Papież nigdy nie wyrusza w podróż bez łyka wina zmieszanego z… kokainą. Tak zachwalały napój „Vin Mariani” reklamy, ukazujące się w europejskich gazetach pod koniec XIX w. I była to prawda. Leon XIII uwielbiał trunek wytwarzany przez korsykańskiego farmaceutę Angelo Marianiego. Odznaczył nawet producenta medalem. „Vin Mariani”, zważywszy na recepturę, musiało mieć niezłą moc.
Farmaceuta w około 250 g wina Bordeaux rozpuszczał ponad 50 mg koki (dawkę określaną dziś często jako „kreskę”, dającą kwadrans w euforycznym stanie). Łatwo sobie wyobrazić, co działo się z konsumentem, gdy wysączył całą butelkę. Ale „złego początki” były wyjątkowo miłe. Leon XIII, sącząc winko, napisał w 1891 r. rewolucyjną encyklikę „Rerum novarum”, potępiającą bezwzględny kapitalizm i biorącą w obronę ludzi pracy. Pragnienie gasił tym napojem Juliusz Verne podczas pisania kolejnych bestsellerów. Podobnie Frederic Auguste Bartholdi, gdy projektował Statuę Wolności. Uwielbiali „Vin Mariani” amerykański prezydent Ulysses S. Grant i angielska królowa Wiktoria. A listownie dziękował wynalazcy za inspirujący trunek sam Thomas Edison.
Sto lat później nasza cywilizacja bliżej jest nie nieba, lecz narkotykowego piekła. Ale paradoksalnie na tę drogę wprowadziły świat ambicje kilku naukowców, chciwość przedsiębiorców, nadgorliwość brukowej prasy i amerykańskie marzenia o zbawieniu ludzkości.
SKUTKI JEDNEGO DOKTORATU
Trudno uwierzyć, ale w 2. poł. XIX w. kokaina była w Europie i USA równie łatwo dostępna jak obecnie aspiryna. Na trop substancji wpadł prof. Friedrich Wöhler z Uniwersytetu w Getyndze. Zainteresowały go właściwości liści koki, którą południowoamerykańscy Indianie żuli, by zabić zmęczenie i głód.
Chemicy od połowy XVIII w. próbowali wydrzeć roślinie jej tajemnicę. Pomimo swej wiedzy także Wöhler nie potrafił dokonać ekstrakcji z koki substancji dającej ludzkiemu organizmowi niezwykłą wytrzymałość. W końcu zadanie to powierzył swemu młodemu asystentowi Albertowi Niemannowi – uznając, że będzie to dla niego znakomity temat pracy doktorskiej. Uczeń sprostał wymaganiom nauczyciela i wyizolował z liści koki alkaloid, który nazwał kokainą (o czym poinformował w 1860 roku na łamach pisma „Archiv der Pharmazie”). Karierę Niemanna przerwała rok później niespodziewana śmierć. Inni badacze uznali zaś, że narkotyk powoduje jedynie depresję.
To, czego nie dostrzegli, zauważył obrotny farmaceuta Angelo Mariani. W 1863 r. wyprodukował z wina Bordeaux pierwszy napój, w którym od razu zagustowało liczne grono niezwykle doń przywiązanych konsumentów. Zachwycony farmaceuta rozszerzył asortyment na bezalkoholowy tonic „The Mariani”. A popularność tych trunków przypomniała naukowcom o kokainie. Mieszkający w Paryżu peruwiański lekarz Tomes Moreno y Maiz odkrył w 1868 r., że działa ona znieczulająco. W 1884 r. wiedeński okulista Karl Koller wpadł zaś na pomysł, żeby rozcieńczonej kokainy użyć do miejscowego znieczulenia przy operacji usunięcia zaćmy. Kokaina stała się dla chirurgów środkiem na uśmierzanie bólu. Ale to nie oni przyczynili się do jej ogólnoświatowej kariery.
