Pomysł na film zrodził się w głowie docenta psychologii Augusta Riekela, który pod pseudonimem Harald Bratt pisywał scenariusze do filmów i sztuk teatralnych. Kiedyś czytał powieść Josefa Pelz von Felinaua pt. „Titanic. Tragedia oceanicznego olbrzyma” i kiedy Niemcy zajęli Francję, uznał, że film o losach angielskiego transatlantyku może zainteresować zarówno zwykłych widzów, jak i faszystowskich urzędników z Ministerstwa Propagandy. Dla pierwszych już sama historia zatonięcia Titanica, która obrosła w legendę, była ciekawa. Wzruszała i pobudzała do refleksji. Dla drugich liczyła się indoktrynacja. Skoro transatlantyk zatonął wskutek zaniedbań angielskiego armatora i angielskiej załogi, można to było wykorzystać w wojnie propagandowej przeciwko Wielkiej Brytanii.
Harald Bratt napisał scenariusz i zaniósł go do Ministerstwa Propagandy. Pomysł od początku przypadł Goebbelsowi do gustu. Uznał, że podczas wojny z Wielką Brytanią film o Titanicu może być dla Niemiec bardzo przydatny. Przedstawiony z odpowiednim rozmachem dramat tonącego statku mógł wywoływać u widzów antybrytyjskie nastroje. Scenariusz go satysfakcjonował, więc nie tylko skierowano film do produkcji, ale na dodatek nadano mu rangę priorytetu. Na realizację „Titanica” przeznaczono
4 miliony reichsmarek [dziś byłoby to około 600 milionów złotych – dop. red.], a misję jego nakręcenia jesienią 1941 roku powierzono jednemu z najlepszych reżyserów, jakimi dysponowała III Rzesza: Herbertowi Selpinowi. Zdjęcia rozpoczęto kilka miesięcy później – już na początku roku 1942.
Kapitanowie z „Titanica”
Herbert Selpin miał czterdzieści lat i zanim zaczął kręcić filmy studiował medycynę, handlował książkami, był bokserem i fordanserem. Sztuką filmową zajmował się od połowy lat 20., najpierw jako wolontariusz w wytwórni filmowej UFA, a w końcu jako reżyser. W 1934 r. wstąpił do NSDAP, bo zależało mu na karierze, jednak w głębi duszy gardził zarówno politykami, jak i wojskowymi. Był typem choleryka i łatwo wpadał w złość, ale znał się na swojej robocie. Potrafił umiejętnie łączyć różne gatunki filmowe, a do tego cechowała go pedanteria. Chciał, by w jego filmie każdy szczegół został dopracowany.
Do pracy zabrał się z właściwą sobie energią. Dobrał ekipę, w studiu filmowym w Berlinie przygotował scenografię, po czym poszedł do ministerstwa i zażądał 85 dni zdjęciowych oraz wielkiego modelu Titanica, który miał odegrać kluczową rolę w scenie zatonięcia statku. Scenariusz też jego zdaniem należało zmienić, bo ten, który mu przedstawiono, był mało przekonujący. Ministerstwo Propagandy wyraziło zgodę i wtedy Selpin popełnił swój życiowy błąd. Wprowadzenie poprawek do scenariusza zlecił swemu przyjacielowi Walterowi Zerlett-Olfeniusowi.
Zerlett-Olfenius był starszy od Selpina o pięć lat. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, zgłosił się na ochotnika do wojska i służył najpierw w jednostce fizylierów, a później już jako leutnant w służbach informacyjnych sztabu generalnego. Po wojnie próbował swoich sił jako prywatny przedsiębiorca, ale zbankrutował i po kilku latach pracy w niemieckim radiu zajął się produkcją filmów u swojego starszego brata Haralda, typowego faszystowskiego scenarzysty i reżysera. Z Selpinem współpracował od 1935 r. i napisał scenariusze do jego najlepszych filmów. Scenarzysta i reżyser znali się więc bardzo dobrze, a to zdawało się dobrze wróżyć filmowi.
