków – że jak pomyślimy erotycznie o kimś innym, to znaczy, że już nie kochamy naszego partnera i w ogóle już po nas.
Robert: Albo że zawsze musimy mówić, co czujemy, żeby być blisko. Że musimy spać w tym samym łóżku, i jak ona czy on pojedzie na wakacje z przyjaciółmi, to koniec. I jeszcze, że musimy równo podzielić się obowiązkami domowymi, inaczej nie uda się wypracować partnerstwa.
Natalia: Że im więcej ze sobą spędzamy czasu, tym lepiej, o tym samym czas osobno to zagrożenie dla związku.
Robert: A jednak na początku, zakochując się, chcemy być ze sobą cały czas i chcemy zawłaszczenia, poddania się. Pustka wtedy na chwilę nie boli, znika.
Natalia: Na początku to zawłaszczenie nam smakuje. A potem jest różnie – są tacy, którzy są szczęśliwi, będąc bardzo blisko, i tego potrzebują. Ale w wielu z nas trwa ta potrzeba podróży, a związek, wbrew naszej woli i wbrew interesowi samego związku, zupełnie nas „udomawia”. Często sami wpychamy się w to ograniczenie, myśląc, że skoro jesteśmy z kimś, to wolność jest naturalną za to ceną. Bo człowiekowi jest lepiej, kiedy jest wolny, ale może myśli, że nie da się mieć naraz wolności i miłości.
Robert: Psychoterapeuta Andrzej Wiśniewski twierdzi, że tyle, ile jest wolności w związku, tyle jest również miłości, i że pary, które dają sobie wolność, rzadziej zdradzają lub w ogóle tego nie robią.
Natalia: Z tym się nie zgadzam. Może być wolność, a miłości nie być.
Robert: Ale jeśli jest miłość, to musi być wolność.
Natalia: Są ludzie ze sobą sklejeni, latami, i szczęśliwi.
Robert: Rozumiem, że ci ludzie żyją w trwałym związku, ale czy szczęśliwym?
Natalia: Znam takie pary. Ale jeśli jest jednak tak, że większość ludzi potrzebuje nie tylko bliskości, ale też dystansu, podróży, osobności – o co warto zadbać?
Robert: O to, by nie odpowiadać bezrefleksyjnie na lęki partnera, powstrzymywać się przed zmianą zachowań w tych obszarach, które ranią tylko jego wyobrażenia. Oczywiście zawsze warto zadbać o szczerą rozmowę ustalającą zasady związku. Do tego ważne jest budowanie zaufania i umiejętności nieprzywiązywania się, niezakładania, że mam człowieka, i że skoro z kimś jestem, to mam do niego jakiekolwiek prawo, że cokolwiek jest oczywiste, na przykład seks. On zawsze powinien być zaproszeniem, grą. Znam pary, w których jedno zrezygnowało z przyjaźni, bo partner był zazdrosny. To nigdy dobrze nie wróży.
Natalia: Bo rezygnować z rzeczy dla mnie błahych, a dla partnera ważnych – to nie narusza mojej wolności. Ale jeśli rezygnuję z czegoś kluczowego „dla utrzymania związku” albo „dla świętego spokoju” to, paradoksalnie, tworzę zagrożenie dla związku. I, oczywiście, dla swojej wolności.
Robert: Częścią takiego układu bywa to, że sami myślimy, że drugi człowiek się nam należy. Wierzymy w tak zwaną powinność małżeńską. Sam się na to łapałem, że należą mi się pewne sprawy, takie jak uwaga, zainteresowanie, troska – tymczasem nic mi się nie należy. Gdy pielęgnuję ten brak prawa u siebie, mogę mieć więcej wolności, mogę więcej dawać innym ludziom. Mając wolność, bronię swoich praw, granic, możliwości spotykania się, z kim chcę, chodzenia spać, o której chcę, ale gdy obok jest miłość i słowa „nikt tak jak ty… ” albo zazdrość, taka lekka, seksowna, albo jeszcze gdy obok jest czyjś smutek powodowany moją wolnością, to wtedy jestem gotowy swoją wolność przehandlować za to, co nazywam miłością, chociaż jest tak naprawdę świętym spokojem.
Natalia: Ale jeśli jesteśmy świadomi tych zagrożeń, możemy dbać o swoją wolność. Cały czas, w ciągłej negocjacji.
Robert: I niepoznaniu, to gwarantuje namiętność. To niepoznanie. Zbliżam się z namiętnością do nieznanego, do bezpiecznego się tulę. Seks jest komunikacją. Kazimierz Obuchowski napisał, że „człowiek jest taki w życiu seksualnym, jaki jest w życiu w ogóle”.
