Film „Jak założyć własne państwo” przedstawia ludzi, którzy odważyli się zignorować istniejące granice i założyć własny kraj
Kanadyjski dokumentalista Jody Shapiro zapytał urzędników ONZ, ile jest państw na świecie. Dowiedział się, że organizacja nie jest kompetentna do wypowiadania się w tej kwestii. Udał się więc do prawników i politologów. Usłyszał to samo. Zaczął zatem szukać odpowiedzi na własną rękę i odkrył rzeczy zadziwiające. „Do ONZ należą 192 państwa, do federacji piłkarskiej FIFA – 208, do United League of Micronation aż 567. Komu wierzyć?” – pyta. Niewiedza ekspertów już go nie dziwi, gdyż jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o liczbę państw nie ma. „Każdego roku setki osób lub grup zakładają własne państwa” – tak brzmi wniosek z jego dociekań i motto filmu dokumentalnego „Jak założyć własne państwo”, który w Polsce gościł na festiwalu Planete Doc.
Suwerenność to stan umysłu
Z kilkuset twórców tak oryginalnych krain jak Królestwo Rozkoszy (Kingdom of Lovely), Nowy Rzym (Nova Roma), Nowa Utopia (New Utopia) czy Wirtland wybrał sześciu. Przy selekcji kierował się chęcią pokazania najbardziej typowych „państw” i ich założycieli: farmera, arystokraty, wynalazcy, pirata, artysty. Wszyscy nadali sobie tytuły książąt lub prezydentów i nie lubią, gdy nie traktuje się ich poważnie. Shapiro przekonał się o tym na własnej skórze. Władca księstwa Sealand trzy razy odmówił mu wizy i w oficjalnym piśmie zagroził, że jeśli nielegalnie przekroczy granicę, narazi się na nieprzyjemności. Do księstwa Seborga wjechał bez problemu, ale gdy zobaczono go z kamerą, zwołano nadzwyczajne posiedzenie rządu.
Wyspa piratów radiowych
Księstwo Sealand ma 560 m2 powierzchni i mieści się na platformie przeciwlotniczej, którą podczas II wojny światowej wybudowano na kanale La Manche, 10 km od wybrzeża Wielkiej Brytanii. W umocowanym do dna nawodnym bunkrze stacjonowało 150 żołnierzy. Po wojnie wycofano ich, żelbetowa konstrukcja popadła w ruinę. W 1967 roku osiedlił się w niej Roy Bates, właściciel pirackiego radia, któremu władze kazały zwinąć nielegalny interes. Ponieważ w tym czasie morskie granice państw obejmowały obszar oddalony od brzegu o trzy mile, Bates wykombinował, że przenosząc się na platformę, znajdzie się na wodach międzynarodowych, a więc poza zasięgiem brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Ogłosił, że tworzy tam nowe państwo – księstwo Sealand (Morski Kraj) i obejmuje w nim władzę jako książę Roy. Rok później, podczas pobytu w Anglii, został aresztowany za nadawanie nielegalnych audycji radiowych i ostrzelanie kutra z policjantami, którzy chcieli go przywołać do porządku. Sąd orzekł jednak, że incydent wydarzył się poza granicami Zjednoczonego Królestwa i książę nie może być sądzony.
To przyniosło mu rozgłos i ściągnęło do Sealandu kilku nowych obywateli. W 1975 roku książę Roy nadał swemu państwu konstytucję, ustanowił flagę, herb i hymn. Powołał rząd z niemieckim anarchistą Alexandrem Achenbachem na czele. Po trzech latach doszło do konfliktu na szczytach władzy, zakończonego wyrzuceniem premiera z platformy. Achenbach powołał rząd na uchodźstwie. Po rozszerzeniu strefy wód terytorialnych do 12 mil, Sealand znalazł się w granicach Wielkiej Brytanii. Ale uprzedzając aneksję, książę Roy ogłosił dzień wcześniej, że tworzy własną, również 12-milową strefę. Nikt oczywiście nie uznał jego decyzji, ale Bates nadal mieszka na platformie z rodziną i grupką sympatyków. „Jesteśmy niepodlegli, a jeśli ktoś zastanawia się, czy nas uznać, to jego problem. Nie nasz” – mówi w filmie.
O przyszłość może być spokojny. Jego księstwem zainteresował się Patri Friedman, wnuk jednego z najbardziej znanych współczesnych ekonomistów Miltona Friedmana, i założył w nim Seasteading Institute – placówkę naukową badającą możliwości budowy ekologicznych „miast” na morzach i oceanach. W ubiegłym roku inwestorzy z amerykańskiej Doliny Krzemowej przekazali jej ponad milion dolarów. Negocjacje w imieniu zaawansowanego już wiekowo księcia Roya prowadził jego syn, regent Michael. Żadnych problemów budżetowych nie ma też Królestwo North Dumpling. Jego założycielem i władcą jest multimilioner Dean Kamen, amerykański wynalazca, twórca m.in. słynnego seagwaya. Po zakupie mikroskopijnej wysepki u wybrzeży stanu Nowy Jork Kamen ogłosił akt secesji od USA i przystąpił do urzeczywistniania idei: „Każdy człowiek może zamieszkać, gdzie chce, każde państwo może istnieć, jak chce”. Swemu królestwu nadał konstytucję, emituje banknoty z dewizą „In truth we trust” (W prawdzie nasza ufność), a w konstytucji zobowiązał obywateli do korzystania wyłącznie z alternatywnych źródeł energii: wiatraków i baterii słonecznych.