Początkowo „Titanica” kręcono przede wszystkim w studiu w Berlinie. Tu powstała większość scen, w tym też ta pierwsza. W Londynie spotykają się główni udziałowcy brytyjskiego towarzystwa okrętowego White Star Line, które było armatorem Titanica. Prezes White Star Ismay informuje udziałowców, że na dziewiczej podróży wszyscy zarobią fortunę, ponieważ statek pobije rekord prędkości rejsu przez Atlantyk i zdobędzie Błękitną Wstęgę. Akcje towarzystwa od razu idą w górę.
Pierwsza scena najlepiej oddaje główne przesłanie filmu. Brytyjczycy ukazani są w nim jako naród niezdolny do heroizmu i dbający wyłącznie o zysk. Ismay jest tego typowym przykładem. Całkowicie lekceważy kwestie bezpieczeństwa i zależy mu wyłącznie na rekordzie i sukcesie. W tym celu przekupuje nawet kapitana statku Smitha. Obiecuje mu 5000 dolarów nagrody za pobicie rekordu i dodatkowo 1000 dolarów za każdą godzinę przybycia do portu przed czasem.
Ismay to więc typowy bohater negatywny, a jedyną pozytywną postacią na pokładzie statku jest oczywiście Niemiec, pierwszy oficer Petersen. Ostrzega przed grożącą katastrofą, wszelkimi sposobami próbuje zapobiec zderzeniu z górą lodową, a w jednej z końcowych scen ratuje angielskie dziecko zamknięte w kajucie. Wzruszające, tyle że zupełnie nieprawdziwe. Film w ogóle nie liczył się z faktami. W rzeczywistości przecież nikt na pokładzie Titanica nie myślał o biciu rekordu, a na dodatek wśród jego załogi nie było ani Petersena, ani żadnego innego Niemca.
Kurs na górę lodową
Dla każdego reżysera, który miał odwagę zmierzyć się z tragedią Titanica, scena zatonięcia statku zawsze była najtrudniejsza do realizacji. By ją nakręcić, Selpin kazał zbudować pochylnię i 6-metrowy model statku. Pochylnię ustawiono nad brzegiem jeziora Scharmützelsee, które w filmie grało rolę Atlantyku, i przystąpiono do zatapiania modelu. Niestety Selpinowi ciągle coś przeszkadzało. Najpierw deszcz, później burza, a na koniec okazało się, że model statku jest za duży i że szwankuje w nim elektryka. Czas mijał, ale dla perfekcjonisty Selpina ważniejszy był detal. W kwietniu 1942 r. uznał, że do nakręcenia kilku ujęć potrzebny mu będzie prawdziwy transatlantyk.
Transatlantyk bardzo szybko się znalazł. W porcie w Gdyni stała przecież zwodowana w maju 1927 r. Cap Arcona. Po wybuchu wojny statek przekazano Kriegsmarine jako okręt koszarowy, ale Ministerstwo Propagandy poszło Selpinowi na rękę. Goebbels sprawił, że statek przekształcił się na pewien czas w plan zdjęciowy. W ostatnich dniach kwietnia 1942 r. ekipa filmowców udała się pociągiem do Gdyni.
Zamieszkali w Sopocie, w Grand Hotelu, i wkrótce rozpoczęły się zdjęcia, tyle że znowu pojawiły się problemy. Sceny kręcone na pokładzie zakotwiczonego w porcie – bądź co bądź wojennym – transatlantyku budziły wielkie zainteresowanie załóg innych statków, ekipie filmowej przeszkadzały syreny portowe, warkot silników przepływających obok okrętów wojennych oraz całkowity zakaz używania oświetlenia w nocy. Z tych powodów w Gdyni nagrano zaledwie kilka ujęć.