LEKARSTWO NA WSZYSTKO
Amerykański farmaceuta John Pemberton wrócił z wojny secesyjnej z wciąż bolącymi ranami. Swoje cierpienie uśmierzał morfiną. Szybko się od niej uzależnił. Wtedy za radą znajomego lekarza zaczął leczyć nałóg przy pomocy kokainy. Podczas eksperymentów zauważył, że najbardziej smakuje mu zmieszana z winem i wyciągiem z orzeszków kola. W 1885 r. Pemberton postanowił podzielić się odkryciem z innymi mieszkańcami Atlanty i rozpoczął sprzedaż trunku o nazwie „French Wine Coca”.
„Niezawodna w leczeniu osób dotkniętych nerwicami, zaburzeniami trawienia, wyczerpaniem fizycznym i psychicznym, wszelkimi chorobami przewlekłymi i wyniszczającymi” – pisał o niej farmaceuta w dołączonej ulotce. Obiecywał też, że „koka pobudza aktywność seksualną i leczy problemy z płodnością, impotencją itp., nawet jeśli inne leki zawiodły”. Najważniejsze jednak było zapewnienie Pembertona, że mikstura pomaga zerwać z uzależnieniami od morfiny, opium i alkoholu.
Jeden z pseudonaukowych artykułów na ten temat wpadł w ręce Zygmunta Freuda. Młody i ambitny lekarz marzył o wielkiej karierze. Pochodził z ubogiej rodziny i miał żydowskie korzenie, co nie ułatwiało kariery w konserwatywnym Wiedniu. Freud musiał dokonać czegoś spektakularnego. Zdobył więc sporą ilość kokainy i rozpoczął eksperymenty na sobie i pacjentach.
„Regularnie biorę niewielkie dawki przeciwko depresji i niestrawności, z zaskakująco dobrym skutkiem” – pisał w listach. Już po trzech miesiącach eksperymentów Freud opublikował jesienią 1885 r. rewolucyjny artykuł na łamach „The Lancet”. Dowodził w nim, że kokainą można leczyć m.in. uzależnienie od morfiny, osłabienie organizmu, depresję, wszelkie bóle, astmę, a nawet syfilis i cholerę. Na koniec tekstu stwierdził, że „wielokrotne ponawianie dawki koki nie przynosi w efekcie przymusu dalszego jej używania, przeciwnie człowiek odczuwa pewną niewytłumaczalną awersję do tej substancji”. Tekst dał autorowi upragnioną sławę, a w Europie zapoczątkował kokainowy bum. Firmy farmaceutyczne zaczęły wysyłać do Peru chemików, aby na miejscu organizowali laboratoria przetwarzające liście koki.
COŚ NA ZĄB
Pomimo zapewnień Freuda środowisko medyczne powoli zaczynało wątpić w nieszkodliwość kokainy. Zażywanie „cudownego” środka w nadmiernych ilościach kończyło się bowiem zbyt często zgonem. Pierwszy podniósł alarm w 1887 r. dyrektor domu dla uzależnionych w Brooklynie Jansen Mattison. Zaczął sporządzać coroczny raport na temat zgonów powodowanych przez ten środek. „Kokaina jest to narkotyk najbardziej fascynujący, kuszący, a zarazem niebezpieczny i niszczycielski” – ostrzegał.
Oświadczeń Mattisona środowiska naukowe i opinia publiczna początkowo nie wzięły poważnie. Dopiero gdy związana z kokainą liczba zgonów w USA przekroczyła rocznie 200, wywołało to pewne zaniepokojenie. Nie dało się też już ukryć, że kokaina mocno uzależnia. Głośnym echem odbiła się w 1891 r. śmierć znanego wiedeńskiego lekarza Ernsta von Fleischl-Marxowa. Sięgnął po kokainę za radą Freuda. Po to, aby zwalczyć uzależnienie od morfiny… Jego przyjaciel Freud odwołał wówczas wszystkie wcześniejsze twierdzenia (po czym znalazł nowy sposób na zdobycie sławy: psychoanalizę). Ludzie nauki zaczęli odzyskiwać trzeźwy osąd sytuacji.
