Tomasz Dziemiańczuk: Dlaczego warto narazić życie za Arktykę?

Dlaczego ludzie narażają życie, protestując przeciwko wydobyciu ropy w Arktyce, opowiada Tomasz Dziemiańczuk z Greenpeace’u, który wraz z innymi aktywistami był przetrzymywany w rosyjskim więzieniu za próbę rozwieszenia transparentu na platformie wiertniczej.

Pod koniec maja tego roku aktywistom z Greenpeace’u udało się zablokować platformy wiertnicze firm Statoil i Gazprom, i opóźnić ich wypłynięcie do Arktyki. We wrześniu 2013 r. przeprowadzili pokojowy protest przy platformie Prirazłomnaja, którą Gazprom postawił na Morzu Peczorskim (południowa część Morza Barentsa w rosyjskiej części Arktyki). Straż przybrzeżna Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) zatrzymała wówczas statek i odholowała go do Murmańska, a protestujących, którzy próbowali zawiesić transparent na burcie platformy, potraktowano jak piratów – strzelano do nich z ostrej amunicji, a jedną osobę doprowadzono do hipotermii, oblewając lodowatą wodą. 28 aktywistów i dwóch dziennikarzy aresztowano. Zostali zwolnieni w grudniu po zmianie kwalifikacji na chuligaństwo i ogłoszeniu amnestii z okazji jubileuszu rosyjskiej konstytucji. Wśród zatrzymanych był Polak Tomasz Dziemianczuk, z którym udało nam się porozmawiać.

Focus: Strzały, a potem zamknięcie w więzieniu. Czy spodziewałeś się tak ostrej reakcji na wasz protest?

Tomasz Dziemianczuk: Nie. Jadąc do Rosji we wrześniu 2013 r., zamierzaliśmy pokazać, jak wygląda taka platforma i jakie niesie ze sobą zagrożenia. Właściwie to miała być fotosesja z silnym przekazem nawołującym do utworzenia w Arktyce rezerwatu przyrody. To był dobry moment na taką akcję: w Rosji trwały przygotowania do olimpiady w Soczi, Putin nawiązał poprawne relacje z Europą, pojawiały się oznaki otwarcia się na świat. Nic nie zapowiadało tego, co zdarzyło się w ciągu ostatniego roku. Tym bardziej że w 2012 r. odbył się podobny protest pod tą samą platformą. Wtedy Rosjanie aresztowali protestujących, wlepili im mandaty i wypuścili do domu. Widocznie tym razem uznali, że ich cierpliwość się wyczerpała i problem rozwiązali z użyciem brutalnej siły.

Focus: Trafiliście do więzienia w Murmańsku, gdzie przebywają skazani za najcięższe przestępstwa. Jakie były twoje pierwsze wrażenia?

T.D.: A jakie wrażenia może mieć człowiek, który nigdy nie był w więzieniu i który trafia tam z absurdalnym zarzutem piractwa, za które grozi do 15 lat? Przyznaję, że pierwsza noc była ciężka. Byliśmy zmęczeni procesem, czekaniem w klitce na decyzje sędziego, a potem na transport do aresztu. Trafiliśmy do SIZO w nocy, a nocą więzienie to zupełnie inny świat. W dodatku mnie od razu wtrącono do karceru – to pojedyncza wilgotna cela dwa metry na dwa z metalową pryczą i rozwaloną, cuchnącą muszlą klozetową. Było bardzo zimno i cały czas świeciło się światło. Na szczęście nazajutrz zostałem przeniesiony do zwykłej

Focus: Jak cię przyjęli więźniowie? Twoi współlokatorzy siedzieli m.in. za dowodzenie gangiem i zabójstwo.

T.D.: Pomijając powody, dla których się tam znaleźli, byli OK. Lody zostały przełamane już pierwszego dnia. Na przywitanie zaproponowali kawę i herbatę, i powiedzieli, że wiedzą, kim jesteśmy i nie mamy czego się bać. Znali nas z rosyjskiej telewizji i jakkolwiek by na to nie patrzeć, wnieśliśmy sporo urozmaicenia w nudną rutynę więziennego życia.

