“Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały” – tak po odniesionej wiktorii zaczął Jan III Sobieski list to żony. Pisał go w namiotach wezyra Kara Mustafy 13 września 1683 roku.
„Porażka i przegrana […] była to przeogromna, klęska taka, jaka od powstania państwa nigdy jeszcze się nie wydarzyła” – potwierdzał słowa Sobieskiego osmański kronikarz Silahdar Mehmed aga z Fyndykły.
Bitwa wiedeńska, stoczona 12 września 1683 roku między sprzymierzoną armią wojsk chrześcijańskich (polskich, cesarskich, książąt niemieckich) a wojskami Imperium Osmańskiego, zmieniła losy Europy. Z tego faktu doskonale zdawali sobie sprawę ludzie żyjący w tamtej epoce. My, Polacy, zwykliśmy ocalenie miasta przypisywać waleczności husarii. Czy słusznie?
Chciwy wezyr
Wiedeń mógł paść! Mógł paść, zanim koalicja wojsk chrześcijańskich pod ogólnym dowództwem Jana III Sobieskiego przybyła mu na ratunek. Cesarska stolica ocalenie zawdzięcza nie tylko bohaterskiej obronie wiedeńczyków, nie tylko waleczności tych, którzy przyszli jej z odsieczą, lecz także chciwości głównodowodzącego wojskami sułtańskimi, wielkiego wezyra Kara Mustafy. Ten, zbyt długo nie wierząc, że ktoś może zagrozić jego potężnej armii, odwlekał zdobycie miasta szturmem, gdyż niemal do końca liczył na jego kapitulację.
Zdobycie Wiednia było możliwe, lecz wiązałoby się z zezwoleniem na trzydniowe plądrowanie stolicy przez własne wojska. Zgodnie z muzułmańskim zwyczajem wydawano bowiem zdobyte szturmem miasto na pastwę żołnierzy. Łupy, jakie przy tym brano, i gwałty, które czyniono, miały być rekompensatą za krew przelaną w czasie szturmu. Kara Mustafa chciał Wiedniowi oszczędzić tego losu. Bynajmniej nie z miłości do mieszczan. Wiedział, że trzydniowe łupiestwa zrujnują miasto. A on chciał jego bogactw dla siebie, a nie dla swoich żołnierzy.
Zemsta Chana
Gdy wieść o nadciąganiu Sobieskiego dotarła do wielkiego wezyra, wzmógł nacisk na miasto, przeciw „giaurom” wystawiając Tatarów. Zadanie mieli stosunkowo proste. Wystarczyło zablokować przeprawę przez wezbrane wody Dunaju, aby nie dopuścić przeciwnika pod mury cesarskiej stolicy. Mogło się to udać, gdyby tylko Tatarzy chcieli poważnie podejść do zadania.
Problem Kara Mustafy polegał jednak na tym, że naraził się wcześniej tatarskiemu chanowi, którego rad i ostrzeżeń nie potraktował serio, strofując ich autora bezlitośnie. Chan, śmiertelnie obrażony, zemścił się, nie reagując, gdy 6 września chrześcijanie, przed którymi wielokrotnie ostrzegał, zaczęli przeprawiać się przez Dunaj. Nie wydał rozkazu do ataku, tylko przyglądał się maszerującym Polakom, po czym bez walki wycofał się ze swoim wojskiem. Znakomita okazja do pobicia wroga minęła. Rankiem 7 września oddziały koronne skończyły przeprawę. Po nich na drugi brzeg rzeki ruszyły wojska cesarskie i książąt niemieckich. 8 września cała armia stanęła pod miejscowością Tulln, pozostawiając Dunaj za plecami.
Kolejne błędy wezyra
Nawet wtedy, gdy Kara Mustafa wiedział już, że liczna armia pod wodzą samego Jana III Sobieskiego (z przesadą szacowano ją na 200 dział i 120 tys. żołnierzy, z czego 40 tys. kawalerii) jest tak blisko i że nie powstrzymano jej na Dunaju – nawet w tym momencie nie nakazał umocnić swojego obozu!