Natalia: Z cytatem się nie zgadzam, bo jest radykalny. Ale zgadzam się, że seks daje pole do ćwiczenia wolności, do brania tego, czego chcę. Seks jest obszarem wolności, a równocześnie, paradoksalnie, jest wyjęty spod wolności – skoro wierność seksualna jest właśnie tą wymaganą w większości związków. Oczekiwanie, że partner nigdy nie zapragnie innej kobiety czy innego mężczyzny, uważam za idiotyczne. Ale na ogół już to, że nie pójdzie za tym pragnieniem, jest przedmiotem naszego oczekiwania. Znam je i rozumiem; nawet, jeśli nasza natura nie podpowiada nam monogamii, to seks ma w sobie taką tajemniczą symbolikę, która sprawia, że właśnie w tej sferze lokujemy swoją potrzebę wyłączności. Innymi słowy – wybaczę, że o kimś innym myślisz, ale trudno mi będzie wybaczyć, że pójdziesz z kimś innym do łóżka. Ty mógłbyś być w otwartym związku? Bo ja nie.
Robert: Mógłbym, ale nie chciałbym. W związku zakładamy konieczność ograniczenia wolności, w obszarze seksualnym zwanym wiernością, więc nie możemy postulować wolności zupełnej. Chociaż pragnienie innych może się pojawić, podziwianie, fascynowanie, flirtowanie.
Nie ma dla mnie granic między dwojgiem dorosłych ludzi, którzy są ze sobą w łóżku, dopóki jedno i drugie wyraża zgodę. I uważam, że właśnie w miłosnym związku te granice można przesuwać, bawić się, eksperymentować, pozwalać sobie na więcej, o ile oczywiście wolność obecna jest w pozasypialnianej codzienności.
Natalia: Seks bywa też elementem gry, niekoniecznie gry wstępnej…
Robert: Jest taka gra, którą opisuje Berne w książce „W co grają ludzie”. On w garażu naprawia auto, ukrył się, bo nie ma ochoty na seks, ale nie umie o tym rozmawiać wprost. Ona chce go uwieść i wchodzi z herbatą do garażu, oko ma pomalowane. On na jej widok upuszcza klucz, ten spada na maskę, lakier się niszczy, więc on mówi ze złością: „Patrz, co przez ciebie zrobiłem”, ona na to: „Patrz, jak ja się dla ciebie staram” i odchodzi z płaczem. Każde zagrało w swoją grę. Seks czasami służy do tego, by załatwić sobie spokój, niektóre pary za jego pomocą zmuszają się nawzajem do zwierzeń, czasami szantażują, a czasami bawią, odpoczywają, poznają.
Natalia: No i jeszcze jedna rzecz, nieoczywista, która dla wielu ludzi jest mało erotyczna – wątek „potrzebowania” kogoś. Z jednej strony to jest naturalne, ludzie, którzy się kochają, potrzebują się nawzajem. Z drugiej strony, tutaj znowu odwołuję się do Perel, „potrzebowanie” kogoś, kiedy zaczyna zawierać element wymogu – „jeśli się oddalisz, będzie mi źle” – może być nieerotyczne. Erotyczne jest chcenie, pragnienie kogoś. „Jesteś całym moim światem, potrzebuję cię jak powietrza” – w fazie zakochania pewnie chcemy to słyszeć, ale wziąć na siebie taką rolę na lata? Robi się od tego duszno.
Robert: Chcę cię, czyli nie zapraszam, nie czekam, ale zagarniam, wyrażam pragnienie, sięgam oczami, dłonią, wiem, co zrobić i jak, dominuję, to jest seksowne. A potem dla odmiany dobrze być zabranym, zdobytym, zwolnionym z decyzji w imię przyjemności. Pułapką jest trwałe przywiązanie się do jednej z ról i idące za tym – często nie wprost wyrażane – oczekiwanie do partnera, by był inicjatorem, albo przeciwnie, by pozostawał w uległej gotowości. Rollo May pisze o głównej pułapce miłości erotycznej: „Partnerzy dyszą i drżą mając nadzieję, że w odpowiedzi znajdą drżenie drugiego ciała po to, aby upewnić się, że ich własne nie jest martwe; szukają odpowiedzi, ochoty u drugiego, po to, by przekonać się, że ich własne uczucia są żywe (…) nazywa się to miłością”.
Natalia: Można by wyrazić to inaczej, mniej zimno – że potrzebujemy drugiego człowieka, żeby siebie w nim przejrzeć, ale nie narcystycznie, tylko poprzez wymianę energii, która nie jest możliwa bez tego drugiego. Masturbacja a seks z drugim człowiekiem to jednak nie to samo. May pisze: „nazywa się to miłością”, jakby przesądzał, że miłość to tylko narcystyczne zapełnianie dziury. Ale każdy, kto kochał, wie, że miłość to coś więcej.