Focus: Dni pewnie mijały powoli. Jak spędzałeś czas?

T.D.: Życie w więzieniu szybko staje się rutyną. O 6.00 śniadanie, potem książka. Po obiedzie godzina spacerniaka i ćwiczenia fizyczne. Mieliśmy szczęście, bo na naszym rewirze były aż dwa drążki do podciągania – takie drobiazgi w zamknięciu mają olbrzymie znaczenie. Wyjście na dwór było też okazją, by porozumieć się z innymi członkami arktycznej trzydziestki, którzy znajdowali się po drugiej stronie muru. Po spacerniaku znowu książka aż do kolacji. W wolnych chwilach, a zwłaszcza wieczorem – nauka rosyjskiego. Żartowałem sobie, że jestem na obozie językowym płatnym przez rosyjski rząd i starałem się nauczyć jak najwięcej.

Focus: Jesteś z wykształcenia m.in. psychologiem. Czy to ci pomogło przetrwać w dobrej kondycji?

T.D.: Wykształcenie psychologiczne na pewno nie zaszkodziło, choć wydaje mi się, że mam naturalne umiejętności adaptacji do trudnych warunków. Ale przede wszystkim ważna była bierna znajomość rosyjskiego wyniesiona ze szkoły podstawowej i dodatkowego fakultetu na Uniwersytecie Gdańskim. W związku z tym moja sytuacja była o niebo lepsza niż kolegów i koleżanek, którzy nie znali języka i nie mieli możliwości nawiązania bliskich relacji ze swoimi współtowarzyszami z celi.

Focus: Jeden z twoich kolegów, Szwajcar Marco Weber, pisał: „Jestem w celi sam. Nie mam książek, gazet, telewizji i nikogo do rozmowy. Na spacerze też jestem sam. Spacerniak ma 4 metry na 5. Przykrywa go krata i dach, więc nie dociera tu słońce. Niebo widzę tylko z celi, ale ponieważ jest od północy, nie dociera tam słońce”.

T.D.: Wiadomo, niektórzy przeżyli to bardziej, inni mniej – w zależności, czy mieli rodziny, małe dzieci. Hernanowi z Argentyny podczas pobytu w Murmańsku urodziło się dziecko, a on nie mógł przez dwa tygodnie nawet porozmawiać z żoną, bo nie dostał pozwolenia na telefon.

Focus: Co dla niewinnego człowieka, który trafia nagle za kratki, jest najtrudniejsze?

T.D.: Myślę, że oczekiwanie, co dalej. A tego nie wiedział nikt: ani konsul, ani adwokaci, ani nawet nasi śledczy. Mówiono nam, że możemy wyjść za parę tygodni, albo za parę lat. Zależnie od humoru na Kremlu. Nasza sprawa nie miała absolutnie nic wspólnego z prawem. Nawet po śledczych było widać, że są zdezorientowani i nie wiedzą, jak nas potraktować. No bo jacy z nas piraci i jakie dowody można sfabrykować, aresztując ekologów z banerem w ręku.

Ja miałem spokój ducha, wiedząc, że trafiłem za kratki jako więzień sumienia. Patrzyłem na wszystko z innej perspektywy niż normalni przestępcy – chociaż wszyscy z takim samym zapałem studiowaliśmy rosyjski kodeks karny. Moi współtowarzysze celi nie wierzyli, że dostaniemy duże wyroki. Zanim zmienili nam kwalifikację czynu z piractwa na chuligaństwo, przypuszczali, że najprawdopodobniej tak się stanie. Za chuligaństwo do rosyjskich więzień trafia większość politycznej opozycji, artystów, ekologów i tych, którzy protestują przeciwko władzy. Taki ładny paragraf, pod który można każdego podpiąć, bez wysilania się na zbieranie dowodów.

 

Focus: Dlatego waszego uwolnienia domagał się cały cywilizowany świat. Odbyło się 860 protestów w 150 miastach. Apel o wasze uwolnienie wysłało do rosyjskich ambasad 2,6 mln ludzi. Mieliście tego świadomość?