Na co liczył? Czyżby nie wierzył, że idąca miastu na odsiecz armia przedrze się przez porośnięte lasem góry wiedeńskie? Teren między wrogimi wojskami rzeczywiście był nadzwyczaj trudny. Góry, lasy, doły, winnice i murki same w sobie tworzyły prawdziwe wyzwanie dla nadciągającej armii – szczególnie dla jej licznej kawalerii i artylerii. Ale to nie usprawiedliwia niefrasobliwości wezyra.
Tym bardziej że popełnił kolejny błąd – zamiast skupić wszystkie dostępne siły naprzeciw wojsk wroga, ich część (większość janczarów) pozostawił w okopach wokół Wiednia, aby kontynuowały oblężenie. Jak wielka to była pomyłka, świadczą losy batalii. Niewielkie oddziały janczarów, które skierowano przeciwko wojsku Sobieskiego, obsadzając nadzwyczaj niedogodny dla kawalerii teren, sprawiły się znakomicie. Gdyby było ich więcej, losy bitwy mogły wyglądać zupełnie inaczej.
Skrzydlate rycerstwo
Siły koalicji, które ostatecznie skierowano do walki z oblegającymi miasto wojskami osmańskimi, liczyły łącznie około 65 000 żołnierzy. Niemal 4000 z nich to polscy husarze. A właściwie zarówno husarze (etatowo 3440 koni w 24 chorągwiach), jak i ich lżejsza odmiana w postaci petyhorców (6 chorągwi).
Łatwo policzyć, że husarze stanowili ledwie 6 proc. ogółu wojsk. Nie w liczbie jednak leżała ich siła, lecz w jakości. „Gdy szarżują, to pędzą pełną szybkością z pochylonymi kopiami tak, że nic nie jest w stanie ustać przed nimi” – przekonywał z entuzjazmem angielski poseł Laurence Hyde jeszcze w roku 1676.
Takich i podobnych opinii wygłoszono w tym czasie więcej. Wszystkie były zgodne, że husaria jest najlepszą kawalerią znaną ówczesnym Europejczykom. Zresztą na równi z właściwościami bojowymi husaria imponowała wyglądem. „Król w Polsce miał prawe skrzydło i 30 chorągwi husarii, których to lepiej odziać i uzbroić nie można było” – relacjonował Johann Georg II, książę Anhalt-Dessau, w liście pisanym 13 września 1683 roku z Wiednia do elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma I.
Gdy już polscy żołnierze wyszli z lasów na nieco bardziej sprzyjający kawalerii teren, husarzy wysłano na front całej sprzymierzonej armii. Trzeba to podkreślić – przed rozstrzygającym bitwę uderzeniem, w pierwszej linii wszystkich sprzymierzonych wojsk, a nie tylko wojsk polskich, stanęła husaria. To ona poprowadziła żołnierzy chrześcijańskich do ostatecznego ataku. Wojska innych sprzymierzonych krajów toczyły już walki, ale do ich rozstrzyg nięcia było jeszcze daleko. Rozstrzygnięcie miała przynieść husaria. To ona pierwsza wdarła się do obozu nieprzyjaciela. Ale zanim do tego doszło…
Błąd Sobieskiego
Nie tylko Kara Mustafa popełniał błędy. Niektóre źródła przypisują Sobieskiemu wydanie rozkazu, który miał rycerstwo polskie kosztować bardzo wiele krwi. Jak do tego doszło?
Zanim Polacy wkroczyli do akcji, musieli dołączyć do walczących już od kilku godzin żołnierzy lewego skrzydła i centrum wojsk sprzymierzonych. Polakom zajęło to tak wiele czasu, gdyż mieli do przejścia najdłuższy odcinek drogi i najtrudniejszy do pokonania teren. W końcu 12 września 1683 roku ok. godz. 16 pierwsze jednostki kawalerii polskiej zaczęły równać do sprzymierzeńców. Ich pojawienie się przywitano z olbrzymim entuzjazmem.