Robert: Zaczyna się od samego początku, od zakochania.
Natalia: O zakochaniu niektórzy mówią nawet, że to stan psychotyczny. Nawet jeśli to przesada, to na pewno jest w zakochaniu radykalne zawężenie pola widzenia, nie ma mowy o żadnej uważności, byciu tu i teraz, jesteśmy zredukowani do marzeń i fantazji o jednym człowieku. Czy to jest stan wolności? Chyba nie. Wszystko leży na jednej szali, chcę tylko tego, jeśli tego nie dostanę – wszystko inne jest dla mnie nieważne. Dlaczego do tego tęsknimy?
Robert: Bo to jest tak obezwładniająco przyjemne. Dla smaku się zakochujemy, w kimś, kto nie wprost składa nam obietnicę, że wypełni lukę, którą mamy w sobie. Zakochujemy się w pustym miejscu przy stole w naszym rodzinnym domu i zakochujemy się w patologii tej drugiej strony, którą nosimy też w sobie, a zatem jest w tym nadzieja na zbawienie, zrozumienie i ryzyko zmiażdżenia.
Natalia: To jest ta przyjemność poddania się. Idziemy na most, wieszamy na nim kłódkę, nieświadomi, jak ponurym proroctwem może się to okazać. Bo związek trwały jest narażony na wzajemne ograniczanie wolności. Byłam kiedyś na takim strasznym sylwestrze, same stare małżeństwa, poczucie takiej zastałości, przewidywalności, martwoty. Wiadomo, kto z kim zatańczy, wiadomo, jak zatańczy, potem będziemy opowiadać, że to był „szalony wieczór”, ale nie było w tym krzty szaleństwa. Jeśli wolność jest ruchem, podróżą, to statystycznie trudno o nią po latach związku; mówi się „stare małżeństwo” i jest w tym smutek. Ale ja wierzę, a nawet wiem, że nie musi tak być.
Robert: Dla wielu trwałość jest wartością nadrzędną, a nie wskazuje ona w żaden sposób na jakość związku. Dlaczego trwałość lub nietrwałość miałaby być wartością? Czy ty widzisz wartość w trwałości?
Natalia: Tak. Bo widzę wartość w byciu ze sobą na dobre i złe. W zaufaniu, że ten ktoś nie porzuci mnie, bo przestało być tak fajnie jak kiedyś. Widzę wartość w lojalności i w ciągłym poznawaniu kogoś, kogo pozornie już znamy. A ty? Gdybyś musiał wybrać pomiędzy trwałością a nietrwałością, co by to było?
Robert: Nietrwałość, bo takie jest życie, jego cykl, pory roku, urodzenie, umieranie, związki, ludzie, praca, dorastanie, dzieci, puste gniazda, wszystko.
Natalia: I czasami w imię wolności trzeba porzucić trwałość i skończyć związek.
Robert: Tak – kiedy bycie razem kosztuje więcej od wolności i te koszty trwają od dłuższego czasu. To sytuacja, gdy profity z bycia razem, np. seks, wspólne spędzanie czasu, podwiezienie do lekarza, rozmowa o codzienności, są mniej – mówiąc brutalnie – opłacalne od wolności, samostanowienia. Bo cierpienie, bo kłótnie, bo oczekiwanie, bo samotność przy kimś, która boli bardziej od tej w pustym przedziale.
Natalia: Ale też zanim odejdziemy, można zawalczyć. I można zacząć od zmieniania siebie.
Robert Absolutnie tak, inaczej byłaby to ucieczka, a zatem brak wolności. Od zmiany czego w sobie warto zacząć?
Natalia: Na przykład warto przestać nieustannie usiłować poprawiać, ulepszać, korygować drugą stronę: „Dlaczego włożyłeś tę koszulę? Znowu jesz jajka? Wiesz, ile mają cholesterolu?”. Skąd to się bierze, że dajemy sobie do tego prawo? To znowu ten mit, który tak pociągająco wygląda na początku – ty jesteś mój, a ja jestem twoja. Więc mam prawo cię naprawiać, kiedy przestaniesz mi się podobać tak jak na początku. „Masz być taki, jak ja chcę”. A tego prawa nie ma nikt, do nikogo.
To, co lubisz
Jeśli jesteś w związku, zrób listę rzeczy, które lubisz robić bez swojego partnera/partnerki. Czy robisz je teraz rzadziej niż kiedyś – rzadziej, niżbyś chciał/a? Jeśli tak, wybierz jedną z nich i zaplanuj czas, który jej poświęcisz.