Tonące kraje

Władze 10-tysięcznego Tuvalu zawarły umowę z Nową Zelandią. Jeżeli poziom Oceanu Spokojnego wzrośnie o 30 cm, 9 wysp składających się na to państwo przestanie nadawać się do zamieszkania, więc tubylcy przeprowadzą się do sąsiada, który podobnie jak Tuvalu jest częścią Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Z Nową Zelandią oraz Australią porozumiały się też władze sąsiedniego Kiribati (110 tys. mieszkańców), gdzie ocean zalewa źródła słodkiej wody. Do niedawna Kiribatyjczycy liczyli, że uratuje ich budowa falochronów, ale pomocy obiecanej w Kopenhadze nie dostali, sytuacja się pogarsza i powoli ruszają w nieznane. Na ratunek 243-tysięcznemu Vanuatu gotowa jest pospieszyć Kanada, ale władze mają też własne plany ratunkowe: chcą przenosić drogi i budowle na wyżej położone tereny, a wybrzeża obsadzać namorzynami, które osłabiają siłę przyboju. Na Vanuatu Pacyfik jest mniej groźny, bo tamtejsze wyspy – w przeciwieństwie do koralowych atoli Tuvalu czy Kiribati – są wulkanicznego pochodzenia. Najwyższa z gór, Tabwemasana, ma 1877 m wysokości.

Przez ostre zimy i chłodne lata niektórzy wątpią w globalne ocieplenie. Ale takich złudzeń nie mają mieszkańcy wysp, które może pochłonąć ocean. Jak współczesne Atlantydy przygotowują się na potop?

Chociaż Malediwy składają się z ponad 1200 wysp i wysepek, to nie ma wśród nich kawałka lądu, który wystawałby więcej niż 2,3 metra ponad poziom Oceanu Indyjskiego. Kiedy z  początkiem sierpnia spadły tam ulewne monsunowe deszcze, fala przypływu przyszła o kilkadziesiąt centymetrów wyższa niż zwykle. To wystarczyło, aby ocean wdarł się na kilkaset metrów w  głąb lądu, zalewając pola i drogi, podmywając domy. Ale dla Malediwczyków to nic dziwnego. Takie powodzie spadają na nich regularnie. Wyspiarze już myślą o dniu, w którym fale ostatecznie pochłoną ich państwo niczym Atlantydę. „Nie chcemy opuszczać naszego kraju, ale nie chcemy również zostać uchodźcami klimatycznymi, mieszkającymi przez dziesiątki lat w namiotach” – zadeklarował kilka lat temu Mohamed Nasheed, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Malediwów. Do 2008 roku Nasheed znany był tylko wśród swoich rodaków, którzy podziwiają go za długotrwałą walkę z 30-letnią dyktaturą poprzedniego prezydenta Gayooma. Wybrany na urząd były dysydent, mężnie znoszący tortury i pobyty w więzieniu, niespodziewanie przedzierzgnął się w  głównego bojownika o sprawę tonących państw i państewek. Rok po zwycięstwie prezydent Nasheed wraz z ministrami wsiadł na statek i odpłynął kilka kilometrów od stolicy kraju Male. Cały gabinet przywdział kombinezony do nurkowania i akwalungi, a następnie opadł na dno, gdzie odbyło się pierwsze w historii podwodne posiedzenie rządu. Choć pod wodą nie padło ani jedno słowo (politycy komunikowali się za pomocą plansz i flamastrów), to zdjęcia i filmy z
podmorskiej narady okazały się wystarczająco wymowne, by zwrócić uwagę świata na problem tonących państw.

Woda gorsza niż terroryzm

W ciągu ostatniego stulecia poziom mórz i oceanów podniósł się średnio o 20 cm – szacują naukowcy. Ocieplenie klimatu w ostatnich dekadach przyspieszyło ten przybór. Według WWF do 2050 roku woda morska na Ziemi podniesie się średnio od 14 do 32 cm, a do końca wieku – nawet o metr. Dla wyspiarskich państw oznacza to zagładę. Na Malediwach średnia wysokość lądu wynosi zaledwie 1,5 m n.p.m. Na stronie Stowarzyszenia Rozwijających się Małych Państw Wyspiarskich (AOSIS) widnieje czerwony termometr i podpis: „1,5 stopnia aby przeżyć”. Władze Malediwów i innych 40 krajów na Oceanie Indyjskim, Morzu Karaibskim czy Pacyfiku obawiają się, że dalszy wzrost średniej temperatury na Ziemi (która teraz wynosi 1,5°C) może zagrozić ich egzystencji. „Przybór wody to dla świata zagrożenie takie samo jak zbrojenia atomowe czy terroryzm” – przekonywał niedawno Radę Bezpieczeństwa ONZ Marcus Stephen, prezydent Nauru, najmniejszego kraju świata (21 km kw. i 10 tys. mieszkańców). AOSIS apeluje do państw uprzemysłowionych, aby pomogły utrzymać średnią temperaturę na Ziemi na poziomie 1,5oC, co zahamowałoby ocieplanie klimatu. Niemniej apel państewek, o których „rzadko się słyszy”, pozostaje na razie bez odzewu. Po kryzysie ekonomicznym i fiasku szczytu
klimatycznego w Kopenhadze w 2009 roku największe gospodarki świata, w tym Chiny i USA, nie palą się do ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Wyspiarze muszą się sami rozglądać za ratunkiem, jeśli nie chcą stać się mieszkającymi kątem u obcych uchodźcami klimatycznymi.