Wtedy to, bez zorientowania się w rzeczywistym ukształtowaniu terenu, do ataku przeszedł szwadron kasztelana krakowskiego Andrzeja Potockiego pod jego synem starostą halickim Stanisławem Potockim. Szwadron ten składał się z trzech chorągwi: husarskiej w centrum i dwóch pancernych na skrzydłach. Jego liczebność można szacować na około 230 koni. Jako drugi do szarży ruszył szwadron wojewody krakowskiego Szczęsnego Kazimierza Potockiego (około 240 koni). Wiódł go sam wojewoda, który był jednocześnie stryjem Stanisława Potockiego. Łącznie zaszarżowało 6 chorągwi rycerstwa polskiego: 2 husarskie i 4 pancerne. Decyzję o ich wkroczeniu do akcji źródła najczęściej przypisują polskiemu królowi.
Teren, po którym szarżowano, nie nadawał się do walki kawaleryjskiej. Był poprzecinany rowami i przymurkami. Te ostatnie obsadzał przeciwnik – około 1000 janczarów. Przed nimi stała kawaleria turecka. Rycerstwo koronne, uderzając z werwą, początkowo przegoniło będącego w polu nieprzyjaciela, ale szarża szwadronów polskich ugrzęzła na przeszkodach terenowych. Wtedy janczarzy ostrzelali husarzy i pancernych, po czym Turcy wyprowadzili kontratak własnej kawalerii na wycofujących się rycerzy. W trakcie tych walk zginął Stanisław Potocki. Stracili też życie porucznicy Kaczkowski i Tatomir.
Polacy wycofali się na pozycje, na których stała sprzymierzona piechota. Powstrzymała ona kontratak turecki. Po czym, gdy nadeszły kolejne szwadrony polskiej kawalerii, ruszono do drugiej szarży. Lecz i ta została odparta z dużymi stratami. Przeganianie się po polu, ku uciesze obserwujących te boje żołnierzy niemieckich, trwało około godziny, aż do trzeciej szarży polskiej, która ostatecznie zajęła wzgórze trzymane dotąd przez Turków. W tym czasie reszta armii koronnej równała linię do wojsk cesarsko-niemieckich, wychodząc na pozycje do szarży generalnej, która miała ostatecznie złamać opór żołnierzy osmańskich.
Straty Polaków w opisanych tu walkach były wyjątkowo wysokie. W jednym tylko szwadronie Potockiego zginęło 17 towarzyszy. W innych straty mogły być nawet wyższe. Podobno w jednej chorągwi husarskiej poległo aż 22. A przecież oprócz nich ginęli także pocztowi. Dlaczego rycerstwo polskie poniosło tak krwawe straty? Ponieważ wysłano je do walki w terenie nieodpowiednim dla kawalerii. W tamtych warunkach jazda w ogóle nie powinna być użyta. Ten, kto wysłał ją do walki, popełnił poważny błąd. Tym kimś był najpewniej sam król.
Samobójczy atak
Po wyjściu wojsk koronnych na pozycje do szarży generalnej, aby przekonać się, czy teren między wrogimi armiami nadaje się dla kawalerii, około godz. 17 Sobieski wysłał na rozpoznanie chorągiew husarską swojego syna Aleksandra. Liczyła nieco ponad 100 koni. Dowodził nią nie kilkuletni syn monarchy, który został w domu, ale porucznik Zygmunt Zbierzchowski. Miała za zadanie ruszyć w kierunku stanowiska wezyra, otoczonego – rzecz jasna – wojskiem. Pojedyncza chorągiew przeciwko całej armii osmańskiej! Decyzja wydawała się szalona, lecz w istocie taka nie była. Nie chodziło przecież o przełamanie wroga, ale o sprawdzenie, czy istnieje możliwość dojścia do jego pozycji. Chociaż decyzja była słuszna, dla szarżujących husarzy oznaczała niemal samobójczą misję. A jednak bez wahania ruszyli tam, gdzie Jan III Sobieski sobie zażyczył.
