Nuno Gomes jest światowym rekordzistą w nurkowaniu głębinowym. Jego wynik – 318,25 metra poniżej poziomu wody – dał mu wpis do Księgi rekordów Guinnessa. Jest też rekordzistą w nurkowaniu jaskiniowym (282,6 m). Urodził się w Portugalii, ale od wielu lat mieszka w RPA. Nurkowanie to jego hobby: na co dzień jest inżynierem, buduje drogi i mosty. Ma żonę i troje dzieci.
Wprost trudno uwierzyć, że urodził się pan w 1951 roku. Wygląda pan najwyżej na 40 lat. Najwyżej! Jak pan to robi?
Czy nurkowanie jest metodą na wieczną młodość? Najwidoczniej! (śmiech). Ale u mnie to, jak sądzę, chodzi o sprawy genetyczne. Poza tym dbam o siebie. Nie palę, piję wino w umiarkowanych ilościach, regularnie ćwiczę. Prowadzę zdrowy tryb życia.
Przez sporą część życia oddycha też pan inaczej niż inni ludzie…
Właśnie, nawdychałem się więcej tlenu niż inni, może to opóźnia starzenie, kto to może wiedzieć?
Kiedy czytałem o pańskich rekordach, próbowałem sobie wyobrazić, jak to jest być trzysta czy choćby sto metrów pod wodą. Tam chyba jest kompletnie ciemno?
W Morzu Czerwonym już na głębokości dwustu metrów robi się kompletnie czarno. To znaczy, że nawet kiedy się patrzy w górę, w stronę powierzchni wody, nie widać kompletnie nic. Z kolei kiedy nurkuje się w jaskini, całkowita ciemność może zapanować już na dziesięciu metrach. Gdzieś z boku, pod kątem, można dostrzec jakąś plamę tam, gdzie jest wejście, ale poza tym nic nie widać.
Ale ma pan ze sobą jakąś latarkę?
Tak, ale proszę sobie wyobrazić coś takiego: wychodzę w środku nocy na puste pole, nie świeci księżyc. Nawet jeśli zapalę latarkę, parę metrów dalej ciemność pochłonie snop światła, bo światło nie ma się od czego odbić. To samo jest w wodzie, a nawet gorzej, bo światło nie penetruje tak daleko jak w powietrzu. Człowiek znajduje się w kompletnej otchłani. Wszystko, co ma, to lina, której się trzyma. Poza nią nie ma żadnego punktu odniesienia.
A dźwięki?
Słychać tylko bąble powietrza. Człowiek w głębinie czuje się bardzo, bardzo sam. Przecież zdaje sobie sprawę, że wynurzenie zajmie mu na przykład dwanaście godzin. Bez względu na to, co się stanie, człowieka dzieli dwanaście godzin drogi od powierzchni. Zaznaczam, bez względu na wszystko.
Problemem nie jest odległość, lecz czas?
No właśnie. Równie dobrze człowiek mógłby być zamknięty w sejfie na te dwanaście godzin.
To chyba mocno klaustrofobiczne?
W pewnym sensie tak. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy nurkowałem na głębokość 120 metrów i miałem pierwszy przystanek dekompresyjny, zrozumiałem, że będę się wynurzać jeszcze trzy godziny. Na moment ogarnęła mnie panika: mam sterczeć pod wodą jeszcze trzy godziny? Jak to? Jednak udało mi się opanować. Muszę przeczekać te trzy godziny i już. Trudno.
Co wtedy można robić? Czytać się nie da…
Niestety. Po prostu się wisi w wodzie. Im człowiek podpływa wyżej, bliżej powierzchni, tym dłuższe przystanki musi robić. Czasem dwie, czasem trzy godziny w jednym miejscu. Trzeba umieć ze sobą być. To jak siedzieć zamkniętym w pokoju, bez książki, bez muzyki. Niektórzy ludzie mogą bez problemu wytrzymać, inni nie. Na dodatek trzeba też umieć być z ludźmi, z całym zespołem, jak już się wyjdzie na powierzchnię. To przy nurkowaniu niezbędna kombinacja: dobrze znosić samotność, ale i towarzystwo.
A jak głęboko można się zanurzyć, żeby nie musieć robić przystanków?
Zależy od czasu zanurzenia. Po kwadransie spędzonym na 30 metrach trzeba zrobić jeden przystanek. Ale po zanurzeniu na 10 metrów, można się wynurzyć natychmiast, nawet jeśli długo siedziało się pod wodą.