Państwa bez ziemi

 

Wspomniane wcześniej Malediwy próbują ratować się same. Mają ambitny plan: do 2020 roku zostać pierwszym na świecie państwem, które wyzeruje
swój bilans emisji dwutlenku węgla. W ten sposób chcą zachęcić kraje uprzemysłowione do przejścia na odnawialne źródła energii, co zahamuje
zmiany klimatyczne i być może oddali od Malediwów groźbę zagłady. Prezydent Nasheed snuje też plany powołania państwowego funduszu, który pieniądze z turystyki miałby inwestować w wykup ziemi na Sri Lance, w Indiach czy w Australii. Kiedy woda pochłonie wyspy, mieszkańcy będą mogli przenieść się na nową ziemię obiecaną. Ale rozwiązanie tego typu rodzi wiele problemów, jak choćby niechęć państw docelowych do przyjmowania takich inwestycji i kryjącego się za nimi exodusu. Według tygodnika „Economist” specjaliści od prawa międzynarodowego już dyskutują nad ewentualnym statusem zatopionych krajów. Według powszechnej definicji pojęcie państwa jest bowiem nierozerwalnie związane z terytorium. Po drugie prawo morskie przyznaje krajom wody terytorialne w odległości 12 mil morskich od linii brzegowej oraz strefę ekonomiczną rozciągającą się na 200 mil od wybrzeża. Pogrążony w wodzie kraj musiałby zatem przestać istnieć także na niwie prawa międzynarodowego, a jego mieszkańcy straciliby m.in. prawo do połowów.

Z drugiej strony dalsze istnienie kraju bez ziemi jako samodzielnego podmiotu prawa międzynarodowego mogłoby doprowadzić do politycznej rewolucji – ostrzega „Economist”. Poszerzeniu uległby bowiem termin „państwo”. Zresztą pisarze science fiction opisywali już takie twory, np. w powieściach Neala Stephensona państwa przypominają trochę korporacje, trochę sekty, celebrujące wspólne obyczaje i rytuały. Kiedy bowiem znika wspólnotaziemi, jedynym, co łączy ludzi, pozostaje kultura. Wiedzą o tym wszyscy uchodźcy, nie tylko klimatyczni.

Wyspy hodowlane

Historia zna już przypadki tonących wysp, i to znacznie młodsze niż legendarna Atlantyda. Od kilku lat władze Papui-Nowej Gwinei prowadzą program przesiedleńczy dla mieszkańców Wysp Catereta. Ten doświadczony przez powodzie atol podupadł ekonomicznie w latach 90., więc władze zorganizowały dla mieszkańców ewakuację na wyspę Bougainville. Chociaż niektórzy obrońcy środowiska są przekonani, że przyczyną kłopotów na Wyspach Catereta było globalne ocieplenie, geolodzy wskazują, że to nie tyle woda zalewa wyspę, ile ląd sam się pogrąża. Przyczyną mogą być m.in. ruchy płyt tektonicznych. W podobny sposób mógł zniknąć m.in. archipelag Tuanaki, będący niegdyś częścią Wysp Cooka. W 1842 roku wylądował tam pewien żeglarz, który przez kilka dni przebywał na nich w towarzystwie tubylców. Dwa lata później na miejsce przypłynął brytyjski szkuner, który po wyspach nie znalazł już śladu.

Sceptycy uważają alarm wszczęty przez wyspiarskie państewka za przesadzony. W sukurs idą im naukowcy. Nowozelandzki geograf Paul Kench zrekonstruował rozmiary 27 wysp na Pacyfiku, biorąc pod uwagę fakt, że przybór wód w ciągu ostatnich 60 lat wyniósł ponad 12 cm. Uczony wykorzystał m.in. stare fotografie lotnicze m.in. Tuvalu i Kiribati, a jego ustalenia opublikował tygodnik naukowy „New Scientist”. Okazało się, że tylko cztery ze zbadanych wysp zmalały. Pozostałe utrzymały swój rozmiar, a inne nawet się powiększyły! Arthur Webb, który prowadził badania razem z Kenchem, tłumaczy, że najbardziej zagrożone potopem wyspy powstają i rosną dzięki koralowcom. Nie są martwą masą lądu, lecz poniekąd żywym organizmem, który reaguje na zmiany w środowisku. W dodatku żywioły, które nieustannie działają na płaskie atole, mogą je czasem powiększać. Na przykład cyklon Bebe w 1972 roku zwiększył powierzchnię Funafuti, głównego atolu Tuvalu, aż o 140 hektarów, a jedna z wysp urosła aż o 30 proc.!

Prof. Hajime Kayanne z Tokio wpadł na pomysł uratowania Tuvalu, nawiązujący do zjawiska odkrytego przez Kencha i Webba. Opiera się on na niewielkich morskich żyjątkach – otwornicach, które budują sobie pancerzyki z węglanu wapnia. Kiedy giną, morze wyrzuca na brzeg pancerzyki, mieszając je z piaskiem. Japończyk, który zna ten piasek z plaż Okinawy, opracował metodę hodowli otwornic. Chce na Tuvalu uruchomić cztery zbiorniki i wyprodukować taki właśnie naturalny morski piasek, który będzie można wykorzystać do wzmocnienia znikających plaż. „Jeśli projekt się powiedzie, będziemy mogli pomóc Malediwom i innym tonącym państwom” – marzy.