Sześciu obywateli, w tym trzy psy
Od USA oderwała się też Republika Molossia, założona w 1999 r. przez Kevina Baugha w Nevadzie. Na nową wojnę secesyjną jednak się nie zanosi, bo nowe państwo nie stanowi zagrożenia dla supermocarstwa – obejmuje jedynie dom przywódcy z podwórkiem i liczy sześciu obywateli, w tym trzy psy. Ale prezydent Baugh ma plany ekspansji terytorialnej, co potwierdził, kupując w Kalifornii farmę należącą niegdyś do jego dziadka. Dla zaakcentowania niezależności Molossi wprowadził w niej własny czas, opóźniony wobec obowiązującego w Nevadzie o 39 minut. Granic republiki strzeże stara armata na kółkach i szlaban. Prezydent nie ukrywa swych ciągot militarnych i pokazuje się publicznie w obwieszonym orderami mundurze wojskowym. Czapka z daszkiem i ciemne okulary upodabniają go do latynoskich dyktatorów. Zgodnie z konstytucją na teren republiki nie można wwozić broni, papierosów, żarówek i niczego, co zostało wyprodukowane w Teksasie. Turyści muszą płacić za wizę oraz wymienić określoną sumę na lokalną „walutę”. Z wymogu tego prezydent Baugh zwolnił obywateli „bratnich” państw: Andory, Lichtensteinu, San Marino, Monako i Seborgi.
„Nie określiłbym tych ludzi mianem świrów, to ekscentrycy, którzy w oryginalny sposób wyrażają swą indywidualność” – mówił na popremierowej konferencji Jody Shapiro. Największym problem przy realizacji filmu „Jak założyć własne państwo” było przekonanie jego bohaterów, że nie chodzi o ich wykpienie. Gdy uwierzyli w szczerość intencji reżysera, nakładali odświętne ubrania i wypowiadali się z powagą. „Seborga to nie wymysł, lecz fakt. Nie folklor, lecz rzeczywistość” – oświadczyło zgodnie kilku ministrów księstwa leżącego we Włoszech, przy granicy z Francją. Potwierdzeniem ich słów ma być historia. Liczące 340 mieszkańców miasteczko zostało założone w X w. i było jednym z niezliczonych samowładnych włoskich księstw. W 1861 r. jego władcy nie podpisali dokumentów potwierdzających zjednoczenie Włoch. „Mamy wszelkie atrybuty państwa: paszporty, dowody osobiste, prawa jazdy, flagę, hymn” – mówi szef dyplomacji Alberto Romano. Do tej listy można dodać szkołę podstawową i poczucie niezależności, emanujące ze słów ministra: „Rzecz nie w tym, że Włochy nie uznają Seborgi, bo to Seborga nie uznaje Włoch. Nasze państwo jest od nich starsze o tysiąc lat, więc kto tu kogo ma uznawać?”.
Więcej luzu wykazuje Gregory Green, prezydent Wolnego Państwa Karoliny (Free State of Caroline). Ten przedstawiciel amerykańskiej awangardy artystycznej znalazł na Pacyfiku bezludną wysepkę i złożył w ONZ wniosek o uznanie jej niepodległości. Zanim doczekał się odpowiedzi, pretensje do skrawka piaszczystej plaży zgłosiło Kiribati. W tej sytuacji Green jako zdeklarowany pacyfista „w imię światowego pokoju zrezygnował z roszczeń terytorialnych” i przeniósł swoje państwo… do rzeczywistości wirtualnej. Zrealizował w ten sposób ideę Erwina Straussa o poczuciu przynależności państwowej jako stanie umysłu.
Obywatelem Wolnej Karoliny może zostać każdy, kto zgodnie z jej konstytucją „odczuwa potrzebę tworzenia alternatywnej kultury i stylu życia”. Można to potraktować jako artystyczny happening, ale Jody Shapiro proponuje, by zastanowić się, czy coraz powszechniejsza niechęć do polityki i brak zainteresowania sprawami publicznymi nie zapowiadają rewolucji w traktowaniu państwa przez obywateli. Jedni nie chcą mieć z nim do czynienia, inni czują silniejszą więź z tworzonymi w internecie wspólnotami wirtualnymi niż z państwem, w którego granicach przyszło im żyć.
Książę w oborze
Wielki książę Leonard panuje od 41 lat w Księstwie Hutt River. Oderwał je od Australii w proteście przeciwko wprowadzeniu przez władze limitów ograniczających produkcję zbóż. Przed secesją nazywał się Leonard George Casley i był rolnikiem. W postanowieniu o przekształceniu farmy w księstwo wytrwał, a za cierpliwość doczekał się nagrody – Hutt River stało się jedną z największych atrakcji turystycznych zachodniej Australii. Książę udziela przybyszom darmowych wiz, a zainteresowanym oferuje obywatelstwo za cenę wykupienia paszportu (250 dol.). Zdecydowało się na to kilkanaście tysięcy osób, dzięki czemu księstwo nieźle prosperuje. Ma własną pocztę, basen, herbaciarnię, a nawet kaplicę „wszelkich wyznań”. „Jesteśmy drugim pod względem wielkości i liczby ludności państwem na kontynencie” – informuje Jego Wysokość Leonard. Przyjezdnych wita na granicy wraz z żoną księżną Shirley w narzuconych na ramiona kolorowych płaszczach i koronach. Po wypełnieniu oficjalnych obowiązków monarsza para udaje się do obory, doglądać krów. „Łatwiej się pracuje ze świadomością, że nie jest się zwykłą chłopką” – wy- znaje księżna Shirley.