T.D.: Na początku oglądaliśmy tylko rosyjską telewizję, a w niej typowe kłamstwa: jesteśmy terrorystami, zagrażamy bezpieczeństwu narodowemu, działamy przeciwko Gazpromowi na zlecenie konkurencyjnych koncernów, bierzemy za protesty kasę itp. Te same bzdury, które z takim zapałem powtarzają ludzie stojący w opozycji do Greenpeace’u i ogólnie ochrony przyrody. Baliśmy się nakręcenia spirali nienawiści i wyroku pod publiczkę.

Potem przez adwokatów zaczęły napływać informacje o działaniach na całym świecie na rzecz naszego uwolnienia. Zdjęcia, artykuły, happeningi, listy noblistów i celebrytów. To na pewno pozwoliło nam odetchnąć z ulgą. Wiedzieliśmy, że nie zostaliśmy pozostawieni sami sobie w jakiejś dziurze na Północy.

Focus: Po wyjściu z rosyjskiego więzienia mówiłeś, że nie możemy dać się zastraszyć. Dałeś temu dowód 1 maja tego roku, gdy z innymi aktywistami Greenpeace’u pojechałeś do Rotterdamu, aby zablokować pierwszy tankowiec z ropą, wydobytą z Arktyki. Dlaczego znowu się narażałeś?

T.D.: Z tego samego powodu, dla którego pojechałem na Morze Barentsa przeciwstawić się wydobyciu ropy na terenie Arktyki. Chciałbym kiedyś zabrać swoje dzieci i pokazać im niedźwiedzie polarne, a nie szyby naftowe. Wiem, ze zaraz odezwą się głosy, że nasze gospodarki potrzebują energii, i może to naiwne, ale wierzę, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest jak najwcześniejsza inwestycja w odnawialne źródła energii, zwiększanie ich efektywności i właściwa polityka zachęcająca do inwestowania w ten sektor. Im szybciej zrozumieją to nasze rządy, tym szybciej skorzystamy z darmowej energii, która nas otacza bez konieczności spalania paliw kopalnych i dalszej dewastacji środowiska.

W obronie Arktyki

Wybuch jednej ze studni wydobywczych koncernu BP w Zatoce Meksykańskiej spowodował w 2010 r. katastrofę ekologiczną na niespotykaną skalę. Tysiące ton ropy trafiło do morza, zabijając miliony morskich zwierząt. Jeśli powrót do naturalnego stanu ekosystemu kiedykolwiek nastąpi, zajmie z pewnością wiele lat. Gdyby podobna katastrofa wydarzyła się w Arktyce, zniszczenia byłyby nieodwracalne. Ze wzburzonego arktycznego morza nie udałoby się zebrać rozlanej ropy – w tym rejonie wieją bowiem zwykle silne wiatry, piętrzą się góry lodowe, a niska temperatura spowalniałaby parowanie i rozkład organicznych zanieczyszczeń. Pozostałyby więc one w ekosystemie na zawsze. Koncerny energetyczne wiedzą o tym, jednak napędzane chęcią zysku toczą wyścig o zasoby w Arktyce. „Brak odpowiednich planów i środków w przypadku wycieku ropy w połączeniu z faktycznym brakiem możliwości oczyszczenia zalodzonych wód powoduje, że odwierty ropy w Arktyce są skrajnie niebezpieczne. Arktyka wymaga natychmiastowej ochrony” – mówi Magdalena Figura, koordynatorka kampanii „Uratuj Arktykę” w Greenpeace Polska. Ta organizacja ekologiczna sprzeciwia się prowadzeniu odwiertów ropy w Arktyce i walczy o utworzenie rezerwatu przyrody wokół bieguna północnego (podobny obszar chroniony jest od dawna wokół bieguna południowego). Pod ich petycją do ONZ w tej sprawie podpisało się już pięć milionów osób. Swój podpis można złożyć na stronie www.UratujArktyke.pl