Producenci elektroniki od lat kuszą nas wizją rzeczywistości rozszerzonej (AR). Zgodnie z nią mamy patrzeć na świat przez specjalne okulary (albo kamerę smartfona), które dołożą do oglądanego przez nas obrazu dodatkowe informacje, zamienią nasze otoczenie w grę wideo itd. Jednak tego typu urządzenia wciąż nie zdobyły popularności – na ulicach nie spotyka się osób w komputerowych okularach. Niczym dziwnym nie jest natomiast widok ludzi ze słuchawkami na lub w uszach. Wielu spędza w ten sposób długie godziny, częściowo odcinając się od otoczenia. Zamiast słuchać szumu ulicy czy rozmów w autobusie, wybieramy ulubioną muzykę, radio czy podcasty. W ten sposób już od dawna korzystamy więc z rzeczywistości rozszerzonej – tyle że jedynie w wymiarze dźwiękowym.
Firmy szybko dostrzegły ten trend i zaczęły wzbogacać słuchawki o nowe funkcje. Możemy dziś za ich pomocą prowadzić rozmowy telefoniczne, dyktować SMS-y czy zadawać głosowe pytania wyszukiwarce Google. Jeśli jednak zdecydujemy się wydać trochę więcej pieniędzy, zyskujemy możliwości, które do niedawna wydawały się czystą fantastyką naukową.
WYELIMINUJ HAŁAS
Uciążliwe dźwięki, które docierają do nas z otoczenia, często nie pozwalają skupić się na słuchaniu ulubionej muzyki czy audycji radiowej. W takiej sytuacji można skorzystać z dwóch rozwiązań. Pierwsze z nich to słuchawki izolujące, które po prostu tłumią dźwięki w sposób mechaniczny. Dobrze radzą sobie z hałasem o wysokiej częstotliwości (np. pokrzykiwaniem dzieci), gorzej natomiast z tym bardziej basowym (np. odgłosem pracującego silnika). Takie właściwości ma większość słuchawek nausznych (zwłaszcza tych o dużych nausznikach, ściśle przylegających do głowy) i część dousznych.
Inaczej działają słuchawki z aktywną redukcją hałasu. Znajduje się w nich układ elektroniczny odbierający dźwięki otoczenia przez mikrofon. Są one następnie
przetwarzane tak, aby powstał ich fizyczny „negatyw”: fala dźwiękowa o przeciwnej fazie. Jest ona odtwarzana w słuchawkach. W rezultacie obie fale dźwiękowe – hałasu i „antyhałasu” – znoszą się wzajemnie. Ten system dobrze radzi sobie np. z szumem klimatyzacji czy silników samolotowych, natomiast głos ludzki się przez niego „przebija”. Podobne rozwiązania stosuje się także w samochodach (m.in. Forda i Hondy), które dzięki tzw. systemom ANR wyciszają kabinę pasażerską.
Typ słuchawek należy wybrać zależnie od warunków, w jakich chcemy ich używać. Izolacyjne lepiej sprawdzają się w warunkach stacjonarnych (np. w pracy czy w domu), te z redukcją hałasu są lepsze w podróży, ale też droższe – ich ceny zaczynają się od kilkuset złotych, tak jak w przypadku modeli firm Bose czy Sony. Najbardziej wyrafinowane urządzenia, takie jak IQbuds, mają różne systemy wyciszania hałasu dopasowane do miejsca, w jakim się znajdujemy. Inaczej będą
działać w samolocie, inaczej w restauracji, a jeszcze inaczej podczas biegania. Taki sprzęt kosztuje jednak co najmniej 1200 zł.
DOPASUJ KSZTAŁT I CZUŁOŚĆ
Słuchawki douszne wybiera wielu użytkowników prowadzących aktywny tryb życia. Są niewielkie, dyskretne, ale też często kłopotliwe, ponieważ przy gwałtowniejszym ruchu ciała czy samej głowy zaczynają wysuwać się z uszu. Nic dziwnego – każdy z nas ma nieco inaczej zbudowaną małżowinę i kanał słuchowy. Znalezienie dobrze dopasowanych słuchawek wymaga wielu prób… albo skorzystania z usług firmy, która taki sprzęt robi na miarę. Najtańsza opcja to
słuchawki takie jak bezprzewodowe Decibullz, kosztujące ok. 300 zł. Ich douszne wkładki wykonane są z tworzywa, które mięknie pozanurzeniu w gorącej wodzie. Gdy je dopasujemy, tworzywo stwardnieje i od tej chwili powinno pasować niemal idealnie. Niemal, bo jeśli zależy nam na większym komforcie,
powinniśmy skorzystać z usług firm takich jak Snugs, Ultimate Ears, Firehouse Productions czy Sensaphonics, które zapewniają profesjonalne skanowanie wnętrza naszego ucha, a następnie drukują wkładkę na drukarce 3D.