Jednak różnorodność możliwych zastosowań narkotyku nadal frapowała medyków. Dr Salo Rossberger w artykule „O swoistym działaniu kokainy i jego zastosowaniu w terapii” opisywał w 1894 r. na łamach „Przeglądu Lekarskiego”, że wykonał ponad 2,5 tys. zabiegów chirurgicznych, wykorzystując kokainę jako środek znieczulający. Najchętniej używał jej przy usuwaniu zębów, po wtarciu w dziąsło. Jedyne przed czym przestrzegał – i co niepokoiło innych lekarzy – to fakt, że naszprycowani pacjenci zachowywali się w trudny do przewidzenia sposób. Jedni stawali się bardzo pobudzeni, inni mdleli.
Jednak głosy kolegów, że ekstrakt z liści koki jest niebezpieczny, Rossberger nazywał „nieuzasadnioną kokainofobią”. Ta jednak narastała, gdyż przybywało uzależnionych. Zajmujący się narkomanami brytyjski lekarz sir Clifford Allbutt w 1897 r. zapisał, że „być w niewoli koki jest rzeczą gorszą niż w niewoli morfiny; działa ona bardziej niszcząco na umysł i ciało, trudniej ją odstawić. Morfinista zwykle zachowuje gdzieś na dnie pragnienie pokonania wroga, okazuje wdzięczność i zadowolenie, gdy leczenie zostaje ukończone. Natomiast intelekt kokainisty jest już tak zdegradowany, że nie pragnie wyzwolenia, ani nie umie cieszyć się z niego”.
ZAKAZANA COCA-COLA
Europejskie kraje rozpoczęły dość rygorystyczne kontrolowanie obrotu kokainą. Nie pozwoliły, by w czystej postaci była sprzedawana bez recepty, poza aptekami. Inaczej rzecz się miała w USA. Tam każdy stan miał własne prawodawstwo i panowała zasada, że każdy obywatel indywidualnie dba o swoje zdrowie. Nieograniczona wolność w handlu nalewkami z kokainą przyniosła firmie Parke, Davis & Company dochody wystarczające, by na początku XX w. zdobyła pozycję największego farmaceutycznego koncernu na świecie.
Poza leczniczymi napitkami wprowadziła na rynek inhalatory dla cierpiących na katar sienny, rozpylające 5-procentowy roztwór kokainy. Jednakże prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazał się inny lek firmy, mianowicie proszek na katar o nazwie „Ryno’s”. Miał on bardzo prosty skład chemiczny: 99,9 proc. czystej kokainy. W umieszczanych na łamach prasy reklamach obiecywano, że „może uczynić tchórza odważnym, cichego elokwentnym, a poddającego się chorobie niewrażliwym na ból”.
Lekarstwa Parke, Davis & Company musiały konkurować z rosnącą liczbą produktów innych firm, także z Europy. Najpoważniejszym konkurentem okazała się spółka Burroughs, Wellcome & Company, oferująca tabletki do ssania z czystą kokainą. Od połowy lat 90. XIX w. sprzedawano je bez recepty w USA i na zalecenie lekarza w Europie. Służyły oficjalnie do wzmożenia siły głosu. Reklamowano je jako znakomity środek dla wykładowców akademickich, śpiewaków, nauczycieli i parlamentarzystów. Kiedy inni zbijali fortuny, John Pemberton jakoś nie potrafił rozwinąć skrzydeł. Jego „French Wine Coca” stała się napojem zakazanym w Atlancie, bo zawierała… alkohol. Pemberton jednak się nie poddał i opracował nową, tym razem bezalkoholową recepturę napoju, zmieniając jego nazwę na coca-cola. Równocześnie zaprosił do spółki zamożnego bankiera Asy Candlera. Kiedy bogactwo wreszcie było na wyciągnięcie ręki, Pemberton zmarł w 1888 r. Tymczasem obrotny wspólnik szybko uczynił z coca-coli ulubiony napój Amerykanów.