Początkowo, na widok pochylonych kopii husarzy, kawaleria nieprzyjaciela usunęła się im z drogi. Ale był to jedynie sprytny manewr taktyczny. Gdy pędzący rycerze minęli Turków, ci rzucili się na ich skrzydła i plecy. Wywiązała się zażarta walka. Mimo to husarze parli w kierunku wezyra. W końcu, dzięki przygniatającej przewadze liczebnej, ich szarżę powstrzymano. Zbierzchowski nakazał odwrót. Zadanie wykonał. Pokazał, że teren nadaje się do ataku kawalerii.
Nie ma dokładnych danych, obrazujących wielkość strat poniesionych przez chorągiew królewicza Aleksandra. Wiadomo, że do 10 października 1683 roku zginęło w niej 17 towarzyszy i 33 pocztowych, czyli niemal połowa tej jednostki. Wiadomo też, że w samej bitwie pod Wiedniem zabito 12 towarzyszy. Tyle że część z nich poniosła śmierć także w trakcie szarży generalnej, do której doszło po opisanym tu rozpoznaniu. W każdym razie straty tej jednostki, w stosunku do jej liczebności, były wyjątkowo wysokie.
Szarża generalna
Zaczęła się na lewym, cesarskim skrzydle sprzymierzonej armii. Rozpoczęli ją husarze i pancerni, wysłani tam przez Sobieskiego – od 3 do 6 szwadronów kawalerii. Gdy wdarli się do obozu bejlerbeja [czyli gubernatora] Budy Ibrahima paszy i za nimi ruszyli żołnierze cesarscy, Sobieski nakazał atak na pozostałych odcinkach. Na polskim – prawym – skrzydle, szarżę poprowadzili husarze z wykrwawionej „samobójczą” misją roty Aleksandra Sobie-skiego. Za nimi poszła reszta wojska. Turcy na polskim odcinku skupili większość swych sił. Walki były tu bardzo zażarte. Jednak około godz. 18 Polacy i na swoim odcinku wdarli się do obozu nieprzyjaciela. Godzinę później cały obóz wojsk osmańskich był już w rękach chrześcijan. „Przyznali Niemcy, że sami prawie Polacy się bili, bo dla nagłego nastąpienia ledwo się zdarzyło któremu z ich regimentów potkać [walczyć – dop.red.]” – pisał generał artylerii koronnej Marcin Kątski. „Wojska wszystkie, które dobrze bardzo swoją czyniły powinność, przyznały P. Bogu a nam tę wygraną potrzebę [bitwę – dop.red.]” – wtórował mu Sobieski w liście do żony pisanym dzień po tej batalii.
Jako że Polacy szli na czele całej armii i ponieważ pierwsi wdarli się do obozów nieprzyjaciela, mieli największy udział w zdobyczach. Jednak w obawie przed rozprzężeniem dyscypliny, na łupienie zdobytego obozu pozwolono dopiero następnego dnia po bitwie. Wojsko całą noc spędziło na nogach i w siodłach, czekając w gotowości bojowej na ewentualny powrót Turków.
Rycerstwo polskie zaimponowało wszystkim. Nawet własnemu królowi, który znał je przecież doskonale. Pisano, że husarze bili się jak lwy, że „dokonali nadzwyczajnego wyczynu, forsując bardzo trudne miejsca pomimo ognia janczarów”, że z niezwykłą odwagą wytrzymali niesamowicie zażartą walkę. Ale czy rzeczywiście, jak zwykło się sądzić, tylko husaria ocaliła Wiedeń? Nie. Miasto ocalało dzięki splotowi różnych okoliczności, w tym błędów wielkiego wezyra i zemsty chana. Także dzięki temu, że miało dzielnych obrońców (garnizon i mieszczan), i temu, że ruszyła mu na odsiecz cała koalicja. Wątpliwe, aby którakolwiek z sojuszniczych armii samodzielnie zdecydowała się na starcie z potęgą osmańską.