W jakiej pozycji pan się zanurza? Głową w dół?
Przy nurkowaniu głębinowym nigdy nie zanurzam się głową w dół. Przybieram raczej pozycję podobną do spadochroniarza wyskakującego z samolotu. Inna pozycja byłaby trudna ze względu na rozmiary i wagę ekwipunku. Te wszystkie butle mogłyby się ze mnie zsunąć.
A ile to wszystko waży?
Koło dwustu kilogramów.
Czyli dwa razy więcej niż pan. W sumie nurek i butle ważą aż trzysta kilogramów? Chyba trudno z czymś takim się poruszać?
Owszem, to wszystko waży, ale pod wodą da się sterować nawet tak ciężkim aparatem.
Nie traci się czucia w kończynach?
Faktycznie, jest trochę jak w przypadku kosmonautów. Jeśli ciało przez długi czas nie jest poddane obciążeniom, traci się trochę siły, pogarsza się koordynacja ruchowa. Po powrocie na powierzchnię człowiek trochę ma wrażenie, że nogi są jak z waty.
A co z temperaturą? Głęboko pod wodą jest chyba zimno?
Zależy, gdzie się nurkuje. W Morzu Czerwonym to nie jest problem, tam jest koło dwunastu, piętnastu stopni. W takiej temperaturze da się wytrzymać.
Podobno mieszanki gazowe potrafią na dużych głębokościach wprawić nurka w stan euforii. Czy można w ten sposób stracić poczucie kontroli nad tym, co się dzieje?
Z tym problemem musi się zmierzyć każdy nurek. Ale ja bym nie nazwał tego euforią. Tak się czują tylko niedoświadczeni nurkowie. Dla tych bardziej wprawionych to ostrzeżenie o niebezpieczeństwie; wiedzą, że ta pozorna euforia może kosztować ich życie. Dlatego ja nie wpadam pod wodą w ekstazę. Uczucie ulgi i szczęścia dopada mnie dopiero, gdy łączę się z nurkiem pomocniczym, jeszcze jakieś sto metrów pod wodą. Tak dobrze jest po tylu godzinach zobaczyć w końcu żywego człowieka!
Proszę powiedzieć, co o pańskim nurkowaniu sądzi rodzina?
Żona i dzieci trochę się o mnie boją. Ale uspokajam ich, zapewniając, że nie zamierzam bić już więcej rekordów świata. Wystarczy. Chociaż wciąż będę nurkować.
A co jeśli ktoś pobije pański rekord? Inny nurek, Pascal Bernabe, twierdzi, że zszedł na 330 metrów.
Tak, ale on nie jest w stanie tego udowodnić. Osiągniętą głębokość sprawdza się tak, że nurek musi wyłowić przyczepioną do liny zawieszkę. Te zawieszki są oznakowane przez niezależną komisję – z zapisu na zawieszce wynika, na jaką głębokość nurek dotarł. Pod wodą jest jeszcze jeden nurek, z kamerą, który filmuje, jak wypływam z zawieszką. Tego systemu nie da się oszukać. Ale, jak powiedziałem, nie będę już bić rekordów. To zbyt ryzykowne.
Każde następne nurkowanie może być tym ostatnim? Czytałem, że kiedy bił pan rekord zanurzenia w jaskini Boesmansgat, miał pan niebezpieczną sytuację?
To prawda. Ugrzązłem w mule na dnie, wpadłem w lekką panikę. Ale w końcu jakoś z tego wyszedłem.
Nie miał pan wtedy pokusy, żeby w ogóle dać spokój z nurkowaniem?
Nigdy nie pomyślałem sobie „dość”. Jeden mój przyjaciel, też nurek, powiedział, że miał taki moment: nurkował w jaskini, nawet niedużej, zszedł ledwie na 24 metry. I nagle pomyślał: „A gdybym się nie wynurzył? Zginę i moje dzieci zostaną bez ojca”. Więcej nie poszedł nurkować, sprzedał sprzęt. Można powiedzieć, że stracił „nerw”. Ja jeszcze go nie straciłem, przynajmniej na razie.
Kiedy czytałem o pana rekordach, przypomniał mi się film „Man on Wire”, o linoskoczku, który przeszedł po linie rozpiętej między wieżami WTC. Pomyślałem, że obaj byliście w podobnej sytuacji – sięgnęliście miejsc, gdzie tylko wy mogliście dotrzeć. Byliście nietykalni, totalna wolność.
To prawda, coś w tym jest. W obu tych miejscach człowiek jest bardzo, bardzo samotny!