Tymczasem koszty produkcji rosły, a choleryczny Selpin denerwował się coraz bardziej. Swoją złość wyładowywał na wszystkich w pobliżu. Dostawało się aktorom, operatorom i scenarzyście, reżyser ubliżał też żołnierzom, którzy przyglądali się pracy aktorów. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że ktoś te jego rzucane w złości słowa może skrzętnie notować. Zapomniał najwyraźniej, w jakim kraju żyje. W faszystowskich Niemczech roiło się od szpiegów, informatorów, denuncjatorów i agentów. Donosy na temat jego ciętych komentarzy piętrzyły się na biurkach różnych urzędników i prędzej czy później musiały sprowadzić mu nad głowę burzę.
Katastrofa
Selpin myślał, że jest niezatapialny bardziej niż prawdziwy Titanic. Zdawał sobie sprawę, że w machinie propagandowej III Rzeszy odgrywa ważną rolę i że cieszy się zaufaniem Goebbelsa. W klimacie totalitarnego państwa znaczyło to bardzo dużo, ale nie było jednoznaczne z całkowitym bezpieczenstwem. Pod ciężarem ciągłych szykan załamywały się nawet takie gwiazdy niemieckiego filmu jak aktor Joachim Gottschalk. W 1942 r. odkręcił kurek od gazu, ponieważ nie chciał porzucić swej żydowskiej żony. Zmarł razem z rodziną, ale aparat represji tym się nie zadowolił. Gestapo fotografowało wszystkich, którzy pomimo zakazu ośmielili się przyjść na pogrzeb Gottschalka. Ten przykład pokazuje, że w starciu z hitlerowskim aparatem represji Selpin nie miał żadnych szans.
Reżysera pogrzebał jego zaufany współpracownik Walter Zerlett-Olfenius. To on skrupulatnie notował jego oratorskie popisy i on też złożył stosowny donos, gdy – jak sam to określił – „przebrała się miarka”, czyli pod koniec maja 1942 r. Zniecierpliwiony miernymi postępami prac nad filmem Selpin zwołał naradę całej ekipy w sopockim Grand Hotelu. Dyskusja była burzliwa, zwłaszcza że towarzystwo trochę wypiło. Selpin jak zwykle beształ wszystkich, uskarżał się na wojsko i w pewnym momencie skupił się na scenarzyście. Zarzucał mu, że nie przygotował aktorów, że źle rozpisał sceny, że nie dbał o porządek na planie. Zerlett zdenerwował się. Zaczął krzyczeć, że Selpin źle traktuje aktorów oraz zwykłych żołnierzy, którzy niby przeszkadzają mu w pracy. Selpin w odpowiedzi obraził Zerletta i Żelazny Krzyż, odznaczenie, z którego tamten był dumny.
Wzburzony scenarzysta wsiadł nazajutrz do pociągu i wyjechał do Berlina. W Ministerstwie Propagandy miał przyjaciela. Hans Hinkel był osobistym pełnomocnikiem Goebbelsa i człowiekiem, który bezpośrednio przyczynił się do śmierci Gottschalka. Do niego Zerlett zgłosił się w pierwszej kolejności.
Miejsce w szalupie
Mimo że teczka z donosami na Selpina była opasła, reżyser miał jeszcze szansę wyjść z tego w miarę cało. Nawet Hinkel budował dla niego mosty. Mówił, by odpokutował winę podczas jakiejś akcji pomocy zimowej dla ofiar wojny lub żeby wcielono go na jakiś czas do batalionu karnego. Selpinowi pomagali też jego przyjaciele z ekipy filmowej. Zerletta próbował udobruchać operator Behn-Grund oraz Karl Ewald, który był stałym fotografem w ekipie filmowej i tajnym członkiem gestapo. Do swego domu na kolację zaprosił Zerletta drugi scenograf na planie „Titanica” Fritz Maurischat. Najpierw pokazał mu oficjalne dokumenty przygotowywane na Selpina, a później namawiał go do wycofania oskarżeń. Na próżno. Zerlett uparł się i wkrótce w Berlinie rozpoczęło się śledztwo.