To jednak wymaga wizyty w placówce współpracującej z producentem i wydatku co najmniej 800 zł. Za dodatkową opłatą możemy też wybrać kolor wkładek, a nawet wygląd zewnętrznej części słuchawek, tak by były naprawdę niepowtarzalne. Jednak nawet takie słuchawki nie są dopasowane do indywidualnych właściwości naszego narządu słuchu. Są fabrycznie dostrojone przez zespół ekspertów ds. audio, którzy mogą odbierać np. muzykę inaczej niż my.
Oczywiście możemy to potem skorygować za pomocą tzw. equalizerów, czyli urządzeń lub aplikacji pozwalających np. na zwiększenie głośności dźwięków basowych. Ale wtedy robimy to na wyczucie, które nie jest precyzyjne.
Jeśli zależy nam na idealnie dopasowanym dźwięku, możemy zainwestować 1700 zł w Nuraphone. Wyglądają one jak słuchawki nauszne, ale mają też wbudowany zestaw douszny. Po pierwszym założeniu i połączeniu ich z aplikacją mobilną Nuraphone robią nam badanie słuchu: emitują ciche dźwięki do naszych uszu i mierzą ich echo za pomocą wbudowanego superczułego mikrofonu. W ten sposób ustalają, na jakie częstotliwości jesteśmy najbardziej wrażliwi i wybierają najlepszy dla nas profil słuchania, który możemy nawet zobaczyć na wykresie.
Jakość dźwięku w takich słuchawkach jest bardzo dobra, ale mają również parę wad – są dość duże i ciężkie, co sprawia, że nadają się praktycznie tylko do użytku w domu, a nie np. podczas biegania. Nie przydadzą się też za bardzo do prowadzenia rozmów telefonicznych, ponieważ ich mikrofony skrzętnie tłumaczenie prosto do naszych uszu. Potrzebują do tego smartfona z systemem Android, aplikacją mobilną i dostępem do internetu. W teorii obsługują 40 różnych języków. W praktyce automatyczne tłumaczenie pozostawia wiele do życzenia. Poprawnie tłumaczone są tylko proste, pojedyncze zdania. Jeśli nasz rozmówca mówi szybko lub posługuje się bardziej skomplikowanymi konstrukcjami słownymi, oprogramowanie Pixel Buds zaczyna popełniać błędy.
Poza tym cały system jest po prostu niewygodny. Podczas dialogu nasz rozmówca mówi do smartfona, a my słyszymy tłumaczenie w słuchawkach. Żeby mu odpowiedzieć, musimy wygłosić swoją kwestię do smartfona, który z kolei odtworzy swoją kwestię przez głośnik i tak w kółko. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Pixel Buds kosztują ok. 700 zł, lepiej po prostu nadal korzystać z bezpłatnego Tłumacza Google w smartfonie. Inne firmy również próbowały stworzyć własną wersję rybki Babel.
Przykładem mogą być słuchawki firmy WaverlyLabs, sprzedawane za ok. 750 zł. Niestety, efekty są podobne jak w przypadku produktu Google – wszystko działa nieźle, dopóki budujemy proste i krótkie zdania, a także mówimy wolno i wyraźnie. Na rozwiązanie godne książkowego pierwowzoru przyjdzie nam więc jeszcze poczekać.
NIE ZDEJMUJ NAWET W ŁÓŻKU
Choć spędzamy ze słuchawkami dużo czasu w ciągu dnia, większość z nas zdejmuje je na noc. W sprzedaży są jednak także modele przeznaczone właśnie do użytku podczas nocnego odpoczynku. Przykładem mogą być douszne Bose Sleepbuds. Nie służą one do słuchania muzyki, nie mają też typowego systemu aktywnej redukcji hałasu. Potrafią natomiast zamaskować niepożądane dźwięki z otoczenia, takie jak chrapanie osoby, obok której śpimy. W takiej sytuacji Sleepbuds odtwarzają zestaw kojących dźwięków, które ułatwiają zasypianie, na przykład szum morza lub szelest liści. Urządzenie można skonfigurować za pomocą aplikacji mobilnej.
Jedyną jego wadą jest cena –1200 zł za słuchawki, z których korzystamy tylko w nocy, to duży wydatek. Tym bardziej że nie brakuje tańszych rozwiązań, takich jak zatyczki do uszu Loop Earplugs. Dzięki akustycznym filtrom siatkowym wyciszają dźwięki o 20 decybeli we wszystkich częstotliwościach. Sprawdzają
się nie tylko w nocy, ale i np. podczas bardzo głośnych koncertów, bo dzięki nim nadal dobrze słyszymy wszystkie dźwięki, ale po prostu ciszej. No i kosztują tylko 120 zł.
Grzegorz Kubera – dziennikarz ekonomiczny i technologiczny, od 10 lat publikujący w tytułach prasowych i internetowych.
współpraca: Jan Stradowski