BO GWAŁCILI BIAŁE KOBIETY
Otwartą wojnę z kokainą w Ameryce wznieciły nie środowiska naukowe (choć ostrzegały przed nowym narkotykiem), lecz goniąca za sensacją prasa. Jeszcze w 1890 r. sieć sklepów ze sprzedażą wysyłkową Sears, Roebuck & Company rozesłała kilku milionom klientów katalog, w którym oferowała za półtora dolara promocyjny zestaw: strzykawkę, zapasowe igły i porcję kokainy. Nikogo to wtedy nie szokowało.
Kilka lat później sytuacja uległa diametralnej zmianie. „Kokaina dołączyła do innych występków – palenia opium i tytoniu, picia alkoholu; stała się atrybutem prostytutek, stręczycieli, hazardzistów i chuliganów z miast i miasteczek Ameryki” – opisuje Richard Davenport-Hines w książce „Odurzeni. Historia narkotyków 1500–2000”. Obrońców praw ludności kolorowej zaniepokoił także fakt, że sprytni pracodawcy dodawali kokainy do jedzenia czarnych robotników. Dzięki niej ci nie odczuwali zmęczenia i głodu, pracując dużo wydajniej za tę samą pensję. Na wyobraźnię działały też prasowe doniesienia o tragicznym losie dzieci uzależnionych od proszku na katar.
Prawdziwa bomba wybuchła jednak, gdy w roku 1900 „Journal of the American Medical Association” zamieścił artykuł o masowym używaniu kokainy przez czarnych Amerykanów. Potem podano, że pod jej wpływem Murzyni nabierają chęci do gwałcenia białych kobiet. Brakowało dokładnych danych, ale i tak histeria ogarnęła całe USA.
W lokalnej prasie zaroiło się od opisów „cocaine crazed negroes” („oszalałych pod wpływem kokainy czarnuchów”), nastających na cześć białych dam. W południowych stanach policjanci zażądali nawet wydania im broni większego kalibru, twierdząc, że zastrzelenie „naćpanego Murzyna” ze zwykłego rewolweru jest niemożliwe. Pod naciskiem opinii publicznej coraz więcej aptek w USA rezygnowało ze sprzedaży kokainy. Zostawiały ją w ofercie tylko placówki w najgorszych dzielnicach, gdzie kwitła przestępczość i prostytucja.
POZORNE ZWYCIĘSTWO
Tymczasem społeczny gniew skierował się przeciw coca-coli, bo ponoć ten napój najbardziej lubili czarni gwałciciele. W 1902 r. strach przed bojkotem białych konsumentów zmusił koncern do zaprzestania dodawania narkotyku do napoju. W zmienionej recepturze zastąpił go nieszkodliwy ekstrakt z liści koki. Inni producenci nalewek i trunków wkrótce zrobili to samo. Zwłaszcza że stan Georgia wprowadził na swym terytorium zakaz sprzedaży produktów z kokainą i zapowiadało się, że inne legislatury stanowe postąpią podobnie.
W obronie kokainy nie występowali już lekarze, gdyż w 1905 r. udało się uzyskać nowokainę – syntetyczny środek znieczulający, dużo bezpieczniejszy od swego poprzednika. W 1914 r. w USA weszła w życie ustawa autorstwa kongresmena Francisa B. Harrisona. Stanowiła, że produkcja kokainy i handel nią bez specjalnego zezwolenia władz są nielegalne i karane więzieniem. Również posiadanie narkotyku uznano za niedopuszczalne, a uzależnionych konsumentów zaczęto traktować jak przestępców. Na przestrzeni następnych dwóch dekad kolejnymi aktami prawnymi w ten sam sposób potraktowano inne narkotyki (najpóźniej, bo dopiero w 1937 roku marihuanę).
W tym samym czasie pod naciskiem antynarkotykowego lobby rząd USA przymusił inne kraje do wprowadzenia analogicznego prawodawstwa. Tak rozpoczynała się trwająca już prawie sto lat era powszechnej prohibicji. Niestety (nawet w tak długim okresie) nie udało się rozwiązać narkotykowego problemu. Wręcz przeciwnie. Dopiero teraz, gdy dzięki zyskom z handlu narkotykami wielkie korporacje przestępcze potrafią przejmować władzę nad całymi obszarami w krajach Ameryki Południowej i Azji, stał się on wyjątkowo poważny.