Selpinowi zarzucano, że „czynił uwagi, które poniżały godność i powagę niemieckich sił zbrojnych” i że „w sposób szkodliwy wypowiadał się o państwie niemieckim”.
W III Rzeszy wielu ludzi zapłaciło już za to głową, ale Selpin mógł się jeszcze ratować. 31 lipca 1942 r. o godzinie 13.00 wezwał go do siebie Goebbels, odczytał protokół ze śledztwa, nakazał mu go podpisać, po czym zaczął wypytywać o szczegóły zajść w hotelu. Reżyser potwierdził wszystko i Goebbels kazał go wyprowadzić.
„Titanic” zatonął
Selpina umieszczono w więzieniu policyjnym przy Alexanderplatz i jeszcze tego samego dnia pod wieczór wręczono mu urzędowe pismo o wykluczeniu z izby filmowej. W rządzonym przez faszystów państwie było to równoznaczne z zakazem wykonywania zawodu. Nie wiadomo, co w celi Selpina wydarzyło się później. Nie wiadomo, czy w nocy ktokolwiek tam wchodził. W każdym razie nazajutrz rano, o godzinie szóstej, w celi pojawił się strażnik i znalazł reżysera wiszącego na pasku od spodni.
Podobnie jak oficjalne raporty, także wielu historyków twierdzi, że Selpin popełnił samobójstwo. Za tą tezą zdają się przemawiać odnalezione niedawno dzienniki Goebbelsa. W miejscu, w którym wspomina o aresztowaniu Selpina, zanotował: „jego [Selpina] trzeba będzie prawdopodobnie skazać na wysoką karę ciężkiego więzienia”. Co innego twierdzi jednak jeden z cenionych historyków kinematografii III Rzeszy Joseph Wulf. Pisze wprost, że Selpin został zamordowany w celi przez specjalny oddział gestapo i powołuje się m.in. na słowa wdowy po Selpinie. W jednym z wywiadów powiedziała, że na szyi reżysera widoczne były ślady duszenia.
Epilog
Po śmierci Selpina misję dokończenia „Titanica” powierzono reżyserowi Wernerowi Klinglerowi. Goebbels był pierwszym, który ten film zobaczył. Nie podobał mu się. W pamiętniku zanotował: „Zakończenie jest złe. Należy je zmienić”. Dlatego prace nad filmem przeciągnęły się i ostatecznie jego premiera odbyła się we wrześniu 1943 r w Pradze. W Niemczech „Titanica” w ogóle nie wyświetlano. Dlaczego? Bo jego wymowa się zmieniła. Niemcy przegrywali wojnę na całego, więc widzowie mogli błędnie odczytać główne przesłanie. Film zaprezentowano Niemcom dopiero po wojnie, w latach 50.
Walter Zerlett-Olfenius zniszczył życie przyjaciela, lecz przy okazji też i swoje. Mimo że Goebbels kazał go zatrudniać, filmowcy go unikali. Gdy zakończyła się wojna, Zerlett nie dość, że wypadł z branży, to na dodatek stanął przed sądem. Monachijska izba orzekająca skazała go za denuncjację na cztery lata obozu pracy, ale półtora roku później został zwolniony. Do filmu nigdy już nie wrócił. Zmarł w 1975 r. w Füssen.
Jeszcze gorszy los spotkał okręt, który w filmie odgrywał rolę Titanica. W 1945 r. Cap Arcona brała udział w operacji wywożenia uchodźców z Prus Wschodnich i Pomorza, by w kwietniu stanąć na kotwicy w Zatoce Neustädt. Władze niemieckie wpadły na iście diaboliczny pomysł. Postanowiły, że transatlantyk wypełni jeszcze jedną, ostatnią już misję. Z obozu pod Hamburgiem spędzono więźniów i stłoczono ich na pokładzie kilku statków. 3 maja 1945 r. w południe nadleciały brytyjskie samoloty i zrzuciły bomby. Cap Arcona zatonął wraz z tysiącami więźniów na pokładzie.